Kanonierko, wróć!

W wielu artykułach publikowanych ostatnio w polskiej prasie, a dotyczących problemu tak zwanych uchodźców, całkowicie ignoruje się problem użycia siły w celu powstrzymania ich narastającego zalewu, grożącego potopem.

Uwarunkowane to jest, oczywiście, panującą w zramolałej i zdegenerowanej Europie polityczną poprawnością, czyli wynikającym z ideologicznej obłudy zaklinaniem rzeczywistości. Tymczasem w sytuacji oczywistej „miękkiej” (na razie!) ofensywy islamistów kryjącej się za rzekomo spontaniczną gigantyczną falą „uchodźców”, należy zastosować jedynie sprawdzone metody, czyli „dyplomację kanonierek”.

W tej wykształconej pod koniec XIX wieku praktyce z dziedziny „realpolitik” element dyplomacji polegał na pierwotnym ostrzeżeniu bandyckich krajów lub terytoriów, że jeśli nie zaprzestaną swych zbójeckich działań, spotkają się z odpowiedzią siłą. Kacykowie, szejkowie, baszowie, którzy się tego nie ulękli, mogli spodziewać się, że wkrótce na wodach przylegających do ich kraików pojawią się opancerzone lekkie okręty wojenne tego czy innego mocarstwa, którego interesy zostały naruszone.

Owe przysłowiowe kanonierki z komunistycznych podręczników do historii znalazły się w nich jako „klasyczne narzędzie światowego imperializmu” z jednego prostego powodu – były skuteczne! Wystarczyło parę salw, w cięższych przypadkach wysadzenie batalionu piechoty morskiej. I po sprawie…

Powie ktoś: no tak, ale to było w XIX wieku, okresie bezwzględnej przewagi militarnej i politycznej używających owych osławionych kanonierek państw w stosunku do dyscyplinowanych przez nie zbójeckich kraików. Ale dziś… Doprawdy? A czymże innym były liczne interwencje francuskie w tak odległym od niej kraju, jak Czad – francuskiej byłej kolonii, w której w przypadku jakichś rozruchów porządek zaprowadzał błyskawicznie jeden oddział francuskich spadochroniarzy? No dobrze, powiedzą, Czad, ale potężne „Państwo Islamskie”?…

Odpowiedź tkwi w ewolucji anatomii przywódców Zachodu. Otóż, od czasów, gdy wspomniane mocarstwa (głównie europejskie, choć „dyplomacją kanonierek” i USA posługiwały się równie skutecznie) potrafiły utrzymywać korzystny dla siebie porządek rzeczy nader daleko od metropolii, ich przywódcom po obu stronach Atlantyku odpadła istotna część męskiej struktury psychosomatycznej – jaja.

Bo jak się nie ma jaj, to nie ma się i męskiej konstrukcji umysłu, która potocznie zwana jest logicznym myśleniem, a polega na dostrzeganiu związku przyczynowo skutkowego. Przyjrzyjmy się granicom różnych państw afrykańskich i Bliskiego Wschodu, w sposób oczywisty wyrysowanych przy linijce i ekierce, jak Libia, Sudan, Egipt, Arabia Saudyjska, Oman, Zjednoczone Emiraty. Skoro ich granice wytyczały wspomniane mocarstwa, nie licząc się ze składem etnicznym tych „państw”, czyli najczęściej skłóconych (także pod względem religijnym) plemion nieodczuwających żadnej tożsamości państwowej właśnie – to musiały też wziąć na siebie utrzymywanie w nich ładu i porządku. I to funkcjonowało aż to czasu, gdy po II wojnie światowej, pod wpływem dywersji ideologicznej Związku Sowieckiego lewackie kręgi „intelektualne” na Zachodzie doprowadziły do demontażu tego porządku politycznego pod hasłem spłacania win za ohydny kolonializm. Dziś Związku Sowieckiego nie ma, ale jego ideologia panuje całkowicie w wyprutej z duchowego dziedzictwa Europie.

„Zdekolonizowanie” ogromnych obszarów Azji i Afryki poprzez zwykłą ucieczkę stamtąd dotychczasowej struktury rządowo-administracyjnej doprowadziło do zainstalowania w wielu z nich przerażająco okrutnych reżimów komunistycznych, potrafiących wymordować znaczną część własnych narodów, jak w Kambodży, Angoli czy Etiopii, a w innych regionach do nieustających walk plemiennych i religijnych pomiędzy różnymi odłamami islamu.

Stało się. A co teraz? A teraz trzeba się wreszcie obudzić i rzucić wszystkie jeszcze sprawne siły europejskie do obrony interesów Europy tam, na miejscu – w Afryce i Azji. Przede wszystkim w obronie naszych naturalnych sojuszników – miejscowych rdzennych chrześcijan oraz na przykład, Kurdów, czy pragnących przywrócenia monarchii także chrześcijańskich Etiopczyków. I postawić realną tamę inwazji islamskich dżihadystów pod przykrywką masowych migracji rzekomych uchodźców.

Tak więc nasze kanonierki powinny stać u wybrzeży Libii i ogniem ostrzegawczym zawracać każdą łajbę usiłującą przewieźć do Europy niepożądanych imigrantów. A jeśli nie zareagują – zatapiać.

Nasze skrzydlate „kanonierki” – nie w postaci latających gdzieś pod niebiosami samolotów, bombardujących na chybił trafił tereny podbite przez dżihadystów, ale jako bojowe śmigłowce – powinny przygotować grunt pod potężne uderzenie kilku batalionów spadochroniarzy, którzy zmiażdżą tzw. Państwo Islamskie w tydzień. Mizerną sprawność bojową tamtejszych wojsk przetestowali wszak Amerykanie w tymże Iraku podczas swej niezbyt dorzecznej interwencji. A była ona niezbyt dorzeczna ze względu na brak konsekwencji w realizowaniu celów politycznych lub też ich wątpliwą wartość intelektualną.

Jeśli się już bowiem podjęło interwencję militarną na taką skalę w imię mętnych „demokratycznych” ideałów nie montując na miejsce obalonego dyktatora „swojego sukinsyna”, to należało przynajmniej podzielić narysowany przy linijce „Irak” na niepodległy, sprzyjający Zachodowi Kurdystan i strefy wpływów szyitów i sunnitów. Potem mogą się oni tłuc między sobą do woli, byle nie zagrażali ropociągom chronionym przez europejskich spadochroniarzy i wdzięcznych za uzyskaną suwerenność Kurdów.

Zamiast tego pozwalamy, by nasz natowski „sojusznik” Turcja – sam islamizujący się na potęgę – pod pozorem wojny z Państwem Islamskim wyrzynał przyjaznych nam Kurdów, a zarazem przepuszczał przez swe terytorium setki tysięcy „uchodźców” wprost do Europy…

Zrozumiałe, że europejscy rządzący debile przy słowie „krucjata” żegnający się czerwoną gwiazdą tolerancji, nie są zdolni podjąć tych działań niezbędnych do zapewnienia względnego bezpieczeństwa nam wszystkim, członkom „Jewrosojuza”, jak Unię z wdziękiem nazywają Rosjanie. Ale w takim razie niech się odwalą od nas, którzyśmy nigdy nie podejmowali ani potem haniebnie nie porzucali „Misji Białego Człowieka” na odległych od naszego kraju kontynentach i z tej racji ani nie czerpaliśmy z nich żadnych korzyści, ani nie mamy powodów do poczucia winy.

A Polak (jeszcze!) potrafi, co udowodnili nasi chłopcy ostatnio choćby w irackiej Karbali. Jeśli Francuzi nadal przeżywają boleść z powodu zerwania kontraktu z Rosją na „Mistrale”, to niech je wydzierżawią za pół ceny cierpiącej na brak dobrego sprzętu polskiej Marynarce Wojennej, a w ramach doskonalenia umiejętności nasi marynarze na tych współczesnych kanonierkach przeznaczonych pierwotnie do szturmowania czarnomorskich portów Ukrainy, zrobią porządek z islamistami wszędzie gdzie trzeba, nawet na Saharze.

Zaś strumień muzułmańskich „uchodźców” powinien płynąć we właściwym kierunku – nie do Europy, a z Europy. Jak najdalej.

Jerzy Lubach
Tekst ukazał się w nr 17 (237) 15-28 września 2015

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X