Legendy starego Stanisławowa. Część 54 Stanisławowskie getto po operacji specjalnej, zdjęcie ze źródeł internetowych

Legendy starego Stanisławowa. Część 54

Pierze

31 marca 1942 roku w Stanisławowie spadł śnieg. Właściwie, to mieszkańcy miasta myśleli, że to śnieg. Był on jednak jakiś dziwny – nie był zimny i nie topniał. Dopiero później okazało się, że to nie śnieg, a… pierze. Zwykłe gęsie pierze na poduszki i pierzyny. Mieszkańcy zrozumieli od razu, skąd wieje wiatr.

Stanisławowskie getto po operacji specjalnej, zdjęcie ze źródeł internetowych

A wiał od strony getto. W tym dniu gestapo i schutzpolicja przeprowadzali operację specjalną. Pięć tysięcy Żydów wysiedlono z domów, załadowano do wagonów i wywieziono do Bełzca do obozu koncentracyjnego. A tam, gdzie są Żydzi, tam są skarby. Więc policja rozpruwała poduszki i pierzyny w poszukiwaniu złota. Może coś znaleźli?

Ten, który oszukał śmierć

Fataliści powiadają, że losu zmienić nie można – co masz przeznaczone, to musi się stać. Ale pewien mieszkaniec Stanisławowa trzykrotnie uratował życie, wbrew wszystkim okolicznościom. Był to Abraham Horn.

Abraham Horn, zdjęcie z archiwum rabina Mojsze Lejba Koleśnika

Urodził się w Nadwórnej. Gdy przyszli Niemcy, sąsiedzi uprzedzili go, że „będzie akcja” – tak nazywano wówczas operację wyniszczania Żydów. Nocą Abraham z żoną i dziećmi uciekł do Stanisławowa. Nad ranem rozpoczęto likwidację nadwórniańskich Żydów.

W Stanisławowie nie było lepiej. 12 października spędzono większość miejscowych Żydów na cmentarz, leżący za obecnym jeziorem. Horn schronił się na strychu i widział, jak gestapo rozstrzelało pod domem żonę i dwójkę dzieci, które próbowały uciec. Krzyknął z rozpaczy i krzyk usłyszano. Popędzono go ze wszystkimi na cmentarz. Tam był już przygotowany dół, do którego zmuszano skakać Żydów, a potem rozstrzeliwano ich z karabinów maszynowych. Horn miał szczęście. Gdy znalazł się w dole, ktoś upadł na niego i przyjął na siebie kule. Wieczorem rozsunął trupy, wyczołgał się z dołu i poszedł do Zagwoździa, gdzie miał znajomych. Ci dali mu wody i… zaprowadzili na posterunek policji.

Niemcy wysłali go do getta, gdzie przez rok woził trupy swoich współplemieńców, którzy umierali z chorób lub z głodu.

Podczas kolejnej akcji w 1942 roku trafił do obławy i znów poprowadzono go na śmierć. Tym razem do dołu wskoczył o moment wcześniej, nim padły strzały. Niemcy tego nie zauważyli i kontynuowali akcję. Wieczorem zmył cudzą krew w Bystrzycy i poszedł do Nadwórnej do znajomych. Ukrywał się w piwnicach i na strychach, a ostatnią zimę przed wyzwoleniem spędził w ziemiance, wyrytej w lesie. Jadł korę i larwy.

Czerwoni przypomnieli mu wywożenie trupów i dostał kilka lat łagrów za „współpracę z okupantem”. Po zwolnieniu zamieszkał w Iwano-Frankiwsku i był świadkiem na procesie Krügera. Zmarł na początku lat 90.

Miłość Zigi Weissa

Szef stanisławowskiego gestapo Hans Krüger lubił muzykę i sam nieźle grał na fortepianie. Z miejscowych Żydów utworzył orkiestrę, którą kierował znany w mieście kapelmistrz Zigi Weiss. Muzycy nie siedzieli bez pracy – grali stale gestapowcom w restauracji, urządzali dla nich programy rozrywkowe i głośno grali na więziennym dziedzińcu, aby zagłuszyć odgłosy strzałów i krzyki umierających w piwnicach.

Żydowska orkiestra stanisławowskiego getto, zdjęcie z wideo z archiwum Tarasa Zenia

Krüger z Weissem miał dobre stosunki – kapelmistrz był jego ulubieńcem. Wyznaczono go nawet na szefa policji żydowskiej w młynie Rudolfa, na terenie dzisiejszej fabryki odzieży. Okupanci umieścili tam szpital dla chorych i osłabionych mieszkańców getta – ten, kto nie mógł pracować, podlegał likwidacji. Codziennie rozstrzeliwano tu kogoś, akcjami kierował gestapowiec Schot.

Szpital zlikwidowano jesienią 1942 roku. Ostatnich tysiąc pacjentów wyprowadzono na cmentarz za jeziorem, gdzie były już przygotowane doły. Wśród skazanych była narzeczona Weissa, córka byłego dyrektora tartaku Glesingera. Muzyk starał się uratować ukochaną i błagał Schota o litość. Ten jedynie machną ręką: „Zigi, idź precz!” i rozkazał prowadzić skazanych na cmentarz.

Dyrygent na zdjęciu to może właśnie Zigi Weiss, zdjęcie z wideo z archiwum Tarasa Zenia

Weiss starał się wyciągnąć kobietę z kolumny i jeszcze raz zwrócił się do Niemca. Ten w złości wyciągnął pistolet i strzelił do muzyka, a potem – do jego dziewczyny.

Po mieście rozeszły się plotki, że Schot zrobił to specjalnie. Miał zatarg z Krügerem i umyślnie zastrzelił jego faworyta, aby zemścić się na szefie.

Gmach na rogu ul. Strzelców Siczowych i Czornowoła, lata 80. XX w., zdjęcie Ihor Ropiak

Dom z tabliczką

Gdy będziecie przechodzić ul. Strzelców Siczowych i skręcać w ul. Czornowoła, proszę zwrócić uwagę na budynek po lewej, gdzie kiedyś był Instytut Turystyki. Na murze nad balkonem widoczna jest kamienna rama. Do niedawna uważałem, że wykonano ją specjalnie jako obramowanie sowieckiej tablicy, wmurowanej tu w 1969 roku z takim tekstem:

„31 marca 1944 roku podczas bohaterskiego wypadu do m. Stanisławowa 1 gwardyjskiej brygady pancernej bohaterską śmiercią żołnierza polegli Bohater Związku Radzieckiego gw. st. lejtnant Siryk D.I., gw. lejtnant Weriowkin J.W., gw. st. szeregowy Koczubej D.O. i inni czołgiści”.

Tablica została zdemontowana na początku lat 90.

Nie tak dawno na pewnym forum krajoznawczym zobaczyłem zdjęcie z jakiegoś niemieckiego pogrzebu. Kondukt pogrzebowy mijał właśnie tę narożną kamienicę. Na zdjęciu widoczna była wspomniana ramka z jakimś tekstem wewnątrz. Cóż by to mogło być?

Niemiecka procesja pogrzebowa na Göringstrasse, zdjęcie ze źródeł internetowych

Jak powiedział mi krajoznawca Mychajło Hołowatyj, kamienica została wybudowana w 1899 roku przez właściciela fabryki drożdży z Tyśmienicy. Wówczas ulica nosiła imię Agenora Gołuchowskiego, cesarskiego namiestnika Galicji. Tekst raczej nie był mu poświęcony, bo Austriacy nie praktykowali takich dekoracji ulic.

Za Niemców ulicę przemianowano na cześć marszałka Rzeszy Hermana Göringa. Może na tablicy sławiono jego zasługi? A może banalnie – Niemcy nie usunęli poprzedniego sowieckiego szyldu biblioteki wojewódzkiej, która mieściła się w tym budynku?

Dworzec kolejowy w Stanisławowie, zdjęcie ze źródeł internetowych

Nowa radość nastała

Nic tak nie cieszy, jak nieszczęście bliźniego. Ta mądrość ludowa po raz kolejny znalazła potwierdzenie w Stanisławowie 14 stycznia 1943 roku. Miasto było okupowane przez Niemców, którzy stworzyli specjalną policję do ochrony obiektów kolejowych – Bahnschutz. Służył w niej jeden volksdeutsch ze Śląska, którego nienawidzili wszyscy kolejarze. A było za co! Policjant był nerwowy, znieważał ludzi i przy byle okazji puszczał w ruch pięści.

Żołnierze włoscy podczas II wojny światowej, zdjęcie ze źródeł internetowych

I oto na „stary” Nowy Rok dostał nauczkę. Zobaczył na dworcu trzech cywilów, którzy nie ustąpili mu drogi. Nie zastanawiając się długo, trącił jednego, jak to miał w zwyczaju. Cywil, zamiast go przeprosić, odwrócił się i uderzył policjanta. Towarzysze również włączyli się do bójki. Powalili go na ziemię i dobrze dali mu w kość.

Konflikt obserwowali inni policjanci, ale nikt się nie wtrącał. I dobrze zrobili, bo ta trójka okazała się włoskimi oficerami, sojusznikami Niemców. Na dodatek, Włosi poskarżyli się do gestapo i policjanta zwolniono z pracy. Jak pisał w swoich wspomnieniach Wasyl Jaszan – „wśród kolejarzy wielka radość nastała”.

Iwan Bondarew

Tekst ukazał się w nr 24 (388), 27 grudnia 2021 – 17 stycznia 2022

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X