Las krótkich drzew fot. z archiwum autora

Las krótkich drzew

W wiosce, gdzieś za Iziumem, nie było już nikogo. Nie było też ani jednego całego domu. Podziurawione dachy i ściany straszyły po obydwu stronach drogi. W pustych okiennicach gdzieniegdzie ostatkiem sił trzymały się kawałki potłuczonych szyb. Niektóre budynki były już tylko bezkształtną kupą gruzu. W tej ciszy złowrogo czuwały tylko miny, aby zabić tych, którzy zrobili to pierwsi. Drzewa były tam nienaturalnie niskie. Takie lasy skoszone gradem pocisków były też w wielu innych miejscach na Wschodzie Ukrainy.

W Donbasie samochody nie zatrzymują się na poboczu. Staje się po prostu na drodze. Niektóre pola minowe są oznaczone tablicami. W większości miejsc nie wiadomo jednak, co kryje się poza asfaltem. Mijając spalone i porozrywane wraki czołgów, transporterów opancerzonych, ostrzelanych cywilnych samochodów i autobusów jedziemy z pomocą humanitarną w kierunku Łymanu. Dziurawe drogi w zrujnowanych miejscowościach nie pomagają w szybkiej jeździe. Ale trzeba cisnąć, bo artylerię słychać raz bliżej, raz dalej. Najbardziej niebezpiecznie jest na nieosłoniętych drogach, gdzieś pośród kompletnych ruin wiosek. Leje po pociskach na okolicznych polach też przypominają o cienkiej linii pomiędzy życiem a śmiercią.

fot. z archiwum autora

W Łymanie rzeczywistość podobna jest do tej w Iziumie. We wschodniej Ukrainie poziom zrujnowania miast jest mniej więcej na tym samym poziomie. Jakieś pięć kilometrów dalej dudni głucho artyleria. Pustka okien, wypalone mieszkania, podziurawione i zawalone ściany bloków, resztki dachów. Ludzi nie ma na ulicach, samochodów też niewiele. Czasem mignie jakieś stare, ledwo trzymające się kupy żiguli. Stąd do ruskich pozycji jest tylko parę kilometrów.

Aby wjechać do Kupiańska w obwodzie charkowskim, potrzebna jest wojskowa przepustka. Miasto jest otoczone niewysokimi wzgórzami. Swoim zielonym otoczeniem sprawia przyjazne wrażenie. Ale to pozory, trwa przymusowa ewakuacja mieszkańców. Tutaj też nic już nie zaskakuje, ludzie przyzwyczaili się do wojny. Chociaż do śmierci pewnie nie. W Kupiańsku też nie brakuje rumowisk. Czasem w ciągu długiego bloku jest wyrwa, po czym znów wyrasta jego reszta. Może jak w końcu skończy się to wszystko, doczeka się plomby. Tutaj też wyraźnie słychać wojnę. Co jakiś czas tępe wybuchy, czasem blisko, innym razem jeszcze bliżej. Tydzień później na centrum miasta spada ciężkie S-300. Wojna to też wysadzone mosty. Często po to, aby utrudnić przybycie ruskiego miru. Przez to trzeba kluczyć samochodem, szukać objazdu. Tutaj, niestety, aktualizacja map wujka Google nie działa.

Widoki i odgłosy wojny zostają w człowieku już na zawsze. Czy to ostrzał, czy też syreny alarmowe w Kijowie czy Charkowie i wielu innych okaleczonych miastach Ukrainy. Pewnie to zostanie też w rudowłosej Natalii, podobnie jak historie, których doświadczyła podczas rosyjskiej okupacji w Swatowym. Również ta o dzieciach, które wyjeżdżając na szkolną wycieczkę, nie wróciły już do swoich ukraińskich rodziców.

Marek Tutak

Tekst ukazał się w nr 13-14 (425-426), 31 lipca – 14 sierpnia 2023

X