Karpacki ser migrantki z Donbasu fot. Konstanty Czawaga / Nowy Kurier Galicyjski

Karpacki ser migrantki z Donbasu

Uciekając przed wojną na wschodzie Ukrainy do obwodu lwowskiego emerytka Katarzyna Lisowa założyła w Beskidzie Skolskim hodowlę kóz i produkcję serów. Farma w Tuchli nazywa się „Dwie Katarzyny” ponieważ partnerką wymuszonej przesiedlenki została Katarzyna Ilkiw, miejscowa kobieta z również trudnym losem. Obie były wdowami. Teraz ich wspólne gospodarstwo stało atrakcją turystyczną, chociaż nadal borykają się z trudnościami życiowymi.

Katarzyna i Wiktor Lisowi, fot. Konstanty Czawaga / Nowy Kurier Galicyjski

Po agresji rosyjskiej Katarzyna Lisowa zdecydowała się na ucieczkę z Ałczewska w obwodzie ługańskim. W położonej w górach wsi Orów wynajęła chatkę. Najpierw przybłąkał się pod drzwi pies, potem kot. Wkrótce sąsiedzi dali kozę. Zaprzyjaźniła się tam z sąsiadką Katarzyną Ilkiw, z zawodu pielęgniarką, która była dwukrotnie wdową i sama wychowywała trójkę dzieci. Kiedy spłonął jej dom, emigrantka z Donbasu udzieliła im schronienia. Wprowadzili się do niej w nocy. Kobiety spały na podłodze, dzieci na łóżku, bo było tylko jedno.

Jakoś natknęła się na informację, że emigranci mogą poszukiwać grantów jako wsparcia działalności gospodarczej. Napisała biznesplan i złożyła wniosek o grant. Przyjechała komisja i zobaczyła jedną kozę, kozła, biedniutkie mieszkanie i stajenkę, która się ledwo trzymała. Inspektorzy nie ukrywali, że ser z koziego mleka im się podoba. Za pierwszym razem kobiety dotacji nie dostały, jednak nie zapomniano o fachowym biznesplanie Katarzyny Lisowej. Ona już miała doświadczenie w prowadzeniu biznesu. Wcześniej przez kilka lat wynajmowała stare farmy i magazyny w górniczych miejscowościach na Donbasie i urządzała tam zakłady produkcyjne. Kobieta uprawiała grzyby, zieleninę, a te ekologicznie czyste produkty były sprzedawane w sieci donieckich sklepów. Została nawet uhonorowana nagrodą prezydencką za swoją pracę. Gdy jej firma aktywnie się rozwijała, otrzymała „ofertę” sprzedaży biznesu, a następnie poczuła silną presję. W 2011 roku straciła własny biznes i zachorowała. Dostała drugą grupę inwalidzką, przeszła na emeryturę.

Katarzyna Ilkiw, fot. Konstanty Czawaga / Nowy Kurier Galicyjski

W Karpatach Katarzyna Lisowa zaczynała wszystko od zera. Dwie kobiety i trójka dzieci nadal mieszkały w wynajętej chacie. Pomagali znajomi i przyjaciele. Wkrótce miały sześć kóz. Miały zamówienia na mleko z miesięcznym wyprzedzeniem, ponieważ mleko z gór jest wysokiej jakości. Dostarczały je też do Lwowa. Tak było przez rok, dopóki nie zostało przerwane bezpośrednie połączenie. Wtedy kobiety zaczęły wytwarzać kozi ser. Dalej przeniosły się do wsi Tuchla, gdzie wynajęły na pół zniszczoną farmę posowchozową (popegeerowską), obok było pastwisko dla kóz. Kontynuowały produkcję serów. Starsi ludzie dzielili się przepisami, poszukiwały doświadczenia farmerów przez Internet, ale same dużo eksperymentowały. Wędzony ser od dwóch Katarzyn został uznany przez ekspertów za bardzo wysokiej jakości i niepowtarzalny. W ciągu roku otrzymały cztery granty międzynarodowe.

Teraz kobiety produkują sery miękkie – wędzony, z tymiankiem, górski i pleśniowy. Farma kóz w Tuchli, która jest położona przy szosie ze Skolego do Sławska przypadłą do gustu turystom z całej Ukrainy. Dziesiątki kóz towarzyszą wszystkim, kto przybywa na farmę. Gospodarstwo „Dwie Katarzyny” oferuje turystom kursy mistrzowskie w dojeniu kóz i jazdę konną. Jest degustacja serów, syropów, herbat, koziego mleka, kiełbasek. Można zamówić obiad zagrodowy. Kobiety urządziły miejsce, w którym dzieci mogą skakać po sianie. Otworzyły również sklep spożywczy, gdzie sprzedają produkcję farmerów z innych terenów Ukrainy.

– Latem, po długiej kwarantannie przeżyłyśmy prawdziwy boom – stwierdza Katarzyna Lisowa. – Przyjmowałyśmy od 50 do 150 osób dziennie, myślałyśmy, że klienci przyjadą tylko w weekendy, ale ludzie przyjeżdżali codziennie. W związku z pandemią, na zewnątrz i wewnątrz gospodarstwa ustawiono stoły. Osobną grupę przyjmujemy w przypadku osób np. z jednego autobusu. Wcześniej podczas kwarantanny kobiety, oprócz wytwarzania twardych serów i szukania nowych przepisów, zaczęły hodować kurczaki. – Odwiedzający chętnie kupują kurczaki i jajka, przyjeżdżają nawet miejscowi – powiedziała Katarzyna Lisowa. – Codziennie chodziłyśmy do lasu zbierać zioła. Wszystko bardzo szybko się wyprzedaje. A jeszcze wprowadziłyśmy produkcję syropu ze świerka, mięty, mniszka lekarskiego. Co zaskakujące, syropy są wyprzedawane. W gospodarstwie pracują dwie Katarzyny, a także mąż Katarzyny Lisowej, Wiktor, jeśli jest wolny od pracy we Lwowie. Jednak lwia część pracy, czyli dzień pracy – całodobowo i bez dni wolnych – 24 godziny na dobę, przypada na kobiety. Pomagają także dzieci Katarzyny Ilkiw.

Próba zachęcenia mieszkańców tej bojkowskiej wsi do pracy na farmie niestety się nie powiodła. Początkowo ludność miejscowa sceptycznie patrzyła na nich, zachowywała się ostrożnie. Bojkowie szukają pracy, gdzie można dobrze zarobić, wyjeżdżają za granicę, do Polski, do Włoch, do Czech. Nie zabrakło też nieżyczliwych. Po otrzymaniu kolejnego grantu doszło nawet do włamania i próby rabunku na farmie.

Katarzyna Lisowa jest świadoma tego, że dla stałych mieszkańców w tych górach jest ona przybyszem i wciąż nie do końca zrozumiałą. Dlatego nadal próbuje nawiązać z nimi relacje, poznać ich zwyczaje i mentalność. Założyła nawet na farmie salę duchów tej ziemi, czyli muzeum sztuki ludowej i bytu Bojków, którzy coraz chętniej przekazują jej stare hafty, stroje ludowe, dywany, naczynia ceramiczne, sprzęt rolniczy.

Katarzyna Lisowa pokazuje liczne wyróżnienia i mówi, że nadal pisze plany biznesowe, wnioski i poszukuje sponsorów oraz partnerów, w tym w Polsce, którzy produkują kozi ser. Przesiedlenka z Donbasu stwierdza, że pomimo licznych trudności, z którymi ciągle borykają się tutaj dwie kobiety, ona bardzo polubiła Karpaty. Jest to dla niej przybrana mała ojczyzna.

Okna w stajenkach nie są przeszklone, a pokryte folią. Brak środków. Nie ma też możliwości finansowych, aby wykupić pomieszczenia farmy. Właściciel wystawił bardzo wysoką cenę, kiedy zobaczył, że gospodarstwo dwóch Katarzyn prosperuje. Znowu kwarantanna i znów zima – kolejne wyzwania, które trzeba im przeżyć w Beskidach Skolskich razem z kozami i całą żywnością.

Konstanty Czawaga

Tekst ukazał się w nr 21 (385), 16 – 29 listopada 2021

Przez całe życie pracuje jako reporter, jest podróżnikiem i poszukiwaczem ciekawych osobowości do reportaży i wywiadów. Skupiony głównie na tematach związanych z relacjami polsko-ukraińskimi i życiem religijnym. Zamiłowany w Huculszczyźnie i Bukowinie, gdzie ładuje swoje akumulatory.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X