Maria Ziembowicz: Tam gdzie była możliwość i był transport, pomoc od nas jechała Maria Ziembowicz, fot. Karina Wysoczańska / Nowy Kurier Galicyjski

Maria Ziembowicz: Tam gdzie była możliwość i był transport, pomoc od nas jechała

Po wybuchu pełnoskalowej wojny na Ukrainie Dom Polski w Samborze stał się Sztabem Pomocy Humanitarnej. O pierwszych dniach rosyjskiej inwazji, działalności pomocowej i wsparciu dla uciekinierów wojennych opowiedziała Maria Ziembowicz, prezes Domu Polskiego w Samborze. Rozmawiała z nią Karina Wysoczańska. Wywiad opracował Eugeniusz Sało.

Od pierwszych dni wojny Dom Polski w Samborze i Polacy mieszkający tutaj pomagali uchodźcom ze wschodu Ukrainy, wspierali wojsko ukraińskie. Jak Pani wspomina te początki po 24 lutego?

Nasza działalność zmieniła się kardynalne po inwazji Rosji na Ukrainę. Nikt tego się nie spodziewał i nie wiedział jak zachować się w takiej sytuacji. Ale potoczyło się własnym torem. W drugim dniu wojny zadzwoniła do mnie pani z Polski, którą wcześniej nie znałam. Otrzymała mój numer od znajomych. Zapytała, czy może przyjechać do nas grupa z Energodaru, która udaje się do Polski. Powiedziałam, że chętnie ich przyjmiemy w Domu Polskim, poczęstujemy kawą, herbatą, żeby chwile mogli odpocząć. W sumie tych osób przyjechało około 90. Wśród nich dużo było matek z dziećmi i osób starszych. Niektórzy zostali na nocleg, odpoczęli i udali się na granicę. Później przyjeżdżały do nas kolejne osoby, zmuszone do opuszczenia swych domów.

Od poniedziałku, czyli od 28 lutego zaczęto przywozić do nas pomoc humanitarną. Dzięki naszym przyjaciołom i darczyńcom, a także nieznajomym osobom ta pomoc zaczęła do nas napływać w dużych ilościach. W tym czasie w Ustrzykach Dolnych był nasz wiceprezes Zygmunt Jaszczyszyn, który po polskiej stronie na granicy przyjmował tę pomoc i kierował do Sambora. Cała nasza duża sala była zapełniona pomocą humanitarną. Już nie mieściliśmy się w naszej sali, w korytarzach, część pomocy była już na zewnątrz. Więc z tego powodu nie mieliśmy miejsca, żeby przyjmować ludzi, którzy nadal w drodze do Polski przyjeżdżali do nas. Były tutaj grupy ludzi z Żytomierza, Zaporoża, Dniepru. Więc zwróciliśmy się do miejscowych władz, żeby udostępniły nam stołówkę szkolną. Dyrektorka szkoły nr 4 w Samborze zgodziła się i te grupy jechały tam, aby wypocząć po długiej drodze. Nasi wolontariusze, rodzice i nauczyciele przygotowywali dla nich ciepłe posiłki.

fot. Karina Wysoczańska / Nowy Kurier Galicyjski

Jak Pani osobiście dowiedziała się, że zaczęła się pełnoskalowa wojna? Jak Pani wspomina ten pierwszy dzień?

Tak naprawdę o początku wojny dowiedziałam się od koleżanek z Warszawy. Najpierw jedna zadzwoniła, potem kolejna. Nie mogłam w to uwierzyć. Ale tutaj obok Sambora w miejscowości Kalinów spadły pociski rakietowe i był pożar. Ja mieszkam w innej części miasta, więc z okna nie było widać tego dymu. A potem był już strach, przerażenie, zastanawianie się co będzie dalej i co robić. Nie miałam takich myśli, żeby opuszczać Sambora. Chyba żeby już działo się bardzo źle, to może wtedy. Ale na szczęście nic złego u nas się nie wydarzyło. Potem zaczęłam rozmawiać telefonicznie z Polakami z centralnej i wschodniej Ukrainy i zrozumiałam, że oni bardziej potrzebują pomocy. Więc zaczęliśmy działać i im pomagać.

Co ludzie, którzy bezpośrednio uciekali przed ostrzałami, opowiadali po przyjeździe do Sambora?

Wszyscy mówili, że ta podróż trwała wieczność, bo spadały pociski i musieli albo czekać w polu, albo szukać objazdów, więc ta podróż trwała dłużej niż się spodziewali. Przyjeżdżali przerażeni tym co się dzieje. Nie wiele mówili. A jak mówili, to dziękowali za to, że przyjęliśmy ich tutaj. Że mogą chwilkę odpocząć, coś zjeść ciepłego i napić się.

fot. Karina Wysoczańska / Nowy Kurier Galicyjski

Od kogo otrzymujecie pomoc humanitarną? Co dostajecie i komu ją przekazujecie?

Jak możemy zobaczyć, że ta pomoc nadal dociera, sale i korytarze są pełne. Na początku było tego bardzo dużo. Cała Polska i nie tylko Polska zaangażowali się w niesienie pomocy. Mieliśmy też pomoc z Anglii, Francji, Włoch. Dużo dostaliśmy przez naszych przyjaciół z polskich miast partnerskich Sambora. Głównie tę pomoc przekazywaliśmy uchodźcom, mieszkańcom wschodnich terenów Ukrainy, którzy zostali zmuszeni do opuszczenia swoich domów i ucieczki na zachodnią Ukrainę i zatrzymali się u nas w Samborze. Pomagaliśmy także żołnierzom albo też wojskowym z obrony terytorialnej miasta. Pomoc także była wysyłana na wschód Ukrainy, tym którzy jednak zostali tam, m.in. do Charkowa, Bachmutu, Basztanki. Tam gdzie była możliwość i był transport i dojazd tam pomoc od nas jechała. Sprzęt medyczny i pomoc humanitarna trafiała też do szpitali wojskowych i domów dziecka. Kto zwracał się za pomocą, a mogliśmy pomóc, to pomagaliśmy czym mogli. Była to, przede wszystkim, żywność, leki, śpiwory, karimaty, wózki inwalidzkie i kule dla szpitali.

Jak zmienił się w tym czasie Dom Polski w Samborze? Z miejsca, gdzie odbywały się wydarzenia kulturalne i spotkania edukacyjne, stał się sztabem pomocowym.

W czwartek 28 lutego zaczęła się wojna. A w piątek mieliśmy mieć próby w sali głównej. Przy Domu Polskim działa zespół taneczny „Krakowiaczek”. Jest grupa młodsza i starsza. W niedzielę wspólnie z sobotnio-niedzielną szkołą języka polskiego miał być występ z okazji dnia języka ojczystego. Ale w jednym momencie wszystko się zmieniło. Cała nasza duża sala, gdzie były zajęcia taneczne, była zajęta pomocą humanitarną. I przyszedł taki chłopak, który tańczył, zobaczył i mówi, ale gdzie my teraz będziemy tańczyć, nie ma miejsca. I tak występ się nie odbył, ale miejmy nadzieje, że wszystko jeszcze wróci.

Wtedy poprosiłam rodziców tych dzieci z zespołu tanecznego, żeby pomogli zrobić kanapki, ciepłe posiłki dla tych ludzi, którzy pojadą przez Sambor i zatrzymają się u nas w drodze do Polski. I tak zostali wolontariuszami. Na początku było nas ponad 50 wolontariuszy, teraz jest już mniej, bo potrzeby są mniejsze, a ludzie też musieli wrócić do swoich zajęć i pracy. A ci, którzy mają czas i chęć, przychodzą pomagają wydawać pomoc humanitarną.

Dziękuję za rozmowę.

Karina Wysoczańska, Eugeniusz Sało

X