Można z nim było przysłowiowe konie kraść z archiwum rodzinnego

Można z nim było przysłowiowe konie kraść

Wspomnienia o Mirosławie Rowickim

We wtorek, 21 lipca, pożegnaliśmy Mirosława Rowickiego, mojego brata ciotecznego. W naszej rodzinie, w Polsce, nazywaliśmy go Sławkiem.

Kilka dni przed pogrzebem dostałam bardzo dobrze znane mi zdjęcie, na którym jest Sławek, ja – Małgosia i nasz brat Grzegorz, syn wujka Wojtka tj. brata mamy Sławka – Anny Kazimierskiej. Zdjęcie zostało zrobione w Miłosnej koło Sulejówka pod Warszawą, gdzie spędziliśmy swoje najmłodsze lata. Babcia Lodzia, czyli mama naszych rodziców, opiekowała się nami, gdy oni pracowali w Warszawie. To tu spotykała się cała nasza dość liczna rodzina, zarówno ze strony naszego dziadka, jego rodzeństwa jak i babci. Było to wymarzone miejsce spotkań dla takiej rodziny jak nasza. Duży dom z pięknym ogrodem, owocowymi drzewami, krzakami porzeczek, agrestu, chyba wszystkimi możliwymi warzywami i mnóstwem kwiatów. Był tu też wielokrotnie zarybiany staw, kury, kaczki i pies, który nazywał się Tarzan. Cudowne miejsce zabaw dla nas, którzy wtedy w latach 50. mieliśmy po kilka lat.

z archiwum rodzinnego

Gdy poznaliśmy już wszystkie zakamarki domu i ogrodu, rozpoczęliśmy ze Sławkiem wypady na nieco dalsze wędrówki po okolicy, która to oprócz przepięknej przyrody skrywała wiele tajemniczych historii. Często wybieraliśmy się na tzw. Glinki, gdzie na dość dużym terenie było kilka głębokich wyrobisk, skąd przed wojną bardzo dobrej jakości glina była w miejscowej cegielni przerabiana na cegły klasy pierwszej. Za naszych czasów nie było już cegielni, tylko pozostałości murów i komina, czyli kolejne tajemnicze miejsce, które można było bez końca eksplorować. Były tam również stawy, wcześniej wyrobiska, zalane następnie wodą. Każdy staw miał swoją nazwę, była tam m.in. „Piątka” lub nasz ulubiony staw „Kozacki”, z szerokim zejściem, gdzie podczas II wojny światowej żołnierze poili swoje konie. Historie związane z tymi miejscami, a zasłyszane od dorosłych, mocno pobudzały naszą dziecięcą wyobraźnię i zachęcały do poznawania coraz to dalszych zakątków.

Muszę przyznać, że często zdarzały się nam bójki, szczególnie, że nie było drugiego chłopaka w wieku Sławka, a ja całkiem dobrze spisywałam się w tej roli. Sławek z kolei, zawsze skłonny do kompromisów, dla którego sprawiedliwość i punkt widzenia drugiej osoby były bardzo ważne, w ramach rekompensaty uczestniczył w moich zabawach „w dom”, gotując lalkom i misiom. Czasem kłóciliśmy się o drobiazgi, ale szybko następowała zgoda, bo zwyciężała w nas chęć dalszego eksplorowania okolicy i odkrywania coraz to nowych miejsc. Sławek był zresztą bardzo lojalny i gdy tylko babcia albo dziadek chcieli nas ukarać, natychmiast stawał w mojej obronie, a ja w jego. Pamiętam szczególnie jedną z naszych wypraw na Glinki, do uroczego miejsca z laskiem małych sosenek, stawami i łączkami. Było to wymarzone miejsce do zabaw, m.in. w chowanego. Postanowiliśmy ze Sławkiem tak się schować, żeby nikt nas nie znalazł. Gdy nie przyszliśmy na obiad, cała rodzina i sąsiedzi rozpoczęli poszukiwania. Dość szybko zrobił się zmierzch, a wtedy i my sami przestraszyliśmy się, że być może naprawdę nikt nas nie znajdzie. Na szczęście, na poszukiwania z rodziną wyruszył pies Tarzan. Kochane psisko znalazło nas pierwsze, a my bardzo przestraszeni całą sytuacją i widmem wiszącej nad nami kary, wróciliśmy wraz z Tarzanem do domu przed poszukującymi. Szybko wskoczyliśmy do łóżek i udawaliśmy, że śpimy. Myślę, że wszyscy wiedzieli, że udajemy, ale że skończyło się szczęśliwie i nie chciano podcinać skrzydeł młodym podróżnikom, darowano nam kary.

Takich historii było wiele. Szczególnie pamiętam jeszcze jedną, znów związaną z ogromną ciekawością, która wtedy towarzyszyła nam na co dzień. Sławek, który był młodszy ode mnie o dwa i pół roku, gdy poszłam do szkoły, bardzo mi tego zazdrościł. Do pierwszej klasy uczęszczałam właśnie w Miłosnej, która wtedy nazywała się jeszcze Cechówką. Pewnego razu Sławek przyszedł z babcią odebrać mnie ze szkoły. Sławka zawsze wszystko interesowało, chłonął nowości całym sobą. W klasie, w której właśnie zakończyły się lekcje, zauważył mały słoiczek stojący na ławce. Nie mógł sobie odmówić spróbowania zawartości, w efekcie czego niemal duszkiem wypił zawartość kałamarza, który to również pozostawił atramentowe ślady na jego garderobie. Ta historia nie zraziła go i odtąd przychodził z babcią po mnie do szkoły codziennie.

Myślę, że ta ciekawość świata pozostała w Sławku na zawsze. W Miłosnej widywaliśmy się często, również będąc już dorosłymi i przyjeżdżając z naszymi dziećmi. Zostało wiele, wiele ciepłych wspomnień, które zachowały w mojej pamięci Sławka jako zawsze pogodnego, otwartego na innych i po prostu fajnego brata, z którym można było przysłowiowe konie kraść.

Małgorzata Korsieko

Zdjęcie z dzieciństwa
Przesyłam Państwu zdjęcie bardzo młodego Sławka (tak mówiliśmy w rodzinie) Rowickiego. Pierwszy z lewej to Sławek (Mirek), syn Hanny z domu Kazimierskiej; ten mały to ja – Grzegorz Kazimierski, syn Wojciecha, brata Hanny, a ta trzecia to nasza kuzynka Małgosia, obecnie Korsieko, córka Marii z domu Kazimierskiej, najstarszej siostry Hanny i Wojciecha. Czwartym z tego rodzeństwa, bratem Marii, Hanny i Wojciecha był znany Państwu mój ukochany stryj, Szymon Kazimierski. Zdjęcie zrobiono w Miłosnej koło Warszawy (teraz to już chyba jest Warszawa, nie wiem dokładnie, bo urodziłem się i całe życie mieszkam na Górnym Śląsku). Teraz mam 62 lata, ile miałem wtedy? Wyglądam na jakieś dwa lub trzy, to znaczy, że zdjęcie ma ok. 60 lat. Bardzo lubiliśmy się ze Sławkiem i rozumieliśmy się doskonale. Czasami spotkaliśmy się po kilku latach i rozmawialiśmy ze sobą, jakbyśmy rozstali się wczoraj…

Grzegorz Kazimierski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X