Mieszkanka Chersonia: przylatuje rakieta, dopiero później włącza się alarm powietrzny fot. z archiwum Oksany Molczanowy

Mieszkanka Chersonia: przylatuje rakieta, dopiero później włącza się alarm powietrzny

Przyfrontowy Chersoń na południu Ukrainy pod ciągłym rosyjskim ostrzałem. Obszar w obwodzie chersońskim kontrolowany przez ukraińskie siły zbrojne atakowany jest dziennie nieraz ponad 100 razy, są ofiary śmiertelne i ranni. Zniszczeniu ulegają domy, budowle gospodarcze, infrastruktura krytyczna. Z Oksaną Molczanową z Chersońskiego Obwodowego Polskiego Stowarzyszenia „Polonia” rozmawia Eugeniusz Sało.

Kiedy Pani wróciła do Chersonia?

Wróciłam we wrześniu ubiegłego roku, bo nie miałam już siły siedzieć w Odessie. Czekaliśmy kolejne miesiące, że zostaniemy w pełni wyzwoleni od rosyjskiego wojska, po obu stronach Dniepru. 11 listopada 2022 roku ukraińskie wojsko wyzwoliło Chersoń, jego północną część. Więc spodziewaliśmy się, że wojska ukraińskie wypędzą Rosjan aż na Krym, żeby niebezpieczeństwo przebywania tam było mniejsze, żeby było mniej ostrzałów. Ale wojna trwa nadal, więc zdecydowaliśmy się wrócić we wrześniu. Niestety ostrzały jeszcze bardziej się wzmogły. A my już wróciliśmy, rozpoczęliśmy pracę, dlatego nie widzimy sensu powrotu do Odessy czy Mikołajowa. Dopóki mamy gdzie mieszkać, gdzie pracować i mamy światło, gaz i wodę, dopóty będziemy tu pozostawać.

Niestety Chersoń jest ostrzeliwany każdego dnia i każdej nocy. Codziennie od rosyjskich rakiet giną ludzie. Jest wiele rannych, są zniszczone domy i osiedla.

Statystyki podawane codziennie w wiadomościach mówią, że zginęło kilka osób. Jedna, dwie, pięć. I tak każdego dnia. Ale miasto jest podzielone na dzielnice. Tereny w pobliżu rzeki są bardzo niebezpieczne i gdybyśmy tam mieszkali, nie wrócilibyśmy z rodziną. A ponieważ jesteśmy w drugiej części miasta, bliżej wyjazdu na Mikołajów, to zostaliśmy. Rakiety też tu dolatują, ale już nie tak często. Słyszymy eksplozje, słyszymy, że gdzieś doszło do przylotu rakiety czy drona, ale jest to bliżej wody, bliżej wyspy. Słyszymy to wszystko, ale nie tak bardzo odczuwamy to na własnej skórze.

Chociaż przed Świętami Bożego Narodzenia w naszą dzielnicę uderzyła rakieta balistyczna. Nasz dom się zatrząsł. Wokół pożar, dużo rozbitego szkła z okien. To było przerażające. Ale potem mija dzień lub dwa, wschodzi słońce, ptaki śpiewają, ludzie chodzą, samochody jeżdżą, sklepy są otwarte. No i jakoś wszystko wraca do normalności.

Najgorszym chyba okresem jest właśnie zima, kiedy jest najtrudniej, bo cały czas jest ciemno i zimno.

Tak. Wróciliśmy we wrześniu, żeby stopniowo oswajać się z tą wilgocią, kiedy nie ma zieleni, kiedy jest mniej słońca. W Chersoniu nie ma oświetlenia drogowego. Jeśli się wyjdzie po czwartej po południu, jest już ciemno i świecą tylko reflektory samochodów. Tak, jest to dokuczliwe, ale inaczej się nie da.

Kiedy słychać alarmy czy ostrzały, czy idzie Pani z rodziną ukryć się w schronie?

Niestety, najpierw przylatuje do nas rakieta, a później dopiero jest alarm powietrzny. Więc ukrycie się na czas jest prawie niemożliwe. Kiedy mamy alarm przeciwlotniczy, oznacza to, że rakiety wroga lecą przez Chersoń. A jeśli nastąpi przylot, to najpierw jest eksplozja, a potem może będzie alarm, a może już i nie będzie.

Czy nie boi się Pani, że rakieta, nie daj Boże, może spaść gdzieś w pobliżu?

Musimy żyć ze świadomością, że to nas nie dotknie. Większość z nas tak żyje. Myślą: do mnie nie przyleci, ze mną wszystko będzie w porządku. Jeśli coś się stanie, to będzie to gdzieś daleko, nie tutaj. No cóż, tego właściwie życzę wszystkim, żeby jak najmniej było tych ostrzałów w Chersoniu, bo one są naprawdę straszne.

fot. z archiwum Oksany Molczanowy

Ilu mieszkańców pozostało obecnie w Chersoniu?

Było ich około 300 tysięcy, obecnie jest około 75 tysięcy mieszkańców. Niektórzy przyjeżdżają, inni wyjeżdżają. Jakoś tak to wygląda. Większość mieszkańców miasta to emeryci i osoby starsze. Większość młodych ludzi wyjechało. Zostali też ci, którzy mają tu jeszcze jakąś prace. Ktoś ma ładny dom i nie chce go opuszczać. A zaczynać gdzieś znów od zera, wyjeżdżać gdzieś daleko, to jest bardzo trudne. I dlatego ludzie tu są. Wszyscy wierzymy w Siły Zbrojne Ukrainy, wszyscy czekamy na nasze zwycięstwo. Nie chcemy nigdzie wyjeżdżać.

Czy mieszkańcy miasta otrzymują pomoc humanitarną?

Mam pracę, więc nie korzystam z tego, czego inni mogą potrzebować. Ale organizacje pomagają potrzebującym najlepiej jak potrafią. Kiedy w okresie Bożego Narodzenia doszło do ostrzału, następnego dnia wymieniono okna. Więc one są i działają. Związek Polaków na Ukrainie, oddział im. Adama Mickiewicza w Odessie przekazał mi zapomogę. Pomagają także różne organizacje i fundacje z Polski. Mówiąc ogólnie, mamy leki, apteki i sklepy działają, produkty są dostępne. W domu jest ogrzewanie, gaz, internet, prąd. Może ktoś nie ma pieniędzy, bo gdy była okupacja, wyczerpali swoje rezerwy. Ale ogólnie wszystko mamy. Oczywiście jeśli masz pracę, to w zasadzie da się żyć. Ale to jednak nie to życie, co przed wojną.

Jak obecnie wygląda działalność Chersońskiego Obwodowego Polskiego Stowarzyszenia „Polonia”?

Nasze stowarzyszenie praktycznie nie funkcjonuje, bo wszyscy wyjechali. Rozmawiałam z obecnie pełniącym obowiązki prezesa. Mówił, że nikt tutaj nie pozostał. Więc prawdopodobnie jestem tu sama. Niestety w grudniu 2023 roku zmarła nasza wieloletnia prezes Rozalia Lipińska. Więc mamy nowego prezesa „Polonii”.

Gdzie obecnie przebywają członkowie Chersońskiego Obwodowego Polskiego Stowarzyszenia „Polonia”?

Większość wyjechała za granicę, aby być z dziećmi, inni udali się na zachód Ukrainy. W Stowarzyszeniu seniorów było więcej i wszyscy wyjechali do swoich dzieci.

Minęło już ponad rok od wyzwolenia przez ukraińskie wojska Chersonia. Jakie jest morale mieszkańców Chersonia i czy wierzą jeszcze w szybkie zakończenie wojny?

Każdy jest trochę zmęczony i widać to podczas rozmów z ludźmi. Ale oczywiście nie chciałoby się, żeby ta wojna została zamrożona. Nie chcielibyśmy być cały czas na pierwszej linii frontu. Wszyscy w Chersoniu mieli domki letniskowe, dacze na brzegu rzeki. Po prostu nie można sobie wyobrazić Chersoniu bez morza, bez rzeki Dniepr latem. Tak bardzo chciałabym, aby to wszystko wróciło. Wszyscy mają nadzieję, że ten stan nie zostanie zamrożony. I że nasze wojska dotrą przynajmniej do granic Krymu.

Jest świadomość, że ta wojna prawdopodobnie nie zakończy się szybko. Chcielibyśmy, aby to było jak najszybciej, ale wszyscy rozumiemy, jak to jest trudne dla naszych żołnierzy na lewym brzegu Dniepru, zarówno pod względem logistycznym, jak i warunków pogodowych. Dlatego czekamy, wierzymy, przekazujemy pomoc, wspieramy finansowo, robimy wszystko co w naszej mocy. Przybliżamy zwycięstwo tak blisko, jak to możliwe. Jesteśmy tu na froncie gospodarczym, pracujemy, płacimy podatki. Mój syn kończy w tym roku szkołę i będzie studiował na Ukrainie. Marzymy, że gdy wojna się skończy, odbudujemy wszystko od nowa i nie będzie gorzej, ale lepiej i że wszystko będzie dobrze.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Eugeniusz Sało

Tekst ukazał się w nr 2 (438), 30 stycznia – 15 lutego 2024

X