Kasa oszczędności Proboszcz ormiańskiej parafii Isaak Isakowicz okazał się finansowym geniuszem (z archiwum autora)

Kasa oszczędności

Gdy mieszkaniec Stanisławowa w XIX wieku posiadał nadwyżkę gotówki, mógł zarządzać nią różnie.

Uzależnieni od alkoholu przeważnie wszystko przepijali. Żyjący dniem dzisiejszym – tracili ją na zakup delikatesów, modnej odzieży i innych drobnostek. Ale ludzie „z głową” nieśli swe pieniądze do kasy oszczędności. Do dziś niewiele się zmieniło – stoi nawet ten sam budynek.

Bankier-kapłan
Jest takie powiedzenie – „skombinować na trzech”. Z tym, że nie zawsze chodzi tu o pijatykę. Kiedyś w Stanisławowie zebrali się czcigodni przedstawiciele rady miasta – Kasiel Kieler, adwokat Karol Kwiatkowski i przedsiębiorca Selig Rubinstein i postanowili założyć kasę oszczędności. W Stanisławowie, poza funduszem pożyczkowym dla przedsiębiorców i rzemieślników, nie było żadnej prężnej instytucji finansowej, więc konieczność powstania własnego banku omawiana była już od dawna. Kasa rozpoczęła swą działalność 30 grudnia 1867 roku i początkowo mieściła się w Ratuszu. Jednak za rok założenia oficjalnie uważany jest rok 1868.

Działalność Kasy kontrolowana była przez zarząd, którego pierwszym przewodniczącym był proboszcz parafii ormiańskiej Isaak Mikołaj Isakowicz. Jakkolwiek brzmi to dziwnie, duchowny dość wprawnie orientował się w sprawach finansowych i już w 1872 roku stanisławowska kasa oszczędności zajęła czwarte miejsce w Galicji pod względem sumy wkładów, ustępując jedynie kasom we Lwowie, Krakowie i Tarnowie. Wybiegając w przyszłość powiem, że ks. Isakowicz zostanie w przyszłości ormiańskim arcybiskupem lwowskim, tajnym radcą cesarskim, kawalerem Orderu Żelaznej Korony I stopnia, księciem rzymskim i honorowym obywatelem dziewięciu miast – włączając Stanisławów.

Konkurs, Knaus, Meus
Wróćmy jednak do naszej kasy. Dzierżawa lokalu w Ratuszu kosztowała niemało. Wobec tego zarząd zdecydował się na budowę własnego gmachu. Za 8 tys. koron reńskich wykupiono plac na rogu ulic Kazimierskiej i Roguckiego (obecnie – I. Mazepy i P. Orłyka). W 1882 roku lwowskie czasopismo „Dźwignia” umieściło ogłoszenie o konkursie na projekt budynku Kasy Oszczędności. Był to pierwszy taki przypadek w historii Stanisławowa. Później podobne konkursy poprzedziły budowę kasyna miejskiego, budynku „Sokoła”, teatru i synagogi.

Jury konkursowe zebrało się dość poważne: dyrektor lwowskiego wydziału budownictwa Maciej Moraszewski i starszy inspektor kolei czerniowieckiej Ludwik Wierzbicki. Palmę pierwszeństwa jury oddało architektowi z Krakowa Rajmundowi Meusowi.

Budowę prowadzono w szybkim tempie i już w 1884 roku miejska Kasa Oszczędności przyjęła pierwszych klientów. Budynek łączył w sobie cechy francuskiego i włoskiego neorenesansu z elementami belgijskich budynków urzędowych. Wywoływał zachwyt zarówno wśród mieszkańców miasta, jak i przyjezdnych – do tej pory takie budowle w Stanisławowie można było zliczyć na palcach.

Kasa Oszczędności posiadała jednak pewną tajemnicę. Pod koniec XIX wieku w „Kurierze Stanisławowskim” ukazała się notatka, w której jako architekta Kasy wskazano Karola Knausa. Jak to się mogło stać? Przecież konkurs wygrał Meus, a jego rodak Knaus zajął dopiero drugie miejsce! Tym sposobem, stanisławowska Kasa Oszczędności miała dwóch ojców, których wspominano w dziełach krajoznawczych z przełomu XIX-XX wieków i nawet na początku XX. Wszystkie kropki nad „i” postawił żyjący współcześnie Mychajło Hołowatyj. Okazuje się, że „Kurier Stanisławowski” nazwał pana Knausa twórcą Kasy Oszczędności przez pomyłkę. Już w kolejnym numerze tę pomyłkę uznano i za nią przepraszano, lecz ta krótka errata uszła uwadze badaczy historii miasta.

Najlepszy budynek w mieście
Fasadę gmachu upiększyła rzeźba grupowa dłuta Tomasza Dykasa – dwie kobiety, z których jedna symbolizuje pracę, a druga trzyma w ręku tarczę z pszczołą – symbolem oszczędności. Wspomniany rzeźbiarz wygrał konkurs na pomnik Mickiewicza w Krakowie, wyprzedzając autora „stanisławowskiego” Mickiewicza Tadeusza Błotnickiego.

Tymczasem Kasa Oszczędności prosperowała coraz lepiej. W latach 1894-96 dobudowano nowe skrzydło budynku od strony ulicy Rogulskiego, wskutek czego budowla uzyskała kształt litery „L”.

W 1910 roku przeprowadzono generalną modernizację wnętrz. Wówczas to hol i sale operacyjne obłożono marmurem z czeskiego Ołomuńca, w okno zaś klatki schodowej wstawiono witraż, który zachował się do dziś. Prace te prowadziła firma budowlana Dominika Serafiniego, uważana za jedną z najpotężniejszych w mieście. Przypomina o tym napis na marmurowej posadzce w holu. Wówczas też dyrekcja zamówiła u malarza Lachowskiego kilka obrazów, którymi udekorowano salę posiedzeń zarządu. Niestety, obecnie nikt nie może powiedzieć, gdzie się podziały.

14 kwietnia 1912 roku w siedzibie stanisławowskiej Kasy Oszczędności podejmowano wysokiego gościa – do Stanisławowa zawitał arcyksiążę Karol Franciszek Józef. Ówczesna prasa stanisławowska pisała, że „w nowo odrestaurowanych salach Kasy Oszczędności przedstawiono mu reprezentantów władzy i duchowieństwa”. Dlaczego arcyksiążę zatrzymał się w banku, a nie w siedzibie starostwa czy Ratuszu? Rzecz w tym, że Kasa Oszczędności na ten czas była jednym z najbardziej reprezentacyjnych budynków w mieście. Cztery lata później tenże arcyksiążę Karol zostanie ostatnim cesarzem Austro-Węgier (w 2004 beatyfikowany przez Kościół katolicki). Obecna dyrekcja tej instytucji finansowej mogłaby uczcić ten fakt historyczny stosowna tablicą.

Od kryzysu do dobrobytu
Podczas I wojny światowej Kasa Oszczędności miała dużo szczęścia. Narożny budynek przy ul. Belwederskiej został zniszczony przez artylerię, a nasza Kasa, odległa o 30 m w prawo – nawet nie zadraśnięta!

Pierwsze lata powojenne nie były pomyślne dla instytucji finansowych II Rzeczypospolitej. W państwie szalały kryzys i inflacja. Na polskich markach rysownicy z NBP nie nadążali dorysowywać zera. Wreszcie w 1924 roku wprowadzono polski złoty i inflację udało się wyhamować. Zaczyna się stopniowe odrodzenie systemu bankowego w całym państwie i w Stanisławowie również. Jeżeli w 1928 roku ilość wkładów stanowiła 20 tys. złotych, to na koniec grudnia 1930 – 142,6 tys. złotych, a ilość książeczek oszczędnościowych przekroczyła 7680.

Interesujące jest to, że wkłady trzymano w złotówkach (9%) i w dol. USA (8%). Cyfry te nie były stałe i im bardziej rozwijała się gospodarka, tym mniejsze odsetki proponowano. Dla porównania, obecnie procent od rocznego wkładu w hrywniach stanowi 14,5%, a w dol. USA – 4,5%.

Aby pozyskać nowych klientów, Kasa aktywnie reklamowała swoją działalność. Pracownicy banku wymyślali różne hasła propagujące oszczędzanie. Na przykład: „Naród, który nie umie pracować i oszczędzać, musi zniknąć”, czy „Bogatym zostaje nie ten, kto zarabia, ale ten, kto oszczędza”. Ustanowiono nawet święto zawodowe – Dzień Oszczędzania – 7 grudnia. Drukowano nawet specjalne gazetki, w których drukowano finansowe sprawozdania i radzono czytelnikom jak najlepiej pomnażać oszczędności. Klientów obsługiwano telefonicznie (nr 109) oraz osobiście w salach operacyjnych w banku. Kasę zamykano dopiero o godz. 19:30. Za całość wkładów odpowiadała stanisławowska gmina.

Zmasowana reklama, pewność i zaufanie oraz jakość oferowanych usług wydały owoce. Stanem na 1 stycznia 1934 roku ogólna suma wkładów stanowiła 4,676 mln złotych i 375 tys. dol. USA.

Ten rekord został jednak pobity w okresie Związku Sowieckiego. Wówczas w budynku Kasy rozlokowała się centralna miejska Kasa Oszczędności oraz obwodowy zarząd kas. W 1985 roku Kasa miała ponad 60 tys. klientów, którzy zawierzyli tej instytucji finansowej 72 mln rubli. Właśnie wtedy w jej holu można było jeszcze oglądać oryginalną lampę gazową. Ostatnią w mieście.

Obecnie w budynku przy ul. Mazepy 14 mieści się obwodowy zarząd Oszczędnościowego Banku Ukrainy. Czyli z finansami pracują tu już od 150 lat.

Iwan Bondarew
Tekst ukazał się w nr 12 (304) 30 czerwca – 16 lipca 2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X