Legendy starego Stanisławowa. Część 5 Podczas niespodziewanego najazdu na miasto tylko jezuici nie stracili głowy. Grafika Petera Paula Rubensa

Legendy starego Stanisławowa. Część 5

Jak jezuici miasto uratowali

W 1739 roku pod mury Stanisławowa zbliżały się wojska rosyjskie pod dowództwem mołdawskiego księcia Kantemira. Wcześniej Moskale spalili Kuty, Horodenkę i Tyśmienicę. Wydawać by się mogło, że nic nie uratuje Stanisławowa. Miasto ogarnęła panika, ponieważ garnizon fortecy nie był liczny, a wojska koronne stały daleko na granicy z Mołdawią. Po mieście rozeszły się pogłoski o kapitulacji. Jedynymi, którzy nie poddali się panice, byli jezuici. Mężni braciszkowie uderzyli w dzwony i w swoim kościele odprawili nabożeństwo w intencji ratunku dla miasta. Niebawem podobne nabożeństwa odbyły się w cerkwiach oraz innych kościołach miasta. Natchnieni tym mieszczanie weszli na mury miejskie i dali godną odprawę najeźdźcom.

Interesujące jest to, że podczas kolejnego najazdu Rosjan w 1764 roku, ci, pomni poprzedniej nieudanej kampanii, strzałami z armat uszkodzili jedną z wież kościoła jezuitów. Właśnie tę, gdzie umieszczone były dzwony.

Interesowny wypad
W XVIII wieku Rosjanie kilkakrotnie zdobywali i grabili Stanisławów. Ale jednego razu – w 1739 roku – nie udało im się. W ogóle był to dziwny najazd. Rosjanie prowadzili wówczas wojnę z Turcją, której wojska zwyciężali w bitwach na terenie obwodu czerniowieckiego. Po zwycięstwie pod Stawuczanami rosyjski feldmarszałek Münnich ruszył na Chocim. Przedtem, z nieznanych powodów, wyprawił oddział kawalerii pod dowództwem Konstantego Kantemira na Stanisławów. Zauważmy, że miasto leżało daleko od teatru działań bojowych. A ponadto, Polska w ogóle nie brała udziału w tej wojnie.

Po co Moskale tu przyleźli? Wersja oficjalna – by dać nauczkę Józefowi Potockiemu, który snuł intrygi przeciwko Rosji, igrając z Turcją. Nie jest to jednak przekonywujące.

Niedawno odkryto nowe fakty. Komendantem twierdzy w Chocimiu był niejaki Kołczak Pasza. Przeczuwając, że nie utrzyma fortecy, odesłał swoją rodzinę oraz kasę własną i forteczną do Stanisławowa, gdyż z Potockim był w dobrych stosunkach.

To chyba właśnie po to złoto Münnich wyprawił swoich kawalerzystów. Ale ci tym razem nic nie wskórali.

Gospodyni ormiańskiego kościoła
22 czerwca 1742 roku na obrazie Matki Boskiej w kościele ormiańskim w Stanisławowie ukazały się łzy, po czym obraz wsławił się licznymi cudami. Ludzie po modlitwach przed nim doznawali uzdrowienia z epilepsji, ślepoty, artretyzmu i wielu innych chorób. Sława cudownego obrazu szybko rozeszła się daleko poza Stanisławów.

Kilka lat po tych wydarzeniach niejaka Anna Czerniatowiczowa szła z Bohorodczan do Tyśmienicy. Koło Stanisławowa usiadła, aby wypocząć przy ścianie starej cegielni. Wtem podeszła do niej kobieta odziana skromnie, w ubranie proste, ale przetykane złotą nicią. Nieznajoma zaczęła sypać proroctwami.

– Natychmiast zawracaj do domu, bo w czasie przeprawy utoniesz w Bystrzycy!
Początkowo Czerniatowiczowa dość sceptycznie odniosła się do tych słów.
– Ktoś ty taka, że pouczasz mnie, co mam robić?
– Jestem gospodynią ormiańskiego kościoła – odpowiedziała nieznajoma.

Lecz młoda kobieta niezbyt w to wierzyła. Zaproponowała nieznajomej odgadnąć, ile ma dzieci i jakie ma z nimi kłopoty. Ta bardzo dokładnie wszystko opisała, podprowadziła Annę do przydrożnej figury Matki Boskiej i nagle znikła. Ale wątpliwości Anna miała nadal.

– Jeżeli jesteś naprawdę Matką Boską, to niech tu zaraz znajdę pieniądze – pomyślała. I nagle zobaczyła na drodze bitą szóstkę, którą później oddała biednym.

Po jakimś czasie Anna urodziła martwe dziecko, ale po żarliwej modlitwie do Najświętszej Panienki dziecko ożyło i zostało ochrzczone. Wprawdzie po godzinie dziecko jednak zmarło, ale nikt już tym się nie martwił.

Obraz sam wybiera sobie świątynię
Sława cudownego obrazu Panny Maryi, słynącego wieloma łaskami i cudami, znana była daleko poza Stanisławowem. Początkowo obraz przebywał w niewielkim drewnianym kościółku ormiańskim. Kościółek był stary, mały i nie mógł pomieścić wszystkich wiernych, którzy chcieli pomodlić się przed obrazem. Dlatego Potocki zaproponował przenieść obraz do wielkiego kościoła farnego.

Obraz początkowo zabrano do ratusza, skąd w uroczystej procesji miał być wniesiony do kolegiaty. Ale wszystko potoczyło się inaczej. Oto co pisze kronikarz:

– Było to dnia 20 października 1742 roku. Obraz owity welonem oraz przypieczętowany trzema pieczęciami złożono w magistracie, gdzie zebrało się duchowieństwo, szlachta i załoga stanisławowskiej fortecy oraz niezliczone tłumy mieszkańców.

Już procesja miała ruszyć, gdy nagle… niebo pociemniało, niby noc czarna zaćmiła biały dzień, zaczęły bić grzmoty i rozpętała się straszna burza.

Ktoś z tłumu wykrzyknął: „Cudowny obraz Matki Boskiej należy natychmiast odnieść do kościoła ormiańskiego!”. Tak właśnie uczyniono i burza natychmiast ucichła. Ludzie szeptali, że Panna Maryja dała w ten sposób znać, żeby jej obrazu nigdzie nie przenosić. Ormianie znak ten zrozumieli i w następnym roku założyli kamień węgielny pod nowy murowany kościół, który stoi do dziś.

Zapasy w stylu wolnym
Spośród zakładów naukowych Stanisławowa pierwszą była Akademia, założona przez Jędrzeja Potockiego w 1669 roku. Na początku XVIII wieku podupadłą Akademię zamieniono na Kolegium Jezuickie, dla którego w 1744 roku wybudowano osobno olbrzymi gmach.

Ojcowie jezuici zorganizowali naukę ze znajomością sprawy, pielęgnując ambicje uczniów i ducha współzawodnictwa. Każdą klasę podzielono na dwie grupy – „grecką” i „rzymską”. Podczas zajęć profesorowie dokładnie zapisywali osiągnięcia uczniów, prowadzili notowania grup. Pod koniec roku akademickiego dyrekcja kolegium ogłaszając uroczyście, która „partia” zwyciężyła, wręczała nagrody. Dzięki temu uczniowie pomagali sobie nawzajem, podciągali słabszych, dbali o dyscyplinę wewnątrz każdej z grup, bowiem to też się liczyło.

Na koniec roku obierano starostę klasy – był to uczeń mający najlepsze wyniki. Ogłaszano go „dyktatorem”. Zajmował miejsce w osobnej ławce i do niego zwracali się profesorowie, gdy nikt inny nie potrafił odpowiedzieć na pytanie. Mówiono, że nie zdarzyło się, by dyktator nie odpowiedział poprawnie.

Iwan Bondarew
Tekst ukazał się w nr 7 (299) 13-24 kwietnia 2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X