Mundialowy Kazań Fot. Wojciech Jankowski

Mundialowy Kazań

Ze zdziwieniem skonstatowałem, że w Kazaniu polityka nie jest w rozmowach tematem dominującym, a Polska nie jest odbierana jako Judasz słowiańszczyzny. Ci, którzy nie pasjonują się polityką i prawdopodobnie nie spędzają większości czasu przed telewizorem, nie klasyfikują Polski od razu jako kraju wrogiego.

Droga do Kazania wiedzie przez Moskwę. Z przesiadką w Kijowie do Moskwy dotarłem w dniu, w którym odbywały się ostatnie mecze w Kazaniu. Chciałem uniknąć podobno niebotycznie podwyższonych opłat za noclegi. Przeszukiwania jednak portali turystycznych wskazywały na to, że te o niższym standardzie nie zdrożały drastycznie. Przede mną był dzień w Moskwie przed nocną podróżą do Kazania. W mieście atmosfera święta piłki nożnej była widoczna na każdym kroku. Zewsząd atakowały napisy, reklamy, punkty informacji dla kibiców. Na dworce kolejowe podstawiano specjalne pociągi dla „bolelszczikow”. Co krok spotykało się ludzi z identyfikatorami na szyi, które pokazywały organom władzy, że są to kibice i że należy ich specjalnie traktować. Słychać było wszystkie języki świata i widać wszystkie kolory skóry. Nastąpiła również jakaś zmiana w miejscowych mieszkańcach. Niesłynący z uprzejmości moskwiczanie, którzy w metrze ignorują pytania i prośby o wskazanie drogi, teraz z cierpliwością i z uśmiechem na twarzy cierpliwie wszystko tłumaczyli. Również mnie próbowano udzielić pomocy, gdy stałem próbując wczytać się w schemat moskiewskiego metra, ktoś podszedł i spytał: „do you need some help?” [potrzebujesz pomocy?]. Takich cudów moskiewskie metro wcześniej nie widywało.

Arbat tętnił życiem, jak zawsze. Grupki ludzi stały na ulicy i oglądały mecze w telewizorach. Można było podziwiać zdjęcia dokumentujące historię piłki nożnej w ZSRS i Rosji. Wśród nich również z meczu „dwóch dynam” – Dynamo Moskwa – Dynamo Kijów z 1977 roku zakończonym remisem 1:1. Idylliczny nastrój psuli jedynie zblazowani i nieprzyjemni kelnerzy. Wizyta w Moskwie przekonała również, że podstawowy zestaw piosenek wykonywanych na ulicach jest tu niezmienny, a kult grupy Kino niezagrożony. Wysłuchałem „Grupę krwi” chyba w dwudziestu wykonaniach. W takich sytuacjach zastanawiam się, co na przykład ikona rocka z Pitiera Wiktor Coj powiedział by o aneksji Krymu i wojnie na wschodzie Ukrainy. Pamiętam, że publikujący na łamach Kuriera Galicyjskiego Dmytro Antoniuk wyjawił mi kiedyś, że gdyby żył Włodzimierz Wysocki i poparłby aneksję półwyspu, nasz kijowski dziennikarz by tego nie przeżył… Ostanie minuty w Moskwie upłynęły na bieganiu po Dworcu Kazańskim i przepuszczaniu bagaży przez kolejne bramki, użeraniu się z ochroniarzami, którzy nie przepuszczą mnie tędy, bo „nielzia, a że mam pięć minut do pociągu to już mój problem”. Z sentymentem wspominałem dworzec w Kijowie, na którym byłem zaledwie 24 godziny wcześniej, i gdzie jest normalnie.

Kazań jest stolicą Tatarstanu. Jedyne miejsce w Federacji Rosyjskiej, gdzie jest jeszcze jeden prezydent obok Władimira Putina. Są tu dwa języki urzędowe, oprócz rosyjskiego jest jeszcze język tatarski. W rzeczywistości w życiu publicznym występuje tatarszczyzna. W kasach, na dworcach, w wielu miejscach publicznych można usłyszeć ten język. Kazań posiada również swój Kreml, który jest chyba największą atrakcją turystyczną. Rozległy teren jest tak naszpikowany muzeami, że nie sposób wszystkie zwiedzić jednego dnia. Kto wcześniej nie czytał o Kazaniu i nie szukał zdjęć w internecie, dozna olśnienia. To miasto zachwyca niepowtarzalnym urokiem, ale też atmosferą.

Ze zdziwieniem skonstatowałem, że w Kazaniu polityka nie jest tematem dominującym w rozmowach. Polska nie jest odbierana przez wszystkich jako Judasz słowiańszczyzny. Pamiętam kontakty sprzed lat z ludźmi ze wschodu pamiętającymi formułę „Kurica nie ptica, Polsza nie zagranica”, którzy byli przekonani, że skoro jestem z Polski, to muszę mówić po rosyjsku. Obecnie Polska jest odbierana jako „część Europy”, a tam rosyjskiego się nie uczą. Ci, którzy nie pasjonują się polityką i prawdopodobnie nie spędzają większości czasu przed telewizorem, nie klasyfikują Polski od razu jako kraju wrogiego. Często poznawałem ludzi, gdy siedząc sam przy stoliku w którejś z restauracji przy ulicy Baumana byłem pytany, czy można się dosiąść, bo już wszytko jest zajęte. Wtedy zazwyczaj zaczynały się rozmowy. Niektóre szły w kierunku życia osobistego z pytaniami, które nad Wisłą bez alkoholu uznane byłyby za wścibskie. Lecz pojawił się również temat, którego spodziewałem się od razu:

– Polacy do Rosji mają stosunek taki sobie?

Pomyślałem, że jednak szybko zbliżamy się do polityki. Ale to dobrze, w końcu na to czekam, zaraz będzie Ukraina, Majdan, NATO i Ameryka. Dzięki temu będzie o czym pisać. Nabieram powietrza i kiwam głową.

– Zauważyłam to patrząc na kibiców z Polski. Inni kibice byli uśmiechnięci, otwarci, od razu dochodziło do interakcji, a Polacy byli na dystans. Wszystko poprawnie, elegancko, ale na dystans.

Jednak moja rozmówczyni nie była bardzo zainteresowana polityką, a swoją słuszną opinię oparła o obserwację naszych kibiców. Koleżanka jest jednak dociekliwa i zbliżamy się do polityki.

– A jaki jest u was stosunek do Ukrainy?

– To zależy. Gdy mówimy o II wojnie światowej to – pokazuję ręką gest oznaczający „taki sobie” – ale jeśli chodzi o współczesność, to pozytywny.

Puszka Pandory została otwarta. Zestaw pytań zawęża się do najgorętszych.

– A jaki jest stosunek do kwestii Krymu?

– Dziewczęta! – sięgam do zestawu słów, które w strefie postsowieckiej mają specjalny status i specjalny ciężar – Czy to aby nie prowokacja?

– Jaka prowokacja? Po prostu rozmawiamy!

Postanawiam obrać ton nie mentorski, ale chcę być przekonujący i przedstawić sprawę tak, jak wygląda w świetle prawa międzynarodowego. Powołam się w końcu na „wieś mir” – najlepszy argument, który w tej chwili przychodzi mi do głowy.

– Cały świat uważa, że to okupacja Krymu – wypowiadam te słowa jak najłagodniej, ale staram się sprawiać wrażenie, że jest to tak oczywiste, jak to, że noc jest czarna, a dzień biały.

– Wiedziałam – mówi emocjonalnie jedna do drugiej – Tam praischodit takaja prapaganda!

Patrzę na moje rozmówczynie osłupiały. Tyle zdołałem osiągnąć?? Czy ja mam jakieś kłopoty z algebrą, czy one. Skoro „wieś mir” to 194 państwa, to po odjęciu jednej Rosji, będzie ich jeszcze 193. Co jest bardziej prawdopodobne, że myli się jedno państwo czy 193? Rozmowa trwa w najlepsze, ale na chwilę z uczestnika, staje się obserwatorem:

– Miałam znajomą Ukrainkę spod granicy polskiej. Ona pisała do mnie, że Rosjanie zabijają Ukraińców na wschodzie. Z a b i j a j ą!!! Wyrzuciłam ją ze znajomych. Nie chciałam tych bzdur czytać.

– Oni tam mówią tym samym językiem, co my. I to takim prawidłowym. To są Rosjanie – mówi druga kobieta – Oni tak czekali na Rosję. Oni są zadowoleni. Teraz jest tam o wiele lepiej niż za Ukrainy. Im jest lepiej teraz żyć.

Czuję jak mięśnie mojej twarzy tężeją. Na końcu języka mam pytanie – czy Oleg Sencow i Tatarzy krymscy również są zadowoleni i im teraz lepiej żyć. Powstrzymuję się jednak. Moja rola polega głównie na słuchaniu i pytaniu, a nie wyrażaniu opinii. Zadaję w końcu pytanie, czy moja rozmówczyni była na Krymie. Nie była. Jej koleżanka potwierdza. Widziała jak budują drogi, most już stoi, ceny opadły po otwarciu połączenia z kontynentem. Panie przed odejściem życzą mi miłego pobytu w Kazaniu

Mój pobyt w Kazaniu zbiegł się z meczem Rosja – Chorwacja. To był okres, gdy stolica Tatarstanu żegnała się z Mundialem. Ostanie spotkania miały już odbyć się w Petersburgu i w Moskwie. Gorączka mundialowa i tłumy nie opuściły jeszcze tego miasta. Po ulicy Baumana, która w materiałach reklamowych jest nazywana kazańskim Arbatem, przechadzały się jeszcze tłumy kibiców. Brazylijczycy jeszcze nie wyjechali stąd, bawiąc się w lokalach przy rytmach samby. Kolumbijczycy podrywali dziewczyny zagadując do nich po hiszpańsku. Po Polakach natomiast nie było już śladu, poza napisem „Poland” w jednym z barów.

W czasie spotkania Chorwacja – Rosja wszystkie przyrestauracyjne ogródki na ulicy Baumana były oblegane. Ci, dla których zabrakło miejsca, albo po prostu nie chcieli wydawać pieniędzy w drogich lokalach, stali na ulicy i patrzyli na wystawione telewizory. Kibicowali popijając piwo. Można było zobaczyć sceny, które znamy z amerykańskich filmów. Do rąk trafiały puszki i butelki z piwem zakryte torebkami albo czym się dało, folderami dla turystów, czapkami kibiców. W sklepach sprzedawano papierowe torebki z napisem „Keep calm and drink on” [Zachowaj spokój i sobie pij]. Tak zakryty alkohol nie prowokował policjantów. Ale i bez alkoholu emocje w czasie meczu sięgałyby zenitu. Rosjanie z całych sił dopingowali swoich. Bramkę, którą Chorwaci zdobyli prowadzenie, przyjęli w zupełnej ciszy. W czasie karnych okrzyków i łapania się za głowę było co niemiara. Po przegranej nie spuścili jednak nosa na kwintę. Przez kilka godzin jeszcze grupki kibiców chodziły po Kazaniu krzycząc „Rassija”. Dobre samopoczucie Rosjan było godne pozazdroszczenia. Klęska nie odbiła się na nich w żaden sposób. Oni odnieśli wizerunkowe zwycięstwo organizując mistrzostwa świata, w trakcie których nikt nie zadawał trudnych pytań…

Pojawił się jednak pewien akcent, którego organizatorzy mundialu chyba się nie spodziewali. Po meczu Chorwacja – Rosja dwóch chorwackich zawodników Domagoj Vida i Ognjen Vukajević w jednym z portali społecznościowych zapisali na wideo wypowiedź, gdzie padło hasło „Sława Ukrainie” i dedykacja zwycięstwa z Rosją klubowi Dynamo Kijów. Obydwaj zawodnicy grali bowiem w tym klubie. Deklaracja poniekąd polityczna przyniosła karę nałożoną przez FIFA i krytykę nad Moskwą. Sam Vida był później wygwizdywany w Moskwie w niezapomnianym meczu z Anglią. Spodziewałem się, że podobne nastroje będą panować w Kazaniu. A Polska przestanie być, jak pozbawiony wyobraźni zakładałem, na te 90 minut Judaszem słowiańszczyzny numer 1. Tymczasem w Kazaniu gorączka mundialowa już opadła. Tłumy z ulicy Baumana zniknęły. Udało mi się znaleźć klub młodzieżowy, w którym oglądał mecz kolega z Polski (przypadkowo spotkany na ulicy Baumana w Kazaniu!). Spodziewałem się, że wszyscy będą pragnęli, by Chorwacja przegrała z kretesem. Tymczasem ku mojemu zdziwieniu skonstatowałem, że prawie wszyscy jej kibicowali. Po raz drugi w czasie pobytu w Kazaniu miałem wrażenie, że polityka nie ma wpływu na relacje międzyludzkie. Oczywiście prawdziwym testem byłoby pytanie o Ukrainę i o Krym. Ale tymczasem wszyscy kibicowali Chorwacji.

– To nieprawdopodobne, myślałem, że wszyscy będą przeciw Chorwacji – skomentowałem atmosferę w pubie.

– Tu na czas mundialu wszystko się zmieniło – odparł kolega, który w przeciwieństwie do mnie zna trochę Rosję. – Nawet Ukraina przestała być wrogiem numer 1.

– Kto w takim razie nim jest?

– Nikt. Wszystkie tematy zawieszone. Oni dostali hopla na punkcie mistrzostw. A Chorwaci to jak by nie patrzeć – Słowianie.

Euforię po zwycięstwie Chorwatów przerwał mały incydent (również na ulicy Baumana). Młody jegomość przechodząc zapytał:

– Kto wygrał? Chorwacja?… Szkoda!

Kazań powoli pustoszał. O mistrzostwach świata w piłce nożnej przypominały jeszcze punkty informacji turystycznej, w których wolontariusze nie mają komu pomagać, bo wszyscy kibice wyjechali do Moskwy i Petersburga, a część z nich po prostu do domów. W czasie wycieczki na malowniczą wyspę Swijażsk dowiedziałem się, że organizatorzy wyjazdów grupowych odetchnęli z ulgą, bo w trakcie mundialu w Kazaniu zarządzono zakaz organizowania grupowych wycieczek. Przestrzeń atrakcyjnych miejsc turystycznych była zarezerwowana dla kibiców. Tymczasem Kazań wrócił do mieszkańców miasta i zwykłych turystów. Życie wróciło na normalne tory.

Wojciech Jankowski
Tekst ukazał się w nr 13 (305) 17-30 lipca 2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X