Zapomniana katastrofa
Wielokrotnie słyszałem od osób starszych, że za sowietów żyło się lepiej i bezpieczniej niż dziś. „Posłuchajcie tylko wiadomości: tam jak nie akt terrorystyczny, to epidemia czy katastrofa. A w ZSRR niczego takiego nie było – jedynie wzrost gospodarki i poprawa warunków życia…”.
Ale w rzeczywistości nie wszystko było tak gładko. Zdarzały się też różne przykrości, po prostu nie podawano tych wiadomości publicznie w mediach. Ojciec artysty Igora Ropianika, Ostap, prowadził dziennik, w którym opisał jeden z takich tragicznych przypadków:
„11 sierpnia 1973 r. Rano poszedłem do Filharmonii, gdzie dowiedziałem się o strasznej tragedii, która stała się dziś rano. Dyżurny autobus, wiozący kierowców do pracy, spadł z mostu do rzeki na Majzlach. 41 osób zostało rannych, 6 zmarło na miejscu, a reszta leżała w szpitalu ze złamaniami. Powiadają, że kierowca był zmęczony i zasnął za kierownicą. Igor tam pobiegł, mówi że było tam dużo ludzi i komisja z Kijowa, która wszystko bada i fotografuje. Po obiedzie i ja pójdę zobaczyć. Podobno zmarło już 10 osób. Takiego wypadku w Galicji jeszcze nie było”.
Ta historia zrobiła na nim takie wrażenie, że naszkicował ją w swoim dzienniku.
Pikantne zawalenie
Zachodnia pierzeja Rynku została prawie w całości przebudowana pod koniec lat 1980. Autentyczne pozostały jedynie dwie skrajne kamienice. Reszta jest stylizowana pod stare budownictwo. Ta część Rynku została wzniesiona po marmoladowym pożarze i doprowadzona do rujnacji przez sowieckie służby komunalne. Na początku lat 1980. domy były już w stanie awaryjnym, mieszkańców przesiedlono, a budowle zawalono. Ale jeden budynek długo straszył swoim wnętrzem, dopóki na jego miejscu nie zbudowano siedziby Kredo Banku. Ten właśnie budynek zawalił się jako pierwszy, a stało się to przy dość pikantnych okolicznościach.
Tę historię opowiedział mi Serhij Łapko. W 1973 r. studiował w Instytucie Nafty i Gazu razem ze swoim kolegą Leonidem, który mieszkał w centrum przy ul. Halickiej z widokiem na ratusz. Pewnego razu Leonid poszedł do toalety. W tejże chwili, gdy chłopak był w trakcie „posiedzenia” zawalił się fragment ściany. Gdy kurz opadł, Lonia okazał się jak na scenie – tyłem do publiczności. Jasne, że burzliwych owacji nie było, ale, na szczęście, obyło się też bez ofiar.
Po co było rujnować?
Pewnego razu, gdy jechałem autobusem na Pasieczną, kobieta, siedząca obok wspomniała stary most. Rozmówiliśmy się i opowiedziała mi interesującą historię.
W latach 1960. droga na Pasieczną przebiegała nie tak jak teraz, lecz znacznie bardziej na lewo, obok dzisiejszego sklepu „Bosh”. Przez rzekę przerzucony był kolejowy most klepany, o wiele węższy niż dzisiejszy. W czasie powodzi 1969 r. woda przyniosła wielka cysternę, która uderzyła w oporę mostu. Most wytrzymał, ale doznał zniszczeń. Wzmocniono go i ruch po moście odnowiono, ale konieczne było przełożenie nowej przeprawy.
Rząd wydzielił fundusze na naprawę powodziowych zniszczeń i wkrótce zaczęła się budowa nowego mostu żelbetowego oraz wzmacnianie brzegów. Na początku lat 1970. most oddano do eksploatacji. Puszczono po nim cały ruch, a stary most wykorzystywano jedynie jako kładkę dla pieszych. dlaczegoś Nie trwało to jednak długo.
W 1973 r. stary most wysadzono w powietrze. Po pierwszym wybuchu nie runął i saperzy męczyli się nad nim jeszcze trzy dni. Przęsła złomowano, a opory zdemontowano tak dokładnie, że dziś nie ma po nich śladu. Pytanie – po co? Stałyby teraz dwa mosty i piesi, idąc przez most, nie oddychaliby oparami gazów z licznych aut. Komu on przeszkadzał?
A może obawiano się następnej powodzi i następnej cysterny?
BAM
Na południowo-zachodniej okolicy Frankiwska rozłożyła się dzielnica, która wśród mieszkańców otrzymała nazwę BAM. Zbudowano tu przeważnie akademiki rodzinne, więc mieszkania tam były tańsze. Okolica tamtejsza jest błotnista i w piwnicach stoi czasem gnijąca woda. Jak pisze krajoznawca Mychajło Hołowaty mieszkańcy sąsiedniego Krechowca do dziś ulicę Dowżenka nazywają „Na błotach”. Ale mieszkańcy dzielnicy wolą nazwę BAM. Dlaczego?
Jest kilka wersji. W kwietniu 1974 r. magistrala kolejowa od Bajkału do Amuru (w ZSRR zwana w skrócie BAM) została ogłoszona wiodącą budową komsomołu. W całym kraju powstawały młodzieżowe brygady budowlane, które kierowano na Syberię. „Budowa wieku” trwała do 1984 r. Mniej więcej w tym czasie budowano też nową dzielnicę we Frankiwsku. Stąd jej nazwa.
Niektórzy mają inną wersję. BAM budowano bardzo daleko – „tam, gdzie diabeł mówi dobranoc”. Odległość od Moskwy do jeziora Bajkał – to 4200 km. Nowa dzielnica też była znacznie oddalona od centrum miasta. Przez to oddalenie skojarzono ją z koleją syberyjską. Chociaż dzielnice Pasieczna i Pozytron leżą jeszcze dalej.
Złodzieje grobowców
Po oficjalnym zamknięciu starego cmentarza w 1974 r. zaczęły dziać się na nim tajemnicze rzeczy. Wkrótce po mieście krążyły plotki, że działa tu banda złodziei grobowców. Rozbijali rodzinne grobowce i ograbiali spoczywające w nich zwłoki. Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że zamożnych mieszczan grzebano wraz z kosztownościami – złotymi pierścieniami, kolczykami, łańcuszkami – to łup złodziei mógł być niemały. Czasami nawet wyrywali złote koronki zębów z czaszek.
Złoto zmarłych nie przyniosło im jednak szczęścia. Powiadano, że wszyscy źle skończyli: ktoś zwariował, ktoś popełnił samobójstwo, ktoś się spił, a ktoś nawet przepadł bez wieści. Prawdopodobnie spotkał ich los archeologów, którzy naruszyli spokój mumii egipskich.
Iwan Bondarew
Tekst ukazał się w nr 3-4 (439-440), 29 lutego – 14 marca 2024