„Kresowa Atlantyda” Stanisława Niciei – Stanisławów i Buczacz

W XIV tomie „Kresowej Atlantydy” profesor Stanisław Nicieja skupił swoją uwagę na historii i mitologii Stanisławowa, również kilku jeszcze mniejszych miasteczek Zachodniego Podola, a są to Buczacz, Zabłotów, Święta Trójca, Ilińce i Chlebiczyn. A więc powrócił do terenów, które opisywał już w pierwszych tomach.

Autor tak objaśnia swoje intencje: „W tym tomie złamałem zasadę, że nie wracam do miast, które opisałem już w poprzednich tomach. Rozpoczynając przed ośmiu laty pracę nad serią tych książek, wybrałem na początek pięć dużych kresowych miast: Lwów, Stanisławów, Tarnopol, Brzeżany i Borysław. Nie przewidziałem tak żywej reakcji czytelników. Natychmiast po ukazaniu się pierwszego tomu spadła na mnie lawina listów, e-maili i rozdzwoniły się telefony z informacjami, że warto by, a nawet należałoby jeszcze poszerzyć warstwę biograficzną w opisaniu miast, gdyż w zachowanych zbiorach rodzinnych są informacje i zupełnie unikatowe fotografie ukazujące o wiele szerzej historię tamtych społeczności”. W tym zdaniu zawarta została też autorska metoda profesora Niciei – on pisze nie tyle o zabytkach (choć nie pomija żadnego wartego uwagi), ile o ludziach, o społecznościach, o losach wysiedlonych i ich dzieci. Jest symboliczne, że XIV tom autor poświęcił Tomaszowi Kubie Kozłowskiemu, „wybitnemu znawcy i znakomitemu popularyzatorowi dziejów Kresów Wschodnich dawnej Rzeczypospolitej, właścicielowi imponującej kolekcji unikatowych eksponatów i pamiątek z Kresów”.

Miastu Stanisławów autor poświęcił 120 stron swojej książki i prawie na każdej stronie umieścił unikatowe zdjęcie, wiele z których zostało opublikowanych po raz pierwszy. W I tomie „stanisławowskich” stron było ich tylko 45. Skupimy uwagę na ludziach, o których pisze profesor Nicieja. Jak i powinno być, najpierw o założycielach miasta – rodzinie Potockich, dalej o jego burmistrzach z czasów autonomii galicyjskiej Ignacym Kamińskim i Arturze Nimhinie. Dalej o Janie Tomaszu Kudelskim (1861-1937), architekcie, który położył szczególne zasługi dla piękna Stanisławowa, absolwencie Politechniki Lwowskiej. Według własnej metody opracowania materiałów autor opisuje postać wnuka architekta Stefana Kudelskiego (1929-2013), genialnego wynalazcy, m.in. magnetofonu, zdobywcy dwóch Oskarów. Niestety, po drugiej wojnie światowej obywatela Szwajcarii i jednego „z najbogatszych Polaków na świecie”, właściciela własnej fabryki w Szwajcarii, zaliczonego do pocztu „100 geniuszy szwajcarskich”.

Wielu autorów wspominało i wspominają barbarzyńską dewastację, a później zniszczenie zabytkowego Cmentarza Sapieżyńskiego. Teraz w jego miejscu stoją hotel „Nadija” i Teatr Dramatyczny, resztę terenu zajmuje park. Zniszczono tysiące grobów, dużą kwaterę powstańców listopadowych i styczniowych oraz legionistów, kaplicę cmentarną, pobliski niemiecki kościółek ewangelicki. Działo się to wszystko nie w „dzikim średniowieczu”, ale w 1980 roku. Stanisław Nicieja dotarł do archiwów, do rodzin osób pochowanych na Cmentarzu Sapieżyńskim. Dotarł do rodziny Mariana Antoniaka, rzeźbiarza, właściciela firmy kamieniarskiej w Stanisławowie, która wykonała dla cmentarza setki nagrobków i grobowców. Dzięki zachowanym w rodzinie zdjęciom udało się ustalić nie tylko kształty pomników, ale też setki zapomnianych nazwisk pochowanych tam ludzi. Marian Antoniak był też autorem niezachowanego stanisławowskiego pomnika Legionisty, który został zniszczony w 1942 roku.

Zupełnie unikatową jest historia ratowania prochów Agatona Gillera, najbardziej znanej postaci wśród pochowanych na Cmentarzu Sapieżyńskim, członka Rządu Narodowego w czasie powstania styczniowego. Otóż, gdy wieść o ostatecznej likwidacji cmentarza dotarła do Stanów Zjednoczonych, ówczesny prezes Kongresu Polonii Amerykańskiej Alojzy Mazewski (1910–1988) postanowił uratować prochy A. Gillera. Mazewski upoważnił mecenasa Leona Mireckiego z Warszawy, aby podjął w jego imieniu działania w ambasadzie radzieckiej w Warszawie w celu uzyskania zgody na ekshumację prochów. Sprawa była wyjątkowo skomplikowana, bo dla Rosjan absolutnie precedensowa. Warto przypomnieć, że we Lwowie podczas zniszczenia Cmentarza Orląt mowy nawet nie było o podobnych działaniach. Lecz upór, takt i zdolności perswazyjne Mireckiego uczyniły rzecz niemożliwą. W maju 1980 roku uzyskano decyzję władz radzieckich i prochy Gillera przewieziono do Warszawy i pochowano przy głównej alei na Powązkach, w pobliżu grobów Stanisława Moniuszki i Józefa Elsnera. Wprawdzie pomnik dłuta lwowianina Tomasza Dykasa został zniszczony. Na Powązkach zbudowano nowy. Oto jedna z setek historii niezwykłych, do których dotarł profesor Stanisław Nicieja.

Piękne karty książki poświęcone szkolnictwu stanisławowskiemu, między innymi Gimnazjum im. Cesarza Franciszka Józefa, najbardziej znanej i cenionej uczelni miasta, zwanej „Atenami Pokucia”. Wśród jego wychowanków – Ignacy Daszyński, Franciszek Karpiński, czy też Jan Rogala, niezmiernie zasłużony dla Kościoła katolickiego i polskości we Lwowie, „polski działacz oświatowy w czasach brutalnej depolonizacji miasta „za czasów radzieckich”. Dla dziewczynek stanisławowskich taką uczelnią było Gimnazjum Urszulanek przy ulicy Kamińskiego 14.

Na stronach tomu XIV „Kresowej Atlantydy” znajdujemy opowieści o biskupie greckokatolickim Grzegorzu Chomyszynie, o okupacji sowieckiej i niemieckiej, o tragedii Czarnego Lasu, zagładzie stanisławowskiego getta i wkładzie stanisławowskich Żydów w kulturę, dzięki czemu przedwojenny Stanisławów zyskał nazwę „Żydowskiego Weimaru”. Ponad 50 stron swojej opowieści stanisławowskiej prof. Nicieja poświęcił wybitnym stanisławowianom, opisując losy znanych i mniej znanych mieszkańców Grodu Rewery, do których dotarł osobiście lub zebrał o nich materiał archiwalny.

Następny rozdział książki autor poświęcił powiatowemu miastu Buczacz – podolskiej perle rokoka. Pisze on nie tylko o zabytkach klasy europejskiej, ale też o ludziach, którzy zbudowali to miasto, mieszkali w nim i pracowali. Dla tych, którzy nigdy w Buczaczu nie byli, opowieść o kresowym miasteczku – to prawdziwa rewelacja. Otóż największą i najwybitniejszą indywidualnością związaną z Buczaczem był Mikołaj Bazyli Potocki (1706-1782), słynny starosta kaniowski, „jeden z najbogatszych ówczesnych polskich magnatów, prawdziwe królewiątko”. Mikołaj Potocki zasłynął nie tylko jako najgłośniejszy skandalista Rzeczypospolitej, ale też jako hojny fundator licznych kościołów, klasztorów, cerkwi, oraz zespołu słynnej Ławry Poczajowskiej. W Buczaczu z jego fundacji zachował się gmach ratusza – perła polskiego rokoka, kościół parafialny, cerkiew i klasztor ojców bazylianów, cerkiew św. Pokrowy, figura św. Jana Nepomucena. Ten magnat otoczył się prawdziwym wojskiem, które liczyło około trzech tysięcy żołnierzy, ale też wojskiem architektów, budowniczych, rzeźbiarzy i malarzy. Wśród nich były wybitne postacie, na skalę europejską, które zamieszkały w Buczaczu i założyły tu swoje warsztaty. Architekta Bernarda Meretyna i rzeźbiarza Jana Pinsla zapraszano nawet do Lwowa i Stanisławowa.

Od czasów M. Potockiego działało Collegium Buczackie przy klasztorze bazylianów, przekształcone w 1804 roku przez władze austriackie w gimnazjum. W 1899 roku zbudowano dla niego monumentalny gmach, który zdobi Buczacz po dzień dzisiejszy. Wśród absolwentów gimnazjum był poeta Kornel Ujejski (1823-1897), pochodzący z pobliskich Brzeżan, i malarz Juliusz Kossak (1824–1899).

Buczacz wpisał się wyraziście w biografię wybitnego historyka sztuki prof. Mieczysława Gębarowicza. Od 1904 rodzina Gębarowiczów osiadła w Buczaczu, gdzie Mieczysław i jego bracia Tadeusz i Stanisław ukończyli gimnazjum. Imię profesora Gębarowicza było i jest do dziś szeroko znane i cenione we Lwowie.

Inaczej jest z innymi pochodzącymi z Buczacza ludźmi, a wśród nich prof. Nicieja zwraca uwagę na buczackiego noblistę, wybitnego pisarza żydowskiego Szmuela Josefa Agnona (1888-1970). Pochodził z zamożnej rodziny chasydzkiej o nazwisku Czaczkes. Mając 19 lat Szmul Czaczkes opuścił Buczacz i osiadł w Jaffie, w Palestynie, przyjmując nazwisko Agnon. Tam rozkwitł jego talent literacki. Kilka lat mieszkał w Niemczech, aby znów wrócić do Jerozolimy. Przeżycia doznane w Buczaczu ciągle były obecne w jego twórczości. Jego najważniejszym utworem o tematyce galicyjskiej jest „Nocny gość”. Napisał go w 1932 roku po wizycie w Buczaczu. Również z Buczaczem i Galicją są związane tematycznie inne jego utwory, takie jak „Zaledwie wczoraj”, „Zaślubiny panny młodej”, „Od Buczacza do Jerozolimy”. Nagrodę Nobla otrzymał w 1966 roku.

Z Buczacza pochodził też Szymon Wiesenthal (1908–2005), absolwent Politechniki Praskiej, po wojnie słynny tropiciel hitlerowskich zbrodniarzy wojennych, nazwany „łowcą nazistów”.

I jak zawsze, w monografiach profesora Stanisława Niciei dużo miejsca poświęcono „ludziom Buczacza”, ich potomnym i „strażnikom pamięci” dawnego przedwojennego Buczacza. A wśród nich przypomnijmy nazwisko tylko jednego księdza katolickiego prałata Ludwika Rutyny (1917–2010). Przez wiele lat każdy polski turysta, który przejeżdżał przez Buczacz, każdy lwowski przewodnik, który pilotował grupy turystyczne, mógł go poznać i podziwiać jego pracę duszpasterską i pracę przy odbudowie zdewastowanego kościoła buczackiego. Absolwent gimnazjum w Buczaczu i seminarium duchownego we Lwowie, rozpoczął swoją pracę w Buczaczu, zaś w 1945 roku wyjechał razem z parafianami i osiadł na Opolszczyźnie w Kędzierzynie Koźlu, gdzie był proboszczem przez 33 lata. W 1990 roku już jako ksiądz emeryt postanowił wrócić do Buczacza. Odrodził tam parafię rzymskokatolicką, odbudował zabytkowy kościół, niemal zupełnie zrujnowany, zamieniony przez władze radzieckie w składowisko koksu i kotłownię. Liczył wtedy 72 lata. Odbudował nie tylko kościół, ale życie duchowne miejscowych katolików. Zmarł w 2010 otoczony legendą, w wieku 93 lat.

Monografie profesora Stanisława Niciei napisane są wspaniałą literacką polszczyzną, z wielką miłością i nostalgią do opisywanych przez niego miejsc i losów ludzi. Powiedział kiedyś o sobie, że sam jest wymagającym redaktorem swoich książek. Każdą stronę wiele razy przerabia, poprawia, uzupełnia.

Czekamy na następne tomy „Kresowej Atlantydy”. Mają to być opowieści o Wilnie i Polakach na Litwie. Ale profesor nie zapomina o Galicji i Podolu, o Lwowie i Huculszczyźnie. „Na tamte tereny, do tych miast jeszcze wrócę. Stale zbieram nowe materiały i sercem jestem bardzo z Kresami Południowo-Wschodnimi związany” – powiedział niedawno w rozmowie telefonicznej.

Jurij Smirnow
Tekst ukazał się w nr 7-8 (347-348), 27 kwietnia – 14 maja 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X