Metryki ratujące życie

Polscy Ormianie byli zawsze niewielką mniejszością narodową, jednak nader często uczestniczyli w wielkich wydarzeniach historycznych. Wynikało to pewnie z ich wrodzonej aktywności, która nie pozwoliła im na obojętność wobec tego, co się wokół nich działo.

Ich skupiska mieściły się na południowo-wschodnich obszarach Rzeczypospolitej. Dorobili się ogromnych fortun na handlu i rzemiośle artystycznym, co z czasem umożliwiło niejednemu z nich uzyskać szlachectwo i przedzierzgnąć się w ziemianina.

Niewątpliwie z pokolenia na pokolenie coraz bardziej się polonizowali. Jako Polacy byli dość specyficzni. Byli wprawdzie katolikami, ale obrządku ormiańskiego – należeli do archidiecezji ormiańskokatolickiej we Lwowie. W okresie międzywojennym ich parafie poza Lwowem działały także w Brzeżanach, Tyśmienicy, Horodence, Śniatynie, Stanisławowie i Kutach, choć niekoniecznie tylko w tych miejscowościach żyła pięciotysięczna rzesza Ormian polskich.

Poza tym obce pochodzenie zdradzała ich aparycja. Chociaż czasami zawierali związki małżeńskie z Polakami, zachowywali w mniejszym bądź większym stopniu cechy rasy armenoidalnej: byli dość krępi, czarnowłosi i czarnoocy, z dużymi nosami. Ludność miejscowa łatwo rozpoznawała ich po wyglądzie.

Ponadto zachowywali charakterystyczne nazwiska. Nazwiska nie z typową końcówką – ian, np. Bohosian, lecz ze słowiańską końcówką – wicz, na co przykładem jest z kolei Bohosiewicz.

Żydowski wygląd
Podczas II wojny światowej Niemcy ze szczególną zawziętością tropili Żydów, którzy uchylali się od nakazu zamieszkiwania w gettach i ukrywali się jako tzw. Aryjczycy. Wówczas wielu Ormian, zwłaszcza w Galicji Wschodniej, gdzie żyło ich najwięcej, było zatrzymywanych, bo z wyglądu wydawali się Żydami. Udowodnienie, że tak nie jest, nastręczało niejednokrotnie wielu problemów. Mężczyźni musieli poddać się oględzinom, by wykazać, że nie są obrzezani. Ale także kobietom nie szczędzono specjalnych badań. Janina Piotrowicz-Kulczycka wspominała, jak to niemiecka ekspertka interesowała się jej włosami, które nawet uważnie wąchała.

Wobec tego Ormianom nie wystarczało posiadanie zwykłej Kennkarty. W razie kontroli dokumentów dobrze było mieć przy sobie metrykę chrztu wystawioną przez ormiańskiego księdza. Rypsyma Smolarzowa, pochodząca z rodziny Mojzesowiczów, choć ją miała, jednak trzy miesiące przesiedziała w areszcie w Kocku, gdyż nie wierzono w jej ormiańskie pochodzenie. Dopiero pisemne świadectwo proboszcza parafii stanisławowskiej zwróciło jej wolność, a być może uchroniło od śmierci.

Akcja ratunkowa
Dzięki temu, że w Galicji Wschodniej, ewentualnie gdzie indziej, mieszkali ludzie przypominający Żydów, których wygląd tłumaczyło ormiańskie pochodzenie, udało się niejednego Żyda uratować. Trudno stwierdzić dokładnie ilu. Takich przypadków w czasie okupacji niemieckiej nikt nie dokumentował, a po wojnie często już nie miał kto. Poza tym nie wszystkich ratowanych rzeczywiście uratowano. Współcześni historycy – Monika Agopsowicz, Andrzej A. Zięba, Krzysztof Stopka – zdołali zbadać i opisać tylko niektóre przypadki.

Największe możliwości pomocy zagrożonym Żydom mieli ormiańscy księża, którzy mogli wystawić, oczywiście antydatowane, metryki chrztu. Nie znaczy to bynajmniej, że taka działalność była łatwa i bezpieczna.

W czasie wojny administratorem archidiecezji ormiańskokatolickiej, rezydującym we Lwowie, był ks. infułat Dionizy Kajetanowicz. To on wydał tajne polecenie podległym mu księżom, aby ratowali ludność żydowską. Sam w to przedsięwzięcie czynnie się zaangażował. A pomagał mu wydatnie jego siostrzeniec, ks. Kazimierz Romaszkan, notariusz kurii. Oprócz nich brali w tym udział: ks. Leon Isakowicz ze Stanisławowa, ks. Kazimierz Roszko z Horodenki i ks. Samuel Manugiewicz z Kut, a także świecki pracownik kurii i działacz ormiański Stanisław Donigiewicz. Zapewne też inni.

Kuria ormiańskokatolicka we Lwowie posiadała formularze i pieczątki, potrzebne do sporządzenia metryki. Dokument taki świadczył, że ten, na którego nazwisko go wystawiono, został w niemowlęctwie ochrzczony czyli pochodził z rodziny chrześcijańskiej, a zatem nie jest Żydem. Ale nie wystarczyło zaopatrzyć zagrożoną osobę w metrykę, trzeba było jeszcze dokonać odpowiednich wpisów w księgach parafialnych. Nieraz zachodziła konieczność udzielenia też innej pomocy.

Spośród Żydów uratowanych dzięki ormiańskim metrykom, w których figurują pod ormiańskimi nazwiskami, historykom znani są nieliczni. Wiadomo, że w ten sposób uratowano rodzinę Auerbachów, Rosenbergów, Rotterów, także Michała Bristigera, Ewę Feirbach, siostry Landes, Romana Liebesa, Ludwikę Leinerową, Szymona Lichta, Bertę i Ninę Scharf-Kahane. Niestety, ormiańskie dokumenty nie ocaliły rodziny Elmerów, którą hitlerowcy zamordowali.

W drugiej połowie 1943 r. Niemcy zaczęli podejrzewać księży ormiańskich o dostarczenie Żydom metryk. W marcu 1944 r. zażądali od ks. Kajetanowicza listy Ormian zamieszkałych na terenie Lwowa, ażeby ułatwić sobie wyszukiwanie osób, ukrywających się jako Ormianie. W ten sposób wyszły na jaw rozmaite nieścisłości. Wkrótce potem przeprowadzono rewizję w budynkach archidiecezji ormiańskokatolickiej, podczas której skonfiskowano księgi metrykalne.

Winą za wystawianie fałszywych metryk obarczono administratora archidiecezji, ks. Kajetanowicza., którego zaaresztowano 13 kwietnia 1944 r. Od razu wszczęto starania celem jego uwolnienia. Nie odniosła skutku interwencja arcybiskupa grekokatolickiego Andrzeja Szeptyckiego. Pomogła jednak wysoka łapówka w wysokości 100 tys. złotych i 1 tys. dolarów, zebrana przez rodzinę uwięzionego i kurię ormiańskokatolicką. Przyjął ją płk. Robert Rupp, służący w Gestapo Austriak, mający wśród polskich Ormian powinowatych.

Ks. Kajetanowicz niedługo cieszył się wolnością. Po wkroczeniu do Lwowa Armii Czerwonej ponownie go aresztowano i 8 marca 1946 r. skazano na 10 lat łagrów. A skazany został między innymi za współpracę z Niemcami.

Grzegorz Pełczyński
Tekst ukazał się w nr 9-10 (349-350), 29 maja – 15 czerwca 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X