Kubek z Berlina, czyli rzecz o niemieckiej Polonii „Młoda EMIGRA” w Berlinie. Ela Lewak (od lewej), Zuza Lewandowski

Kubek z Berlina, czyli rzecz o niemieckiej Polonii

B jak Boże drogi…

Wszystko zaczęło się od tego, że zbojkotowałam samotny wyjazd do Niemiec. Dodam, że miał to być mój pierwszy wyjazd do zachodnich sąsiadów. Na moje rozpaczliwe poszukiwania osoby towarzyszącej odpowiedziała koleżanka z Wydziału „Artes Liberales” Uniwersytetu Warszawskiego – Marlena. Jechałyśmy na konferencję do Trebnitz – przez Berlin. Na konferencję o polsko-niemieckiej współpracy, wymianie doświadczeń i na rozmowę about actors na tym polu. Owo actors bardzo mnie intrygowało. Jednak jak się na miejscu okazało: nie chodziło o aktorów, ale o działaczy na polsko-niemieckim pograniczu. Także tak.

Ale… moi mili. Nie chodzi mi ostatecznie o konferencję ani o znaczenie słowa actors. Jedno mogę stwierdzić z całą pewnością: Polacy są wszędzie. Gdy pojedziecie do Berlina, nie martwcie się o to, że nie dogadacie się z miejscowymi i nie będziecie wiedzieli, jak zapytać, czy to z tego peronu odjeżdża pociąg. I już tłumaczę, dlaczego.

Gdy tylko wysiadłyśmy z metra, zetknęłyśmy się z grupą Polek w średnim wieku. Stwierdziłyśmy, że z nimi nie wygra nawet punkt informacyjny, więc to do nich skierowałyśmy pytanie o peron i pociąg do Trebnitz. Panie niezwykle się ucieszyły, że się zgłosiłyśmy, i bardzo rzeczowo podeszły do sprawy. Zaproponowały nam wspólną podróż i… wspólny bilet. Spojrzałam na Marlenę. To ona była obyta w niemieckiej rzeczywistości. Próbowałyśmy wyjaśnić, ile kosztuje taki „grupowy” bilet i czy na pewno się to opłaca. One, że tak i że gdzieś jeszcze jest Marylka/Basia/Kasia – ich koleżanka – która szuka współpodróżników na innych peronach. Postałyśmy tam chwilę, nie wiedząc do końca, jaką podjąć decyzję, aż w końcu uświadomiłyśmy sobie, że liczymy na zwrot kosztów podróży, więc wspólny bilet nie wchodzi w grę. Bo przecież nam go nie oddadzą, a nawet gdyby oddały, nie zostanie nam zwrócony jego koszt. Podziękowałyśmy uprzejmie paniom i ruszyłyśmy na wskazany peron. Pociąg już tam stał.

Jako posłuszne obywatelki świata, chciałyśmy kupić bilety w pociągowym biletomacie. Sprzęt nas jednak zaskoczył, bo proponował nam dwie trasy: droższą i tańszą. A która była nasza? Nie wiadomo.

Jako chojrak i największa poliglotka świata przyciągająca same niesamowitości ruszyłam do konduktorów na peronie. Dwóch panów i jedna pani. Bełkocząc coś trzy po trzy po angielsku o Trebnitz, pociągu, Marlenie, konferencji i Warszawie, pytam o bilet. Trójka patrzy na mnie z lekkim uśmiechem, ja czuję narastający stres i zaczynam się zastanawiać, co poszło nie tak. Mężczyźni zerkają na kobietę, a kobieta z uśmiechem patrzy na mnie i… odpowiada mi po polsku: „Jadą panie tym pociągiem? Proszę się nie martwić i niczego nie kupować. Do Trebnitz i tak nie będę sprawdzała biletów”.

Boże drogi… czy jestem jakimś magnesem na przygody?

E jak Emigra
Drugi raz wybrałam się do Berlina rok później jako specjalna wysłanniczka EMIGRy – Festiwalu Filmów Emigracyjnych (www.emigra.com.pl). Jest to wydarzenie organizowane od sześciu lat w Warszawie – dla Polaków i przez Polaków mieszkających poza granicami Kraju. Miałam przyjemność poprowadzić filmowy wieczór w Berlinie wraz z Zuzą Lewandowski – wieczór będący berlińską edycją festiwalu, który wówczas na swoim koncie miał już odsłony w m.in. Lwowie czy dawnym Stanisławowie.
To wtedy tak naprawdę poznałam Berlin, wtedy poczułam prawdziwy klimat tego miasta i gościnność berlińskich Polaków – m.in. dzięki wycieczce samochodowej po caluśkim mieście, w której towarzyszyli mi pan Wojtek i Zuza. Śmiejemy się z Zuzą czasem, że znamy Polskę z dwóch różnych stron, choć można też powiedzieć, że jesteśmy swoim lustrzanym odbiciem. Obie urodziłyśmy się w polskich rodzinach poza Polską, ot tylko za różnymi granicami: ja – za wschodnią a Zuza – za zachodnią. Mamy różne, choć w zasadzie podobne doświadczenia z dzieciństwa, przeżywałyśmy różne, choć w swej istocie identyczne trudności i zabawne sytuacje związane z naszymi imionami, rodzinami, naszym językiem. Mimo to – a może dzięki temu? – obie z dumą mówimy o sobie „jesteśmy Polkami”.

Z berlińską Polonią spotkaliśmy się w Piwnicy Nr 1 – kultowym miejscu faktycznie pod ziemią, w którym systematycznie odbywają się koncerty, spotkania i uroczystości. Przywiozłam wówczas z Warszawy „Młodą EMIGRę” – czyli prace młodych Polaków i o młodych Polakach spoza Polski.

„Młoda EMIGRA” w Berlinie. Ela Lewak (od lewej), Zuza Lewandowski

Nie zabrakło na niej „PL in UA” – produkcji „Kuriera Galicyjskiego” o życiu młodych Polaków mieszkających na Ukrainie. Młoda ekipa lwowskiej redakcji, czyli Eugeniusz Sało i Aleksander Kuśnierz – z Agatą Lewandowski w roli konsultanta – pokonali setki kilometrów: od Lwowa, przez polską wieś Łanowice, Pnikut, miasta Winnica, Berdyczów, Żytomierz i dojechali aż do Kijowa. Wzięli „na warsztat” młodych Polaków mieszkających w tych miejscowościach. Ten 30-minutowy film bardzo dokładnie pokazuje na wielu poziomach różnice między ich rozmówcami. Pokazuje sposoby postrzegania swojej polskości, dzisiejszej Polski i Ukrainy, a także rejestruje odpowiedzi na nieraz trudne pytania o przyszłość i rzeczywistość po/w trakcie wojny na Wschodzie Ukrainy.

Pokazaliśmy wówczas jeszcze jedną produkcję „Kuriera Galicyjskiego” – apel „Nie chcemy wojny – chcemy pokoju”, który wspólnie z Eugeniuszem Sało zrealizowaliśmy podczas Polsko-Ukraińsko-Żydowsko-Tatarskiego Młodzieżowego Seminarium „Arka” w 2014 roku. Były to wypowiedzi nastolatków i dwudziestolatków o wojennych wydarzeniach na Wschodzie Ukrainy. W tym samym roku ten krótki apel – bo to nawet nie film przecież – został pokazany na festiwalu EMIGRA w Warszawie. Nie zależało nam na nagrodach – chcieliśmy po prostu, aby słowa mieszkającej na Ukrainie młodzieży dotarły do jak największej liczby osób. I faktycznie – emigrowych nagród nie dostaliśmy, ale Fundacja Pomoc Polakom na Wschodzie nagrodziła tę inicjatywę dyplomem KIERUNEK: WSCHÓD i kompasem, dzięki któremu mielibyśmy nie stracić z oczu kierunku naszych przyszłych działań.

Filmy o Białorusi i Ukrainie poruszyły berlińską Polonię. Pytali o współczesne realia, również finansowe, o skutki wojny, o perspektywy dla młodych. Było to dla nich naprawdę ważne. I za to im dziękuję.

Prace filmowe o Polakach żyjących na emigracji lub realizowane przez Polaków mieszkających za granicą na tegoroczny 6. Festiwal Filmowy EMIGRA można w tym roku wysyłać do 20 września. Konkurs już został ogłoszony, a sam festiwal odbędzie się w Warszawie w dniach 26–28 października 2018 tradycyjnie w kinie Kultura na Krakowskim Przedmieściu. W części konkursowej prezentowane będą filmy dokumentalne, animowane oraz fabularne zrealizowane przez filmowców profesjonalistów i amatorów.

To w czasie tamtej wyprawy, podczas której zapoznałam polski Berlin z „Młodą Emigrą”, wpadłam na chwilę do dworcowego sklepiku z pamiątkami. Wiedziałam, że nie kupię byle jakiego. Chciałam elegancki, ładny, z widokami miasta. I znalazłam taki, który po prostu przypadł mi do gustu. Jest mój – i to mi wystarczy. Kubek z Berlina.

R L I – jak wyRóżnienie PoLonIi
Wręczył mi je Alexander Zając – prezes Konwentu Organizacji Polskich w Niemczech. Wręczył mi je nie byle gdzie – w Kołobrzegu. Na XIV Festiwalu Piosenki Poetyckiej im. Jacka Kaczmarskiego „Nadzieja”, na który zostałam zaproszona przez organizatora i przyjaciela Patrona – Jacka Pechmana.

„Czy ja komunista czy Polak, czy Żyd…?” – czyli „Opowieść pewnego emigranta” trafiła do serc przedstawicieli niemieckiej Polonii, która przyjeżdża co roku na to wydarzenie. Nic dziwnego, że ten utwór Kaczmarskiego poruszył serca Polonusów. Jest w nim jakaś wielka prawda, trafiająca w serce każdego emigranta, a także zwykłego człowieka z „przecięcia kultur”. Jest w nim też prawda historyczna, bolesna. Jest w nim też uniwersalne pytanie o tożsamość. Jest w nim szukanie własnej prawdy, własnej słusznej drogi, własnych odpowiedzi na stawiane przez świat i sumienie zarzuty.

Jest to historia, w której klimacie i szczerości niejeden emigrant usłyszy własną nutę.

Otrzymane wówczas wyróżnienie było wyjątkowe. Przede wszystkim – było pierwszym moim wyróżnieniem z festiwalu poezji śpiewanej. Ale co ważniejsze – miałam poczucie, że w jakiś bardzo dziwny sposób… w którymś nieuchwytnym i nienazwanym momencie… śpiewam również o sobie. Śpiewam prawdziwe, moje, kresowe emocje, choć moja historia ma się (na szczęście) nijak do historii tytułowego „pewnego emigranta”. I myślę sobie, że te emocje poczuli i przeżyli mieszkający w Niemczech Polacy. A wręczony dokument stał się ukłonem w kierunku Jacka Kaczmarskiego i podziękowaniem za sceniczne przypomnienie emigracyjnych przeżyć.

N – jak „MagazyN PoloNia”
N – trochę jak „MagazyN”, a trochę jak „PoloNia”. W tym kwartalniku (www.magazyn-polonia.com.pl) ukazał się tekst o festiwalu Jacka Kaczmarskiego i wyróżnieniu od Polaków z Niemiec dla Polki ze Lwowa. W ten sposób dowiedziałam się o tym archiwum polskości za zachodnią granicą. W kwartalniku pojawiają się teksty historyczne, relacje z uroczystości, festynów, jarmarków i zabaw, przemyślenia i wspomnienia. To tam przedrukowano również mój „Scenariusz z życia wzięty, albo Mamo, to kim ja jestem?”, który zgłosiłam na konkurs Marszałka Senatu RP „Polska rodzina poza Polską”, a który był pierwotnie wydrukowany tu, w „Kurierze Galicyjskim” pod pseudonimem Agnieszka Lewczyńska. „MagazyN PoloNia” jest jedynym periodykiem na świecie, który regularnie ukazuje się jako świadectwo życia Polonii w całym kraju, a w tym wypadku chodzi o dwumilionową diasporę polską mieszkającą w różnych oddalonych od siebie ośrodkach w Niemczech – Aachen w Nadrenii Północnej-Westfalii, Hamburgu na północy Niemiec, Monachium na południu, a także oczywiście w samej stolicy – Berlinie. Dla mnie stał się swego rodzaju drzwiami do życia Polaków na Zachodzie. Kolejnymi drzwiami – po kontaktach zawartych na spotkaniu podczas berlińskiej „Młodej Emigry” i po długich rozmowach z Zuzą o jej polsko-niemieckiej rzeczywistości.

B E R L I N
Wszystkie te historie przypominają mi się za każdym razem, gdy sięgam po najciemniejszy kubek w mojej kolekcji. Nie sposób było przewidzieć, jak jedno zdarzenie powiąże się z innym. Nie sposób było przewidzieć, że ów dworcowy kubek będzie związany nie z Niemcami, nie z berlińczykami, ale z Polakami, którzy właśnie stolicę Niemiec wybrali na swój dom.

Ela Lewak
Tekst ukazał się w nr 15 (307) 16-30 sierpnia 2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X