Koleje losu obywatelki trzech państw

Koleje losu obywatelki trzech państw

Maria Zielska (Fot. Jan Kozielski)Powróćmy jeszcze do karty celinogradzkiej, a raczej kazaskiej w Pani życiu. Proszę powiedzieć, jak często śpiewała Pani tam piosenki polskie, ukraińskie? Czy osoby przesiedlone znały język polski, czy w tym języku tam rozmawiały?
Język ludzie znali. Mama rozmawiała tu, w Ledziance, po polsku do siódmego roku życia, ukraińskiego nie znała zupełnie. Kiedy zabrano dziadka, przyszli z rady wiejskiej (o tym niejednokrotnie mówiła babcia, a mama potwierdzała) i wystawili takie ultimatum: „Jeżeli będziesz rozmawiała w języku polskim, ześlemy cię tam, dokąd zesłaliśmy twego męża. Ześlemy ciebie samą, a dzieci zostawimy tu.” Po takim zastraszaniu w rodzinie przestano rozmawiać po polsku. Ja mogłam powiedzieć w języku ojczystym jedynie kilka zdań. Mama po jakimś czasie zapomniała języka polskiego. Modliłyśmy się jednak po polsku i ja modlitwy pamiętam.

Czy po latach, spędzonych w Kazachstanie, przyjeżdżała Pani do Ledzianki?
Tak, przyjeżdżałam z Kazachstanu chyba ze cztery razy.

Jak Pani dziś postrzega swą rodzinną wieś?
Teraz przyjechałam i widzę, że wygląda katastrofalnie. To już nie jest Ledzianka, to już nie wieś, a jakiś mały chutor. Kiedy przyjeżdżałam w 1965 roku, było tu sto gospodarstw, zaś kiedy moja babcia przyjechała i wychodziła tu za mąż – było, jak ona opowiadała, 700 gospodarstw. Teraz nie wiem, ile tych gospodarstw jest, być może, mniej, niż sto. Poszłam zobaczyć szkołę, którą ukończyłam. Niestety, nie spotkałam żadnego swego rówieśnika, bo nie pozostali tu. Gdzież oni wyjechali?

Czy Pani wspominała w Kazachstanie, a teraz, od ponad dziesięciu lat – w Niemczech – swych nauczycieli?
Wspominałam i zawsze wspominam swoją pierwszą nauczycielkę, Marię Zarycką. Wspominałam Walentynę Piotrowską, pamiętam, jak kończyła studia, teraz mieszka w Teodorówce. Jej mąż, Włodzimierz Piotrowski, syn Franciszka, był u nas nauczycielem matematyki. Bardzo dobrze wspominam rodzinę Piotrowskich, którzy obecnie mieszkają w Starokonstantynowie. Ze starszych nauczycieli pamiętam Włodzimierza Radziwona, który wykładał język niemiecki. Później był dyrektorem szkoły, zmarł w majdanie Wierzbowieckim w powiecie Latyczów. Kiedy ja chodziłam do szkoły, dyrektorem był Fiodor Kondratiuk.

Człowiek zawsze ma w życiu cos bliskiego, ciepłego, co towarzyszy mu przez całe życie. Miała Pani w Kazachstanie, a teraz – w Niemczech, coś takiego z Ledzianki – ręcznik, obraz, fotografie?
Mam dużo zdjęć. W Kazachstanie miałam zawsze wszystkie zdjęcia – od klasy pierwszej aż do matury. Mam je też w Niemczech. Pamiętam, jak kazachski Urząd Celny, na lotnisku, nie chciał mnie z tymi zdjęciami wypuścić do Niemiec. Mówiono mi, że to ma wartość dla Kazachstanu. Powiedziałam wówczas swemu mężowi, że, o ile są to „zabytki” Kazachstanu, to zostanę z tymi zdjęciami. W nich – cała moja młodość, cała moja pamięć. Na fotografiach są moje dzieci, które w Kazachstanie się urodziły i dorastały, ukończyły studia – jak mogę to wszystko zostawić i wyjechać bez pamięci? W nich, tych fotografiach – całe nasze życie, życie naszej rodziny, którą wbrew woli zesłano do Kazachstanu. Jednak, udało się nam wywieźć te zdjęcia do Niemiec i teraz są na miejscu honorowym w mym albumie rodzinnym. Ręczników nie mam. Sama je haftowałam, ale zostały na pamiątkę u ciotki i babci Oli. Babcia mi zawsze powtarzała: „Jesteś z krwi Polką, a Polacy nie haftują ręczników.”

Gdy Pani spojrzy wstecz, na przeżyte lata, czy może Pani powiedzieć, iż jest Pani szczęśliwa?
Jeśli chodzi o dosłowną interpretację pańskiego pytania i gdybym miała głębiej spojrzeć we własne życie, powiedziałaby, że na pewno tak. Dlaczego? Mam wspaniałych synów, męża – naprawdę o nim mogę tak powiedzieć – rozumiemy się z nim doskonale, jest „złotą rączką”. Sąsiadka Niemka nieraz przyjdzie i powie: „Frau, coś tam się zepsuło w kuchni.” Odpowiadam jej: „Mąż przyjdzie i wszystko naprawi. Nigdy nie zwracamy się do serwisu. Ja psuję, a mąż naprawia,” – odpowiadam jej. Dlatego na pańskie pytanie udzielam twierdzącej odpowiedzi. Synowie są już dorośli, żonaci, już w Niemczech kończyli Akademię Medyczną, są lekarzami. Dobrze się dostosowali do tamtych warunków, znają język niemiecki i czują się szczęśliwi.

Przepraszam, na zakończenie naszej rozmowy chciałbym zapytać o jeszcze jedną rzecz. Mówią, że z dala od Ledzianki nie ma bardziej smacznej wody, być może, dlatego, że jest tu wiele źródeł i zaczynają płynąć dwie rzeki. Jak Pani uważa, tu naprawdę jest najsmaczniejsza woda?
Pytanie pana jest ciekawe. Pewnie to prawda, że najsmaczniejsza woda jest w rodzinnej wsi, gdzie się urodziliśmy. W Kazachstanie woda jest smaczna, ale bardziej chlorowana. Tu, w Ledziance, woda jest studzienna, źródlana, zimna i smaczna, co dodaje sił, werwy i zdrowia.

Jan Kozielski
Tekst ukazał się w nr 23-24 (75-76) 16 grudnia 2008 – 16 stycznia 2009

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X