Kijów – Warszawa coraz bliższa sprawa fot. facebook Ołeg Biłecki

Kijów – Warszawa coraz bliższa sprawa

Na początku wojny Ołeg Biłecki został jednym z tych dziennikarzy, którzy byli głosem napadniętej Ukrainy dla polskiego odbiorcy. Najpierw nadawał relacje z oblężonego Kijowa. Później wyjechał do Warszawy, aby pracować w redakcji jako prezenter telewizyjny. Ma wielkie zamiłowanie do polskiej kultury, choć nie ma polskiego pochodzenia. Języka polskiego nauczył się od kolegów Polaków mieszkających w Niemczech. Uważa, że podobieństwo pomiędzy Polakami i Ukraińcami jest tym, co naturalnie pomaga w budowaniu dobrych stosunków między narodami i dzięki czemu wygrają oba państwa. Często akcentuje to w swoich dzisiejszych relacjach z Ukrainy dla polskich mediów.

Podczas swej wizyty do Lwowa zawitał do Redakcji Kuriera Galicyjskiego. Rozmowę z nim przeprowadził Andrzej Końko.

Jakie tematy komentujesz dla polskich mediów?

Oczywiście o tym wszystkim, co się dzieje w Ukrainie i wokół Ukrainy. Nie skupiam się tylko i wyłącznie na wiadomościach z frontu, chociaż oczywiście front i walka to dzisiaj tematy najważniejsze. Jako dziennikarze, którzy znajdują się w Ukrainie, pełnimy funkcję komunikatorów ze światem. W moim przypadku to komunikacja z Polską. Na przykład ostatnio komentowałem dla polskiego odbiorcy wizytę naszego prezydenta Wołodymyra Zełenskiego na szczyt ekonomiczny w Davos. O tym jakie tam zdania padały, jakie decyzje tam podejmowano. Tak się też składa, że otrzymuję telefony z Polski z prośbą, by informować o rakietowych atakach Rosjan na nasze miasta. Ponieważ mieszkam i pracuję w Kijowie, mogę relacjonować o tym, czego sam jestem świadkiem. Jeśli chodzi o współpracę, to pierwszym doświadczeniem zawodowym była komunikacja z Polsat News. Jest taki program „Dzień na świecie”. Tam do dzisiaj są bardzo ciekawi tego, co się dzieje w Ukrainie. Później, kiedy już wybuchła ta wielka wojna, była potrzeba komentowania. Robiłem relacje również do innych mediów polskich. Teraz najbardziej współpracuje z telewizją TVN 24.

fot. facebook Ołeg Biłecki

Słucham Cię i bardzo mi się podoba twoja polszczyzna. Opowiedz trochę o sobie, czy masz polskie korzenie, skoro spora część twego życia zawodowego jest związana z Polską?

No, przede wszystkim dziękuję! (śmieje się). Mój język polski nie jest idealny. Mam oczywiście jeszcze sporo przed sobą. Dlatego większość książek czytam po polsku. A wszystko zaczęło się lata temu. Znajomość języka polskiego zaczynałem od słuchania i oglądania polskiej muzyki i polskiej telewizji.

Jak to się stało, że zacząłem mówić po polsku? Nie mam przecież żadnych polskich korzeni i może to dziwne, że mam tak wielkie zainteresowanie Polską i że sam nauczyłem się polskiego. Pochodzę z Zaporoża. Mieszkam teraz i pracuję w Kijowie. Do 2004 roku nie miałem żadnej komunikacji z Polską, czyli nie mogłem powiedzieć nawet kilku słów po polsku. Potem stało się tak, że moja rodzina przeprowadziła się do Niemiec. Do dzisiaj pozostała tam część rodziny. W Niemczech jest też sporo Polaków. I właśnie wśród kolegów spotkałem Polaków. Zacząłem się z nimi komunikować. Byłem bardzo ciekaw tego jaki to naród, jaka to kultura, dlaczego mamy tak dużo wspólnego. Chodzi mi nie tylko o język, bo tak naprawdę mamy wiele podobnych, a nawet wspólnych słów. Dlaczego wyglądamy tak samo? Dlaczego mamy wspólne tradycje, zwyczaje i tak dalej. Po prostu próbowałem komunikować się z tymi Polakami w Niemczech. Tak słowo po słowie się uczyłem. W moim domu pojawiły się polska telewizja, potem polskie radio, potem polska muzyka. No i jakoś tak sam nie zauważyłem, jak doszło do tego, że zacząłem też mówić po polsku.

fot. facebook Ołeg Biłecki

Znajomość języka polskiego się przydała. Pracowałeś jako dziennikarz i prezenter w polskiej telewizji. Jak to było?

Najciekawsze jest to, że w ogóle nie zamierzałem jechać do Polski. To wszystko stało się przypadkowo. Mam na myśli pracę w Warszawie prawie przez 9 miesięcy w 2022 roku. Kiedy wybuchła wielka wojna, byłem w swoim mieszkaniu w Kijowie. Obudził mnie telefon. Dzwonili z Polsat News po komentarze. Wtedy pracowałem w telewizji Ukraina 24, która nadawała z Kijowa, ale po jakimś czasie część telewizji ze względów bezpieczeństwa przeprowadziła się do Lwowa. Mieli tutaj studio i ze Lwowa nadawali wiadomości. Ja wtedy nie wyjechałem, zostałem w Kijowie. Nie wiedziałem, co w ogóle mam robić, ale sytuacja wyglądała tak, że faktycznie byłem w swoim domu i cały czas komunikowałem się z mediami polskimi. W marcu zadzwonił jeden z szefów mojej telewizji, że podjęto decyzję o powstaniu biura ukraińskiego w Polsce, w Warszawie. A ponieważ mówię po polsku, dostałem propozycję wyjazdu i pracy w tym warszawskim biurze. I praktycznie do lutego 2023 roku zajmowałem się pracą dziennikarską w Polsce. Potem postanowiłem, że muszę wrócić i relacjonować, jak to wygląda od wewnątrz.

Jak oceniasz poziom zainteresowania społeczeństwa ukraińskiego Polską i poziom jego wiedzy o Polakach? I to samo pytanie z innej strony, jak zmienił się w ciągu ostatnich kilku lat poziom zainteresowania polskich mediów tematem Ukrainy?

Bardzo się cieszę, że tych tematów polsko-ukraińskich, ale też i całkowicie polskich w ukraińskim eterze jest coraz więcej. Niewątpliwie mogę stwierdzić, że mimo tej okropnej wojny czuję, że wreszcie nadszedł czas, w którym ma miejsce zmiana akcentów. Szukamy więcej informacji na zachodzie i coraz mniej tematów rosyjskich media wciągają w naszą przestrzeń informacyjną. I to mnie ogromnie cieszy. No bo jak mówiłem, jesteśmy podobni i czas najwyższy, by ta kurtyna na naszej zachodniej granicy wreszcie upadła. Tak, to prawda, że mamy też do przerobienia tematy trudne. To prawda i nie ukrywajmy tego. Teraz jest dobry czas, żeby o tym rozmawiać, żeby po prostu poznawać się nawzajem. Opowiem o swoim doświadczeniu. W Polsce ukazał się w kinach film „Powstaniec”. Zainteresowała mnie już sama fabuła historii walki z zaborcą rosyjskim. Według mnie temat dziś bardzo żywy i aktualny. Okazało się, że soundtrack do tego filmu nagrała znana polska piosenkarka Sanah. Nawiasem mówiąc, bardzo ją lubię i niektóre jej piosenki znam na pamięć. W „Powstańcu” zabrzmiały jej głosem słowa polskiej pisarki Marii Konopnickiej. Mój personalny quest potoczył się dalej. Odkryłem dla siebie Konopnicką i będąc w tych dniach we Lwowie, odwiedziłem jej mogiłę na Cmentarzu Łyczakowskim. A później się dowiedziałem, że tutaj we Lwowie jest ulica Marii Konopnickiej, szkoła imieniu Marii Konopnickiej – opowiadam o tym moim przyjaciołom, pokazując, jak bliska jest nam polska kultura.

fot. facebook Ołeg Biłecki

Właśnie moim zdaniem jest to wyzwanie dla nas, dziennikarzy: okazywać Ukraińcom, że Polska to nie jest daleka zagranica i zupełnie inna, obca kultura. Jak nam to narzucała sowiecka, a później rosyjska propaganda o „polskich panach”. Moim zdaniem nadszedł czas, abyśmy odkrywali podobieństwo pomiędzy naszymi narodami, które jest stanowczo większe niż z jakimkolwiek innym. Więc cieszę się z tego, że idziemy w tym kierunku. I już niedługo, mówiąc obrazowo, pojęcie „sąsiad”, nie będzie się nam kojarzyło z Rosją, jak było jeszcze kilka lat temu, lecz z Polską.

Dobrym znakiem tych zmian jest też wzrastająca ilość materiałów o Polsce w naszych mediach. Temat Ukrainy, uchodźców ukraińskich jest aktualny w Polsce już drugi rok. Obecnie, na przykład, rocznicy powstania styczniowego ukraińskie media poświęcają więcej uwagi. Pragnę w tym miejscu pochwalić dziennikarzy, którzy pracują w kierunku polsko-ukraińskich wydarzeń i relacji. To nie tylko informowanie, lecz i budowanie mostów i stosunków partnerskich pomiędzy naszymi państwami. A działalność takich redakcji jak „Kurier Galicyjski” bardzo mnie inspiruje, ponieważ świadczy o tym że łączność pomiędzy Polakami i Ukraińcami ciągle się pogłębia i rozwija. Jestem pewny, że zyskuje na tym i Ukraina i Polska.

Czeka nas niełatwy rok. Według Ciebie, jako dziennikarza, co należy robić, aby nie pogubić się w dużym potoku informacji, nieraz nieprawdziwej zupełnie i nie wpaść w swego rodzaju info-zdradę?

Aby ustabilizować się emocjonalnie najpierw, oczywiście trzeba robić to, co należy robić. To znaczy, każdy powinien robić swoje. Teraz pokażę to na własnym przykładzie. Mamy w Kijowie alarmy przeciwlotnicze, na przykład 29 grudnia był najbardziej potężny atak, przynajmniej dla mojej dzielnicy na lewym brzegu Kijowa. Wybuchało prawie co kilka chwil. I co ja robiłem, mając świadomość tego, że każdy powinien robić swoje. Bez nerwów, bez zbędnych emocji, spokojnie spakowałem rzeczy i udałem się do schronu, a obrona przeciwlotnicza robiła swoje. Kiedy obrona przeciwlotnicza zrobiła już co do niej należy, czyli obroniła nas, wracamy i robimy swoje. Skupiając się na wykonaniu swoich obowiązków, przywracamy sobie w sytuacji kryzysowej pewność i łatwiej przezwyciężamy swoje słabości czy lęki.

Jeśli chodzi o zdołowanie emocjonalne – to warto zadbać o higienę informacyjną. Żeby nie otwierać się na różne treści emocjonalne. Na przykład informacje podane ze zbytnim emocjonalnym akcentowaniem kilka razy sprawdzać, weryfikować, trzymać dystans. Bo nieraz takie informacje są zamieszczane właśnie w takiej formie, a nie innej, żeby sprowokować nas na emocje lub działanie w obcym interesie. Stawiać pytania, dlaczego mnie to tak emocjonalnie dotyka. Jeszcze jedna rada – dać takim emocjonalnym informacjom czas na ostudzenie. Nie będąc profesjonalnym analitykiem możemy stosować tę metodę, aby nie trafić na haczyk prowokacji lub ukrytej manipulacji. Zawsze weryfikować źródła i mieć zaufanie do sprawdzonych redakcji lub mediów. Analizować i używać krytycznego myślenia. Takie podejście staramy się formować wśród naszych odbiorców. Myślę, że są to uniwersalne rady, więc można je stosować także w przypadku polskich mediów.

Rozmawiał Andrzej Końko

Tekst ukazał się w nr 2 (438), 30 stycznia – 15 lutego 2024

Andrzej Końko. Lubię dziennikarstwo bo z jednej strony informuje, a także potrafi inspirować. Od 20 lat pracuję dla mediów ukraińskich i polskich.

X