Legendy starego Stanisławowa. Część 60 Radziecka kierowniczka ruchu na skrzyżowaniu ulic Halickiej i Belwederskiej, fot. ze strony SkyscraperCity.com

Legendy starego Stanisławowa. Część 60

Dom z niespodzianką

Opuszczając Stanisławów Niemcy pozostawili Rosjanom mnóstwo „niespodzianek”. Wiele zakładów przemysłowych i magazynów były zaminowane i sowieckim saperom trzeba było dobrze się napracować, aby usunąć materiały wybuchowe. Jeżeli na obiektach przemysłowych można było się czegoś takiego spodziewać, to miny w budynkach mieszkalnych wyjawić było trudniej.

W swoich wspomnieniach płk Łapotyszkin opisał interesujący epizod tej „cichej wojny”.

– W jednym z domów wyjawiliśmy „niespodziankę” – standardowy pięciokilogramowy pakiet materiału wybuchowego. Wmontowano go w dolną szufladę biurka, które wsunięto pomiędzy piec i ścianę i obłożono innym wyposażeniem mieszkania. Drut do zapłonu uczepiono do gwoździa w fundamencie pieca i przy próbie usunięcia rzeczy lub wysunięcia biurka miał nastąpić wybuch. Jednak tak się nie stało. Doświadczeni saperzy, przewidując pułapkę wroga, unieszkodliwili „niespodziankę”.

Za zwolnienie naszego miasta kilka jednostek uzyskało honorową nazwę „Stanisławska”. Był wśród nich 113 batalion sapersko-inżynieryjny.

Cmentarz wojskowy w Stanisławie, fot. z archiwum Muzeum „Bohaterowie Dniepru”

W walkach o Stanisław

Interesującą historię opowiedział mi dyrektor muzeum „Bohaterowie Dniepru” Jarema Kwaśniuk. Opracowując dokumenty żołnierzy Armii Czerwonej, którzy spoczęli na cmentarzu wojskowym, zauważył interesujący fakt. Dwunastu żołnierzy, przeważnie szeregowi i sierżanci, zginęli na obrzeżach miasta. Wydawałoby się, że to nic dziwnego, bo walki o miasto toczyły się zaciekłe. Uwagę zwróciła jedna data – 10 sierpnia 1944 r. Jak wiadomo, miasto zostało wyzwolone od Niemców 27 lipca. Z kim oni walczyli?

Wszyscy należeli do 260 dywizji strzeleckiej, a, jak się okazało, ta jednostka udziału w walkach o Stanisławów nie brała! Jak więc ci polegli znaleźli się na naszym cmentarzu?

Jest to bardzo ciekawe! Jednostka ta nie walczyła na naszych terenach, lecz wyzwalała miasteczko Stanisław… w woj. mazowieckim. Sztabiści coś tam poplątali i poległych pod mazowieckim Stanisławem przyłączono do strat w walkach o nasze miasto. Ich imiona widnieją na płytach naszego cmentarza wojskowego.

Ciekawe, czy są zdublowane na polskim cmentarzu?

Jeńcy niemieccy, fot. ze źródeł internetowych

Niemiec i jabłko

Po II wojnie światowej w Stanisławie (radziecka nazwa miasta – red.) była wielka liczba jeńców niemieckich. Rozbierali ruiny, odbudowywali zniszczone obiekty przemysłowe – pracowali na rzecz dobra i rozkwitu miasta.

Jeden z obozów jenieckich mieścił się w dawnych koszarach kawalerii przy ul. Armii Czerwonej (obecnie mieści się tam szkoła policji). W dzień Niemcy pracowali na obiektach, a po południu przebywali na wewnętrznym dziedzińcu koszar. Jeńców karmiono źle. Aby jakoś urozmaicić jedzenie niektórzy robili drobne wyroby i wymieniali je na jedzenie u miejscowej dziatwy.

Wymiana odbywała się przez płot. Ktoś z Niemców wyciął drewniany gwizdek i dawał znak, że jest coś do wymiany. Koło płotu akurat przechodził chłopak i miał w ręku duże jabłko. Znakiem zaproponował Niemcowi owoc. Ten zgodził się i podał chłopakowi zabawkę. Chłopcu zrobiło się żal dorodnego jabłka, więc chwycił zabawkę i szybko uciekł.

Minęło wiele lat. Chłopiec wyrósł i został znanym lekarzem. Ale do dziś śni mu się niemy wyrzut w oczach głodnego jeńca.

Kościół parafialn, fot.Henryka Poddębskiego

Najlepszy schowek

Tę historie opowiedział mi znany lwowski przewodnik Mykoła Majdański. W czasie wojny jego dziadek był lejtnantem Armii Czerwonej. Dostał się do niewoli, ale uciekł do swoich. Do takich uciekinierów nie miano zaufania, uważano ich za zdrajców. Czasami aresztowano ich i wysyłano na Syberię, jednak chłopak miał „szczęście”. Zdegradowano go do szeregowca i skierowano do oddziału ochrony komendy w Stanisławowie. Była jesień 1944 r.

Oddział pełnił służbę w ochronie wojskowej komendy, sztabu garnizonu, więzienia. Ochraniali nie tylko obiekty wojskowe. W tym czasie w mieście nie było spokojnie. W dzień niby wszystko toczyło się normalnie, panowała władza sowiecka, ale nocą słychać było strzały i żaden członek partii nie czuł się bezpieczny. Panicznie obawiano się OUN-UPA. Chronili się przed nimi sowieci bardzo oryginalnie.

Każdego wieczoru całość władz miejskich wraz z urzędnikami i sekretarzami partii włącznie, chroniła się w polskim kościele – kolegiacie. Wewnątrz chronili ich NKWD-ziści, a na ulicy kolegiatę otaczali żołnierze z oddziału komendy. Wiele bezsennych nocy spędzili żołnierze na deszczu i wietrze, ale nikt ich nie zaatakował.

Po latach dziadek zainteresował się, dlaczego sowieci tam się ukrywali? Przyczyn było kilka. Po pierwsze, jest to stara budowla o grubych murami i małych, wysoko umieszczonych oknach – prawie forteca. Po drugie, w dzień, gdy partyjniacy zajmowali swe gabinety, w kościele odprawiano nabożeństwa. Możliwie liczono się z tym, że pobożni UPO-wcy nie ruszą świątyni. I rzeczywiście – kościoła nikt nigdy nie zaatakował. A jednak komuniści w Stanisławowie nie mieli spokoju.

Ulica Związkowa, fot. Ihor Hudź

Ulica Związkowa

W naszym mieście jest szereg ulic, które zawdzięczają swe nazwy błędom tłumaczy. Przed 1939 rokiem Stanisławów był polskim miastem, ale po „złotym wrześniu” rozpoczęto masowe zmiany nazw ulic, kontynuowane po zwolnieniu miasta od Niemców.

Któreś ulice otrzymywały za patronów wodzów światowego proletariatu i innych bohaterów Kraju Rad. Ale były uliczki (przeważnie na peryferiach), których nazwy po prostu dublowano po ukraińsku. Zdarzały się wówczas sytuacje śmieszne. Na przykład: ulicę Gołębią (Голубинa) najpierw Niebieską (Голубa), a potem Błękitną.

Jeszcze lepiej było z ulicą Daszawską – od nazwy miejscowości ze złożami gazu, Daszawy. W czasach Niezależności ochrzczono ją imieniem jakiegoś Daszewskiego.

Ale to nie wszystko. Mam na myśli ulicę Związkową, której nazwa przed wojną pochodziła od „Związków Zawodowych”. W tłumaczeniu powinna nosić nazwę „Профспілкова”. Ale któryś z urzędników pozostawił starą nazwę, więc stała się ulicą łącznościowców. W ten sposób iwanofrankiwscy łącznościowcy oprócz swego zawodowego święta (16 listopada) mają też swoją ulicę. Związków Zawodowych jednak nie pominięto – mają swą niewielką uliczkę w okolicach ul. Bandery.

Iwan Bondarew

Tekst ukazał się w nr 19 (407), 18 – 31 października 2022

X