Legendy starego Stanisławowa. Część 69 Pogrzebowa procesja na ul. Radzieckiej. Zdjęcie z kolekcji Romana Biłana

Legendy starego Stanisławowa. Część 69

Nietypowy pogrzeb

Na pierwszy rzut oka na tym zdjęciu nie ma nic niezwykłego – dzisiejszym deptakiem idzie procesja kapłanów. W przedwojennej Polsce taki widok można było oglądać w każde święto religijne. Ale właściciel zdjęcia Roman Biłan zapewnia, że zostało ono zrobione w czasach sowieckich – w latach 1950. I faktycznie – na gmachu po lewej widać ukraiński szyld „Газети. Журнали. Книги” (Gazety. Czasopisma. Książki).

Pogrzeb biskupa Antonija Pelweckiego, 1957 r. Zdjęcie z archiwum o. Mykoły Hryhorczuka

Kolekcjoner twierdzi, że nie jest to zwykła procesja, lecz pogrzeb jakiegoś biskupa. Zwróciłem się po wyjaśnienie do historyka Cerkwi o. Mykoły Hryhorczuka. Potwierdził, że był to pogrzeb biskupa stanisławowskiego i kołomyjskiego Antonija Pelweckiego (1897–1957), który był ukraińskim duchownym greckokatolickim, a następnie prawosławnym. Zmarł nagle na atak serca. Kapłan miał też zdjęcie z ceremonii pogrzebowej, przedstawiające tłum ludzi wychodzących z katedry prawosławnej koło obecnego gmachu Akademii Medycznej. Interesujące jest to, że porządku ceremonii pilnuje milicja, która utrzymuje szpaler wiernych.

Jak mogło wydarzyć się coś podobnego w ZSRR? Wiadomo, że sowieci nie szanowali religii i wszystkiego, co było z nią powiązane, a tu – masz tobie – wielotysięczne tłumy i jawnie sankcjonowana ceremonia. Można to wyjaśnić szczególnymi zasługami zmarłego wobec reżymu. Pelweckiego powołano na administratora diecezji stanisławowskiej po aresztowaniu bp. Chomyszyna. Propagował on włączenie Cerkwi greckokatolickiej do struktur moskiewskiej Cerkwi prawosławnej. 19 lutego 1946 r. został wyświęcony na biskupa, a po czterech dniach przeszedł na prawosławie i uczestniczył w słynnym tragicznym lwowskim pseudosoborze, w czasie którego została zlikwidowana Cerkiew greckokatolicka. Stąd ta cała parada, katafalk i eskorta milicyjna.

Absurdalny Rynek!

Miasta Zachodniej Europy funkcjonujące na prawie magdeburskim, mają wiele cech wspólnych. Prawie wszystkie mają rynek, w centrum którego stoi ratusz, oznaczony przeważnie jako nr 1. Ale u nas tak nie jest. Adres ratusza: ul. Halicka 4a. Dlaczego nie nr 1 i dlaczego nie pl. Rynek?

Zdjęcie lotnicze Rynku, lata 60. XX w. Zdjęcie ze zbiorów Muzeum krajoznawczego

Kiedyś w naszym mieście też było jak u ludzi, dopóki nie przyszli sowieci. Po wojnie plac Rynek przemianowano na Plac 17 września, ale ta nazwa się nie przyjęła. W 1957 r. najstarszy plac miasta poddano kolejnej modernizacji. Pierzeje placu podzielono na 4 części: południowa stała się ul. 17 września; wschodnia – ul. Szczorsa (ob. Witowskiego); zachodnia została dołączona do ul. Halickiej – stąd taka dziwna numeracja Ratusza. Aby nazwa „Rynek” zupełnie nie znikła z nazewnictwa miejskiego, nazwę tę nadano północnej pierzei. Stąd część placu, gdzie stoi „wieżowiec” „Galerii-H” i „Zajazd Ratusz” nazywa się Rynkiem, na którym stoją kamienice nr 1, 5, 6, 7 i 8.

Najzabawniej wyszło ze stroną południową – w 1993 r. ul. 17 września przemianowano na…ul. Plac Rynek. Obecnie Frankiwsk ma dwa Rynki, z których jeden jest ulicą! Absurd – oczywiście! Więc może nadszedł czas uporządkować ten bałagan?

Mychajło Tarakan był dyrektorem parowozowni w latach 1957-1963. Zdjęcie z książki „Iwano-Frankiwska fabryka naprawy lokomotyw”

Tarakanogród

Iwano-Frankiwsk historycznie podzielony jest na dzielnice. O tych największych z nich słyszeli wszyscy: Pasieczna, Pozytron, Kaskada, Bam. Specyficzne nazwy niektórych z nich zrozumiałe są jedynie mieszkańcom, którzy tam wyrośli – Kolonia, Baza, Kant, Kiszłak. Są też nazwy, którymi operują jedynie historycy i krajoznawcy – Leoniówka, Za Blachami, Podzamcze.

A jeszcze mamy… Tarakanogród (Karaluchogród). Dziś tej nazwy prawie się nie używa, a jeżeli o jej pochodzenie spytać tamtejszych mieszkańców – to jedynie wzruszają ramionami.

Otóż, pomiędzy Majzlami i Bratami jest ul. Konduktorska, która odbiega od ul. Depowskiej i kończy się na spółdzielni garażowej. Na Konduktorskiej, jak i na bocznych uliczkach stoi wiele parterowych domków, zaprojektowanych jak gdyby przez kalkę. Wszystkie mają charakterystyczną okrągłą attykę z oknem. Zamieszkiwali je przeważnie kolejarze i każdy mógł mieścić kilka rodzin. Stawiano je masowo w latach 1950. i również na Kondultorskiej dla pracowników parowozowni wystawiono cztery takie „klony”. Dyrektorem zakładu w latach 1957-1963 był Mychajło Tarakan, który zapoczątkował to budownictwo dla swych pracowników. Wdzięczni pracownicy parowozowni uczcili go nazywając dzielnicę „Tarakanogrodem”.

Ul. Konduktorska. Zdjęcie autora

Podziemny rajkom

Czy byli Państwo kiedyś na ul. Bohaterów UPA (dawn. Młodogwardyjskiej)? Stara jej część zabudowana jest przeważnie wiejską zabudową. Ale pośród niej wyrasta prawdziwy piętrowy pałac z kolumnami i portykiem. Gmach wzniesiono w stylu, określanym przez historyków architektury jako „Stalinowski wampir”, królującym na początku lat 1950. Kto i po co wzniósł taki pałac na tej zapadłej peryferii Stanisława?

Odpowiedź jest ściśle powiązana z geografią. Gdy spojrzymy na powojenna mapę woj. stanisławskiego, to naliczymy 36 rejonów (dziś jest 14). Wśród nich był też rejon stanisławski z centrum w miejscowości Zofiówka. Jeżeli był rejon, to powinien być i rajkom (rejonowy wydział partii). Dlatego na początku lat 1950. zaczęto budować reprezentacyjny gmach w samym centrum rejonu.

Gmach dawnego Stanisławskiego rajkomu. Zdjęcie autora

W 1958 r. miała miejsce reorganizacja terytorialna. Wśród rejonów skasowanych znalazł się rejon stanisławski. Wioskę Zofiówka przyłączono do miasta, zaś w gmachu rajkomu ulokowano szpital rejonowy. Dziś działa tu centrum pulmonologiczne.

Pl. Rynek przed uporządkowaniem, lata 50. Zdjęcie z kolekcji Olega Hreczanyka

Biznes zoologiczny

Pl. Rynek często figuruje na sowieckich pocztówkach ze Stanisława – Iwano-Frankiwska. Najstarsza datowana jest rokiem1960. Wcześniejszych pocztówek czy nawet zdjęć z ratuszem praktycznie brak. Rzecz w tym, że fotogenicznym pl. Rynek stał się dopiero po wyremontowaniu gmachu ratusza i umieszczeniu w nim w 1959 r. muzeum krajoznawczego Wcześniej Rynek wyglądał okropnie: południową pierzeję zajmowała zniszczona przez Niemców dzielnica żydowska. Po wojnie ruiny rozebrano i na ich miejscu pozostała ubita ziemia, która latem zarastała rzadką trawą.

Czasami zatrzymywały się tu wędrowne cyrki. Najbardziej czekały na nie dzieciaki z okolicznych domów. Nie interesował je sam program cyrkowy, lecz możliwość zarobku. Wspomnijmy te czasy. Skąd za Sojuzu można było mieć kieszonkowe? – Za oddane do skupu puste butelki. Trzeba je było wprawdzie najpierw znaleźć, a konkurencja w tej dziedzinie była duża.

Mieszkaniec tej okolicy Roman Biłan wspomina jak w latach 1950. zarabiał z kolegami nieco inaczej. Ówczesne cyrki woziły ze sobą cały zwierzyniec. Klatki z tygrysami, słoniami czy osłami stały zaraz obok namiotu. Co jakiś czas obsługa cyrku wygrzebywała stamtąd całe stosy odchodów. Z sąsiednich wiosek przyjeżdżały po nie wozy – samochody były jeszcze wtedy rzadkością. Woźnica był chłopem honorowym i sam ładować gówno na wóz nie chciał. Wówczas cyrkowcy zwoływali chłopaków z sąsiednich domów, którzy za parę rubli gotowi byli ładować na wóz łajno słoni. Wszyscy byli zadowoleni. Szczególnie chłopcy, których na dodatek za darmo wpuszczano na przedstawienie.

Jedynie sąsiedni widzowie jakoś dziwnie na nich patrzyli i marszczyli nosy.

Iwan Bondarew

Tekst ukazał się w nr 8 (420), 28 kwietnia – 15 maja 2023

X