Łyżka dziegciu Przemysław Miśkiewicz (drugi od lewej)

Łyżka dziegciu

Rada Najwyższa Ukrainy przyjęła 9 kwietnia cztery ustawy dotyczące polityki historycznej. Wszystkie projekty były opracowane przez ukraiński IPN. Przyjęto je znaczną większością głosów, w pierwszym i drugim czytaniu.

Ustawa o statusie prawnym i uczczeniu pamięci uczestników walk o niezależność Ukrainy w XX wieku. Akt wymienia organizacje, które starały się o stworzenie państwa ukraińskiego. Wszystkie wymienione w aneksie przyczyniły się do restytucji państwa ukraińskiego w 1991 roku. Bojownikami o niepodległość Ukrainy były osoby należące do długiej listy organizacji politycznych i wojskowych. Otwiera ją Ukraińska Republika Ludowa z 1917 roku a zamyka Ruch Ludowy na Rzecz Przebudowy. Wśród wielu znalazły się też OUN i UPA ale w żaden sposób nie zostały specjalnie wyszczególnione. Nie ma na tej liście organizacji współpracujących jawnie z Niemcami, takich jak SS Galizien, czy batalion Nachtigall. W czasie obrad projekt zreferował Jurij Szuchewycz, syn Romana Szuchewycza, dowódcy UPA. Ustawa zakłada też karanie  za okazywanie lekceważenia weteranów i negowanie celowości ich walki.

Ustawa o uwiecznieniu zwycięstwa nad nazizmem w Drugiej Wojnie Światowej 1939–1945. Wedle tej ustawy przestaje być oficjalną, używana do niedawna nazwa „Wielka Wojna Ojczyźniana” na rzecz „II wojna światowa”.

Ustawa o potępieniu komunistycznego i narodowosocjalistycznego (nazistowskiego) reżimów totalitarnych i zakazu propagowania ich symboliki. Wedle ustawy propagowanie idei i symboli, komunistycznych i nazistowskich, jako zbrodniczych, jest zakazane. Przewiduje przemianowanie nazw miast, ulic i usunięcie pomników komunistycznych.

Ustawa o dostępie do archiwów organów represyjnych komunistycznego reżimu totalitarnego z lat 1917–1991. Ustawa opracowana we współpracy z polskimi i czeskimi ekspertami. Wedle niej akta będą nie tylko udostępniane ale również sukcesywnie publikowane, w tym również objęte klauzulą „ściśle tajne”.

W dniu wydania gazety ustawy nie zostały jeszcze podpisane przez prezydenta Ukrainy Petra Poroszenkę.

Z deklaracji Kuriera Galicyjskiego: „…będziemy wspierać oparte na prawdzie porozumienie pomiędzy narodem polskim i ukraińskim. Uważamy, że jest ono racją stanu Polski i Ukrainy. Tak, jak racją stanu jest wspólna europejska droga”.

„Jedynym sposobem by panować równocześnie i nad Polską i nad Ukrainą jest nieustanne skłócanie obu narodów, a przynajmniej robienie wszystkiego, by historyczne rowy niezgody nie uległy, broń Boże, zasypaniu, a oliwa lała się w ogień regularną strugą. Dziś uczyniono ku temu milowy krok. Uznanie zbrodniczej, z polskiego punktu widzenia, formacji zbrojnej za „uczestnika walk o niepodległość Ukrainy” będzie budzić w Polsce sprzeciw i musi budzić sprzeciw. Dzisiejsze głosowanie to w oczywisty sposób nie przypadek. Wystarczy spojrzeć kto zgłaszał projekt. Problemem zasadniczym jest nie tyle samo honorowanie UPA, kojarzonej dziś na Ukrainie praktycznie wyłącznie z walką z sowietami, ale to, że mało kto dziś na Ukrainie pamięta i wie, że zanim owi „bohaterowie” toczyli skądinąd heroiczne walki z najeźdźcą ze wschodu, dopuszczali się zbrodni na swoich sąsiadach – Polakach, Żydach, Ormianach… To jest problem i prawdziwe wyzwanie: zmierzyć się z własną historią. Summa summarum: efekt dzisiejszego głosowania w Werchownej Radzie odniesiony. W Polsce podniosło się larum od lewa do prawa. Rozumnych komentarzy jak kot napłakał. Dominuje złowrogi, histerycznie antyukraiński warkot, lawina jadu i kpiąco-szydercze podśmiechujki z tych, którzy twierdzą, a ja się do nich zaliczam, że nie ma dziś dla Polski i Ukrainy innej drogi niż bliska współpraca i mozolne zmaganie się z diabelską, historyczną bombą z opóźnionym zapłonem, podłożoną dawno temu pod nasze narody. I niejedną jeszcze kłodę pod nogami ujrzymy, bo gra idzie o zbyt wysoką stawkę. Przypominam tylko na koniec, że kilka dni temu Polska ustami Marszałka Senatu odrzuciła kremlowską ofertę wspólnego potępienia UPA. Nie chcieliście potępić? To teraz macie. Skumbrie w tomacie”.

To wpis internauty, który przeczytałem przed północą 9 kwietnia, w dniu uchwalenia przez ukraiński parlament ustawy uznającej prawny status uczestników walk o niezależność kraju w XX wieku, w tym członków Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) i Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN). Ustawa, choć obejmująca szerszy zakres zagadnień, szybko dorobiła się „ksywki” – ustawa o UPA.Ustawę uchwalono w pakiecie czterech ustaw dekomunizacyjnych, w kilka godzin po wystąpieniu Prezydenta Polski w ukraińskim parlamencie, w którym udzielił zdecydowanego poparcia Ukrainie.Łyżka dziegciu już jest. A gdzie beczka miodu?… A miało być słodko?… Skumbrie w tomacie.

Marcin Romer

Poniżej drukujemy komentarze nadesłane do naszej redakcji w ostatnich dniach. Wszyscy autorzy komentarzy to osoby, które na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy, w różny sposób, słowem i czynem, czasami z narażeniem zdrowia i życia, włączyły się w działania na rzecz wsparcia europejskiego kursu Ukrainy. Choć reprezentują różne poglądy, wszyscy znani są z działań na rzecz polsko-ukraińskiego porozumienia. Teksty zamieszczamy bez zmian, bez ingerencji ze strony redakcji.

Przemysław Miśkiewicz
Stowarzyszenie „Pokolenie” organizator akcji „Jestem Polakiem, pomagam Ukrainie”

Powiem szczerze, że nie widzę jakiejś tragedii w ustawie o UPA i innych organizacjach walczących z Niemcami i sowietami. Jednakże uważam, że uchwalenie jej, w dniu wizyty polskiego prezydenta, jest delikatnie mówiąc, mało trafionym pomysłem. Nie jestem zwolennikiem prezydenta Komorowskiego, uważam go za szkodnika i bardzo słabego polityka, uwikłanego dodatkowo w niejasne związki z WSI. Jednak czy chcę tego, czy nie, za granicą reprezentuje on Polskę i w jakimś stopniu też mnie.

To, że taka ustawa prędzej czy później musiała zostać uchwalona było widać już od pół roku. Po raz kolejny powtórzę za Tetianą Czornowoł: „Kiedy Polak patrzy na pomnik UPA, widzi zbrodniarzy, Ukrainiec widzi bohaterów”. I mimo, że myślę, że musimy się do tego przyzwyczaić, to uważam, że ustawa powinna być inaczej sformułowana. Z drugiej strony wiem też, że nie jesteśmy w stanie narzucić Ukraińcom narracji historycznej. Sam pomysł wrzucenia do jednego worka UPA, będącej organizacją mocno dyskusyjną – dla większości Polaków jednoznacznie zbrodniczą – i np. Grupy Helsińskiej, która działała kilkadziesiąt lat później jest wybiegiem dosyć kuriozalnym. Myślę, że Jurij Szuchewycz (prywatnie syn nieżyjącego Romana Szuchewycza), który jeszcze niedawno miał mocno rewindykacyjne poglądy według Polski, a obecnie się od nich odżegnuje, mógł mieć jakieś zamiary antypolskie. Ostrze ustawy, według mnie, nie jest antypolskie, jeżeli już to antyrosyjskie. Natomiast wybór dnia uchwalenia, jest fatalny.

Jest to poważny afront, który świadczy o całkowitym braku wyczucia ze strony polityków ukraińskich lub też celowej akcji części posłów, która zmanipulowała większość. Uważam, że po tych wszystkich gestach, które Polska wykonała wobec Ukrainy, jest to swego rodzaju obraza nas, ludzi którzy byli na Majdanie i pomagają Ukrainie.

I jeszcze jedno. O ile ustawa wzbudza mocne dyskusje, to dla mnie większym problemem jest gloryfikacja konkretnych postaci. O wiele bardziej, skierowaną przeciw pamięci historycznej Polaków, jest minuta ciszy w rocznicę śmierci Romana Szuchewycza, co miało miejsce w parlamencie Ukrainy przed kilkoma tygodniami. Jest ona rzeczą całkowicie karygodną i powinna spotkać się z reakcją polskich władz. W wypadku ustawy proponowałbym zapytanie czy dotyczy ona także osób zaangażowanych w Rzeź Wołyńską. Ale zdaję sobie sprawę, że wszelkie nadzieje związane z polskim rządem raczej można między bajki włożyć.

Dawid Wildstein
polski dziennikarz i publicysta

Uchwała jest skandaliczna. Polska powinna na to zareagować. Niemniej przypominam. To, że na płaszczyźnie polityki historycznej jesteśmy skonfliktowani z Ukraińcami, nie znaczy, że w wymiarze geopolitycznym nie mamy wspierać tego państwa, zaatakowanego przez groźny także dla Polski imperializm rosyjski.

Jurij Rudnicki
ukraiński publicysta, dyrektor Muzeum Ikon w kompleksie zamkowym w Radomyślu na Żytomierszczyźnie

Jako zwolennik ukraińsko-polskiego przymierza i pojednania, po uchwaleniu przez Radę Najwyższą projektu ustawy „W sprawie statusu prawnego i uczczenia pamięci bojowników o niepodległość Ukrainy w XX wieku” znalazłem się w dziwnej sytuacji.

Swoim polskim kolegom muszę wyjaśniać, że ten krok naszej władzy ustawodawczej w żaden sposób nie jest skierowany przeciwko Polsce czy też Polakom. Przecież dziś nawet od Swobody lub Prawego Sektora, zarówno podczas Rewolucji Godności, jak i dziś podczas wojny, nikt nie słyszał złego słowa o Polsce i Polakach. Polacy dzielnie zachowywali się w najtrudniejszych sytuacjach.

Z innej strony muszę dawać do zrozumienia nie tylko Polakom, ale też swoim ukraińskim kolegom, że uczczenie pamięci uczestników ukraińskiego ruchu niepodległościowego nie oznacza, że musimy zapomnieć czy też przemilczeć zbrodnie dokonane przez nich, w tym i UPA. I o tym także, chciałbym przypomnieć, mówił prezes ukraińskiego IPN Wołodymyr Wiatrowicz w jednym z wywiadów.

Zawsze jednak mówiłem, że wojna nie jest sprawą sterylną. Nie chodzi o usprawiedliwienie ludobójstwa (a raczej – bratobójstwa, co moim zdaniem jest znacznie gorsze), ani na Polakach, ani też na Ukraińcach (przecież niestety i polskie jednostki niepodległościowe nie pozostały dłużne w rozlewie bratniej krwi). Po prostu, czasami czyny bohaterskie i zbrodnie czynią ci sami ludzie. Kłym Sawur jeden z pierwszych zaczął formować jednostki dla sprzeciwu wobec Niemców na Ukrainie, ale jednocześnie właśnie on jest przede wszystkim odpowiedzialny za Rzeź Wołyńską. Wiadomo także, jak w Polsce szanują  „żołnierzy wyklętych”, w tym i Romualda Rajsa ( „Burego”). To jednak nie przeszkadza Polakom pisać np. w Wikipedii o zbrodniach, dokonanych przez niego na Białorusinach w Zaleszanach i innych wioskach. I to jest przykład odpowiedzialnego podejścia do przeszłości.

Tak, Polaków zginęło więcej, niż Ukraińców w okresie wydarzeń na Wołyniu. Na to jeszcze śp. Jacek Kuroń zwracał uwagę. Ale dlaczego do dziś nikomu nie wpadło do głowy, że nawet jeden zamordowany – to już tragedia?

Musimy także zdawać sobie sprawę każdego razu kiedy podejmujemy ten temat – po co to czynimy? Po to aby nienawiść przodków nie przechodziła na potomków, czy aby jeszcze bardziej pokłócić Ukraińców i Polaków, żeby w końcu z tego skorzystał „ktoś trzeci”?  

Agnieszka Piasecka
Fundacja „Otwarty Dialog”

To nie będzie komentarz historyczny, gdyż historykiem nie jestem. W czwartek w Radzie Najwyższej posłowie przegłosowali pakiet ustaw, z których jedna szczególnie wzbudziła kontrowersje w polskich mediach  ze względu na jej wydźwięk ale i na fakt, że danego dnia przebywał z wizytą na Ukrainie i przemawiał w sali plenarnej Rady Najwyższej Prezydent RP Bronisław Komorowski. Temat powrócił jednak dzisiaj podczas świątecznej wycieczki ze znajomymi. W lesie na trawie gdzieś w ostępach kijowskiej obłasti nagle słyszę: „Czy wony w cij Werchownij Radi wsi durni? Toż wony ne znaly szczo prezydent Polszczi pryjizżaje? Choczaby na nastupnyj deń abo piznisze tcej zakon Szuchewycza perehlosowaly” („Czy oni w tej Radzie Najwyższe wszyscy powariowali? Czyż nie wiedzieli, że prezydent Polski przyjeżdża? Choćby następnego dnia, albo później tę ustawę Szuchewycza przegłosowali”). Pada to z ust znajomego oburzonego czwartkowym brakiem wyczucia deputowanych i marszałka Rady Najwyższej.

Przyznam jednak, że takich ludzi spotkałam więcej, jak widać myślących i wyczulonych na kwestie protokołu dyplomatycznego. Bo czy to jest wina polskiego MSZ, że nie czyta tego co tam sobie chcą robić danego dnia w ukraińskim sejmie, gdy ma tam wystąpić prezydent RP?

Natomiast co do samej idei przegłosowany pakiet ustaw zawiera ich kilka. Podkreślam to w tym miejscu, gdyż polskie media skupiają się tylko na jednym. Ustawy te mają na celu wzmocnienie i utwierdzenie pamięci historycznej o wszystkich strukturach dążących do utworzenia niezależnej Ukrainy, destalinizację przestrzeni publicznej, zakaz propagowania ideologii stalinowskich i faszystowskich oraz otworzenie archiwów z lat 1917–1991. W tym zawierają tę, która wywołała w relacjach z Polską wspomniany zgrzyt.

Ustawa, sama w sobie, nie jest niczym dramatycznym. Jej głównym celem jest podwyższenie świadczeń socjalnych dla kombatantów, których doprawdy niewielu już zostało. Nie budzi też we mnie większych kontrowersji zapis o uznaniu struktur dążących do niepodległości po I wojnie światowej, bo uwzględnione zostały wszystkie struktury.

Natomiast jest pewien zapis, który jest sam w sobie niebezpieczny. Mówi on o karaniu obywateli Ukrainy, obcokrajowców oraz bezpaństwowców za „publiczne przejawianie znieważającego nastawienia do osób wymienionych w art. 1 tej ustawy”, czyli m.in. bojowników UPA. Jest to, po pierwsze, zapis w stylu osławionego „lub czasopisma” pozostawiający pole swobody interpretacji absolutnie dowolnej. Można postawić pytanie, czy debata historyczna też zostanie zinterpretowana jak „znieważające nastawieni”? Jeden z komentujących na moim Facebook twierdzi, że to symboliczny martwy zapis nie powodujący żadnych konsekwencji. Pozostaje pytanie po co tworzyć martwe zapisy?

Za dużo i za długo czytam ustawy i je analizuję by nie wiedzieć, że na etapie wdrażania, pole interpretacji odgrywa szeroką rolę. Jeśli zapis ten w intencji ustawodawcy jest kompletnie jasny i zrozumiały, to potrzebuje on bardzo precyzyjnego komunikatu społecznego.

Inna osoba z kolei zakpiła sobie, że polskie oburzenie brzmi jak stawianie warunków Ukrainie, pod jakimi będzie otrzymywała pomoc.

Oceniam w tej wypowiedzi nie relacje między maluczkimi, a relacje między decydentami na szczeblu rządów i dyplomacji dwóch sąsiadujących państw europejskich. Jedno z tych państw bardzo potrzebuje pomocy, a drugie ma tylko jednego, dużego kalibru zakochanego w sobie, emocjonalnie nastawionego do siebie przyjaciela w Europie. Tym przyjacielem jest Polska. Wszyscy inni stawiają warunki. Stawiają je w sposób otwarty i twardy nie dając niczego darmo. Moich dyskutantów nie dziwi, kiedy Niemcy negocjują swoje cele i w zamian za wielomilionowe dotacje na uchodźców i infrastrukturę starają się o preferencyjne traktowanie.

Co do samego sporu o Wołyń pomiędzy obydwoma państwami. Stykam się z politykami i urzędnikami ukraińskimi, którzy albo wypierają tę świadomość albo ze swojej interpretacji wydarzeń robią oficjalny kurs polityki zagranicznej. Warunek symbolicznego przeproszenia i nie grzebania się w żaden sposób i nie wracania do tej sprawy stanowi warunek wyboru sojusznika politycznego w Polsce. Pozostawiam polskim decydentom politycznym ustosunkowanie się do tych kwestii i wyrażam nadzieję, że zadają sobie trud by wiedzieć, znać, czytać i słyszeć i spotykać się. Przyjazd raz na pół roku na dwa dni ze znajomością tylko angielskiego nie wystarczy aby cokolwiek zrozumieć, a zatem nie wystarczy by nawet próbować realizować jakiekolwiek interesy własnego państwa, pod warunkiem, że byłyby one w ogóle sprecyzowane.

W Polsce potrzebujemy również dziennikarzy, którzy pisząc o sprawach wschodnich lub pokazując je w telewizji znają język i nie polegają na plotkach. Chciało mi się tę uchwałę przeczytać w oryginale i okazało się, że poza jednym denerwującym zapisem nie jest z polskiej perspektywy taka straszna.

Nie jest ona celowo antypolska, ale głosowanie nad nią w dzień wizyty Prezydenta RP można uznać za wyraz niedelikatności, jednak nie aż taki skandal dyplomatyczny jak byśmy chcieli to widzieć.

Wasyl Rasewycz
ukraiński historyk i publicysta, szef redaktor lwowskiego portalu zaxid.net

Przyjęta niedawno przez Radę Najwyższą Ukrainy ustawa o dekomunizacji jest surowym i w wielu miejscach sprzecznym z ukraińskim ustawodawstwem dokumentem. Pośpiech z jakim był „przepychany” ten dokument w parlamencie świadczy o tym, że ukraiński Instytut Pamięci Narodowej chory jest na „kolesiostwo” i w wielu momentach mało czym różni się od radzieckich i współczesnych rosyjskich propagandystów.

Otwarcie radzieckich archiwów organów represji można było by powitać na wszelkie sposoby, gdyby nie pewne wątpliwości:

– Jeżeli cele i zadania dwóch podstawowych kategorii użytkowników archiwów, którymi są zawodowi historycy i rodziny represjonowanych są zrozumiałe, to dążenie osób postronnych do cudzej prywatnej informacji – już nie całkiem. Ogólny dostęp do archiwów może otworzyć skrzynkę Pandory dla osobistych i politycznych rozliczeń. Przy tym dyletanckie wykorzystanie personalnych aktów, bez znajomości historycznego kontekstu i mechanizmów funkcjonowania sowieckiej maszyny represji może doprowadzić do fatalnych skutków:

– Ukraina nie posiada lustracyjnego ustawodawstwa, według którego kandydaci na państwowe posady muszą udowodnić, że nie współpracowali z radzieckimi organami partyjnymi i służbami specjalnymi. Tu rodzi się pytanie – jaka jest praktyczna korzyść z otwarcia archiwów dla wszystkich chętnych? Wywoływać moralny osąd nad byłymi „tajniakami”? Tak, ale tego nie można wpisać w żadna ustawę.

– Wynikają też kolizje z Ukraińskim Instytutem Pamięci Narodowej. Po przekazaniu wszystkich archiwów tej instytucji, manipulacyjne możliwości kierownictwa i pracowników Instytutu wzrastają wielokrotnie. W społeczeństwach demokratycznych, aby uniknąć nadużyć, dokładnie opisane są mechanizmy rekrutacji pracowników takiej instytucji, naznacza się kierowników i rady nadzorcze z szeregów bezpartyjnych i cieszących się autorytetem naukowców. W przypadku Ukrainy dyrektora IPN po prostu naznacza się nakazem, a pośród pracowników przeważają ludzie z wyraźnym politycznym zaangażowaniem.

Zaliczając do organizacji bohatersko walczących o niepodległość Ukrainy OUN, autorzy dopuścili się wielkiego błędu. Po pierwsze: OUN była organizacją polityczną (polityczną partią), która została wyniesiona za nawias naukowego krytycznego podejścia, bowiem za negowanie „kanonicznie-bohaterskiego” opisu ma nastąpić kryminalna odpowiedzialność. W tych warunkach naukowe badania lat 1920-40 XX wieku są praktycznie niemożliwe.

Problem dekomunizacji przestrzeni publicznej jest aktualny i konieczny. Jedną z moich uwag jest to, że w procesie dekomunizacji nie można dopuszczać do nowej ideologizacji i indoktrynacji. Oznaczałoby to, że zamiast Lenina ma przyjść Stepan Bandera, a KPZR powinna zastąpić OUN.

Jerzy Wójcicki
redaktor miesięcznika Słowo Polskie w Winnicy, prezes działającego na Podolu Stowarzyszenia „Kresowiacy”

Myślę, że każdy Polak, który troszeczkę zna historię kraju swoich przodków, ma niezbyt przyjemne skojarzenia o działalności nacjonalistycznych oddziałów OUN-UPA. Tym bardziej, że wśród partyzantów UPA znaleźli się też żołnierze kolaborujących z Niemcami oddziałów Nachtigall, czy też później część żołnierzy SS  „Galizien” po rozgromieniu ich przez Armię Czerwoną. UPA walczyła na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej i to nie tylko z NKWD, jak to jest obecnie nagłaśniane, ale do końca 1944 roku przede wszystkim z ludnością cywilna i AK. To najbardziej razi pamięć historyczną Polaków na Ukrainie i potomków osób, które wtedy zginęły. Nie da się tego wyrzucić z pamięci.

Mamy nadzieję, że ta ustawa nie zostanie podpisana przez prezydenta Poroszenkę i w najbliższym czasie trafi na dodatkowe opracowanie. Nie wiem, czy zostaną wykreślone z niej te dwa najważniejsze słowa o OUN-UPA, bo wspomniane są tam i inne jednostki, jak np. armia Petlury czy Strzelcy Siczowi, którzy choć też walczyli z Polakami o Lwów, jednak walka ta miała inny charakter. Niektórzy z nich brali udział w ofensywie kijowskiej, bronili Zamościa. Tak, że mamy nie tylko strony ciemne w naszej historii, ale bardzo dużo jasnych stron, o których nie można zapominać.

Teraz jest czas, gdy możemy coś powiedzieć przed podpisaniem tej ustawy. Trzeba mówić głośno, ale nie wykorzystywać tego jako pretekstu do skłócenia dwóch narodów: polskiego i ukraińskiego. Mamy teraz bardzo dobry grunt współpracy. Trzeba w tym wypadku by uwzględnione zostały nasze interesy w aspekcie ogólnokrajowym.

Jest to dla mnie bardzo nieprzyjemne, że w momencie, gdy my Polacy, braliśmy udział w uroczystościach w Bykowni, spotykaliśmy się z prezydentem Komorowskim, w tym samym czasie parlament ukraiński na wniosek Jurija Szuchewycza, przegłosował tę ustawę. Można powiedzieć, że zrobiono to celowo, bo parlamentarzyści dobrze wiedzieli, że prezydent Komorowski jest w tym czasie na Ukrainie i deklaruje bardzo mocno poparcie dla tego kraju, w tym i finansowe.

Dowiedziałem się o przyjęciu tej ustawy nad ranem po powrocie z uroczystości w Kijowie. Dowiedzieliśmy się o tym od polskich dziennikarzy, którzy pytali nas co o tym myślimy? Nasz punkt widzenia nie różni się od punktu widzenia Polaków w Kraju, czekamy, że prezydent Poroszenko odrzuci tę ustawę i jej nie podpisze.

Piotr Kościński
Polski Instytut Spraw Międzynarodowych

Ustawa o uznaniu organizacji, walczących o niepodległość Ukrainy w XX w., wywołała bardzo niechętne komentarze w Polsce. Do nas bowiem dotarła tylko wiadomość o tym, że Rada Najwyższa w szczególny sposób uhonorowała UPA. Tymczasem cała ustawa mówi o różnych organizacjach, od Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej i Strzelców Siczowych po Ukraiński Związek Helsiński. Trzeba ją raczej widzieć jako ostateczne i zdecydowane odcięcie się od tradycji sowieckiej oraz pożegnanie ze spuścizną Armii Czerwonej. Stąd zresztą wyniknęły protesty weteranów tej armii, a także bardzo krytyczna, negatywna reakcja Rosji. Niestety  od końca 1918 r. Wojsko Polskie walczyło ze wspomnianą już Zachodnioukraińską Republiką Ludową i Strzelcami Siczowymi, ale dziś raczej nie budzi to szczególnie złych skojarzeń po obu stronach granicy. Inaczej z UPA, która dla Polaków jest formacją, jaka podczas II wojny światowej wymordowała dziesiątki tysięcy naszych rodaków na Wołyniu i w Galicji Wschodniej, a dla Ukraińców kojarzy się z oporem przeciw Sowietom do lat ’50 i nawet ’60 dwudziestego stulecia. Jednak polskie protesty nie będą zrozumiane, bo ukraińskie społeczeństwo w przeważającej większości nie zna tragedii Wołynia. Potrzebny jest intensywny dialog historyczny, by pokazywać Ukraińcom nasze stanowisko i wyjaśniać, że nie wynika ono z jakichś zamierzeń politycznych ani też nie wynika z zakulisowych działań Rosji, ale spowodowane jest faktem, że wśród nas żyje wielu ludzi należących do rodzin pomordowanych na Wołyniu i w Galicji. I ci ludzie chcą prawdy i pamięci.

Paweł Bobołowicz
polski dziennikarz, korespondent Radia Wnet z Kijowa

W dyskusji nad tematem uznania UPA jako organizacji walczącej o niepodległość Ukrainy całkowicie pomija się faktyczną treść przyjętej ustawy, skupiając się tylko na tym jednym fakcie. Najważniejszym jej elementem jest jednak odwołanie się współczesnej ukraińskiej tradycji państwowej do Ukraińskiej Republiki Ludowej i uznanie okresu 1920-1992 jako czasu faktycznej aneksji i okupacji Ukrainy.

Ustawa o uznaniu statusu prawnego i uszanowaniu pamięci uczestników walk za niezależność Ukrainy w XX wieku („Про правовий статус та вшанування пам’яті учасників боротьби за незалежність України у ХХ столітті” ) wskazuje, że obecna Ukraina nie kontynuuje sowieckiej tradycji, a za legalne, do 1992 roku, uznaje władze przebywające na emigracji. Nie może zatem dziwić, że OUN, czy UPA, ale także Ukraiński Związek Helsiński uznane zostają za organizacje walczące o ukraińską niepodległość. Trudno też temu faktowi zaprzeczyć, nawet jeśli nie można pogodzić się ze stosowanymi przez OUN i UPA metodami. Szczególnie mając w pamięci ludobójstwo na Wołyniu, które jest przemilczane, lub wręcz ignorowane, czy też lekceważone w ukraińskiej narracji. Zestawia się je również, próbując równoważyć winy, z dokonaną przez komunistów akcją  „Wisła”. Niewątpliwie nie jest to droga do wzajemnego zrozumienia.

Mamy prawo i będziemy konsekwentnie oczekiwać rozliczenia brutalnych mordów na ludności polskiej. Z drugiej  jednak strony musimy zmierzyć się z faktem, że UPA prowadziła walkę o niepodległość Ukrainy jeszcze wiele lat po zakończeniu II wojny światowej. W tej walce zawierała również przymierze z polskim podziemiem niepodległościowym.

Wbrew pozorom i próbom narzucenia jednej perspektywy, uznanie OUN i UPA za organizacje walczące za ukraińską niepodległość nie oznacza nieuznania ich odpowiedzialności za mordy na Polakach. W przyjętych 9 kwietnia tzw. ustawach antykomunistycznych pojawia się wręcz dodatkowa możliwość lepszego zrozumienia, rozliczenia i udokumentowania tego okresu. Przyjęta ustawa o otwarciu archiwów sowieckich, będących w rękach Ukrainy (w tym archiwum KGB) może pozwolić na wyjaśnienie wielu spornych faktów z naszej przeszłości.

Niepokój może jednak budzić wybranie terminu przyjęcia tych ustaw: moment wystąpienia w ukraińskiej Radzie Najwyższej polskiego Prezydenta. Można uznać, że zbieżność terminów była przypadkowa, a można też próbować doszukiwać się w tym próby wbicia kolejnego klina w nasze relacje. I jak popatrzymy na rezultaty połączenia tych faktów to drugi wariant staje się bardzo prawdopodobny. W Polsce znów toczy się dyskusja o UPA i „banderyzmie” ,a co ciekawe najwięcej w tej sprawie nagle mają do powiedzenia również środowiska byłych postkomunistów. Fakt, że Ukraina odkrywa swoje archiwa, z których zapewne wiele będzie można dowiedzieć się o nieznanych faktach II wojny światowej, w tym działań UPA, ale  też i o działalności polskich komunistów, wcale nie w tak odległych czasach, staje się w ogóle nieznaczący. Środowiska współpracujące z Ukrainą zostają oskarżone o kolaborację z  „ludobójcami”, jednocześnie próbuje się podważać sens wspierania Ukrainy. Po raz kolejny doprowadza się do absurdu pomieszania pojęć zbrodni, odpowiedzialności, winy i bohaterstwa.

Jeśli Ukraińcy potrafią wreszcie zrzucić z siebie jarzmo sowieckości, potrafią powrócić do korzeni swoich tradycji państwowych, to też powinni otwarcie powiedzieć o tym, co w tej historii jest strasznym i przerażającym. Nie każdy żołnierz UPA dokonywał mordów. Nie każdy za nie jest odpowiedzialny. Ale ci którzy tego dokonali powinni ponieść karę. W oczywisty sposób dziś ona będzie miała charakter moralny, a nie faktyczny. Ci którzy walczyli o niepodległość Ukrainy mają prawo do bycia bohaterami. Rozliczenie z własną historia nigdy nie jest proste, o czym my Polacy powinniśmy wiedzieć najlepiej, szczególnie w czasie gdy chowamy zdrajców ojczyzny w asyście głowy państwa, a ciała bohaterów wciąż spoczywają w bezimiennych mogiłach.

Wołodymyr Pawliw
ukraiński publicysta, wykładowca Ukraińskiego katolickiego Uniwersytetu we Lwowie

Uznanie na oficjalnym państwowym poziomie nacjonalistycznych zbrojnych ugrupowań i organizacji z okresu II wojny światowej za stronę walczącą o niepodległość Ukrainy musiało stać się wcześniej lub później. Kwestią jest tylko w jakim momencie i w jakich okolicznościach to się stało. Sądzę, że konflikt zbrojny na wschodzie Ukrainy, gdzie na froncie walczą m.in. nacjonalistyczne ugrupowania, w rodzaju batalionów OUN czy DUK „Prawy sektor” z jednej strony, a tzw. „obrońcy Donbasu” przed nazi-faszystami-nacjonalistami” z drugiej – nie jest najlepszym momentem. Najgorsze jest jednak to, że ta ustawa, jak i kiedyś uznanie przez Juszczenkę Bandery jako bohatera narodowego Ukrainy, została uchwalona bez szerokiej dyskusji społecznej. Większość w Radzie Najwyższej tak zdecydowała i uchwaliła, nie za bardzo interesując się zdaniem społeczeństwa.

A zdania Ukraińców w różnych zakątkach państwa, jak wiemy, zasadniczo różnią się w tej kwestii. Rewolucja Godności, a także działania wojenne na Donbasie nie za wiele w tej sprawie zmieniły. Wielu ludzi, którzy uważali ukraińskich nacjonalistów za wrogów, a naród radziecki za „zwycięzców nad faszyzmem”, ma obecnie podstawy by obrażać się na Rosję i nie lubić Putina, ale nie oznacza to, że automatycznie polubili oni Banderę i Szuchewycza. I o to też trzeba ich zapytać.

Dziś większość obywateli Ukrainy nie będzie publicznie wyrażać swoich zastrzeżeń, bo w warunkach wojny z wrogiem zewnętrznym i poszukiwaniach wroga wewnętrznego, zawsze w społeczeństwie nakręca się tzw. „spirala milczenia” – gdy silna i wpływowa mniejszość może narzucić pasywnej większości pewne wartości, których tak naprawdę ona nie podziela. Nie podziela, ale milczy, przynajmniej do tej pory, dopóki życie znów nie wróci na swoje pokojowe tory.

Dlatego Ukraińcom przyjdzie powrócić do tej dyskusji później. Jej potrzeba będzie rozrastać się coraz bardziej. Do tego czasu ta potrzeba będzie wyrywała się na powierzchnię podświadomymi urywkami w stylu: „ci cyniczni bandery”.

Bo jak ktoś trzyma wewnątrz siebie jakąś zniewagę czy nienawiść, to żadnymi ustawami tego nie usuniesz.

Wojciech Mucha
polski dziennikarz i publicysta „Gazety Polskiej”, autor wydanej niedawno książki „Krew i Ziemia” traktującej o wydarzeniach na Ukrainie

Trudno się do tego odnosić bez emocji. Tym bardziej, że z niezrozumiałych powodów ustawa została przyjęta w dniu, kiedy w Radzie Najwyższej przemawiał prezydent RP, Bronisław Komorowski. Przez część polskiej opinii publicznej zostało to odebrane jako policzek. Ten fakt nie przysłuży się relacjom polsko – ukraińskim. To bardzo smutne, że zamiast oczekiwanej przez wielu Polaków dyskusji i debaty nad tragicznymi wydarzeniami z naszej wspólnej historii, kolejny raz dostajemy cios między oczy.

Każdy naród ma prawo do czczenia swoich bohaterów. Jednak bez przyjęcia przez Ukraińców do wiadomości, że działalność Ukraińskiej Armii Powstańczej to nie tylko narodowo – wyzwoleńcza walka, a także ciemna, ludobójcza karta, trudno będzie mówić o pojednaniu.

A tego pojednania oczekują miliony obywateli naszych państw, szczególnie w tak trudnym okresie  historycznym w jaki wkroczyliśmy wraz z rosyjską agresją na Ukrainę. To w naszym wspólnym interesie. Jeśli Ukraina chce mieć w Polsce prawdziwego sojusznika, musi do tej sprawy podejść z otwartą przyłbicą. Oczekujemy tego, nie tylko ze względu na pamięć o ofiarach ludobójstwa na Wołyniu, ale również z troski o przyszłość.

Franciszek Rapacki
polski publicysta, współautor głośnego ostatnio wywiadu z Jurijem Szuchewyczem, zamieszczonym niedawno w „Rzeczpospolitej”

Z jednej strony nie chcę i nie umiem bić się w cudze piersi, a  domaganie się słów żalu i zadośćuczynienia w sytuacji, gdy Ukraińcy tak mocno potrzebują osnowy i mitów dla swojej państwowości, jest co najmniej nietaktowne. Z drugiej strony Ukraińcom także taktu zabrakło.  

W działaniach naszych sąsiadów raczej nie widzę złej woli, ale niepokoi mnie, że nie znalazł się nad Dnieprem nikt, kto mógłby wystarczająco dobitnie zwrócić uwagę na polską perspektywę. A już penalizowanie historycznej krytyki budzi fatalne skojarzenia – np. z putinowską Rosją.

Polscy komentatorzy mogą machnąć ręką na despekt w imieniu swoim, ale nie mogą tego uczynić w imieniu  ludzi pamiętających brutalność ukraińskich nacjonalistów. To pokrzywdzeni oraz ich rodziny głośno kwestionują potrzebę polsko-ukraińskiego zbliżenia i myślę, że ich głos będzie słyszalny coraz mocniej, jeśli Ukraińcy będą ignorować lub umniejszać skalę zbrodni na pograniczu. Jurij Szuchewycz kategorycznie stwierdza, że nie możemy odpowiadać za grzechy rodziców.  Ale czy możemy być wtedy dumni z ich dokonań? No dobrze, Szuchewycz jest dzieckiem swojej epoki, ale od Włodzimierza Wiatrowycza można oczekiwać pogłębionej refleksji i dalekowzroczności.  

Rumuński pisarz Norman Manea wzywa do równoważenia pomników narodowej chwały, pomnikami narodowej hańby. Aby Polakom nie było zbyt wesoło: Gdy prezydent Lech Kaczyński odsłaniał w Zakopanem pomnik poświęcony partyzantom Józefa Kurasia  „Ognia”, to protestowali górale ze Spisza. Spiszaków  „ogniowcy” nie raz mordowali tylko za to, że ci mieszkali po złej stronie rzeki Białki.

Włodzimierz Iszczuk
historyk i publicysta, red. naczelny kwartalnika „Głos Polonii” z Żytomierza

Uchwalenie przez Radę Najwyższą ustawy, według której UPA została uznana „za stronę walczącą o niepodległość” Ukrainy, czyni poważne szkody procesom polsko-ukraińskiego pojednania.

Bolesnym jest fakt, że stało się to w czasie wizyty prezydenta Polski Bronisława Komorowskiego na Ukrainę. Jest to ciężki cios dla Polaków i Ukraińców walczących o polsko-ukraińskie porozumienie historyczne. W czasie wojny hybrydowej prowadzonej przez Rosję przeciwko całej cywilizacji europejskiej, autor ustawy – 80-letni syn dowódcy UPA Jurij Szuchewycz dolał oliwy do ognia, rozpalanego przez Moskwę. Tak więc syn poszedł w ślady ojca i, świadomie lub nieświadomie, działa na rzecz interesów Rosji, która nadal usiłuje rozpalić polsko-ukraiński konflikt, korzystając z tragicznych kart historii obu narodów.

Nie jest żadną tajemnicą, że Moskwa, także dziś, posługując się tematem ludobójstwa Polaków na Wołyniu, usiłuje poróżnić Polskę i Ukrainę.

Właśnie dlatego niezbędnym jest, aby wszystkie konstruktywne siły przyczyniły się do procesu badania i promowania prawdy historycznej oraz doprowadzenie tej wiedzy do szerokiej opinii publicznej. Musimy koniecznie dokładać wszelkich wysiłków aby kontynuować i rozwijać polsko-ukraińską dyskusję o tragicznych kartach historii stosunków pomiędzy naszymi narodami, wśród dyplomatów, polityków, naukowców, dziennikarzy i osób publicznych. A gdy Ukraińcy będą w stanie zrozumieć, że czyny OUN (b) w czasach II Rzeczypospolitej i UPA podczas II wojny światowej, w oczach Polaków podobne są do przestępczej działalności bojowników z donieckiej i ługańskiej  „republik ludowych”, wtedy łatwiej będzie znaleźć wspólny język i dojść do historycznego pojednania i porozumienia.

Eugeniusz Biłonożko
zastępca red. naczelnego portalu Polonews z Kijowa

Narody dzielą się na cywilizowane i dzikie. Cywilizowane wiedzą czym jest dyplomacja i sztuka. Dzikie – znieważają i siłą pokonują inne. Cywilizowane od ordy odróżnia takt i poważanie innych. Osobiście dla mnie współpraca polsko-ukraińska przypomina dialog głuchego z niemym. Polska przemilcza swe potrzeby, a Ukraina uparcie nie chce przysłuchiwać się do swego partnera.

Ostatnia wizyta prezydenta Polski zaświadczyła, że Ukraina zdolna jest tylko do patetycznych deklaracji. Jestem głęboko przekonany, że strona ukraińska, jak to określił Wiatrowycz „nie planowała obrazić Polaków, przyjmując ustawę o uznaniu UPA”. Po prostu tak się stało, że ustawa, zainicjowana przez syna przywódcy rzezi wołyńskiej została przegłosowana w momencie, gdy prezydenci Polski i Ukrainy oddawali hołd ofiarom represji stalinowskich w Bykowni. Tak się stało, że prezydent Ukrainy może odsłaniać pomnik ofiar Wielkiego Głodu w Lublinie, a w Kijowie, Lwowie, Winnicy czy w Żytomierzu nie mogą pojawić się nawet ulice wybitnych Polaków, którzy tam mieszkali lub mają wkład w stosunki polsko-ukraińskie. Tak się stało, że ktoś przygotowuje się do wizyty, a ktoś jedynie cieszy się, że wizyta się odbyła.

Cywilizowane narody zdolne są do taktu, starają się zrozumieć potrzeby drugiej strony, wysłuchują i biorą pod uwagę wyniki swojego działania. Prymitywni, działają na przekór wszystkiemu. Dzikie narody biorą pod uwagę jedynie własny interes, dlatego dzikie w większości przypadków są koloniami cywilizowanych narodów. Kolonia odróżnia się od metropolii tym, że nie ma sojuszników. W metropoliach rodzą się Talleyrandzi, Piłsudscy, Mołotowowie, a w koloniach… Łożkiny, Klimkiny i Kinachy. Proszę sobie wyobrazić wizytę prezydenta Polski w Niemczech, w czasie której została przegłosowana ustawa o ofiarach przesiedleń Niemców z Gdańska, lub zostały osądzone  „polskie nazistowskie obozy w Auschwitz”. Coś takiego jest niemożliwe, dlatego, że metropolie studiują historię sąsiadów. Proszę przypomnieć sobie, jak Ławrow w Monachium opowiadał o aneksji Niemieckiej Republiki Demokratycznej i jaką była reakcja Niemców. Analogicznie wyglądało przyjęcie ustawy o UPA w czasie wizyty Komorowskiego. Ukraina nie umie budować strategicznych stosunków partnerskich. Ukraina nie jest zdolna widzieć dalej swego nosa. Dzikość polityki ukraińskiej doprowadziła do tego, że my do dziś pozostajemy mentalną kolonią, bo nie interesuje nas nic oprócz nas samych.

Nie warto tu wspominać, że ukraińskie strategiczne i taktyczne instytuty w ciągu 10 lat nie przygotowały żadnego opracowania analitycznego o stanie i perspektywach stosunków polsko-ukraińskich. Nie warto wspominać, że dzięki nie-trzeciemu prezydentowi Ukrainy pojawi się polski dom w  „ukraińskim” Lwowie, a za czasów rządów „nie złoczynnego reżymu” Juszczenki i Kuczmy nie oddano wiernym żadnego kościoła, ale dobrze, że przynajmniej pojawiły się pomniki na Wołyniu. Już od roku śpiewamy ody o współpracy polsko-ukraińskiej, której… nie ma.

Jednak przykrym jest brak taktu i absolutny brak przygotowania do wizyt Polaków ze strony Kijowa. Ohydne, że Polska i Ukraina cierpią na ostrą formę nekrofilii, bo żywi bardziej opiekują się kośćmi wymordowanych niż przyszłą współpracą obu państw. Przypominam, że wymiana towarów pomiędzy Polską i Ukrainą stanowi 5% od ogólnego obrotu handlowego obu państw. Ukraina do tej pory nie zniosła embarga na polskie mięso, a Polska boi się podnosić tę kwestię. Żeby nasze stosunki wyglądały jeszcze bardziej absurdalnie Ukraina postanowiła nałożyć embargo na wywóz drewna i unicestwić polskie meblarstwo (głosowano nad embargiem tego samego dnia co i o uznaniu UPA). Czyniąc impertynencje, sama Ukraina żąda w odpowiedzi bardziej lojalnej polityki wizowej, wsparcia adwokackiego, darmowego węgla i uzbrojenia. Jednak najgorsze jest to, że Warszawa nie zmieni swojej polityki wobec Kijowa, bo wie, że każda kolonia musi przejść drogę samouświadomienia, żeby rozpocząć dojrzałą i pragmatyczną politykę partnerską.

Ambasador Henryk Litwin jest przekonany, że narody: ukraiński i polski chcą poróżnić siły trzecie. Może i tak. Jednak nie wyczerpuje to w pełni zjawiska. Spotkałem się kiedyś w Polsce z parafrazą słów polskiej pieśni patriotycznej  „Rota”: „Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz… sami sobie naplujemy”. To samo jest z Ukraińcami. Żeby zepsuć początki dobrosąsiedzkich stosunków nie potrzebni są agenci Kremla – wystarczy włączyć do procesu Ukraińców i opowiedzieć im o demokracji.

Katarzyna Łoza
polska przewodniczka po Lwowie, blogerka, stała współpracowniczka Kuriera Galicyjskiego

Kilka dni temu Ukraina przegłosowała ustawę o uznaniu członków UPA za bohaterów walczących o niepodległość Ukrainy. No cóż, politologiem to ja nigdy nie byłam, ale poczytałam trochę komentarzy i żeby nie cytować dosłownie Marszałka, powiem tylko, że też mam na ten temat swoją „rację”.

W Polsce natychmiast podniosło się larum, z oskarżaniem rodzimych polityków o zdradę stanu włącznie, że nic nie zrobili. Tymczasem nic ani nikt nie był w stanie temu zapobiec, bo Ukraina w swoich przekonaniach na ten temat jest jak uparta nastolatka, której nikt nie wmówi, że palenie szkodzi, chodząc w mini zimą można się przeziębić, a wytatuowane na ramieniu imię chłopaka może nie być pożądaną ozdobą za kilka lat.

Tym bardziej nastolatka Ukraina nie będzie chciała słuchać podstarzałej ciotki Polski, która i tak na wszystko pozwala, a która o niczym w jej życiu nie decyduje. Tak wyglądają teraz stosunki między naszymi państwami. Żal, że Polska nie ma jasno określonego stanowiska na temat zbrodni wołyńskiej. Ci, którzy się o Wołyń upominają, najczęściej nie są zdolni do niczego innego, jak epatowania okrucieństwem, jak ksiądz Isakowicz-Zaleski czy Stanisław Srokowski, na podstawie prozy którego powstaje film „Wołyń”.  

Wierzę, że pojednanie na prawdzie jest możliwe, i że do niego kiedyś dojdzie. Tyle, że do tanga trzeba dwojga. Nie istnieje ani jednostronna przyjaźń, ani jednostronna współpraca. Polska powinna mieć swoje zdanie i konsekwentnie go bronić, zamiast na przemian histeryzować i obrażać się, albo na odwrót – uśmiechać się na każdy wymierzony policzek. Jeśli już mamy być ciotką, bądźmy przynajmniej mądrą i szanującą się ciotką, szanujmy innych – a wtedy okaże się, że na Ukrainie są ludzie, z którymi i o Wołyniu można porozmawiać.

Tekst ukazał się w nr 7 (227) za 18–30 kwietnia 2015

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X