Luba Lewak. Jubileusz 50-lecia pracy aktorskiej w Polskim Teatrze Ludowym we Lwowie

Gra role komediowe i dramatyczne, bawi i wzrusza setki widzów. 50 lat temu zadebiutowała rolą Panny Młodej w „Weselu” Wyspiańskiego. W listopadzie tego roku podczas jubileuszu swojej pracy aktorskiej zagra Starą Kobietę z dramatu Różewicza. Czy można piękniej podsumować ten czas? Z Lubą Lewak rozmawiała Estera Edelbaum.

50 lat to szmat czasu. Oglądaliśmy Panią w tylu świetnych rolach, towarzyszyliśmy Pani na galach, na których była Pani honorowana kolejnymi ważnymi odznaczeniami. Jak Pani się czuje dzisiaj, szykując tak ważny jubileusz?
Wraca do mnie wiele wspomnień. Ze wzruszeniem myślę o początkach, gdy jako podlotek nie rozumiałam w pełni roli, jaką wówczas odgrywał teatr. Czułam szacunek do zespołu, ale świadomość, ile to znaczy, przyszła dużo później. Wspominam czas, gdy pojawiły się dzieci i wraz z mężem zabieraliśmy je na próby, by miały się czym zająć (lub by koledzy mogli się nimi zaopiekować), gdy ja grałam, a mąż ustawiał światła. Dużo ważnych rzeczy wydarzyło się w tym zespole, wokół niego. Teatr był nieodłączną częścią mojego życia. Ludzie teatru byli nieodłączną częścią mojego życia. Zawarłam tam cenne przyjaźnie, inspirowałam się kolegami i koleżankami, uczyłam się życia. Jubileusz to czas na taką ważną refleksję, podsumowanie tego, co się wydarzyło, z szacunkiem i ogromną akceptacją płynącego szybko czasu.

Wielokrotnie mówiła Pani w wywiadach, że rola Starej Kobiety jest Pani rolą życiową. Domyślam się, że wybór tego spektaklu na jubileusz nie był przypadkowy.
Pierwszy raz zagrałam Starą Kobietę jako stosunkowo młoda osoba. Już wtedy ta rola zrobiła na mnie ogromne wrażenie. To bardzo trudna sztuka, bardzo wymagająca dla aktorki grającej główną postać. A trzeba dodać, że angażuje też cały zespół, bo co chwilę na scenie pojawiają się kolejne postacie. Nasz dyrektor Zbigniew Chrzanowski dał mi wtedy ogromną szansę, powierzając mi tę rolę, za co mu dziękuję, bo rozwinęła mnie i osobowościowo, i aktorsko. Pamiętam, że raz mieliśmy nawet okazję zagrać przed autorem sztuki – Tadeuszem Różewiczem. To było niezwykłe doświadczenie, a już tym bardziej urosły nam skrzydła, gdy po spektaklu wyraził nam swoją aprobatę tego, co zobaczył.

Jubileuszowy spektakl będzie też w jakiejś mierze kolejną premierą.
Zgadza się. Na jubileuszu zagram Starą Kobietę jako monodram. Nie zdradzę szczegółów, ale muszę przyznać, że to będzie duże wyzwanie, by to unieść, poprowadzić jej monolog bez partnerów scenicznych, donieść najważniejsze przemyślenia. Bo, widzi pani, ta rola siedzi we mnie, odkąd ją zagrałam po raz pierwszy. Moje dzieci już chyba o niej słyszeć nie mogą! A prawda jest taka, że ile razy ją grałam, tyle razy w moim życiu wydarzały się ważne rzeczy. Jak narodziny obu córek. Jak zmiany we mnie jako kobiecie. Dojrzewałam do niej i z nią. I proszę mi wierzyć, że teraz, gdy po tych 50 latach mam ponownie włożyć jej strój, przechodzi mnie dreszcz. To trochę tak, jak gdybym miała się zmierzyć z kolejną partią czasu, który minął, z kolejnymi zmianami, który zaszły we mnie, odkąd ostatni raz ją grałam. Coś podobnego jak z tą refleksją, o której mówiłam na początku – o tym, czym był dla mnie teatr.

No właśnie – czym dla Pani był?
Dostanie się do tego zespołu było zaszczytem dla uczennicy szkoły. Na egzamin wstępny przyszło nas pięcioro. W zespole zostaliśmy potem my dwoje – ja i Jerzy Głybin, dzisiejszy profesor i zawodowy aktor Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach. Jurek zresztą również przyjeżdża na jubileusz. Zagram na deskach, na których wspólnie zdawaliśmy egzamin wstępny.

Teatr nas wychowywał. To ze starszymi kolegami scenicznymi chodziliśmy np. na spacery po Cmentarzu Łyczakowskim czy do Lwowskiej Galerii Obrazów, poznawaliśmy ważne dla polskiej kultury i historii nazwiska. Oglądaliśmy polskie filmy. W teatrze sięgaliśmy po ambitne teksty i je analizowaliśmy. Wokół takich spacerów i takiej pracy artystycznej zawsze była propozycja sięgnięcia do źródeł i zbadania głębiej historii danej osoby czy tekstu. Dzięki teatrowi poznałam głębię literatury, poznałam historie polskich rodzin mojego miasta, tradycje balów przedwojennych, całą historię przedwojennego Lwowa. Teatr był wówczas łącznikiem pomiędzy pokoleniami.

Były też trudne momenty.
Najtrudniejszy był czas, gdy zamknięto teatr i zakazano nam grania polskich tytułów, zakazano grania po polsku. Wtedy zrozumiałam, że to nie jest już „zabawa w teatr”, że tu gra toczy się o coś bardzo poważnego. Zrozumieliśmy wszyscy, że byliśmy pod lupą, że byliśmy uznawani za mocną instytucję, która „przeszkadzała”. Dla niektórych członków bycie w teatrze skończyło się deportacją, bo wśród nas byli studenci uczelni lwowskich – obywatele PRL. Obywatele Związku Radzieckiego też doświadczyli różnych skutków bycia w teatrze – niektórzy zostali zwolnieni z pracy albo wyrzuceni z uczelni. Myślę, że największym sukcesem było to, że po tych różnych trudnych zdarzeniach nie zamknęliśmy działalności. My, młodzi, stwierdziliśmy, że nie damy się zastraszyć. Poszliśmy na kompromis. Młodzież zadecydowała, że zgadzamy się na wszystko, byleby zespół istniał. Tak, był czas, kiedy graliśmy po rosyjsku i ukraińsku, ale przetrwaliśmy. Zresztą, pod przykrywką prób spotykaliśmy się w parkach, na spacerach, dzięki którym – i to chyba jest najważniejsze – utrzymywaliśmy kontakt wśród młodych Polaków. Bycie razem było priorytetem.

Chciano nas wtedy zniszczyć, a… wzmocniono nas. Zrozumiałam i poczułam, jaką moc ma polskie słowo, polska literatura. Nagle dotarła do mnie cała głębia tekstów, całe znaczenie tych wspólnych wyjść na cmentarze, na wydarzenia kulturalne, rozmowy o historii i literaturze. Dotarło do mnie, że nasze polskie słowo w radzieckim Lwowie było zagrożeniem dla systemu.

Mam nieodparte wrażenie, że przegląda Pani swoje wspomnienia podobnie dokładnie jak Stara Kobieta przygląda się swojemu życiu na scenie.
Stara Kobieta przygląda się zmianom w życiu i niemalże w całości je krytykuje. Tęskni za starymi czasami, widzi zniszczenia, które się dokonały, szuka swego syna, który nie żyje. Nie odpuszcza przeszłości. Stara się tę przeszłość złapać i zatrzymać. Wiele osób po obejrzeniu tego spektaklu twierdziło, że „no cóż, każdy na starość wariuje”. A to zupełnie nie jest o tym! Ta postać niesie w sobie ogromną gorycz, ogromną traumę, ogromny żal. Wszystko się zmienia, a ona tkwi w tym, co było. Nie krytykuję jej za to, natomiast dla mnie, po tylu latach na scenie, najpiękniejszą rzeczą, jaką mogę zrobić, jest spokojne obserwowanie zmian, akceptowanie tego, co przemija. Zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym czy aktorskim. Chcę, by w jubileuszowej wersji spektaklu był inny finał niż dotąd. Bo… świat się zmienia, ekologię bierze w łeb, trwają wojny, wciąż giną młodzi chłopcy. W poprzedniej wersji finałowej postać dojrzewała do krzyku bólu i rozpaczy, a teraz chcę, by Stara Kobieta wygrzebała się z tego całego otaczającego ją śmiecia, założyła kapelusz, wzięła laskę i torebkę, wyprostowała się – i ruszyła żyć dalej.

Piękne podsumowanie.
Też tak sądzę. Czuję się bogata w to, czego doświadczyłam, niosę w sobie pamięć o tych wszystkich ludziach, którzy należeli do naszego zespołu, których dane mi było poznać, którzy nauczyli mnie bycia człowiekiem i bycia aktorką. We mnie wciąż jeszcze mieszkają nazwiska, miejsca, zdarzenia, które kształtowały mnie i nasz zespół. Jestem jedną z najstarszych i najdłużej grających na naszych deskach aktorek – i mówię to z wielką dumą. Niejedna aktorka wstydzi się swojego wieku, a ja naprawdę jestem dumna. Bo ten siwy włos to dowód na to, ile przeżyłam, ile zagrałam, ile osób spotkałam, ilu widzów rozbawiłam i wzruszyłam. A ostatecznie to właśnie się liczy, prawda?

Rozmawiała Estera Edelbaum

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X