Mit 22 czerwca 1941 roku Fot. alternathistory.com (Советские танки атакуют. Район Прохоровки. 12. июля 1943 г.)

Mit 22 czerwca 1941 roku

Zbliża się 22 czerwca, a wraz z nim zbliżają się kolejne paroksyzmy rosyjskiej propagandy i chwalby radzieckich mitów.

Rocznica początku niemiecko-radzieckiej wojny – 22 czerwca 1941 roku (proszę zauważyć, że z premedytacją nie używam pojęcia „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej”) – jest dla wielu rosyjskich „historyków” świetną okazją do opowiadania o „pogrążonym w śnie” i „miłującym pokój” Związku Radzieckim „dokładnie o 4 godzinie podstępnie i zdradziecko napadniętym” przez straszną i ohydną III Rzeszę z jej szalonym wodzem Adolfem Hitlerem na czele. Do opowiadania o tym, jak „miłujący pokój” i „pragnący szczęścia wszystkich ludzi” Związek Radziecki był nieprzygotowany do wojny, jak się jej nie spodziewał i jak (w związku z tym) niósł straty i cierpiał. Jak bardzo „ludzie radzieccy” kochali swój kraj i jego genialnego wodza, jakim dla nich wstrząsem i nieszczęściem był niemiecki atak, jak bardzo pragnęli oni by Armia Czerwona pokonała i odrzuciła wroga.

Także, jak co roku, tak i teraz można się spodziewać uroczystego składania kwiatów, nadawania odznaczeń, premier filmów o wojennej tematyce oraz… wystąpień rosyjskich polityków z „odkrywczymi” stwierdzeniami na temat historii II wojny światowej, rozkładu win i wynikających z niego skutków dla dni dzisiejszych. Tak naprawdę to już się to zaczęło! Prezydent Rosyjskiej Federacji napisał obszerny artykuł o II wojnie światowej. Co szczególnie zatrważa – „pisał” on go długo i gruntownie (pierwsze wzmianki o tym, że go „pisze”, pojawiły się jeszcze w grudniu 2019 roku), więc tekst ten jest „wyjątkowo ciekawy” – zawiera wiele naprawdę „epokowych” odkryć! Ukazał się on w Stanach Zjednoczonych kilka dni temu. Pan Putin (prezydent, wicepremier, premier, pułkownik, wywiadowca, asystent mera Petersburga, a teraz także i „historyk”), krytykuje i odrzuca w nim wszelkie oskarżenia odnoszące się do przedwojennej i wojennej polityki Stalina, stwierdza, że to wszyscy inni, czyli Niemcy, Francja, Polska, Anglia, USA i reszta są jej winni, szczególnie winna jest Polska i jej ambasador-antysemita (Józef Lipski), wojnę wygrał zawsze i wszędzie chroniący Żydów ZSRR, a przy okazji – oprócz Żydów – ocalił od zagłady narody Europy i przyniósł im upragnioną wolność. Wszystkie inne oceny, prace i historie – to „historyczny rewizjonizm”, fałszowanie i zakłamywanie „historii jedynie prawdziwej” (czyli tej w rosyjskim „wydaniu”), zniewaga dla bohatersko poległych żołnierzy Armii Czerwonej, cyniczna gra polityczna oraz obrzydliwa „czarna niewdzięczność”. Związek Radziecki był tej wojny ofiarą i tylko ofiarą, naiwnie wierzył i wierzy w dobro, zawsze był „biały i puszysty”. Wszystko co czynił było słuszne, uzasadnione i zbawienne. Przykładowo, aneksja Litwy, Łotwy i Estonii nie była aneksją, tylko „dobrowolnym” przyłączeniem się do ZSRR, a nawet jeśli już aneksją była(!), to była to aneksja nienaruszająca międzynarodowego prawa(!). Ogólnie, z treści i kontekstu tego artykułu wynika, że tylko silni (czyli w jego rozumieniu przede wszystkim Rosja) mają monopol na prawdę, a słabe i mizerne państwa środkowej Europy powinny się silnym podporządkować. Inaczej, ich egoizm i głupota poprowadzą świat do nieszczęść, tak właśnie jak to przed i podczas II wojny światowej było. Oczywiście dla orientujących się w temacie jest jasne, że artykuł ten Putin tylko podpisał i że tak naprawdę pisali go kremlowscy ideolodzy, a ilość zawartych w nim „grubych” historycznych błędów i falsyfikacji wskazuje, że tylko pobieżnie konsultowali oni jego treść ze spolegliwymi, kremlowskimi historykami.

Jednak powyższe to tylko część „paroksyzmów”, których się można spodziewać. Będą i inne! Już są! Internet „donosi” („wiarygodne i oficjalne” rządowe strony), że wspomniany prezydent Federacji wydał polecenie, żeby w Moskwie i innych „dużych” miastach RF dnia 24 czerwca odbyły się „Defilady Zwycięstwa” z okazji 75. rocznicy „Wielikoj Pabiedy” (Wielkiego Zwycięstwa). Zgoda, defilady, które miały się odbyć tradycyjnie 9 maja, zostały odwołane z powodu epidemii. Dwie kwestie. Pierwsza, skoro „Defilada Zwycięstwa” jest „sztywno przywiązana” (kalendarzowo i ideologicznie) do dnia 9 maja, to jaki jest sens ją przeprowadzać w końcu czerwca? Druga. Zgoda, 24 czerwca to nie to samo co 22 czerwca. Ale praktycznie dla każdego, kto żyje w „oparach” radzieckiej historiografii, bliskość tych dat nie może się wydawać przypadkowa.

Właściwie, jeśli by nie to, że „przepisana historia” i radzieckie mity stanowią fundament dzisiejszej agresywnej rosyjskiej polityki, to ja bym się jakoś szczególnie tą „historyczną histerią” nie przejmował. Niech sobie „gadają” co chcą, niech piszą, niech defilują – ich problem. Niestety, na fundamentach starej (choć ostatnio już nieco odrestaurowanej) stalinowskiej, radzieckiej mitologii współczesna Rosja buduje swoją obecna politykę. Politykę agresywną, politykę roszczeniową, politykę szantażu, politykę niewytrzymującą krytyki i – jeśli jej na fałszywych tezach nie oprzeć – politykę niedającą się (w kategoriach światowych i europejskich wartości) usprawiedliwić. Dlatego właśnie, że widzę całą tą obmierzłość działań Rosyjskiej Federacji, a oprócz tego dostrzegam jak (między innymi przez historyczne kłamstwa) Rosyjska Federacja stara się przekonać państwa i narody świata, że za minione jej się należy wdzięczność, szacunek i wymierna kompensacja – protestuję! Protestuję przeciwko historycznym kłamstwom o tym, ze jakoby „wielkiego głodu nie było”, a nawet jeśli już był(!) to Stalin i radzieckie władze nie miały z nim niczego wspólnego. Protestuję przeciwko „dyrdymałom” o „22 czerwca 1941 i pogrążonym w pokojowym śnie”, o „1945 i wielkim zwycięstwie radzieckiego narodu” (Stalina i ZSRR tak! ale narodu?!), o „pierwszym na świecie państwie sprawiedliwości społecznej”. Protestuję przeciwko rosyjskiemu imperializmowi i dzisiejszym bredniom o „wspólnym rosyjsko-ukraińskim narodzie”, o „wielkim rosyjskim języku”, o „trzecim Rzymie”, o „rosyjskim Krymie”, o „wojnie domowej na Donbasie”, o „krymskotatarskich terrorystach”, o odwiecznym „pokojowym charakterze” rosyjskiej/radzieckiej/rosyjskiej polityki. Protestuję przeciwko próbom wymuszenia (miedzy innymi przy użyciu historycznych kłamstw) „nowej Jałty”, nowego podziału Europy na strefy wpływów, nowego zniewolenia słabszych.

Protestuję słowem i czynem – wspieram Ukrainę, organizuję pomoc, opiekuję się potrzebującymi, także piszę. W tym „pisaniu” zajmuję się rosyjską/radziecką mitologią – w tym datami radzieckich, oficjalnych rocznic – ważnych dla budowy fałszywego rosyjskiego etosu, który znowu dzisiaj służy do wznoszenia konstrukcji pomówień, kłamstw i roszczeń. Piszę więc o propagandowych kłamstwach związanych z Paktem Ribbentrop–Mołotow, z 17 września 1939 roku i napaścią na Polskę, z listopadem 1939 roku i „Wojną Zimową” z Finlandią, aneksją Litwy, Łotwy, Estonii, zajęciem Besarabii i w końcu – z 22 czerwca 1941 roku i początkiem tzw. „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej”.

Musze wyjaśnić najpierw jakie to ja mam do „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej” pretensje. Po pierwsze – takiej wojny NIE BYŁO! Ta nazwa to historyczny bezsens! To propagandowa „zagrywka” Stalina! Była II wojna światowa, a w niej poszczególne kampanie i bitwy! Była Kampania Wrześniowa, Kampania Norweska, Francuska, była Bitwa o Anglię i jeszcze wiele innych, ale WOJNA BYŁA JEDNA! Dlatego wszystkie inne określenia typu „otwarcie frontu wschodniego”, kampania rosyjska, „Plan Barbarossa” w odróżnieniu od „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej” maja sens! Natomiast „Wielka Wojna Ojczyźniana” to propagandowy i ideologiczny bełkot, nic z historią niemający wspólnego! Dla uniknięcia wszelkich wątpliwości co do tego – wyjaśniam pewien precedens. Prawdą jest, że niekiedy do określenia którejś z części II wojny światowej używane było/jest słowo „wojna”. Jednak jest ono używane w całkowicie neutralnym, w technicznym bądź geograficznym kontekście, nie „oddzielającym” tej „wojny” od II wojny światowej! Np. określenie „Wojna w Afryce” jest określeniem dla pewnej SZCZEGÓLNEJ CZĘŚCI II WOJNY ŚWIATOWEJ, a nie propagandowo-poetycką insynuacją, że jest to/była ODRĘBNA OD II WOJNY ŚWIATOWEJ WOJNA. Tymczasem „Wielka Wojna Ojczyźniana” dokładnie jest taką insynuacją! Czyli jeśli uznać, że Wielka Wojna Ojczyźniana miała miejsce, to tak jakby przyznać, że cały świat walczył w II wojnie światowej, a Związek Radziecki równolegle w jakiejś innej, odrębnej wojnie. Więcej! Jeśli tak, to trzeba uznać, że III Rzesza walczyła jednocześnie w dwóch różnych wojnach – w II światowej i w tej… „Ojczyźnianej”!

Tak czy inaczej, na radzieckich pomnikach widnieją daty 1941–45, a nie tak jak wszędzie 1939–45. Pojęcie „Wielka Wojna Ojczyźniana” w „postradzieckich republikach” – teraz już w większości w niepodległych państwach – używane jest powszechnie i przyjmowane za coś oczywistego. Prawie nikt jego (opisanej powyżej) „historycznej schizofrenii” nie zauważa! Takie to są właśnie skutki stworzonego jeszcze w 1941 roku mitu i późniejszej wieloletniej i niezwykle intensywnej propagandy. Tam mit „Wielkiej Ojczyźnianej” żyje i ma się świetnie! Znaczna część mieszkańców byłych postradzieckich republik uznaje go za prawdziwy, nadal nosi wieńce, nadal maszeruje.

Zgoda, można zrozumieć inne jak kłamstwo i propaganda tego przyczyny. Wielu z mieszkańców tak Rosji, jak i byłych radzieckich republik są potomkami uczestników tej strasznej radziecko-niemieckiej wojny. Rodziny wielu z nich poniosły ofiary – polegli, zaginieni, zagłodzeni i zamęczeni. Rozstrzelani w niemieckich (i radzieckich) obozach. Wielu z nich to ludzie (albo ich dzieci i wnuki), którzy przez wiele lat żyli wśród ofiar i wyrzeczeń i wierzyli w hasło „Wszystko dla frontu”. Zrozumiałe – oni chcą, oni muszą wierzyć, że ich cierpienia i wyrzeczenia miały sens! Potrzebują chociażby moralnej kompensacji swoich krzywd i znajdują ją właśnie w tych płonących zniczach, w składanych wieńcach. Znajdują je w pięknych, choć nieprawdziwych opowieściach o „pokojowym i pogrążonym we śnie Związku Radzieckim”, na który „zdradziecko napadnięto” i „przerwano jego szczęśliwe, pokojowe życie”. Na koniec – znajdują oni moralną rekompensatę w micie o „wielkim zwycięstwie”. Rozumiem to. Ja nie tylko to rozumiem, ja razem z nimi chylę czoło przed pamięcią poległych, zmarłych z zimna, zagłodzonych w „Humańskim Dole”, rozstrzelanych i zamęczonych. Rozumiem ból i żal każdej rosyjskiej matki, każdej rodziny. Jednakże moje współczucie opiera się na ogólnoludzkich wartościach, na empatii, na zrozumieniu bezbronności i bezradności wszystkich tych, których w swe tryby wciągnęła najpierw polityczna, a później wojenna maszyna. Moje współczucie nie rozciąga się jednak na państwo radzieckie i jego wodzów – tych, którzy „radzieckie narody” w te nieszczęścia wtrącili. Aby tak współczuć, jestem w stanie zaakceptować prawdę o wojnie i nie muszę słuchać ogłupiającej propagandy – nie potrzebuję mitów, nie potrzebuję kłamstw. Tak jak nie potrzebuję „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej”, II światową się zadowalając.

Istnieje jeszcze inna, oprócz potrzeby kompensacji psychologicznej, istotniejsza odpowiedź na pytanie po co ten cały „cyrk” z Wielką Wojną Ojczyźnianą wymyślono. Otóż, po napaści III Rzeszy na ZSRR Stalin znalazł się w niezręcznej sytuacji – tak wewnątrz, jak i na zewnątrz kraju. Sytuacja wewnętrzna – pełna dezorientacja i chaos ideologiczno-propagandowy. Do dnia 22 czerwca 1941 roku radziecka propaganda opowiadała swoim obywatelom o toczącej się od września 1939 roku wojnie w sposób i w słowach pochlebnych dla Niemców! Z radzieckiej prasy i radia jeszcze w maju 1939 roku zniknęły WSZELKIE krytyczne uwagi na temat Hitlera, NSDAP i III Rzeszy. Przeciwnie – Hitler był chwalony jako ktoś, kto „kruszy zgniłe zachodnie demokracje” ciemiężące klasę robotniczą, jako ten, który dba o proletariat, gdyż zlikwidował bezrobocie. NSDAP była ukazywana jako partia robotnicza, prawdziwie ludowa, sprawiedliwa. W to kazano wierzyć ludziom radzieckim. Odbywały się „odpowiednie” akademie, poeci pisali wiersze, dzieci śpiewały pieśni, drukowano plakaty. Logiczne, że po napaści III Rzeszy na ZSRR trzeba było dokonać 180-stopniowej zmiany w narracji! Trzeba było przekonać „ludzi radzieckich”, że Hitler i III Rzesza Niemiecka to nie tylko nie przyjaciele, ale wrogowie! Przecież trzeba było zmobilizować ludzi radzieckich do walki z tymi, których jeszcze wczoraj ogłaszano przyjaciółmi. Trzeba było wywołać „święty gniew” i nienawiść do Niemców. Dodatkowo, trzeba było społeczeństwu wytłumaczyć pomyłkę. Jak tak?! Jak „genialny” Stalin i „jedynie słuszne” władze ZSRR mogły się tak pomylić w doborze i ocenie „przyjaciół”?! Trzeba było to wyjaśnić i aby tego dokonać, konieczna była właśnie ta karkołomna konstrukcja propagandowa o „wiarołomnej napaści”. Jeśli „przyjaciel”, nie tylko bez powodu, ale do tego w nocy, nagle na Ciebie napada – to bezsprzecznie jest właśnie wiarołomstwo, a TY niczemu nie jesteś winny!

Sytuacja zewnętrzna. ZSRR WSPÓLNIE z III Rzeszą 17 dnia września 1939 roku napadł na Polskę – sojusznika Francji i Anglii. Ględzenie przy tej okazji o jakimś tam „Wyzwoleńczym Marszu” to kolejne kłamstwo i mit – szczególnie dla tych, którzy znają tekst „Tajnego Protokołu” do Paktu Ribbentrop–Mołotow oraz tekst „Umowy o granicach i dobrym sąsiedztwie”. Tylko na marginesie o wadze radzieckiego ataku na Polskę we wrześniu 1939 roku – jeśli wziąć pod uwagę dokumenty niemieckiego Sztabu Generalnego informujące, że na dzień 17 września Wehrmacht wykorzystał przeszło 90% zapasów artyleryjskiej amunicji, prawie całe zapasy ropy i benzyny i większość amunicji strzeleckiej, to rodzi się pytanie (prawda, że „z obszaru” historii alternatywnej) – jakby się mogła potoczyć Kampania Wrześniowa po 17 września, gdyby RKKA (Robotniczo-Chłopska Armia Czerwona) nie uderzyła Polsce „w plecy”. Po ataku na Finlandię (listopad 1939) Związek Radziecki opuścił Ligę Narodów – jednym słowem nie tylko oficjalnie obraził się na międzynarodowe społeczeństwo i „pokazał (wszystkim) środkowy palec” (uniżenie przepraszam, ale to tak), ale demonstracyjnie odrzucił ideę grupowego zapewnienia bezpieczeństwa i pokoju na świecie (dla niezorientowanych – Liga Narodów była czymś w rodzaju ówczesnej ONZ). Później jeszcze nastąpiła aneksja Litwy, Łotwy, Estonii i Besarabii. Nie wolno też zapomnieć o radzieckiej narracji i działaniach na arenie międzynarodowej. Już od samego początku wojny, od września 1939 roku jako winnych jej wybuchu i wynikających z niej „cierpień światowego proletariatu” ZSRR wskazywało państwa zachodnie (Polska, Anglia, Francja, USA). Za dyplomatyczne zezwolenie na wojnę, za „międzynarodowy spisek” w ZSRR ogłoszono nie Pakt Ribbentrop–Mołotow, a Układ Monachijski. Nie dosyć na tym! W latach 1939-41 Stalin słał Hitlerowi oficjalne i pompatyczne telegramy gratulacyjne i to nie tylko na urodziny (chociażby po zajęciu w 1940 roku przez III Rzeszę Paryża). Mało tego! ZSRR eksportowało do Niemiec strategiczne surowce (np. nikiel), które służyły do produkcji broni. Nie dosyć na tym! W latach 1939–41 Stalin wysłał Hitlerowi tysiące, jeśli nie miliony ton zbóż – ostatni transport kolejowy przejechał granicę około północy 21/22 czerwca 1941 roku! To jeszcze nie koniec! Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy (częścią którego było gestapo) wymienił z NKWD więźniów. NKWD przekazało Niemcom więzionych w ZSRR komunistów – obywateli Niemiec, a GUBR (RSHA – niem.) przekazał NKWD wiezionych komunistów – obywateli ZSRR (późniejsze ich losy to temat na odrębny tekst).

Po przeczytaniu powyższego nie sposób nie uznać, że POMIĘDZY 1939 a 1941 rokiem STALIN I ZWIĄZEK RADZIECKI BYLI SOJUSZNIKIEM HITLERA! Po ataku III Rzeszy na ZSRR trzeba było wymyśleć taki „ruch”, taką narrację, która pozwoli Stalinowi się z Anglią i Francją „dogadać”. Mało tego! Wymyślić narrację, która pozwoli się „dogadać” także i z Polską (co w końcu się stało – Umowa Sikorski–Majski). Jak miał ZSRR po wybuchu radziecko-niemieckiej wojny „pogodzić się z kapitalistami” i propagandowo przejść z kategorii „sojuszników Hitlera” i „wrogów międzynarodowego kapitalizmu” do kategorii „sojusznika kapitalizmu” i „wroga Hitlera”, skoro niósł on „bagaż” słów i uczynków z lat 1939-41? Ano, wymyślono! Najprościej i najlepiej ukryć hańbiącą ZSRR przeszłość – udać, że jej nie było! Tak na „wewnętrznej”, jak i „zewnętrznej” scenie! Tak więc, wszystkim w ZSRR kazano „zapomnieć” o latach 1939–41 – usunięto nawet z wiejskich czytelni gazety z lat 1939-41, spalono książki, plakaty i transparenty. Poetom i pisarzom rozkazano „zmienić front”, a „niesłuszne” dzieła zniszczyć! Tak samo malarzom! Podobnie na arenie międzynarodowej – udawano, że ZSRR „został wciągnięty do wojny” dopiero 22 czerwca 1941 roku, a nie 17 września 1939. W ten sposób „narodziła się” Wielka Wojna Ojczyźniana – zgodnie z radziecką mitologią obejmująca lata 1941-45.

Towarzysz Stalin był przewidujący i rozumiał potrzebę historyczną. Przyjęcie przez ZSRR całego dziedzictwa jego uczestnictwa w II wojnie światowej wymusiłoby refleksję nad jej pierwszymi latami. Pisałem – nie mogła ona doprowadzić do niczego innego, jak do tego co można przeczytać powyżej – w latach 1939–1941 ZSRR współpracował, pomagał, wspierał III Rzeszę, czyli był sojusznikiem Hitlera. Podobne „nie mieści się” w etosie „uczciwego”, „sprawiedliwego” i „miłującego pokój” Związku Radzieckiego! Podobnego przecież być nie mogło! Podobne stałoby się „wieczną plamą” w świetlanej historii radzieckiego państwa – dlatego lata 1939-41 kazano zapomnieć. Ostatnia przyczyna – genialność Wodza. Jeśli Stalin uważał III Rzeszę za sojusznika (o tym, jaką przyszłość szykował swojemu „sojusznikowi” jeszcze będzie), a Hitler napadł „wiarołomnie i niespodziewanie na pogrążony w pokojowym śnie…”, oznaczało to, że Geniusz Narodów, Wódz i Ojciec, Stalin był boleśnie naiwny i dał się oszukać jak dziecko. Coś podobnego było niemożliwe i dlatego lata 1939-41 „wymazano”. Radziecka propaganda zakrzyczała, zaśpiewała wszystkie „winy” ZSRR. Połowa Polski, czwarta część Finlandii, Litwa, Łotwa, Estonia, Besarabia! Kolektywizacja Zachodniej Ukrainy i Białorusi, aresztowania, deportacje, egzekucje – o tym wszystkim zapomniano! Tego nie było, bo przecież ZSRR nie był uczestnikiem II wojny światowej! Czas „zaczął się liczyć” dopiero od 22 czerwca 1941 roku i początku Wielkiej Wojny Ojczyźnianej! Udało się!

Świadczy o tym (a także o hipokryzji Sojuszników) to, ze podczas Procesu w Norymberdze był sądzony (później powieszony) wspominany już minister spraw zagranicznych Joachim von Ribbentrop. Za co go sądzili i powiesili? Ano, dokładnie za takie same działania i metody, które były „na sumieniu” Mołotowa! Polityczny szantaż, planowanie wojny, łamanie umów międzynarodowych, agresja, zbrodnie przeciwko ludzkości, zbrodnie wojenne (to tak ogólnie). Ribbentropa powiesili, a Mołotowa jeszcze przez wiele lat uroczyście goszczono na europejskich i amerykańskich „salonach”. Jednym słowem – kłamstwo zadziałało!

Zadziałało wtedy i działa do dzisiaj! Także teraz mało kto pamięta o radzieckiej współpracy z Europą i pierwszej jej grabieży z lat 1939–41! Mało kto wie lub pamięta o tym, że po to właśnie wymyślono pojęcie „Wielka Wojna Ojczyźniana”. Powtarzam to po raz kolejny – żeby udawać, że tego wszystkiego co było przed nią, „niby” nie było! Mało kto pojmuje, że też tak jest i dzisiaj – radzieckie zbrodnie, zdrady i szalbierstwa z lat 1939-41 nie istnieją w ludzkiej świadomości! Istnieją za to: „Wielka Wojna Ojczyźniana”, „nieoczekiwana napaść na miłujący pokój, nieprzygotowany i pogrążony we śnie Związek Radziecki”! Wieńce i uroczyste mowy przed pomnikami, na których widnieją daty 1941–45! Defilady na Placu Czerwonym z prezydentami i premierami zachodnich „demokratycznych” państw na trybunach!

Niestety, wywód wyszedł długi i w sumie (z pokorą przyznaję) nudny, ale bez „rozprawienia się” z tą nieszczęsną „Wielką Wojną Ojczyźnianą”, nie sposób „dyskutować” z cała resztą radzieckich mitów, które „narosły” dookoła 22 czerwca 1941 roku. Mit „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej” jest dla tych wszystkich pozostałych mitów mitem „wspierającym” i pomocniczym. Do niego odwołują się kremlowscy „historycy” i ideolodzy, gdy ktoś o „wyczynach” Związku Radzieckiego i Stalina w latach 1939-1941 wspomni, nim szermują gdy uznane przez nich za „prawdy objawione” teorie stawia się w wątpliwość. Nim próbują „zakryć”, „zakleić” wszystkie sprzeczności, wszystkie „dziury” we wszystkich oficjalnych mitach. Bez tego „pierworodnego” mitu, są oni po prostu „nadzy”.

Pisanie o dniu 22 czerwca 1941 roku nie jest łatwe nawet wtedy, gdy piszącemu uda się od pojęcia „Wielkiej Ojczyźnianej” uciec. Nie jest łatwe, gdyż jeśli się szuka prawdy, a nie zadowala prostymi, łatwymi i ogólnodostępnymi mitami oferowanymi przez propagandę – trzeba być gotowym do brutalnej walki. Wiem co pisze! Nie do naukowych dyskusji, nie do logicznej argumentacji, ale do prostackiej, brutalnej walki! Do propagowania mitologizowanej, rządowej radzieckiej wersji historii początku II wojny światowej (na niemiecko-radzieckim froncie) została rzucona potężna maszyna! Komitet Centralny KPZR (teraz partie „prokremlowskie”), Rząd ZSRR (teraz RF), Sztab Generalny Armii Czerwonej, radzieckie/rosyjskie Uniwersytety, radzieccy/rosyjscy „uczeni”, dziennikarze, pisarze, scenarzyści, reżyserzy, poeci itd., itd., itd. Dla realizacji swej misji, dla ukrycia „niewygodnych faktów”, dla budowy mitu, dla wypaczenia i zamaskowania prawdziwej historii dysponowali oni i nadal (po zmianie szyldu z „radzieckiego” na „rosyjski”) dysponują praktycznie nieograniczonymi zasobami (politycznymi, administracyjnymi i materialnymi). Ich wystąpienia, ich wykłady, ich książki, ich filmy, ich artykuły są promowane, propagowane, finansowane – i tak jest od dziesięcioleci.

O metodach pracy „państwowej maszyny propagandowej ZSRR” słów kilka. Czytałem kiedyś relację dziennikarza, który w końcu lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku spotkał się z marszałkiem Rokossowskim. Rokossowski opowiedział, jakie to „przygody” go spotkały po napisaniu książki-pamiętnika „Żołnierski obowiązek”. Najpierw rękopis tej książki (znaczy się maszynopis) trafił do Głównego Zarządu Politycznego Armii Czerwonej i tam został sprawdzony i ocenzurowany. Potem przeszedł kontrolę i cenzurę nowo stworzonego (1966) Instytutu Wojennej Historii Akademii Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych ZSRR. Następnym „kręgiem” oczyszczenia był Wydział Propagandy i Agitacji Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Na koniec – ostateczny sprawdzian i cenzura końcowa – miały miejsce w wydawnictwie. Ot tak! Wszędzie coś „poprawiono”, dodano, odjęto! Inny marszałek Związku Radzickiego, człowiek w swej naturze prosty i uparty, Tymoszenko pamiętników nie napisał, ale za to dał jednoznaczną ocenę „radzieckiej historiografii wojennej”. Powiedział: „prawdy napisać nie pozwolą, a kłamać nie chcę”…

Współdziałanie radzieckich wojskowych „pamiętnikarzy” (byłych dowódców RKKA z czasów „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej”) z państwowym, mitotwórczym i propagandowym molochem chyba najlepiej ilustruje historia „pamiętników” Żukowa „Wspomnienia i refleksje”, napisanych przez „wojskowego geniusza”, marszałka, bohatera (wielokrotnego), zastępcy Naczelnego Dowódcy, obrońcy Moskwy i Leningradu, dwukrotnego kawalera Orderu Zwycięstwa. Oprócz tego, że istnieją poważne wątpliwości co do tego, czy te pamiętniki napisał rzeczywiście Żukow, to już pierwsze ich wydanie (1969) nosiło wyraźne i wręcz komiczne ślady ingerencji władz politycznych – chociażby słynna wstawka o Breżniewie i Nowej Ziemi – i do tego każde ich kolejne wydanie (do 2013 roku było ich aż 14) różniło się (w merytorycznej i faktograficznej części) od poprzedniego. Każde kolejne wydanie przeredagowywano tak, by „pasowało” ono do obowiązującej ówcześnie ideologii i by schlebiało wtedy rządzącym. Co straszne i zabawne zarazem, za życia autora ukazało się tylko wydanie pierwsze. Podobnie mają się sprawy ze wspomnieniami innych radzieckich generałów i polityków. Jeśli zaś tak, a jest właśnie tak, to jak można je traktować jako wiarygodne źródła? Tymczasem na nich właśnie się wspierają radzieccy i rosyjscy „rządowi historycy” piszący „oficjalne” wersje historii II wojny światowej, w tym, „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej”…

Z drugiej strony, ci, którzy szukają prawdy, którzy nie zamykają oczy na oczywiste sprzeczności w „rządowej” wersji historii i występują przeciwko oficjalnym mitom, są ośmieszani, wykpiwani, oskarżani o zdradę, zwalczani na wszelakie możliwe sposoby. Chcę zwrócić uwagę chociażby tylko na to, jakie „przyswojono” im miano. Otóż nazwano ich „historykami alternatywnymi”, a to czym się zajmują – „historia alternatywną”. To jest celowa, niesprawiedliwa i obraźliwa bzdura mająca na celu zlekceważenie i odrzucenie tak ich samych, jak i ich prac! Po pierwsze, to nie są żadni „historycy alternatywni” i to nie jest jakaś „historia alternatywna”! Historią alternatywną mogą być rozważania o tym, co by to było gdyby Piłsudski zawarł pakt z Hitlerem, albo gdyby w grudniu 1941 roku Japonia zamiast USA zaatakowała ZSRR! Natomiast to, czym zajmują się historycy, chociażby tacy jak Sołonin, Suworow czy Bieszanow, TO JEST HISTORIA! Przecież nie piszą oni żadnego „historycznego science fiction”, a przeciwnie – zbierają „do kupy” rozproszone, ukryte, z premedytacją „zapomniane” (przez „oficjalnych historyków”), lekceważone lub w sposób kłamliwy interpretowane OFICJALNE DOKUMENTY (radzieckie i niemieckie), analizują je, porównują i wyciągają z tego logiczne wnioski. To te wnioski właśnie czynią radzieckie mity totalnie bezsensownymi! Próba „przyklejenia” tym historykom miana „historyków alternatywnych” w istocie jest próbą ośmieszenia ich i podważenia ich ustaleń w prostacki i nienaukowy sposób, bez potrzeby udowadniania czegokolwiek, bez prowadzenia dyskusji. Stosowany mechanizm najłatwiej wyjaśnić na przykładzie pojęcia „medycyna alternatywna”. Tylko nieliczni uważają tą medycynę za coś poważnego, skutecznego i wartego stosowania. Tak więc, po nazywaniu (przez propagandystów) niezależnych historyków „historykami alternatywnymi”, w głowach odbiorców uruchamia się prosta analogia – „alternatywni historycy” tak mają się do historii jak „alternatywna medycyna” do medycyny. I o to właśnie propagandystom chodzi!

Bardzo ważnym jest konstatacja tego, że historycy „krytyczni” – w odróżnieniu od prac historyków „mitomanów” – biorą na siebie obowiązek udowodnienia głoszonych teorii. To kapitalna różnica! „Mitomani” głoszą swoje „prawdy” najczęściej gołosłownie, schlebiając oczekiwaniom „odbiorców”, posługując się (jeśli w ogóle raczą już coś wesprzeć argumentacją) manipulacjami, nadinterpretacjami, fałszerstwami, alogicznymi wnioskami. Niektórzy z nich bowiem starają się stworzyć wrażenie naukowości i włączają w swoje prace wybrane i wygodne im dokumenty, pomijają niewygodne. Te „wygodne” zaś interpretują często w właściwy sobie sposób – tendencyjnie, nielogicznie, kłamliwie. Stosunek rosyjskich (byłych radzieckich) historyków „mitomanów” do dokumentów i informacji dobrze ilustruje to, jak w jednym z „kapitalnych” (głównych, podstawowych) dzieł o tzw. „Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej” autor „serwuje” czytelnikom tego typu informacje: „w 1941 roku w ZSRR wyprodukowano 40% czołgów więcej niż w roku 1940”. Żadnych cyfr, tylko procenty od niewiadomej! Czy na podstawie tej „informacji” ktoś jest w stanie zrozumieć, ile tak właściwie w 1941 roku tych czołgów wyprodukowano?

Właśnie dlatego, że „niezależni” historycy, w odróżnieniu od tych „zależnych”, stawiają sobie za punkt honoru konieczność naukowego udowodnienia (wiarygodne dokumenty) wszystkich swoich teorii, to ich praca przypomina pracę poszukiwaczy złota w Australii. Tak jak tamci, są lekceważeni przez „poważnych ludzi”. Tak jak australijscy poszukiwacze zbierają okruszki złota, tak też i oni muszą zbierać rozrzucone informacje, ukryte dokumenty, uznane za nieważne doniesienia. Potem muszą je zbierać „do kupy” i analizować. Dopiero na podstawie tych analiz wyrażać opinie i sądy. To trudna, mozolna i godna szacunku praca. Przy tym – powtórzę – w odróżnieniu od „historyków rządowych” nie dysponują oni znacznymi środkami, nie mają do wszystkiego dostępu, nie mogą liczyć na przychylność władz. Przeciwnie – rzucane im są „kłody pod nogi”. Archiwa zamykają przed nimi drzwi, wydawcy nie chcą wydawać ich książek, bywa że są problemy z wykładami. Do tego, do krytyki ich prac włączona jest dokładnie ta sama „państwowa maszyna”, która promuje i wspiera krytykowane i rozbijane przez nich mity – obiecuję, kiedyś jeszcze o tym napiszę.

Do czegóż więc „się dokopali” ci „nierządowi” historycy? Ano, żeby to wyjaśnić w najprostszy sposób, trzeba powrócić do samego początku naszych rozważań. Jakiż to komunikat przekazywali Lewitan, Stalin i Mołotow w pierwsze dni radziecko-niemieckiej wojny? Sumarycznie: „Dnia 22 czerwca, równo o 4 godzinie, III Rzesza zdradziecko i nieoczekiwanie napadła na pogrążony w spokojnym śnie, miłujący pokój Związek Radziecki”. Później do tego dodano, że „miłujący pokój Związek Radziecki” nie był przygotowany do wojny i dlatego poniósł klęskę w starciu z III Rzeszą w przygranicznych bojach. Przepraszam, że może zburzę wielu czytelnikom harmonijną i „logiczną” wizję początku niemiecko-radzieckiej wojny, ale praktycznie 90% z głoszonego przez radziecki rząd to wierutna bzdura sfabrykowana w celach propagandowo-ideologiczno-historycznych. Jednak – po kolei.

Do pierwszych słów – „Dnia 22 czerwca, równo o 4 godzinie” – żadnych zastrzeżeń! Dokładnie tak, chociaż można by się „czepiać”, że grupy dywersyjne z pułku „Brandenburg 800” przeszły granicę wcześniej. Jednak nie miało to zasadniczego znaczenia – więc zgoda na „Dnia 22 czerwca, równo o 4 godzinie”.

Dalej jest już gorzej – „zdradziecko i nieoczekiwanie”. W tym wypadku mamy wynik 1:1. Zdradziecko? Zgoda! Trzecia Rzesza napadła na ZSRR uprzednio nie wypowiadając „Umowy o granicach i przyjaźni” z 28 września 1939 roku. Tak, rano 22 czerwca 1941 roku w Moskwie, na Kremlu niemiecki ambasador Friedrich-Werner von der Schulenburg wręczył Wiaczesławowi Mołotowowi „memorandum” Hitlera o wypowiedzeniu wojny ZSRR, ale wtedy działania wojenne od kilku godzin już trwały. Z formalnego punktu widzenia można to uznać za „zdradzieckość”.

Jednakże już z tym „nieoczekiwanie” – jest inaczej. Istnieją dziesiątki, jeśli nie setki relacji o tym, że władze ZSRR, w tym osobiście Stalin, były wielokrotnie uprzedzane o szykującym się niemieckim ataku. Nie, nie mam na myśli szyfrówek Sorge`a z Japonii – informacje napływały od różnych agentów, w tym ostatnia (nad ranem 22 czerwca) od feldfebla (komunisty) dezertera z niemieckiej armii. Pisze o tym gen. Golikow (Szef Wywiadu Wojskowego RKKA), piszą i inni. Także analiza dokumentów Armii Czerwonej (chociażby Dyrektywy nr 1 i 2) przeczy tezie o „nieoczekiwanych”. Ne będę się o tym rozpisywał, ale tak jest i tyle – Armia Czerwona spodziewała się ataku Wehrmachtu i podejmowała związane z tym odpowiednie działania (zgoda co do tego, że nie wszędzie). Proponuję też przyjrzeć się (dostępnym w internecie) OFICJALNYM dokumentom z informacjami o rozmieszczeniu jednostek Armii Czerwonej na dzień 22 czerwca 1941 roku. Około 90% z nich stacjonowało w odległości od 90 do 1.500 km od granicy (przepraszam, „linii rozgraniczenia”) z Niemcami – czyli POZA ZASIĘGIEM NIEMIECKIEGO LOTNICTWA I ALTYLERII! O jakim zaskoczeniu Armii Czerwonej i ZSRR (a tak twierdzą „rządowi historycy”) może być mowa?! Zgoda, zaskoczono placówki Wojsk Pogranicznych, zaskoczono oddziały znajdujące się bezpośrednio NA GRANICY i tym samym można mówić o zaskoczeniu taktycznym. Z zaskoczeniem operacyjnym jest już trudniej (90 – 1.500 km), a o strategicznym (jak bajają „historycy”) nie może być nawet mowy! Tak więc powtórzę – 1:1.

„Pogrążony w spokojnym śnie” – bzdura! Istnieją dokumenty potwierdzające, że w przygranicznych Okręgach Wojskowych Armia Czerwona była „postawiona” w stan gotowości bojowej. Rozkazy Sztabu Generalnego i Dowództw Okręgów były wydawane od 20 do 21 czerwca! Na przykład w „moim” Drohobyczu. Stacjonująca w nim 7 Dywizja Zmotoryzowana (dowódca pułkownik A. Gierasimow) i 2 Pułk Motocyklowy (dowódca płk Trubicki) – obie formacje w składzie 8 Korpusu zmechanizowanego (dowódca gen. lejtnant D. Riabyszew) – jeszcze 21 czerwca zostały „wyprowadzone” z koszar na „pozycje wyjściowe”. O jakim „spokojnym śnie” mówimy?! Warto przeczytać także wspomniane już dyrektywy SG RKKA nr 1 i 2. To nie są dyrektywy, które wydaje się w „pokojowo śpiącym” kraju. Do tego warto się zapoznać z licznymi rozkazami i meldunkami krążącymi pomiędzy wojskami i sztabami „Specjalnych Okręgów Wojskowych” – Okręgów na granicy z Niemcami.

Ostatnie. Jeśli przyjąć za prawdę twierdzenie o „pokojowo śpiącym ZSRR”, to jak wytłumaczyć powstanie (równolegle do istniejących Specjalnych Okręgów Wojskowych) Sztabów Frontów? Zainteresowanym proponuję sprawdzić, kiedy został wydany rozkaz SG RKKA o utworzeniu Frontu Zachodniego (dowódca gen. armii D. Pawłow)? Warto przy tym pamiętać, że w ZSRR w czasie pokoju NIGDY nie powstał żaden front! Jeśli ktoś chce zaprzeczyć stwierdzeniem, że przez całe lata 30. istniał Front Dalekowschodni, to jest to nieuczciwa „zagrywka”. Przecież na granicy radziecko-japońskiej w latach 30. i 40. cały czas trwała „niewypowiedziana wojna” z okresami „zaostrzeń” (liczne „incydenty”, plus Jezioro Chasan i Bitwa nad Chałchin-Goł). Dlatego istniał Front Dalekowschodni.

„Gwóźdź programu”, czyli „nieprzygotowany do wojny i źle uzbrojony Związek Radziecki”! Nie będę narzucał ocen – same fakty. Od sierpnia 1939 roku armia ZSRR została rozbudowana ze 100 do 303 dywizji. Brygad – nie liczę. Wojsk Wewnętrznych – nie liczę. Milicji i jej zmilitaryzowanych formacji – nie liczę. W dniu 22 czerwca 1993 roku w Armii Czerwonej służyło 5.700 tys. żołnierzy! Jeszcze w 1940 roku Związek Radziecki podjął decyzję o formowaniu w 1941 roku najpierw 30(!), a później już „tylko” 29 Korpusów Zmechanizowanych. W każdym z nich – 2 dywizje pancerne, 1 dywizja zmotoryzowana, pułk motocyklowy, bataliony łączności, saperów, przeciwlotniczy, medyczny, eskadra lotnicza. W każdym z Korpusów – około 1.000 czołgów. Czołgi. Na dzień 22 czerwca 1939 roku armia radziecka dysponowała 24 tysiącami czołgów (w tym tankietki), z czego w zachodnich Okręgach Specjalnych – tzn. graniczących z III Rzeszą – znajdowało się ponad 13 tysięcy czołgów, w tym około 1.600 T34 i KW1 (na niemiecko-radzieckiej granicy Niemcy mieli 3.266 czołgów i tankietek). Tak, tak – wiem! Zaraz usłyszę kolejne dyrdymały radzieckiej propagandy o tym, że radzieckie czołgi były „szmelcem”, a niemieckie były potężne i niszczycielskie. Bzdura, bzdura, bzdura! Jasne, jeśli porównywać wartość bojową radzieckiego czołgu BT7 z 1941 roku z niemieckim Tygrysem z 1943 to tak wychodzi – BT7 w porównaniu z Tygrysem (PzKpfw VI) to szmelc! Jednak jest to nieuczciwy trick który stosuje radziecka propaganda! Pamiętacie? Nawet w filmie Ozierowa „Agresja” potężne, opancerzone i długolufowe niemieckie czołgi niszczą przygraniczne miasteczko? Bzdura – powtarzam!

Wyjaśniam – w czerwcu 1941 roku nad radziecka granicą („strefą rozgraniczenia”), stało 3.266 niemieckich czołgów, z których 742 to PzKpfw II, 623 PzKpfw 38 (t) i 148 PzKpfw (35) t. Wszystkie te czołgi były CZOŁGAMI LEKKIMI i radzieckie czołgi lekkie mogły z nimi walczyć na równych prawach. Kolejne prawie 1.400 czołgów stanowiły 965 PzKpfw III (w tym tylko część PzKpfw IIIJ – najlepszy niemiecki czołg tego czasu, kwalifikowany niekiedy jako „średni”) i 439 PzKpfw IV (czołg artyleryjski, z 75 mm „krótką” lufą – tzw. „okurok” (tłum. „pet”, „niedopałek”). Proponuję najpierw porównać charakterystyki czołgów niemieckich i radzieckich i dopiero potem oceniać, które z nich były, a które nie były „szmelcem”. Proszę porównać czołg PzKpfw II z T26, czołg PzKpfw III z BT7, czołg PzKpfw IV z T28 i czołg PzKpfw IIIJ z T34. Charakterystyki (poza T34) praktycznie takie same, a radziecka przewaga liczebna kilkukrotna! T34 stanowi wyjątek, bo nawet z odległości kilku metrów PzKpfw IIIJ nie był w stanie przebić jego pancerza, a o KW1 i KW2 nawet nie piszę, bo Niemcy w ogóle nie mieli czołgów ciężkich. Czołgów T34 i KW1 w „przygranicznych okręgach było 1.600 – przypominam – to tyle, co połowa liczby WSZYSTKICH tankietek i czołgów niemieckich na froncie wschodnim w dniu 22 czerwca. To wszystko co warte jest napisania na temat radzieckiego „szmelcu” i „przytłaczającej przewagi technicznej” III Rzeszy. Powtarzam w skrócie – stosunek ilościowy (czołgi na niemiecko-radzieckiej granicy) to 1:4, niektórzy twierdzą że nawet 1:5. Radziecka/rosyjska propaganda wykonuje typowy dla niej „manewr”. Ogłasza, że radzieckie czołgi były przestarzałe i nic nie warte, a niemieckie potężne i nowoczesne. Jednocześnie nie podaje na to żadnych dowodów – nie porównuje opancerzenia, uzbrojenia, prędkości i zasięgu czołgów w poszczególnych klasach – z uwzględnieniem ich ilości w obu armiach. Niekiedy dokonuje bezczelnej manipulacji porównując te parametry, ale wybierając do porównania niemiecki czołg „średni” PzKpfw IIIJ i radziecki czołg lekki T26. Jednocześnie „zapomina”, że większość niemieckich czołgów (ponad 4/5) na radzieckiej granicy stanowiły tankietki i czołgi lekkie! Ot, taka to rzetelność i „naukowe podejście”.

Podobnie sytuacja wygląda z lotnictwem. Zgodnie z „rządową” wersją, czyli mitem (jak kto woli), radzieckie lotnictwo zostało „zaskoczone na ziemi”, piloci nie zdążyli dobiec do samolotów, samoloty były przestarzałe. Znowu bzdury! Luftwaffe nie miało tylu bombowców by zniszczyć tak dużą liczbę radzieckich lotnisk i samolotów „na ziemi”. Mało tego! Jeśli by uznać te dyrdymały za prawdę – że lotnictwo Armii Czerwonej (i nie tylko ono) zostało zaskoczone przez „obezwładniające uderzenie z powietrza i zniszczone – to nie licząc tego, że Luftwaffe powinno zniszczyć tysiące czołgów, samochodów, setki lotnisk – wyliczono, że tylko w pasie Frontu Południowo-Zachodniego (gen. płk. M. Kirponos) KAŻDY 1 BOMBOWIEC LUFTWAFFE powinien zniszczyć 1 PUŁK RADZIECKIEJ ALTYLERII! Kompletny bezsens!

Przytoczę pewien anegdotyczny fakt – jeden z „historyków” głoszących „rządową” wersję początku radziecko-niemieckiej wojny twierdzi, że w Zachodnim Specjalnym Okręgu Wojskowym (Front Zachodni – gen. armii D. Pawłow) w pierwszym dniu wojny zostało zniszczonych 1.200 samolotów radzieckich, w tym 800 na ziemi. Jego praca (kierując się miłosierdziem ani tytułu książki, ani imienia jej autora nie wymieniam), uważana jest za fundamentalne dzieło o historii lotnictwa ZSRR i często cytowana. Jest jednak pewien problem – przypis przy informacji o wielkości cytowanych strat. Otóż jako źródło podaje on… artykuł w propagandowym, radzieckim czasopiśmie. Tak to właśnie „działa”. Jedni „historycy” powołują się na drugich, ci drudzy na trzecich, a ci trzeci znowu na pierwszych – „zaklęte koło”. Jeśli uda się komuś wreszcie dotrzeć do pierwotnego źródła informacji, to okazuje się nim być… jakieś czasopismo typu „Lotnictwo i kosmonautyka”!

Co zaś do jakości radzieckich samolotów i ich wartości bojowych. Zgodnie z oficjalna wersją I15 i I16 – podobnie jak czołgi – były „szmelcem” masowo rozstrzeliwanym w 1941 roku w powietrzu. Znowu manipulacja i bzdura! Radzieckie samoloty myśliwskie I15 i I16 z 1941 roku walczyły jeszcze długo, bo w latach 1942, 43 i 44. Także w innych jak radziecka armiach. Tak, ustępowały szybkością i siłą ognia Messerschmittom 109. To bez dyskusji! Tak, były wykonane ze sklejki! Jednak dla karabinów lotniczych jest to bez znaczenia, bo tak samo przebijają aluminium jak sklejkę i ważne jest opancerzenie kabiny pilota – a takie i I15 i I16 miały! Argument o sklejce jest używany specjalnie i ma podziałać na „odbiorcę” wywołując wrażenie zacofania – tymczasem to nie tak (zainteresowanym proponuję zapoznanie się z konstrukcją i historią angielskiego myśliwca De Havilland Mosquito). Dodatkowo, I15 i I16 miały przewagę w manewrowości oraz, w odróżnieniu od myśliwców niemieckich, miały odporny na uszkodzenia silnik (chłodzony powietrzem). Na koniec – one nie tylko z Messerschmittami walczyły. Warto się przyjrzeć pierwszemu dniu wojny (22 czerwca 1941) i działaniom „latającego na I15 i I16 127 Pułku Lotnictwa Myśliwskiego – pułk latał, wykonał 180 lotów bojowych, zestrzelił 7 samolotów niemieckich, jego lotnisko Niemcy „znaleźli” dopiero wieczorem, próbowali zbombardować, nie dali rady („odpędzono” ich).

Jeszcze na temat „jakości” samolotów. W czasie bardzo krótkiej, kilkudniowej „Kampanii Holenderskiej” latający na o wiele gorszych od radzieckich (z czerwca 1941) samolotach Holendrzy zestrzelili kilkadziesiąt Junkersów. Proponuję porównać siły Holandii z siłami ZSRR, w tym przyjrzeć się charakterystykom ich myśliwców i porównać je z charakterystykami I15 i I16. O bombowcach i samolotach szturmowych nawet nie wspominam. Jedyne – nie mogę się od tego powstrzymać – proponuję przyjrzeć się samolotowi Pe2 i zwrócić uwagę na datę jego skonstruowania i produkcji pierwszych egzemplarzy. Reszta – kolejne jego „wzloty i upadki” – to długa historia.

Ciekawe też są OFICJALNE meldunki o stratach Armii Czerwonej przeczące wersji o „samolotach zniszczonych na śpiących lotniskach”. Otóż w jak najbardziej oficjalnym zestawieniu (SG) strat za rok 1941, można znaleźć informację, że od 22 czerwca do 30 lipca Armia Czerwona straciła 5.200 samolotów bojowych! Tylko samolotów bojowych! Co niebywale ważne – BYŁY TO STRATY NIEUDOKUMENTOWANE! Czyli nie straty bojowe, nie straty na zbombardowanych lotniskach, nie awarie! 5.200 samolotów „wyparowało”! Nie wiadomo co się z nimi stało, nikt tego nie „odnotował”! Co jeszcze ciekawsze i co już zupełnie przeczy teorii „zaskakującej napaści” i zniszczeniu samolotów na „pokojowo śpiących lotniskach”, nieudokumentowane straty w miesiącach wrześniu – sierpniu 1941, to kolejne 4.800 radzieckich samolotów. Sierpień – wrzesień, wojna trwa już trzy miesiące – o jakim zaskoczeniu, o jakich „pokojowo śpiących lotniskach” można tutaj mówić?!

„Historycy” twierdzą, że jedną z przyczyn „nieprzygotowania do wojny i kiepskiego uzbrojenia” Związku Radzieckiego było to, że Robotniczo-Chłopska Armia Czerwona w lecie 1941 roku przechodziła przezbrojenie. To znowu manipulacja! Próbuje się wywołać wrażenie, że przezbrojenie polega na tym, że armia oddaje cały „stary” sprzęt, a na jego miejsce otrzymuje „nowy”. Sugeruje się, że jest taki moment, w którym oddawszy wszystkie „stare” samoloty i czołgi, a nie otrzymawszy jeszcze „nowych” armia jest zdezorganizowana i bezbronna. Zgodnie z „oficjalną wersją” właśnie w takim momencie dnia 22 czerwca 1941 roku uderzyli Niemcy. Bzdura! Tak nigdy się nie dzieje! Do pułku czołgów nowe czołgi przyjeżdżają stopniowo, po kilka – kilkanaście sztuk, co jakiś czas. W tym samym czasie pułk zachowuje zdolność bojową, bo nadal dysponuje „starymi” czołgami. Zmiana, przezbrojenie nie jest aktem jednorazowym i jednodniowym. W żadnej armii przezbrojenie NIGDY SIĘ NIE KOŃCZY! To proces ciągły – nowy sprzęt zamienia stary, nowy się starzeje – nowy sprzęt zamienia stary… Jeśli więc przyjąć „teorię” mitomanów za prawdziwą – RKKA znajdowała się w trakcie przezbrojenia i dlatego nie była gotowa do wojny – to żadna armia nigdy do wojny nie była, nie jest i nie będzie gotowa. Dla tych, którzy zorientują się, że takie opowieści to bzdura, jest „przygotowana” wersja asekuracyjna – pisałem już o niej, ale w innym kontekście. W czerwcu 1941 roku RKKA była przezbrajana ze „szmelcu” na nowoczesny sprzęt dlatego, że ten stary sprzęt do niczego oprócz parad się nie nadawał! Tak więc „nowego” sprzętu było mało, trwało „przezbrajanie”, a „stary” sprzęt to był „szmelc”! Oto przyczyna klęski! Tymczasem ja o jakości tego „szmelcu” (w porównaniu z niemieckim sprzętem) już pisałem…

Ostatnim, co ma świadczyć o „nieprzygotowaniu ZSRR do wojny”, jest to, że wiele z owych nowych 303 dywizji i 29 korpusów znajdowało się dopiero w stanie formowania. Nie miały one czołgów, armat, żołnierzy, ew. miały ich mało. To prawda, ale „nie do końca” i wnioski wyciągnięte przez „zależnych historyków” z analizy takiego stanu rzeczy są kompletnie bez sensu! „Mitomani”, którzy załamują ręce nad dopiero co formującymi się i pozbawionymi sprzętu i żołnierzy dywizjami i korpusami, „zapominają” o tym, że oprócz tych, które się dopiero formowały, istniały też dywizje i korpusy sformowane. Ich liczba, stany osobowe i uzbrojenie kilka, a nawet kilkanaście, razy przewyższały siły Wehrmachtu na rosyjsko-niemieckim froncie. Proponuję przyjrzeć się np. 8 Korpusowi Zmechanizowanemu (Drohobycz), 6 Korpusowi Zmechanizowanemu (Białystok), 4 Korpusowi Zmechanizowanemu (Lwów) i wielu innym. Od maja 1941 roku RKKA powoli i skrycie „przesuwała się” (jeszcze o tym będzie) w stronę radziecko-niemieckiej granicy. Przesuwała się w 3 RZUTACH. Zgodnie z logiką, jednostki I Rzutu były skompletowane i uzbrojone najlepiej (niektóre w pełni, inne prawie w pełni), a jednostki 2 i 3 Rzutów były na różnych stadiach formowania. Dla przykładu podaję liczbę czołgów w pięciu najsilniejszych Korpusach Zmechanizowanych (czołgi ogółem/w tym T34 i KW1). Tak więc: 6 KZmech – 1.131/458, 14 KZmech – 959/103, 8 KZmech – 899/171, 4 KZmech – 1.131/452, 7 KZmech 959/103. Razem (to tylko w 5 z 21 Korpusów Zmechanizowanych wprowadzonych do walki w pierwszych 15-20 dniach wojny) 4.915/1.287. O jakiej „bezbronności” może być mowa?!

Ostatnie, z czym chcę się rozprawić, to „miłujący pokój Związek Radziecki”. Po pierwsze, w archiwach Sztabu Generalnego RKKA znaleziono 5(!) planów „rozwinięcia” i ataku ZSRR na III Rzeszę! Są to „plany główne” – istnieją jeszcze liczne plany szczegółowe. Na tych planach widnieją pięknie i zamaszyście namalowane strzałki. Są to plany ataku z „Występu Białostockiego” na Gdańsk i Warszawę i z „Występu Lwowskiego” na Kraków i Katowice. Wszystkie te plany przewidywały atak w lecie 1941 roku. „Rządowi historycy” bagatelizują sprawę twierdząc, że Sztab Generalny opracowuje różne plany, w tym także teoretyczne plany ofensywne. Zgoda! Jednak ta „mitomańska” gadanina nie wytrzymuje krytyki z dwóch przyczyn. Po pierwsze, pomimo ponad 30-letnich poszukiwań, żadnych INNYCH planów w archiwach SG RKKA nie znaleziono! Żadnego planu obronnego, tylko atak! Po drugie, analiza rozkazów i meldunków z maja – czerwca 1941 roku potwierdza, że od maja 1941 roku, ZGODNIE Z JEDNYM Z PLANÓW odbywało się „wyprowadzanie” 1, 2 i 3 Rzutu Strategicznego Armii Czerwonej na pozycje wyjściowe! Nocą i w tajemnicy olbrzymie masy wojsk i sprzętu (patrz rozkazy SG RKKA) przesuwały się ku niemieckiej granicy! Wszyscy fachowcy z dziedziny wojskowości, z którymi rozmawiałem, jednogłośnie twierdzą – wyprowadzenie na pozycje wyjściowe dużej masy wojsk oznacza, że decyzja o początku wojny już została podjęta – nie inaczej! „Wyprowadzone” jednostki nie mogą trwać na „pozycjach wyjściowych” w lasach bez końca i jednocześnie nie ma sensu by po „wyprowadzeniu” wracały grzecznie do koszar! Jeśli się porówna dyslokację jednostek RKKA na dzień 22 czerwca 1941 roku z uprzednio już wspomnianymi planami ofensywy na Gdańsk i Kraków, to są one w 100% zgodne. Zarówno Wiktor Suworow, jak i Mark Sołonin, po analizie tych i jeszcze wielu innych dokumentów RKKA i Wehrmachtu utrzymują, że Stalin planował uderzenie na III Rzeszę, a atak Hitlera uprzedził atak Stalina zaledwie na 2–4 tygodnie. Tak to, w czerwcu 1941 roku, ZSRR „pokój miłował”…

Przysłowiowym „gwoździem do trumny” mitu o „miłującym pokój ZSRR” jest sprawa wojny z Finlandią. O tym, że Finlandia uczestniczyła w wojnie przeciwko ZSRR jest powszechnie wiadomo. Gorzej jest z wiedzą o tym, jak się ta „druga” rosyjsko-fińska wojna zaczęła – „historycy” i propagandyści „skromnie” na ten temat milczą. Potocznie takie zachowanie określa się słowami „walą głupa”. Żerują na ludzkiej niewiedzy i na tym, że logicznie rzecz biorąc po „Wojnie Zimowej” i utracie znacznej części swojego terytorium Finlandia miała powód by przyłączyć się do III Rzeszy w walce z ZSRR. Dlatego większość osób dywagujących o II wojnie światowej uznaje za pewnik, że Finowie wiedzeni chęcią zemsty i odbicia utraconych ziem przyłączyli się w czerwcu 1941 roku do niemieckiego ataku i uderzyli pierwsi. Nic z tego! Dnia 25 czerwca 1941 roku zebrał się fiński parlament i przyjął uchwałę o wstąpieniu w stan wojny z ZSRR. Tyle, że powodem zarówno dla zwołania posiedzenia fińskiego parlamentu, jak i podjęcia decyzji o wojnie było… bombardowanie przez radzieckie lotnictwo fińskich miast! Bez wypowiedzenia wojny, bez powodu, nawet bez pretekstów (jak w Wojnie Zimowej)! Tyle to na temat miłującego pokój Związku Radzieckiego”. Na marginesie – „historia alternatywna” – czy byłaby możliwa Blokada Leningradu i głód (to temat na oddzielny tekst) gdyby Finlandia nie wojowała z ZSRR?

O micie 22 czerwca 1941 roku zasadniczo to wszystko. Zarówno forma, jak i objętość tekstu nie pozwalają mi na szczegółowe omówienie wielu wątków – nawet w skróconej wersji moja opowieść rozrosła się już ponad miarę, a umieszczone w niej daty, liczby, nazwy czynią ją trudną do przeczytania. Niestety inaczej z mitami walczyć nie sposób – przynajmniej jeśli się nie chce tak jak „mitomani” zajmować gołosłowiem. Jednakże, nie zważając na rozmiary napisanego, nie mogę na tym zakończyć. Po przeczytaniu wszystkiego powyższego i skonfrontowaniu ze znanymi wydarzeniami, w sposób naturalny rodzi się kilka pytań, bez odpowiedzi na które ten tekst byłby niekompletny. Bowiem jeśli ZSRR był uzbrojony, gotowy i potężny, to skąd się wzięła „klęska 1941 roku”? Odpowiedź jest złożona.

Pierwszą przyczyną był gwałtowny rozrost Armii Czerwonej w latach 1939-41. Trzeba było powołać – do potężnie rozrastającej się armii – kołchoźników, dać im do ręki broń. Rozkułaczeni, wepchnięci do kołchozów, pozbawieni paszportów, „przypisani” do miejsca zamieszkania, złamani „wielkim głodem” i deportacjami – kiedy zaczęła się wojna, oni najzwyczajniej nie chcieli walczyć za ZSRR. Do początku wojny trzymał ich w ryzach strach, specjalne oddziały, komisarze. Z początkiem wojny pojawił się inny strach – strach śmierci, a oni nie chcieli umierać za ZSRR, za komunizm, za Stalina, za życie w kołchozach. Zaczęły się więc masowe dezercje, porzucanie sprzętu, poddawanie się do niewoli. Wiem co piszę – dysponuję liczbami i jeśli ktoś chce – zapraszam na kawę, przedstawię dane i źródła, z których je wziąłem. Żeby jednak nie być całkowicie gołosłownym – w czasie tzw. „Leningradzkiej operacji obronnej” (10 lipca – 30 września 1941) Armia Czerwona straciła 733 tysiące jednostek broni strzeleckiej. Takie straty bojowe są po prostu niemożliwe i świadczą o masowym porzucaniu broni. Straty osobowe RKKA w 1941 roku w stosunku do armii III Rzeszy w 1941 roku wynoszą 21:1 na korzyść Niemców! Znowu – takie straty w boju SĄ NIEMOŻLIWE! Żołnierze RKKA tysiącami poddawali się (patrz dane Wehrmachtu za rok 1941), przechodzili na stronę Niemców (chociażby Hiwisi), rzucali broń i uciekali do domów. To pierwsza z przyczyn czerwcowej klęski.

Drugą przyczyna klęski był zbyt szybki „rozrost” RKKA w zbyt krótkim czasie. Jeśli brać pod uwagę tylko liczbę dywizji, to od sierpnia 1939 roku do 1941 roku RKKA zwiększyła się trzykrotnie, tyle że to nie tak. Armia zwiększyła się pięciokrotnie, gdyż zmieniła się liczba pułków w dywizjach (chociażby Dywizje Zmotoryzowane) i zostały utworzone Korpusy Zmechanizowane z nową strukturą. Tak wielkiej armii trzeba było dać dowódców – plutonów, kompanii, batalionów, pułków… Tymczasem nie było skąd ich wziąć. Tak, osławione „czystki” z 1937–38 roku miały znaczenie, ale nie one decydowały o tragicznej sytuacji kadrowej. Decydującym było to, że przy tak gwałtownym rozroście armii i wzroście liczby batalionów, pułków, dywizji i armii nie zdążono „wyprodukować” i wyszkolić odpowiedniej liczby młodszych dowódców. Sytuacja ze starszymi dowódcami też była problematyczna. Ogólnie – z wczorajszych dowódców kompanii i batalionów trzeba było robić dowódcami pułków, a dowódców brygad i dywizji dowódcami frontów (np. gen. płk M. Kirponos). Bez odpowiedniego doświadczenia – bez praktyki na kolejnych stanowiskach dowódczych – bez ukończenia szkół i akademii nie radzili sobie oni z dowodzeniem i nie było na to rady. Do tego sama struktura ZSRR miała wpływ na to, że promowano, awansowano ludzi nie tyle fachowych, odpowiedzialnych i przejawiających samodzielność i inicjatywę, lecz politycznie aktywnych i „pewnych”. Bez wątpliwości – nie podnosiło to jakości dowodzenia Armii Czerwonej.

Dowódcza Frontu Zachodniego gen. armii Dmitrij Pawłow został rozstrzelany za utratę kontroli nad wojskami frontu, czyli właśnie za masowe dezercje żołnierzy i oficerów, za niewykonywanie rozkazów przez podległe jemu jednostki, za chaos i – w rezultacie – totalny pogrom frontu. Pawłowa rozstrzelano wraz z całym sztabem, oszczędzając jedynie tych, którzy znajdowali się w okrążeniu, czyli „poza zasięgiem” NKWD. Rozkazy wydawane tak przez Pawłowa, jak i przez podległych jemu dowódców armii doprowadziły do długich i bezsensownych marszów, straty paliwa i – w końcu – do konieczności porzucania sprzętu bez walki. Proponuję prześledzić losy 4 korpusu Zmechanizowanego (gen. mjr A. Własow).

Podobnie wyglądała sytuacja na Froncie Południowo-Zachodnim. Co prawda Kirponos nie został rozstrzelany, ale na jego froncie tez zapanował bałagan. Historia „mojego”, „drohobyckiego” 8 Korpusu Zmechanizowanego jest najlepszym tego przykładem. Dnia 22 czerwca 1941 roku Korpus ma 899 czołgów, w tym 171 T34 i KW1. „Rzucany” zmieniającymi się rozkazami raz pod Sambor, raz za Lwów, raz na Brody „wypalił” tysiące ton ropy, porzucił uszkodzone czołgi. Wreszcie – wprowadzony częściami do Bitwy pod Dubnem – został praktycznie rozbity. Dnia 1 lipca ocalone z walk 207 czołgów Korpusu znajduje się w Tarnopolu (10 dzień wojny(!)), a już 7 lipca tenże Korpus już tylko z 43 czołgami(!) melduje się w Koziatynie! Pomiędzy dniami 1 a 7 lipca Korpus żadnych walk nie prowadził!

Trzecia przyczyna klęski – orientacja RKKA na atak. Ogólnie doktryna walki Armii Czerwonej była doktryną agresywną i teorii walk obronnych mało w niej poświęcano uwagi. Do tego, w 1941 roku od maja – pisałem już o tym – trwało „rozwinięcie” trzech rzutów strategicznych Armii Czerwonej. Dlatego tez jakaś jej część została „zaskoczona” przez wojnę „w drodze” i miało to częściowy wpływ na dezorganizację walk. Np. artylerzyści 21 czerwca byli już w strefie przyfrontowej, armaty jeszcze na platformach kolejowych w Kijowie, a amunicja jeszcze jechała z Uralu. Był to element dezorganizacyjny, chociaż jeśli policzyć ile wojska i sprzętu JUŻ BYŁO na granicy – nie był to czynnik decydujący. Także, jako że Stalin planował atak, wiele magazynów, szpitali, lotnisk zostało rozmieszczonych w bezpośrednim sąsiedztwie granicy i „wpadło” w ręce Niemców w pierwszych godzinach i dniach wojny. Jednak znowu zastrzeżenie – około 90% jednostek pierwszych trzech rzutów strategicznych RKKA znajdowało się w odległości od 90 do 1.500 km i ich wyposażenie, poza wyjątkami, nie mogło wpaść w ręce Niemców.

Dwóch „niezależnych” historyków – Sołonin i Suworow – których zasług dla odkrywania historii ukrytej nie sposób przecenić, toczy ze sobą spór. Pierwszy utrzymuje, że decydującymi dla klęski były dezercje, porzucanie sprzętu i masowa ucieczka, drugi – że to rozmieszczenie jednostek Armii Czerwonej było zbyt blisko granicy i w formacji „do ataku”. Zapoznawszy się tak z ich argumentami, jak i posiadając wiedzę zawartą w wielu innych źródłach, uważam, że zarówno pierwsza, jak i druga przyczyna odegrały swoją rolę. Pierwsza była decydująca. Tyle o przyczynach klęski.

Rodzi się pytanie o bohaterstwo, o krwawe walki, o Twierdzę Brzeską chociażby? To też bzdury? Nie! Absolutnie nie! Były jednostki, byli żołnierze, byli dowódcy, którzy walczyli! Jednakże trzeba mieć świadomość tego, że byli oni w Armii Czerwonej mniejszością. Zaistniałą w 1941 roku sytuację można porównać z tą, gdy woda przerwie tamę, ale kilka jej filarów nadal trwa na miejscu. Opierają się, walczą, ale powodzi nie są w stanie powstrzymać. Tak samo z płotem – kilkanaście sztachet odpadło, kilka jeszcze jest. Płot to jeszcze czy już nie? Da radę kogoś zatrzymać? Postaram się to wyjaśnić na przykładzie Grupy Konno-Zmechanizowanej gen. Bołdina. „Występ Białostocki”, drugi dzień wojny. W składzie Grupy jest 6 KZmech – 1.131 czołgów, w tym 458 T34 i KW1. Bołdin otrzymuje rozkaz kontratakować i do ataku idzie… 200 czołgów! Gdzie jest reszta? Obecność reszty (część załóg czołgowych bez maszyn) odnotowano dwa(!) dni później w miasteczku położonym przeszło 450 km na wschód od linii frontu! Żeby było jasne – nie wszyscy „drapali”! Na tle ogólnej ucieczki, porzucania samolotów, dezercji i „dziwnych” prób dyslokacji lotnictwa RKKA pozytywnie wyróżniają się załogi wielu posterunków granicznych, Twierdza Brzeska, czołgiści spod Dubna, 127 Pułk Lotnictwa Myśliwskiego. Lotnicy tego pułku, którzy teoretycznie latają na „szmelcu” – myśliwce I15 i I16 – w dniu 22 czerwca wykonali 180 bojowych wylotów, zestrzelili 7 niemieckich samolotów, nie dali zbombardować swego lotniska. Jednak to były „filary” i „sztachety”, które nie były w stanie powstrzymać niemieckiego „potopu”.

Ostatnie – jak to się więc stało, że Armia Czerwona w końcu przestała uciekać i zaczęła walczyć? Znowu – odpowiedź złożona. Pierwsze – powrót strachu. Wszyscy pamiętają rozkaz Stalina nr 227 z 1942 roku – słynny rozkaz znany pod nazwą „Ani kroku do tyłu”. Był to rozkaz rozpaczliwy i wydany latem 1942 roku w straszne dni po klęsce pod Charkowem, „w przeddzień” bitwy o Stalingrad. Mało kto wie, ale ten rozkaz właściwie był tylko przypomnieniem rozkazu nr 270 z sierpnia 1941 roku. Ten ostatni wprowadzał odpowiedzialność rodzin oficerów i żołnierzy za ich dezercję bądź „zdradę” (czyli poddanie się), dawał prawo każdemu żołnierzowi by zastrzelił swego przełożonego, jeśli ten nie chce kontynuować walki, chce się poddać lub zdezerterować, zrównywał poddających się do niewoli ze zdrajcami i polecał by radzieckie lotnictwo niszczyło niemieckie obozy jenieckie. Terror się nasilił, strach wrócił.

Drugie – polityka Niemców. Początkowo żołnierze i oficerowie Armii Czerwonej poddawali się licząc na traktowanie lepsze niż w komunistycznym „raju”. Tymczasem okazało się, że to pomyłka i Niemcy – poza tym, że natychmiast po wzięciu do niewoli rozstrzeliwali Żydów, komisarzy i członków partii komunistycznej – odnosili się do nich tak samo jak komuniści do więźniów Gułagu lub nawet gorzej. Z wielomilionowych grup jeńców radzieckich wziętych do niewoli niemieckiej w 1941 roku do roku 1945 dożyły jednostki. Reszta umarła od głodu, chorób, nieludzkiego traktowania. Wieści o tym, jak Niemcy odnoszą się do jeńców, dotarły do radzieckich żołnierzy i… u wielu z nich przepadła ochota by rzucać broń i się poddawać. Do tego niemiecka polityka na okupowanych terytoriach ZSRR – totalna grabież, głód, utrzymane kolektywne gospodarstwa, kontyngenty żywnościowe, wywózka „na roboty” do Niemiec, pacyfikacje i morderstwa. Po jednym–dwóch miesiącach takiego „nowego, niemieckiego porządku” ci, którzy witali wojska niemieckie jako wyzwolicieli, przestawali zauważać jakieś różnice miedzy dwoma reżymami. Dlatego często podejmowali decyzję o (minimum) nie podejmowaniu współpracy z okupantami. Żołnierze RKKA znali tę sytuację i ich nadzieja na „urządzenie sobie życia przy Niemcach” szybko się rozwiała.

Trzecie – „ocieplenie”. Najpierw Stalin zwolnił z więzień znaczną grupę oficerów aresztowanych w czasie czystki w latach 1937–38. Proces ten zaczął się w 1940 roku (np. Rokossowski), wraz z objęciem stanowiska Komisarza RKKA przez marsz. Tymoszenkę, ale nabrał tempa w 1941, szczególnie po 22 czerwca. Większość zwolnionych oficerów nie była amnestionowana, tylko otrzymywała dowództwo „na próbę” – często nadal nosząc stare (zmienione już) stopnie i dystynkcje (kombryg, komdyw, komkor). Skrzywdzeni i sponiewierani przez radziecki reżym, walczyli oni ze wszystkich sił chcą „zasłużyć” łaskę dla siebie i dla swoich bliskich. Stalin zmienił także antycerkiewną politykę państwa. Przyjął na Kremlu hierarchów Cerkwi Prawosławnej i uzgodnił z nimi jak ma wyglądać „współpraca” komunistycznego państwa z Cerkwią. W zamian otrzymał wsparcie i błogosławieństwo – pomimo lat „kampanii antycerkiewnej” dla wielu Rosjan było to ważne. Na koniec – zmienił retorykę. Co prawda w filmach i książkach idący do ataku czerwonoarmiści nadal krzyczą „Za Stalina!”, ale krzyczą także „Za Ojczyznę!”. Nie za komunizm, nie za proletariat, a „Za Ojczyznę”. Sama nazwa „Wielka Wojna Ojczyźniana” jest nawiązaniem do ogólnonarodowej rosyjskiej wojny z Napoleonem w 1812 roku. To chytre posunięcie, bowiem przeciętny czerwonoarmista, rozkułaczony i skolektywizowany, za komunizm nie bardzo chciał walczyć (pisałem), a za ojczyznę – już tak!

Tak to, z grubsza, wygląda sprawa z mitem o 22 czerwca 1941 roku i o początku tzw. „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej”. Sprawa niełatwa, „burząca” obrazy malowane w książkach i filmach od dziesięcioleci, sprawa – dla wielu – trudna do przyjęcia. Piszę o niej, bo interesuję się nią od lat. Zbieram książki, informacje, notatki. Ze wszystkich sił staram się być obiektywny i wszelkie wątpliwości rozstrzygać na korzyść „oskarżonego”. Jednak pomimo takiego podejścia, koniec rozważań jest zawsze taki sam. Twierdzenie, że „Dnia 22 czerwca, równo o 4 godzinie, III Rzesza zdradziecko i nieoczekiwanie napadła na pogrążony w spokojnym śnie, miłujący pokój Związek Radziecki, który nie był przygotowany do wojny i dlatego poniósł klęskę” to propagandowa bzdura służąca ukryciu historii prawdziwej, tej, z której „wodzowie” ZSRR, a dzisiejszej Rosyjskiej Federacji, musieliby się tłumaczyć.

Od prawie dwóch lat trwa rosyjski „historyczny” atak na Polskę, na Europę i na Świat cały. Przedstawiający swój kraj jako zawsze uczciwy, przyjazny i tolerancyjny rosyjscy oficjele (różnego szczebla) starają się „przykleić” wszystkim innym etykietkę podstępnych militarystów, ohydnych antysemitów, bezlitosnych wyzyskiwaczy, wojennych przestępców, czarnych niewdzięczników, zdrajców i bratobójców. Takie pozycjonowanie siebie i innych służy Federacji Rosyjskiej do usprawiedliwiania swoich roszczeń i swojej agresywnej i imperialnej polityki, a także do kompensowania swoich kompleksów i niedoskonałości. Temu służą artykuły Putina, wystąpienia Mosze Kantora, pokrzykiwania rosyjskich wiernych Kremlowi polityków. Temu służą propagandowe paroksyzmy i histeryczne celebracje radzieckich mitologicznych rocznic. Krótko? Non possumus!

Artur Deska

Artur Ryszard Deska (1964). Niemłody i brodaty wielbiciel fajki, dobrych książek, filozofii oraz historii. Poeta. Pasjonat zdrowego rozsądku i bezkompromisowy krytyk panoszących sie i rozdętych: relatywizmu tudzież poprawności politycznej. Jesienią 2003 roku, po kolejnym kryzysie (nadciśnienie, serce i cukrzyca) postanowił „dożyć swoich dni inaczej” – złożył w kościele „śluby prywatne”, wyjechał z Polski, osiadł w Drohobyczu i zajął się działalnością charytatywną. Od listopada 2003 roku zastępca Dyrektora Caritas Samborsko-Drohobyckiej Diecezji UGKC. Założyciel i wieloletni Dyrektor Centrum Wolontariatu Caritas w Drohobyczu. „Ojciec” i wychowawca wielu pokoleń wolontariuszy. Współzałożyciel Ukraińskiej Grupy Humanitarnej. Od 2014 roku – opiekun „drohobyckiej” wspólnoty Tatarów krymskich. Mimo cyklicznie powtarzanych i apokaliptycznych diagnoz lekarzy – wciąż żyje i walczy. Motto: „Bóg kocha wariatów...”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X