Moja przygoda z prof. Romanem Dzieślewskim

Moja przygoda z prof. Romanem Dzieślewskim

Byłem studentem Politechniki Śląskiej, który w latach 50. ubiegłego wieku wysłuchał wykładów prof. S. Fryzego i zachował po dziś dzień w pamięci przeżycia związane z pełnymi wrażeń egzaminami zdawanymi u Profesora.

Wielki uczony, pełen dynamiki, wyróżniał się wśród profesorów wywodzących się z Politechniki Lwowskiej. Szczególnie znany ze swojej teorii mocy elektrycznych przebiegów odkształconych, był wizytówką lwowskich elektryków i wydawał się nam, jego wychowankom, pionierem polskiej elektryki. Jego, pełne ekspresji, ilustrowane pokazami wykłady, nawiązania w ich trakcie do naukowych sporów z prof. L. La Cour’em, i prof. L. Staniewiczem, jeszcze bardziej potęgowały to przekonanie.

Kiedy jednak rozpocząłem zbieranie materiałów do książki Polacy zasłużeni dla elektryki (wydanej w 2009 r.) i nawiązałem kontakt z dr inż. Zbigniewem Białkiewiczem, od lat zajmującym się historią polskiej elektryki, uzmysłowiłem sobie, że przecież przed prof. S. Fryzem kierownikiem Katedry Elektrotechniki w Politechnice Lwowskiej (wówczas CK Szkoły Politechnicznej) był jeszcze ktoś inny i że ta zapomniana nieco postać prof. Romana Dzieślewskiego odegrała ogromną rolę nie tylko w utworzeniu i początkowym okresie rozwoju tej katedry, ale również w stworzeniu nowego kierunku kształcenia, elektrotechnika. Doprowadził on do powstania w 1911 r. we Lwowie Oddziału Elektrotechnicznego, na którym rozpoczęło się kształcenie pierwszych w historii, polskich inżynierów elektryków. Jednym z pierwszych absolwentów tego oddziału był, właśnie w 1917 r., Stanisław Fryze. Był on też pierwszym elektrykiem, który w Odrodzonej Polsce uzyskał stopień naukowy doktora na polskiej uczelni, Politechnice Lwowskiej. Wszystko to odbywało się przy udziale i pod patronatem prof. R. Dzieślewskiego. Można by więc uznać Stanisława Fryzego za jego ucznia, ale czy można nazwać czyimś uczniem kogoś kto przez większość czasu studiował elektrotechnikę w trakcie zaciętych działań wojennych na okręcie austro-węgierskiej floty wojennej (co wydaje się nieprawdopodobne), korzystając z dostarczanych mu przez narzeczoną notatek z wykładów?

Próbowałem porównać obie te osobowości. Prof. Fryze pochodził z rodziny robotniczej, miał być zwykłym monterem elektrykiem, a tylko dzięki swym wybitnym uzdolnieniom oraz niecodziennym cechom charakteru uzyskał wyższe wykształcenie. Drogę życiową miał trudną. Początkowo przez kilka lat pracował jako monter elektryk. Maturę, jako eksternista, uzyskał w wieku 26 lat. Studiował częściowo jako eksternista, w trakcie służby wojskowej. Dopiero w wieku 32 lat, już jako dojrzały człowiek, zdobył dyplom inżyniera elektryka, w znacznym stopniu jako samouk. Doktorat uzyskał w 1923 r., a więc w 6 lat po studiach i 3 lata po zakończeniu walk w Polsce. Był człowiekiem odważnym, nieustępliwym, zawsze przekonanym o słuszności swego dobrze przemyślanego i uzasadnionego zdania. Naukowiec z prawdziwego zdarzenia, pasjonujący się teoria elektrotechniki, uczony skoncentrowany na nauce i jej popularyzacji. Wyróżniał się wśród polskich profesorów elektryków okresu międzywojennego, wniesieniem do nauki oryginalnej teorii mocy elektrycznych przebiegów odkształconych. Teoria ta dopiero dziś nabrała szczególnego znaczenia.

Z kolei Roman Dzieślewski pochodził z rodziny, w której doceniano wagę studiów (jego dwaj starsi bracia byli inżynierami). Otrzymał staranne wykształcenie, utalentowany, bardzo szybko przeszedł przez studia i w wieku zaledwie 20 lat został inżynierem. Błyskotliwie pokonywał kolejne stopnie kariery zawodowej i naukowej (w wieku 28 lat był już profesorem). Był w pełnym tego słowa znaczeniu nauczycielem akademickim, świetnym wykładowcą stale unowocześniającym wykłady, wprowadzającym do wykładów zarówno postępy teorii jak i nowości zastosowań szybko rozwijającej się elektrotechniki. Posiadał doświadczenie zawodowe w pracy inżynierskiej i wykorzystywał je w kształceniu. Organizator nauki, jako pierwszy, rozpoczął kształcenie polskich inżynierów elektryków, organizując kierunek kształcenia elektrotechnika. Współtwórca, w 1894 r., pierwszego na ziemiach polskich elektrycznego tramwaju. Odpowiedzialny za organizację części elektrycznej i mechanicznej wielkiej Wystawy Krajowej we Lwowie, którą uczczono 50 lecie CK Szkoły Politechnicznej. Jak dowiedziałem się niedawno, z opracowania Andrija Kriżaniwskiego, ukraińskiego elektroenergetyka, prof. Dzieślewski brał udział w budowie, w 1894 r. pierwszej we Lwowie elektrowni prądu stałego. Służyła ona głównie do zasilania tramwajów. Był też później głównym decydentem przejścia na prąd przemienny, budowy drugiej elektrowni i układu zasilania Lwowa energią elektryczną. Wszechstronny samorządowiec, wieloletni radny miejski, inicjator nowoczesnego zarządzania miastem. Jednocześnie wyróżniał się zaangażowaniem w sprawy społeczne działając od 17 roku życia w Towarzystwie Politechnicznym, w którym odegrał później znaczącą rolę jako jego sekretarz W 1919 r. był uczestnikiem zjazdu założycielskiego Stowarzyszenia Elektrotechników Polskich. Angażował się we wszystkie ważne sprawy swego otoczenia np. jako członek komitetu budowy Teatru Wielkiego. Ciesząc się dużym szacunkiem piastował wiele wysokich stanowisk, część w drodze wyborów, jak np. rektora czy wielokrotnie dziekana.

Prof. R. Dzieślewski nie obawiał się współpracy z wielkimi indywidualnościami. Pierwszym takim współpracownikiem był prof. Aleksander Rothert, który przewyższał go sławą w Europie, dzięki swym osiągnieciom w dziedzinie teorii i konstrukcji maszyn elektrycznych. Rozpoczęta w 1908 r. współpraca z nim, pozwoliła na utworzenie kierunku kształcenia elektrotechnika. Kolejno wyróżnić można Gabriela Sokolnickiego i Kazimierza Idaszewskiego. którzy po ukończeniu studiów elektrotechnicznych na niemieckich politechnikach byli jego asystentami. Później przez kilkanaście lat pracowali w przemyśle i energetyce. Po I wojnie światowej powrócili na lwowską uczelnię, gdzie jako profesorowie oraz kierownicy katedr stali się filarami Oddziału Elektrotechnicznego. Po II wojnie światowej prof. K. Idaszewski był jednym z twórców Politechniki Wrocławskiej, a prof. G. Sokolnicki, w zaawansowanym wieku, filarem Lvivskiej Politechniki. Wieloletnim współpracownikiem był Kazimierz Drewnowski, który przez 7 lat pracował jako adiunkt w katedrze prof. Dzieślewskiego. Opuścił Lwów w 1914 r. aby walczyć w Legionach Józefa Piłsudskiego. Później, przenosząc lwowskie doświadczenia, był jednym z pierwszych twórców kierunku elektrotechnika na Politechnice Warszawskiej i jednym z jej najwybitniejszych profesorów i rektorów.

Dzieślewski i Fryze były to zatem dwie bardzo różne osobowości, a łączyły ich: wielki patriotyzm, zaangażowanie w rozwój polskiej elektryki, a przede wszystkim misja kształcenia inżynierów elektryków w Polsce. Porównując, zdałem sobie sprawę, że wyrazista, pełna ekspresji postać prof. S. Fryzego mogła przysłonić nieco prof. R. Dzieślewskiego, którego wielkie zasługi jako pioniera polskiego elektrotechnicznego szkolnictwa wyższego nie powinny być zapomniane. To wszystko zmotywowało mnie do działań, które by go przypomniały.

W dalszych wydarzeniach ogromną rolę odegrał jednak przypadek. W 2007 roku byłem na rodzinnej, wycieczce we Lwowie. Odwiedziłem Cmentarz Łyczakowski i tam w szczególnych okolicznościach, po raz pierwszy trafiłem na rodzinny grobowiec prof. Romana Dzieślewskiego. Wydał mi się trochę zapomniany. Chyba do tego czasu nie odwiedziła go żadna oficjalna delegacja polskich elektryków. Wzbudził też moja obawę stan grobowca. Czy wytrzyma dalszą próbę czasu? Pomyślałem, że to przecież grób pierwszego polskiego profesora elektrotechniki i dlatego powinien być otoczony opieką polskich elektryków. To wydarzenie skłoniło mnie do złożenia we wrześniu 2009 r. na pierwszym Kongresie Elektryki Polskiej wniosku o renowację grobu prof. Romana Dzieślewskiego. Zdawałem sobie sprawę na jak wielkie trudności napotkać może realizacja tego wniosku, ale przede wszystkim chciałem, aby przez nagłośnienie tej sprawy na kongresie, pionier polskiego elektrotechnicznego szkolnictwa wyższego i miejsce jego spoczynku stały się bardziej znane polskim elektrykom.

Decydującą inicjatywę, o dalszych losach wniosku o renowację grobu, podjął ówczesny prezes Stowarzyszenia Elektryków Polskich prof. dr hab. inż. Jerzy Barglik i co najważniejsze potrafił doprowadzić ją do finału, choć w 2009 r. wydawało się to prawie nierealne. Postawił wniosek na Radzie Prezesów aby SEP podjął sprawę renowacji grobowca, a prezesi wszystkich oddziałów SEP wyrazili zgodę na sfinansowanie tego przedsięwzięcia ze składek członkowskich. Należą się mu, a także członkom Zarządu Głównego SEP, prezesom wszystkich Oddziałów SEP i członkom oddziałów wielkie podziękowania za zebranie niebagatelnych funduszy na renowacje grobowca. Organizację renowacji grobowca ZG SEP powierzył Rzeszowskiemu Oddziałowi SEP, który wywiązał się z tego znakomicie. Nieustające podziękowania należą się prezesowi Rzeszowskiego Oddziału SEP Bolesławowi Pałacowi i jego współpracownikom za pokonanie wszystkich trudności związanych z renowacją grobu jakie stwarzała granica państwowa i zabytkowy charakter Cmentarza Łyczakowskiego. Gdyby nie jego zdolności organizacyjne, determinacja i poczucie patriotycznego obowiązku, misji, której z wielkim zaangażowaniem się podjął, nie udałoby się zrealizować.

W 2007 r. z inicjatywy Przewodniczącego Polskiego Towarzystwa Elektrotechniki Teoretycznej i Stosowanej (PTETiS) prof. dr hab. inż. Krzysztofa Kluszczyńskiego, pojęta została przez PTETiS, a następnie przez SEP, uchwała o powoływaniu w każdym roku patrona danego roku. Miała ona na celu zachowanie w pamięci wybitnych zmarłych polskich uczonych z dziedziny elektrotechniki i elektroniki oraz zapisania w historii nauki ich dokonań. W 2013 r. przypadała rocznica 150-lecia urodzin prof. Romana Dzieślewskiego, pierwszego polskiego profesora elektrotechniki i pierwszego kierownika Katedry Elektrotechniki na Wydziale Budowy Machin CK Szkoły Politechnicznej we Lwowie. Dla upamiętnienia jego postaci podjęte zostały solidarnie uchwały zarządów głównych PTETiS (z dnia 28. 09. 2012 roku) oraz SEP (z dnia 10. 10. 2012 roku) o uznanie go za Patrona Roku 2013.

Potem sprawy szybko się już potoczyły. Prezes Oddz. Tarnowskiego SEP Antoni Maziarka wraz ze swymi współpracownikami w dniu 16 maja 2013 r., w trakcie obchodów Dnia Elektryka rozpoczął uroczystości patrona roku 2013. Wtedy to w Tarnowie, miejscu urodzenia Profesora, doszło do pierwszego spotkania niekompletnej jeszcze rodziny Dzieślewskich. W sierpniu 2013 r. sprawy renowacji grobu napotkały jednak na bardzo trudną przeszkodę formalną. Okazało się, że strona polska nie dysponuje żadnymi dokumentami, które uprawniałyby do opieki nad grobem. Niemal w ostatniej chwili, dzięki pomocy pana Romana Dzieślewskiego (potomka brata ojca prof. R Dzieślewskiego), udało się dotrzeć do wnuczki Profesora, pani Elżbiety Gromnickiej, która posiadała i udostępniła potrzebne dokumenty rodzinne. Uroczyste zakończenie renowacji grobu, przy współdziałaniu z Lvivską Politechniką, połączone zostało z obchodami Patrona Roku, zorganizowanymi wspólnie przez SEP i PTETiS w Politechnice Rzeszowskiej. Wyrazić trzeba wielkie uznanie za harmonijną współpracę współorganizatorom: SEP, PTETiS oraz gospodarzom miejsca: Politechnice Rzeszowskiej i Lvivskiej Politechnice.Uroczystości te odbyły się w dniach 27-29 w Rzeszowie i Lwowie. Brało udział około 200 współczesnych, wybitnych polskich elektryków oraz mieszkający w Polsce członkowie rodziny prof. Romana Dzieślewskiego.

Uroczystości Patrona Roku 2013 prof. Romana Dzieślewskiego przypomniały również historię polskiego wyższego szkolnictwa elektrotechnicznego i rolę jaka odegrała w niej Politechnika Lwowska. Pokazały one, że polskie wyższe szkolnictwo elektrotechniczne nie powstało dopiero po I wojnie światowej, lecz znacznie wcześniej. Uroczystości przypomniały bowiem, że już od 1870 r. istniała CK Szkoła Politechniczna we Lwowie, z polskim językiem wykładowym, a dopiero w roku 1915, czyli 45 lat później powstała długo wyczekiwana polska Politechnika Warszawska, którą próbowano utworzyć już w 1826 r. stale napotykając na przeszkody, nie do przezwyciężenia, stawiane przez zaborcę.

Mnie osobiście ta przygoda dostarczyła wiele satysfakcji. Przede wszystkim z faktu, że polscy elektrycy z różnych instytucji i organizacji potrafili zgodnie współdziałać i osiągać cele, które wydawały się nie do osiągnięcia. Ponadto miałem okazję bliżej poznać kilka osób, których działania i ich motywacja mi zaimponowały. Być może udało mi się zasłużyć na ich przyjaźń.

Jerzy Hickiewicz
Tekst ukazał się w nr 8 (228) za 30 kwietnia – 14 maja 2015

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X