Legendy starego Stanisławowa. Część 40 Plac Mickiewicza w 1933 r., foto Henryka Poddębskiego, NAC

Legendy starego Stanisławowa. Część 40

Jarosław Hałan, ze źródeł internetowych

Hałan

Kiedyś jednym z najbardziej znanych pisarzy Zachodniej Ukrainy był Jarosław Hałan. Pod koniec lat 40. przyjechał do Stanisławowa na spotkanie z czytelnikami. Wieczór autorski miał miejsce w dzisiejszej jadalni przy dzisiejszej ul. Strzelców Siczowych 24 (nieoficjalnie zwanej „Bombaj”). W tamtych czasach było to nie lada wydarzenie i bilety na imprezę rozeszły się natychmiast.

W tym czasie mieszkał w Stanisławowie niejaki Wołodymyr Charuk. Chłopak bardzo chciał trafić na spotkanie z pisarzem, ale nie mógł kupić biletu. Pragnienie było jednak tak mocne, że chłopak dał w łapę kasjerowi i ten wpuścił go na salę, ale uprzedził, że będzie musiał stać. Gdy chłopak wszedł na salę, spotkanie już się rozpoczęło. Pech chciał, że drzwi zaskrzypiały i obecni odwrócili się, aby zobaczyć, kto przeszkadza im w słuchaniu autora. W tym momencie Jarosław Hałan deklamował swój wiersz i były tam takie słowa:

– Kto się zakradł cicho z tyłu?
Kulę temu!! Kulę temu!!

Przestraszony chłopak uciekł na ulicę i od tej chwili obchodził „Bombaj” dziesiątą drogą. Rok później zginął i sam Hałan – wprawdzie nie od kuli, ale od toporka.

Mokra strona kina

Pierwszym dźwiękowym kinem w Stanisławowie było kino „Ton”, zbudowane w 1929 roku. Ponieważ wówczas nie było jeszcze telewizji, Internetu i gier komputerowych, podstawową rozrywką mieszczan było oglądanie filmów. Młodzież, rzecz jasna, wybierała się tam często.

Kino „Ton” w 1934 r., ze źródeł internetowych

Obecnie może to się wydawać dziwnym, ale w tamtych czasach należało przestrzegać pewnych zasad bezpieczeństwa. Seanse filmowe regularnie odwiedzali miejscowi batiarzy. W ciemnej sali kradli oni czapki widzom siedzącym przed nimi. Zazwyczaj po seansie po prostu je wyrzucali, ale gdy trafili na jakiś cenniejszy egzemplarz, sprzedawali go na targu.

Jednak największym „szykiem” batiara było nasikanie sąsiadowi do kieszeni. W tym celu nosili oni ze sobą gumowy wąż lub rozciętą dętkę rowerową. W chwili, gdy na ekranie akcja sięgała apogeum, po cichu wsuwali jeden koniec węża do kieszeni widza i załatwiali „małą potrzebę”. Po czym szybko wychodzili z sali.

Nauczeni smutnym doświadczeniem widzowie starali się zapobiec tym ekscesom. Gdy chłopak zapraszał dziewczynę do kina, starał się kupić bilety na miejsca w ostatnim rzędzie. A kiedy mu się to nie udało, to na seansie nie obejmował koleżanki i nie głaskał jej rączki. Siedział wyprostowany jak struna z czapką mocno przyciśniętą pod pachą i z rękoma w kieszeniach…

Historia z asfaltem

Przytoczę krótką wzmiankę z lokalnej prasy:

„…Niedawno na koszt rady miasta część ulicy wyłożono asfaltem. Firma, wykonująca prace, nie była z pewnością zbyt fachowa, bowiem już po kilku miesiącach asfalt spłynął i pokruszył się, pojawiły się na nim dziury…”.

Niby nie ma tu nic sensacyjnego. Taki stan możemy oglądać w Iwano-Frankiwsku po zimie na wielu ulicach. Jest jednak jedno „ale”… zacytowaliśmy wzmiankę, która ukazała się w „Kurierze Stanisławowskim” 9 listopada 1930 roku.

Asfaltowanie ul. Sapieżyńskiej w Stanisławowie, pocz. lat 30. W głębi widoczny jest kościół św. Józefa na Majzlach, NAC

Wydarzenie to miało miejsce na ul. Sapieżyńskiej, która dziś nosi nazwę Niezależności. Wprawdzie w artykule mowa była o asfaltowaniu chodników, a pod koniec wzmianki autor proponował wymoszczenie ich płytami z kamienia. Po prawie stu latach jego propozycja została przyjęta – większość chodników w mieście obecnie wyłożono „europłytkami”. Chociaż i one zapadają się i pękają.

Najlepiej ilustruje ten stan cytat z „Łowcy snów” Stephena Kinga: „Mija dzień za dniem, a gówno jest takie samo”.

Włodzimierz Zeew Żabotyński, ze źródeł internetowych

Owacje z użyciem śmierdzących jaj

W okresie międzywojennym stanisławowska policja donosiła, że coraz więcej miejscowych Żydów staje się zwolennikami ruchu syjonistów-rewizjonistów. Celem ruchu było odnowienie państwa żydowskiego po obu brzegach rzeki Jordan. Idee rewizjonistów popierali liczni stanisławowscy kupcy i przedsiębiorcy, związek studentów „Bar Kochba”, towarzystwo sportowe „Makkabi”, „Hasmonea” i „Hakoah” oraz analog harcerstwa – „Bejtar”.

Głównym ideologiem syjonistów-rewizjonistów był Włodzimierz Zeew Żabotyński (1880-1940). Urodził się w Odessie, następnie przeniósł się do Petersburga i tu zajął się dziennikarstwem. W czasie pierwszej wojny światowej tworzył legion żydowski, walczący w składzie armii brytyjskiej. Po wojnie zamieszkał w Palestynie i nawoływał Żydów do przenoszenia się do Ziemi Świętej. Był przeciwnikiem socjalistów, uważał pokojową drogę odrodzenia państwa syjonistycznego za niewłaściwą i optował za rozwiązaniami siłowymi.

W Stanisławowie Żabotyński był trzykrotnie. Historyk Lubow Sołowka odnalazła interesujące detale jego pobytu na Podkarpaciu Ukraińskim.

Po raz pierwszy przybył on tu 8 grudnia 1930 roku. Na zdjęciu spotykają go zachwycone tłumy, powstrzymywane przez Policję Państwową i żydowskich bejtarowców. W kinie „Ton” (dzisiejszy „Lumiere”) miał odczyt o życiu w Palestynie i nawoływał stanisławowskich Żydów do powrotu do historycznej ojczyzny. Policja obliczyła, że na spotkaniu było ponad dwa tysiące osób. Nie obyło się jednak bez niespodzianek. Gdy auto z gościem mijało plac Mickiewicza, lokalni socjaliści zarzucili go zgniłymi jajami.

Następnym razem Żabotyński przyjechał do Stanisławowa w 1933 roku. Jego sympatycy wyciągnęli wnioski z poprzedniej wizyty. Obawiając się ponownej prowokacji socjalistów na dworcu, organizatorzy spotkania spotkali gościa w Haliczu i autem przewieźli do Stanisławowa.

Ks. abp Eugeniusz Baziak, ze źródeł internetowych

Nadszarpnięta reputacja

Na początku lat 30. do Stanisławowa przybył nowy proboszcz kolegiaty ks. Eugeniusz Baziak. Swą działalność rozpoczął od prywatnych wizyt u parafian, aby poznać bliżej swoje owieczki. Pewnego razu kapłan odwiedził rodzinę inteligencką. Posadzono go przy stole na honorowym miejscu, podano herbatę. Przy czcigodnym gościu kręciła się mała dziewczynka, córka gospodarzy. Nagle dziecko zauważyło, jak spod sutanny księdza wypływa kałuża i powiększa się dosłownie na jej oczach. Przerażona dziewczynka zaczerwieniła się i natychmiast zawiadomiła mamę.

Co się okazało? Pod sutannę księdza wszedł Bom – pies gospodarzy. Zasnął tam i posikał. Gospodarze przepędzili pieska, a kapłan, wykazując wielkie poczucie humoru, wstawił się za nim: „Nie krzyczcie na niego. To ja zrobiłem”.

Po latach Eugeniusz Baziak został arcybiskupem lwowskim.

Iwan Bondarew

Tekst ukazał się w nr 6 (370), 30 marca – 15 kwietnia 2021

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X