Łacina wraca do łask fot. Krzysztof Szymański

Łacina wraca do łask

Pod sklepieniem katedry lwowskiej znów zabrzmiała łacina w liturgii przedsoborowej. Mszę świętą według Mszału Rzymskiego, tzw. Trydencką, odprawił w sobotę 23 lutego w Kaplicy Złotej ks. Krzysztof Szebla.

Ta kaplica w katedrze lwowskiej jest jedyną, która nadaje się do tego obrzędu: posiada tabernakulum i nie ma współczesnego stołu-ołtarza, przysłaniającego ołtarz właściwy, oraz zachowało się w niej ogrodzenie, tzw. „balaski”. Do kaplicy przeniesiono też stare ławy, które stały kiedyś w nawie głównej – stąd atmosfera była zbliżona do tej sprzed lat co najmniej sześćdziesięciu. Już na długo przed rozpoczęciem Mszy, nie będącej w kalendarzu codziennych nabożeństw, w kaplicy nie można było znaleźć wolnego miejsca. Ludzie gromadzili się też przed kaplicą. Przy czym nie byli to wyłącznie ludzie starsi, pamiętający dawne czasy, gdy ten ryt obowiązywał w Kościele katolickim.

Punktualnie o godz. 15:30 zabrzmiał dzwonek i do kaplicy wszedł ksiądz Krzysztof w towarzystwie kleryka-ministranta. Służenie do takiej Mszy św. wymaga specjalnego przygotowania, bowiem różni się od obowiązków obecnych ministrantów. Ksiądz Krzysztof był ubrany w tradycyjny ornat – ciężką haftowaną tkaninę, jakże inną od współczesnych strojów kapłanów. Msza w całości odprawiana była po łacinie. Fragmenty Ewangelii i modlitwy wiernych również były w tym języku. Aby nikt nie poczuł się urażony z powodu języka – nie było kazania. Żeby zaś wierni mogli współuczestniczyć w nabożeństwie, wydrukowane zostały i rozdane teksty liturgii. Szkoda tylko, że nie było tak, jak w dawnych czasach, wersji łacińsko-polskiej, a tylko łacińska. Wierni, zebrani w katedrze, wsłuchując się w melodyjne modlitwy łacińskie, przypominali sobie dawne czasy, ojca Rafała Kiernickiego, Komunię świętą, podawaną „przy balaskach”. To wszystko odżyło teraz, gdy po zamknięciu części centralnej ogrodzenia przy nim udzielana była Komunia św. Wielu zabrakło z pewnością kazania z ambony, dymu kadzidła i stosownej muzycznej oprawy takiej Mszy. Może, gdy w przyszłości takie nabożeństwa staną się regularne, Kaplica Złota zostanie odpowiednio do nich dostosowana.

Należy podkreślić, że ogółem na tę Mszę św. zebrało się około 100 osób wiernych. Przyglądali się jej też z zainteresowaniem turyści, którzy po raz pierwszy widzieli takie prawdziwe nabożeństwo łacińskie. Należy zaznaczyć, że nie wszyscy wierni byli w takim wieku, by mogli pamiętać dawne czasy, gdy nabożeństwa w Katedrze odbywały się po łacinie. Było wiele młodzieży i, trzeba przyznać, że nawet lepiej niż ludzie starsi odpowiadali w języku łacińskim na słowa kapłana. Obecnie młodzież, pielgrzymując po świecie, obeznana jest z liturgią łacińską i czuje się w niej równie swobodnie, jak w odprawianej w języku ojczystym.

Jakie wrażenia po tym nabożeństwie? Przede wszystkim odczuwało się jakiś specyficzny, wzniosły stan ducha, który nie zawsze towarzyszy nam obecnie przy wychodzeniu z kościoła. Po drugie – łacina jest jednak językiem, który najbardziej pasuje do kościoła katolickiego. Wynika bowiem z tradycji, ustalonej w ciągu wieków. Dlaczegoż by nie można powrócić do tego języka w częściach stałych nabożeństw, a jedynie Ewangelie i kazania głosić w języku narodowym? Wówczas wierny w każdym kościele czułby się, jak „u siebie”. Ale jest to już sprawa hierarchów i papieża, a nie nas, „ludu Bożego”. No i po trzecie – dobrze byłoby, gdyby takie nabożeństwa odbywały się w miarę regularnie. Gdyby były w stałym rozkładzie Mszy św., z pewnością uczęszczało by na nie wielu wiernych, bowiem zapewniają one głębię przeżyć, konieczną do obcowania z Bogiem.

Po Mszy zwróciłem się do ks. Krzysztofa Szebli z prośbą o kilka słów dla naszych Czytelników:

Proszę powiedzieć, skąd ksiądz ma tę pasję do odprawiania nabożeństw według Mszału Rzymskiego? Przecież ksiądz nawet do Mszy św. w rycie dziś zwyczajnym przyodziewa dawny tradycyjny strój.
Wszystko zaczęło się na studiach, gdy zostałem wysłany na Katolicki Uniwersytet Lubelski. Tam Msze św. w tym rycie odprawiane są stale od 2004 roku. Kiedyś z kolegą wybraliśmy się na taką Mszę św. Moje pierwsze wrażenie było – co ja tutaj robię? Bo jest to przecież całkiem inne nabożeństwo niż to, do którego byłem przyuczany w seminarium. Po jakimś czasie zacząłem jednak odwiedzać te nabożeństwa regularnie i bardziej się im przyglądać i zacząłem się uczyć liturgii według Mszału Rzymskiego. Minęło kolejnych półtora roku, gdy po głębszym studiowaniu liturgii zaproponowano mi odprawienie takiej Mszy św. Był to rok 2008. Później zacząłem już w miarę regularnie odprawiać Msze św. w rycie trydenckim. Gdy przyszedłem do pracy w katedrze lwowskiej, zaproponowałem, że mogę odprawiać tę liturgię również tutaj.

Wcześniej ten ryt był postrzegany w Kościele katolickim niezbyt pozytywnie i był kojarzony z lefebrystami.
Gdy studiowałem w seminarium, to faktycznie było to postrzegane przez pryzmat jakiejś schizmy w kościele. Odbierane to było jako taka dziwna Msza po łacinie, pełna jakichś gestów, symboli, wówczas dla nas niezrozumiałych. Dopiero gdy się ją zgłębi, można zrozumieć znaczenie jej treści i jej symboliki.

Proszę powiedzieć, jak odczuwa ksiądz różnicę w liturgiach? Czy można to ująć tak, że w liturgii trydenckiej jest obcowanie z Bogiem, a we współczesnej – z ludźmi?
Papież Benedykt XVI, jeszcze jako kardynał Ratzinger, powiedział, że gdy ktoś chce odprawiać współcześnie „versus Dominum”, to można na ołtarzu umieścić krzyż, bo gdy zwracamy się do Pana Boga, dlaczego mamy szukać wzroku ludzi – jak było to czasem zalecane. Obecnie na celebracjach papieskich krzyż ustawiany jest centralnie na współczesnym ołtarzu. Przy wprowadzeniu współczesnej liturgii pojawiły się głosy, że odwracamy się tyłem do Najświętszego Sakramentu. Próbowano tabernakulum przenosić na bok i znów padały głosy, że czyniąc tak zabieramy Chrystusa z ołtarza. Wówczas papież Benedykt XVI podał przykład, jak rozwiązać te dylematy liturgiczne.

Czy ksiądz chciałby, żeby takie Msze św. weszły do kalendarza katedry lwowskiej?
Jestem gotowy do odprawiania takich Mszy. Jeżeli by te nabożeństwa miały przynosić pożytek duchowy dla wiernych i gdyby była taka potrzeba, to co jakiś czas można by tu zakosztować tej trochę innej duchowości i celebracji.

Bóg zapłać księdzu za wspaniałe przeżycia duchowe.

Krzysztof Szymański
Tekst ukazał się w nr 4 (320) 28 lutego – 14 marca 2019

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X