Legendy starego Stanisławowa. Część X W starym Stanisławowie sąsiedzi poznawali się na ceremonii intromisji (widokówka z archiwum Zenowija Żerebeckiego)

Legendy starego Stanisławowa. Część X

Jaki był Stanisławów w pierwszej połowie XIX wieku, gdy jeszcze nie wynaleziono fotografii? Było to oczywiście małe miasteczko, ale nawet nie możecie wyobrazić sobie, jak małe!

Polowanie na kaczki
Historyk Hrybowycz pisał, że w 1847 roku Stanisławów miał 5 placów i 24 ulice. Praktycznie całe miasto mieściło się pomiędzy dzisiejszą ulicą Dniestrowską a Majdanem Wiecowym. Dalej były orne pola, pastwiska i krzaki. Potwierdzeniem tego są wspomnienia Stanisława Tokarskiego, które ukazały się w „Kurierze Stanisławowskim”. Jego teść, Franciszek Nadachowski, był wybitnym gawędziarzem. Urodził się w 1817 roku, uczył się w Gimnazjum stanisławowskim. W jednej z opowieści chwalił się, że jako uczeń trzeciej klasy (rok 1829) strzelał z procy do kaczek na błotach za bożnicą. Dwie najstarsze stanisławowskie bożnice, czyli synagogi, stały w miejscu dzisiejszego skweru Ruskiej Trójcy za Akademią Medyczną. Czyli wspomniane bagna zajmowały dzisiejszy plac Mickiewicza.

Jako naoczny dowód przedstawiam zdjęcie z początku XX wieku, które ukazuje okolice dzisiejszego szpitala dziecięcego przy ul. Tyczyny. Widzimy, że za ul. Nowogrodzką zaczynały się bezkresne pola i pastwiska.

W starym Stanisławowie sąsiedzi poznawali się na ceremonii intromisji (widokówka z archiwum Zenowija Żerebeckiego)

Przyjmijcie, sąsiedzie, obwarzanek
Wielu współczesnych mieszkańców Iwano-Frankiwska latami mieszka w swoich blokach i nawet nie zna sąsiadów z góry czy z dołu. Zazwyczaj sąsiadów poznajemy, gdy ktoś zaleje nas lub my kogoś. Dawniej było zupełnie inaczej.

W Stanisławowie pierwszej połowy XIX wieku istniała dobra tradycja intromisji, czyli wprowadzenia nowego właściciela w jego prawa. Gdy ktoś kupował dom, wkrótce przychodził rano woźny (wykonawca sądowy) z miejskim trębaczem, który trąbieniem na początku, w środku i na końcu ulicy ogłaszał jej mieszkańcom, że po obiedzie odbędzie się intromisja.

O godzinie trzeciej po południu woźny niósł do budynku gałązkę wierzbową, kupiec – kosz obwarzanków. Obwarzanki nadziewano na gałązkę i woźny, potrząsając nią, mówił: „Żeby Pan Bóg dał szczęście, żeby wszystko było pomyślnie”. Potrząsał gałązką trzykrotnie wśród szalonej radości dziatwy, która zbierała obwarzanki. Dla sąsiadów nowy właściciel robił przyjęcie w swoim domu.

Po tym, rzecz jasna, pomiędzy sąsiadami nawiązywały się dobre stosunki. Chociaż różnie to bywało.

Kamienicę Galińskiego dekorowało wszechwidzące Oko Opatrzności (widokówka z archiwum Oleha Hreczanyka)

Oko Opatrzności
Na frontonie starej kamienicy na rogu ul. Mazepy i Majdanu Wiecowego, gdzie dziś mieści się kawiarnia „Francois”, widoczne jest niewielkie zagłębienie. Na starych pocztówkach widnieje w tym miejscu wizerunek Oka Opatrzności. Wielu uważa ten znak za symbol masoński, a nawet chodzą słuchy, że właściciel kamienicy był mistrzem stanisławowskiej loży masońskiej, w budynku zaś odbywały się tajne spotkania jej członków.

Rzeczywiście, masoni tłumaczą znak wszechwidzącego oka lub Promienistej Delty jako znak dobrobytu czy symbol Wielkiego Architekta wszechświata. A tymczasem wolnomularze zapożyczyli ten symbol od chrześcijan. Oko przypominało wiernym, że Bóg widzi ich życie i żaden zły uczynek nie pozostanie niezauważony.

Wspomniana kamienica została wybudowana w 1830 roku przez zamożnego polskiego szewca Stanisława Galińskiego. Na jego kontakty z masonami nie ma żadnych dowodów. Jednak pamiętniki mówią, że pan Stanisław miał tylko jedno oko. Może właśnie je uwiecznił w stanisławowskiej architekturze?

Letarg
Legenda głosi, że Mikołaj Gogol zapadał w letarg. Jest to taki stan, gdy człowiek wpada w głęboki sen charakteryzujący się brakiem reakcji na bodźce zewnętrzne, prawie niedostrzegalnym oddechem, słabym pulsem i ciśnieniem krwi. Gdy pisarz zasnął, bliscy uważali, że zmarł i pochowali go żywego.

Stanisławów też ma podobną legendę. W 1831 roku w mieście wybuchła epidemia cholery, która zabrała wiele istnień. Pośród ofiar epidemii był prefekt (rektor) gimnazjum stanisławowskiego, ks. Józef Gaburek. Zmarłych grzebano na specjalnym cmentarzu w okolicy dzisiejszego wiaduktu przy ul. Niezależności. Po pogrzebie ktoś z nauczycieli przypomniał sobie, że ks. Gaburek był letargikiem. Nauczyciel na tyle przejął się tą myślą, że potrafił przekonać innych do ekshumacji. Gdy otwarto trumnę, przekonano się, że prefekt nigdzie nie zniknął. Leżał jednak na brzuchu!

Nagrobek Maurycego Gosławskiego jest najstarszym zachowanym na stanisławowskiej nekropolii (z archiwum autora)

Tajemnicze zawiniątko
Najstarszym grobem na starym cmentarzu za hotelem „Nadija” jest nagrobek polskiego poety Maurycego Gosławskiego. Pomnik został wzniesiony w 1875 roku, ale poeta zmarł znacznie wcześniej – 19 listopada 1834 roku.

Przedtem Gosławski uczestniczył w powstaniu listopadowym. Upadek powstania zmusił go do ukrywania się w Galicji – tam go schwytano i osadzono w stanisławowskim więzieniu. Tu też zmarł na tyfus w wieku lat 32.

Władze starały się ukryć wiadomość o śmierci patrioty, ale to się nie udało. Pogrzeb poety stał się wielką polityczną manifestacją. Starosta Milbacher nakazał ubrać zmarłego w strój aresztanta. Gdy otwarto wieko trumny, zdumieniu zebranych nie było granic – Gosławski spoczywał w swoim ułańskim mundurze. Okazało się, że stróż więzienny, Polak, potajemnie przebrał bohatera przed pogrzebem.

Jednak niespodzianki na tym się nie skończyły. Mamy obszerne wspomnienia z pogrzebu. Spisał je człowiek, który ukrył się za literami „J. P.” Wspomina on, że w świątyni (ceremonia pogrzebowa odbywała się w cerkwi greckokatolickiej na początku dzisiejszej ul. Konowalca), podeszła do niego pani Marianna Beńkowska, wsunęła mu w rękę zawiniątko i poprosiła, by niezauważalnie położyć je pod głowę zmarłego.

Podczas modlitwy Zdrowaś Mario na cmentarzu, gdy wszyscy uklękli, mężczyzna ukradkiem wykonał prośbę. Później starał się wyjaśnić, co było w zawiniątku, ale pani Marianna uparcie milczała. Wkrótce i ona, nie zdradziwszy tajemnicy, zmarła. Co było w zawiniątku? Może polski sztandar?

Iwan Bondarew
Tekst ukazał się w nr 16 (308) 31 sierpnia – 17 września 2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X