Legendy starego Stanisławowa. Część 82 Rysunek z dziennika Ostapa Ropianika

Legendy starego Stanisławowa. Część 82

Zapomniana katastrofa

Wielokrotnie słyszałem od osób starszych, że za sowietów żyło się lepiej i bezpieczniej niż dziś. „Posłuchajcie tylko wiadomości: tam jak nie akt terrorystyczny, to epidemia czy katastrofa. A w ZSRR niczego takiego nie było – jedynie wzrost gospodarki i poprawa warunków życia…”.

Ale w rzeczywistości nie wszystko było tak gładko. Zdarzały się też różne przykrości, po prostu nie podawano tych wiadomości publicznie w mediach. Ojciec artysty Igora Ropianika, Ostap, prowadził dziennik, w którym opisał jeden z takich tragicznych przypadków:

„11 sierpnia 1973 r. Rano poszedłem do Filharmonii, gdzie dowiedziałem się o strasznej tragedii, która stała się dziś rano. Dyżurny autobus, wiozący kierowców do pracy, spadł z mostu do rzeki na Majzlach. 41 osób zostało rannych, 6 zmarło na miejscu, a reszta leżała w szpitalu ze złamaniami. Powiadają, że kierowca był zmęczony i zasnął za kierownicą. Igor tam pobiegł, mówi że było tam dużo ludzi i komisja z Kijowa, która wszystko bada i fotografuje. Po obiedzie i ja pójdę zobaczyć. Podobno zmarło już 10 osób. Takiego wypadku w Galicji jeszcze nie było”.

Ta historia zrobiła na nim takie wrażenie, że naszkicował ją w swoim dzienniku.

Zachodnia pierzeja Rynku, połowa lat 80. Zdjęcie z archiwum Zenowija Sokołowskiego

Pikantne zawalenie

Zachodnia pierzeja Rynku została prawie w całości przebudowana pod koniec lat 1980. Autentyczne pozostały jedynie dwie skrajne kamienice. Reszta jest stylizowana pod stare budownictwo. Ta część Rynku została wzniesiona po marmoladowym pożarze i doprowadzona do rujnacji przez sowieckie służby komunalne. Na początku lat 1980. domy były już w stanie awaryjnym, mieszkańców przesiedlono, a budowle zawalono. Ale jeden budynek długo straszył swoim wnętrzem, dopóki na jego miejscu nie zbudowano siedziby Kredo Banku. Ten właśnie budynek zawalił się jako pierwszy, a stało się to przy dość pikantnych okolicznościach.

Tę historię opowiedział mi Serhij Łapko. W 1973 r. studiował w Instytucie Nafty i Gazu razem ze swoim kolegą Leonidem, który mieszkał w centrum przy ul. Halickiej z widokiem na ratusz. Pewnego razu Leonid poszedł do toalety. W tejże chwili, gdy chłopak był w trakcie „posiedzenia” zawalił się fragment ściany. Gdy kurz opadł, Lonia okazał się jak na scenie – tyłem do publiczności. Jasne, że burzliwych owacji nie było, ale, na szczęście, obyło się też bez ofiar.

Stary most nad Bystrzyca Sołotwińską. W głębi widać budowę nowego mostu. Początek lat 70. Zdjęcie z archiwum Igora Kisielewskiego

Po co było rujnować?

Pewnego razu, gdy jechałem autobusem na Pasieczną, kobieta, siedząca obok wspomniała stary most. Rozmówiliśmy się i opowiedziała mi interesującą historię.

W latach 1960. droga na Pasieczną przebiegała nie tak jak teraz, lecz znacznie bardziej na lewo, obok dzisiejszego sklepu „Bosh”. Przez rzekę przerzucony był kolejowy most klepany, o wiele węższy niż dzisiejszy. W czasie powodzi 1969 r. woda przyniosła wielka cysternę, która uderzyła w oporę mostu. Most wytrzymał, ale doznał zniszczeń. Wzmocniono go i ruch po moście odnowiono, ale konieczne było przełożenie nowej przeprawy.

Rząd wydzielił fundusze na naprawę powodziowych zniszczeń i wkrótce zaczęła się budowa nowego mostu żelbetowego oraz wzmacnianie brzegów. Na początku lat 1970. most oddano do eksploatacji. Puszczono po nim cały ruch, a stary most wykorzystywano jedynie jako kładkę dla pieszych. dlaczegoś Nie trwało to jednak długo.

W 1973 r. stary most wysadzono w powietrze. Po pierwszym wybuchu nie runął i saperzy męczyli się nad nim jeszcze trzy dni. Przęsła złomowano, a opory zdemontowano tak dokładnie, że dziś nie ma po nich śladu. Pytanie – po co? Stałyby teraz dwa mosty i piesi, idąc przez most, nie oddychaliby oparami gazów z licznych aut. Komu on przeszkadzał?

A może obawiano się następnej powodzi i następnej cysterny?

Panorama dzielnicy BAM, koniec lat 80. Zdjęcie z archiwum Romana Wodwóda

BAM

Na południowo-zachodniej okolicy Frankiwska rozłożyła się dzielnica, która wśród mieszkańców otrzymała nazwę BAM. Zbudowano tu przeważnie akademiki rodzinne, więc mieszkania tam były tańsze. Okolica tamtejsza jest błotnista i w piwnicach stoi czasem gnijąca woda. Jak pisze krajoznawca Mychajło Hołowaty mieszkańcy sąsiedniego Krechowca do dziś ulicę Dowżenka nazywają „Na błotach”. Ale mieszkańcy dzielnicy wolą nazwę BAM. Dlaczego?

Jest kilka wersji. W kwietniu 1974 r. magistrala kolejowa od Bajkału do Amuru (w ZSRR zwana w skrócie BAM) została ogłoszona wiodącą budową komsomołu. W całym kraju powstawały młodzieżowe brygady budowlane, które kierowano na Syberię. „Budowa wieku” trwała do 1984 r. Mniej więcej w tym czasie budowano też nową dzielnicę we Frankiwsku. Stąd jej nazwa.

Niektórzy mają inną wersję. BAM budowano bardzo daleko – „tam, gdzie diabeł mówi dobranoc”. Odległość od Moskwy do jeziora Bajkał – to 4200 km. Nowa dzielnica też była znacznie oddalona od centrum miasta. Przez to oddalenie skojarzono ją z koleją syberyjską. Chociaż dzielnice Pasieczna i Pozytron leżą jeszcze dalej.

Zniszczony Stary Cmentarz. Zdjęcie z archiwum Leonida Orła

Złodzieje grobowców

Po oficjalnym zamknięciu starego cmentarza w 1974 r. zaczęły dziać się na nim tajemnicze rzeczy. Wkrótce po mieście krążyły plotki, że działa tu banda złodziei grobowców. Rozbijali rodzinne grobowce i ograbiali spoczywające w nich zwłoki. Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że zamożnych mieszczan grzebano wraz z kosztownościami – złotymi pierścieniami, kolczykami, łańcuszkami – to łup złodziei mógł być niemały. Czasami nawet wyrywali złote koronki zębów z czaszek.

Złoto zmarłych nie przyniosło im jednak szczęścia. Powiadano, że wszyscy źle skończyli: ktoś zwariował, ktoś popełnił samobójstwo, ktoś się spił, a ktoś nawet przepadł bez wieści. Prawdopodobnie spotkał ich los archeologów, którzy naruszyli spokój mumii egipskich.

Iwan Bondarew

Tekst ukazał się w nr 3-4 (439-440), 29 lutego – 14 marca 2024

X