Legendy starego Stanisławowa. Część VII Synagogę budowano z przygodami (z archiwum autora)

Legendy starego Stanisławowa. Część VII

Legendy stanisławowskie

Kareta dla biskupa
W połowie XVIII wieku prawie wszystkie konfesje religijne w Stanisławowie miały swoje murowane świątynie. Polacy dumni byli z kolegiaty, Ormianie szczycili się nowym kościołem i nawet Żydom udało się wystawić murowaną synagogę. Jedynie Ukraińcy mieli drewnianą cerkiew Zmartwychwstania. W czasach sowieckich taką niesprawiedliwość tłumaczono by gnębieniem narodu ukraińskiego przez polskich katolików-feudałów. Jednak prawda była bardziej prozaiczna.

Grekokatolicy zdecydowanie dążyli do wybudowania murowanej cerkwi. Pieniądze zbierano od mieszkańców okolic miasta, na wszystkich odpustach, a nawet nadsyłano z Mołdawii. Gdy już uzbierano potrzebną kwotę, oficjał galicyjski postanowił „wykazać” się przed swymi duchownymi zwierzchnikami. Zdecydował, że cerkiew może poczekać i z uzbieranych pieniędzy zakupił wystawną karetę, którą sprezentował lwowskiemu biskupowi. Ten nie poznał się na „szerokości gestu” oficjała i przyjęcia prezentu odmówił.

Przez dłuższy czas kareta stała w parafialnej powozowni, aż uliczni złodzieje skradli z niej wszystkie ozdoby.

Tymczasem w 1815 roku drewniana cerkiew Zmartwychwstania zawaliła się ze starości. Na szczęście nikt nie ucierpiał!

Synagogę budowano z przygodami (z archiwum autora)

Jak Żydzi budowali synagogę
Żydzi byli w Stanisławowie najliczniejszą społecznością. Ich liczebność dorównywała połowie mieszkańców miasta, a w biznesie mogli im stawić czoła jedynie Ormianie. Mimo swego bogactwa, Żydzi nie posiadali murowanej synagogi. Podczas gdy Lwów, Tarnopol, Brzeżany i Żółkiew mogły poszczycić się wspaniałymi murowanymi bożnicami, stanisławowscy Żydzi cisnęli się w małej drewnianej synagodze. Aby podnieść swój prestiż, zwierzchnicy żydowskiego kahału zwrócili się do lwowskiego arcybiskupa Ignacego Wyżyckiego i w 1745 roku otrzymali zezwolenie na budowę murowanej bożnicy. Zamiast jednak budowy nowej bożnicy, Żydkowie ograniczyli się jedynie do kosmetycznego remontu starej synagogi.

Minęło 15 lat. Stara bożnica była już w takim stanie, że w każdej chwili mogła runąć na głowy rozmodlonych wiernych. W tym czasie arcybiskupem we Lwowie był już Wacław Sierakowski, który niezbyt sympatyzował z wyznawcami religii mojżeszowej. Na ich ponowną prośbę odpowiedział, że jeżeli nie wybudowali murowanej synagogi po otrzymaniu pierwszego zezwolenia, to nie ma powodu, by udzielać im następne.

Arcybiskup Wacław Sierakowski nie cierpiał Żydów (z archiwum autora)

Do arcybiskupa kierowano liczne delegacje, ale ten twardo stał na swoim. Aż wreszcie Żydzi znaleźli jego słabe miejsce. Do arcybiskupa zwrócił się osobiście dowódca artylerii litewskiej gen. Eustachy Potocki i poprosił o pozwolenie na budowę synagogi. Sierakowski nie miał ochoty na dyskusje z wojskowym i zgodę dał.

W 1761 roku rozpoczęto budowę murowanej bożnicy. Los jednak nie był dla niej łaskawy. Została zniszczona podczas okupacji niemieckiej – i to rękoma samych Żydów.

Prosili tato, prosili mama…
Wybory. To zjawisko polityczne dobrze znane jest każdemu. Szczególnie, gdy dotyczy wyborów prezydenta miasta. Wszystkie słupy w mieście oklejone są plakatami z niemą prośbą kandydata: „Wybierz mnie!”. Aby dosiąść wymarzonego krzesła kandydaci mydlą oczy z ekranów telewizorów, starają się uczynić wiele dobrego dla mieszkańców, zadziwiają własną dobroczynnością. A teraz proszę wyobrazić sobie sytuację: wybory wygrał kandydat Paprykiewicz, ale objęcia posady zrzekł się: „Nie jestem godzien waszego zaufania, a tak w ogóle – to posada za bardzo odpowiedzialna dla mnie”. Powiecie: „Fantastyka! Rzecz niemożliwa”. I tu mylicie się. Precedens miał miejsce.

Stary Stanisławów rządził się dwoma magistratami: polskim i ormiańskim. Tym ostatnim zarządzał wójt, który był starszym nad radcami i sędzią najwyższym. W 1762 roku miały miejsce kolejne wybory, na których rada karsunachparów (starszych rodów) obrała na wójta Mikołaja Wartanowicza. Ale ten wcale nie był rad z tego faktu i kategorycznie odmówił sprawowania władzy. Trzykrotnie odwiedzała go delegacja, ale kategorycznie odmawiał. Na koniec jakoś Wartanowicza przekonano i przez kolejne cztery lata stał na czele społeczności ormiańskiej miasta.

Potem wybierano go jeszcze dwukrotnie.

Czarny obelisk
W drugiej połowie XVIII wieku przy ul. Ormiańskiej (ob. Mazepy) stała kamienna kolumna, która wśród mieszkańców miasta cieszyła się nienajlepszą opinią. Powiadano, że ustawili ją jezuici, zamurowując w niej księdza, który czymś tam zawinił. Zamurowano go żywcem i dlatego długo słychać było jego krzyki i jęki, dochodzące z wnętrza kolumny.

I tu znów mamy owoc bogatej fantazji mieszkańców Stanisławowa. Kolumna istniała naprawdę i faktycznie postawili ją oo. jezuici w 1771 roku. Ale postawili ją z okazji wygaśnięcia epidemii dżumy i żaden ksiądz nie miał z tym nic wspólnego. Obelisk stał kilkadziesiąt lat i w połowie XIX wieku został rozebrany ze względu na swój zły stan.

Ajwazowski
Wielu znanych malarzy specjalizowało się w ulubionej przez siebie „wąskiej” tematyce. Na przykład Degas chętnie malował tancerki, Rubens – „okrągłe” kobiety, Szyszkin – pejzaże, a Ajwazowski przewagę oddawał tematyce marynistycznej. We wszystkich encyklopediach figuruje on jako malarz–marynista, jego zaś obraz „Dziewiąta fala” znany jest każdemu miłośnikowi sztuki.

Ajwazowski mieszkał w Feodosji (Teodozji) i pochodził z rodziny ormiańskiej, jego prawdziwe nazwisko brzmiało Owanes Ajwazian. Pewien jestem, że dla wielu będzie niespodzianką wiadomość, że miał korzenie stanisławowskie.

Jego ojciec Konstanty czy Gework (1771–1841) urodził się w Stanisławowie, a rodzina Ajwazian przywędrowała do Stanisławowa z tureckiej Armenii w drugiej połowie XVII wieku. Należeli do stanu mieszczańskiego i byli właścicielami gruntów. Po latach Konstanty Gework pokłócił się z braćmi. Sprawy zaszły tak daleko, że zmuszony był przenieść się do Mołdawii, a stamtąd do Feodosji na Krymie. Tatuś był człowiekiem rozsądnym, doskonale znał języki – ormiański, turecki, węgierski, niemiecki, żydowski, cygański i rumuński. Na życie zarabiał handlem, ale zbankrutował podczas epidemii dżumy w 1812 roku. Zachował się jego portret pędzla genialnego syna.

Proszę zapamiętać profil tego łysego mężczyzny. To nasz ziomek!

Iwan Bondarew
Tekst ukazał się w nr 10 (302) 30 maja – 14 czerwca 2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X