Józef Paziak – dziennikarz, mistrz rowerzysta, nauczyciel języka polskiego

Jest to współczesny nam Polak ze Lwowa, który jako sportowiec ciągle zwycięża w Mistrzostwach Świata i licznych Międzynarodowych Wyścigach. Znamy się od dawna, jeszcze ze studiów na Uniwersytecie Lwowskim. Przez jakiś czas pracowaliśmy razem w jednej z redakcji.

Nazywasz siebie człowiekiem z minionego wieku. Jak to zrozumieć? – Że masz już swoje lata i..?
W pewnym sensie to trzeba rozumieć tak, że jestem człowiekiem starej daty, ponieważ urodziłem się w minionym stuleciu w 1953 roku, pochodzę z mieszanej polsko-ukraińskiej rodziny, jakich na Kresach jest dużo. Mój ojciec i matka urodzili się w 1912 i 1915 roku, czyli jeszcze w czasach austriackich. Moje polskie pochodzenie wiąże się z rodziną matki Janiny z domu Brygider, urodzonej w Przemyślanach. Nazwisko matki brzmi niezbyt po polsku, ponieważ mój dziadek po stronie matki Józef Brygider był kolonistą austriackim, który dostał przydział gruntu pod Przemyślanami w Krościenku w czasach międzywojennych i zbudował tam młyn. Z tego rodzina się utrzymywała, a wychowaniem dzieci zajmowała się, wiadomo, babcia z domu Prączyńska, Polka z krwi i kości, no i tak z pokolenia na pokolenie ta polskość dotrwała we mnie do wieku XXI i do dzisiejszego dnia. Ojciec, chociaż był Ukraińcem i prawosławnym, jednak był świadomym polskim obywatelem i po wybuchu II wojny światowej stanął w obronie Ojczyzny przed niemieckim najeźdźcą, za co był uhonorowany medalem prezydenta Polski już w czasach współczesnych. No to tak pokrótce.

Twoje dziennikarstwo pozostało w wieku XX. Czy udało Ci się zrealizować podczas pracy w różnych redakcjach?
W warunkach sowieckich zrealizować się jako dziennikarz nie miałem szans, bo trzeba było być partyjnym, a moje polskie pochodzenie, liczna rodzina poza granicami ZSRR, wiadomo, to nie było sprzyjające żeby w ogóle dostać się do byle jakiej gazety. Już w czasach Ukraińskiej Niepodległości mogłem jakoś się zrealizować zawodowo jako dziennikarz. Dostałem pracę wtedy w bardzo znanej i wpływowej gazecie z półmilionowym nakładem „Za wilnu Ukrainu” (Za wolną Ukrainę), wydawanej przez Lwowską Radę Obwodową. Moje artykuły czasem wywoływały rezonans społeczny. Potem dostawałem propozycje pracy w innych redakcjach, nawet odbyłem staż dziennikarski w Stanach Zjednoczonych. Byłem redaktorem naczelnym niedługo żyjącej „Skandalnej Gazety” („Gazety Skandalicznej”). Czy się zrealizowałem? Chyba nie… odczuwam pewien niedosyt. Chyba wezmę się za pisanie księgi wspomnień… może w języku polskim?

Osiągnąłeś sukces w sporcie. Stało się to już w wieku emerytalnym. Kiedy po raz pierwszy wsiadłeś na rower?
Po raz pierwszy, to chyba zacznijmy odliczanie od roweru wyścigowego. W roku 1968 jako piętnastolatek rozpocząłem tę przygodę w znanym wtedy lwowskim „Lokomotywie”, przed wojną tam był Sokół. No i uprawiałem kolarstwo jako junior aż do powołania mnie do wojska. Potem, na studiach na Uniwersytecie Lwowskim im. Iwana Franki wszedłem do silnego studenckiego zespołu kolarzy. Studiowałem, trenowałem, byliśmy jedną z najmocniejszych studenckich drużyn w dawnym ZSRR. Jak chyba każdy sportowiec, zawsze marzyłem zostać mistrzem olimpijskim lub mistrzem świata. No, ale za młodu się nie udało.

Jak zacząłeś uczestniczyć w zawodach kolarskich i jak doszedłeś do uczestnictwa w mistrzostwach świata wśród kolarzy-dziennikarzy?
Stało się to już w czasach internetu. Podczas pracy w gazecie w 2006 roku, penetrując internet, natrafiłem na informacje o mistrzostwach świata dziennikarzy w kolarstwie, odbywających się w Austrii w miasteczku Deutschlandsberg, niedaleko granicy węgierskiej. Pomyślałem: czemu nie wspomnieć młode lata, przecież kiedyś marzyłem zostać mistrzem świata. No i pojechałem. Jak tam dotarłem, to już inna ciekawa i długa historia. Więc wystartowałem i finiszowałem niemal na ostatnim miejscu… Konkurencja okazała się nieoczekiwanie zbyt wysoka. Nie myślałem, że na świecie jest tak wielu mocnych, wytrenowanych rowerowo dziennikarzy. Ale wśród nich było również wielu byłych kolarzy-zawodowców, mających za sobą nawet Tour de France, pracujących jako komentatorzy w radiu i telewizji lub prasie. Postanowiłem nie poddać się i trenować, żeby zdobyć mistrzostwo. Polak potrafi, no nie? No i zdobyłem mistrzostwo w Belgii, w kraju kolarskiego boga Eddy`ego Merckxa aż w roku 2015. Mistrzowską koszulkę na podium zakładał mi dwukrotny mistrz świata zawodowców Freddy Maertens. Czułem się zaszczycony, kimś nie z tej ziemi. Stało się! Marzenia się spełniają! Trzeba tylko pracować, wierzyć i nie poddawać się. Potem jeszcze raz zdobyłem mistrzostwo świata w Niemczech w Szwarcwaldzie w 2017 roku. Byłem już wtedy uważany za faworyta i byłem znany wśród kolarskiej wspólnoty dziennikarskiej świata. W następnych latach udało się zdobyć tylko brązowe medale w Belgii i we Włoszech, gdzie kolarstwo jest sportem narodowym obok piłki nożnej. W tym roku mistrzostwa miały się odbyć w Danii, miałem zamiar jechać, ale ten wirus cholerny… kowidny i mistrzostwa zostały odwołane do następnego roku.

fot. archiwum Józefa Paziaka
{gallery}gallery/2020/Paziak{/gallery}

Na pewno nie brak też nieprzewidzianych przygód?
O, tak! Pewnego razu jadę na treningu w Bułgarii przez Nesebyr obok chodnika. Raptem jakiś dzieciak na chodniku jakoś tak niezręcznie odwrócił się z siatką na motyle, że zahaczył o moją kierownicę… no i poleciałem na łeb na szyję. Złamałem dwa żebra, otarłem kolana, łokcie, głowa ocalała dzięki kaskowi. Ledwo się pozbierałem. Cały miesiąc te żebra się zrastały.

Na jakich zasadach już od lat uczestniczysz w zawodach kolarskich w Polsce?
W Polsce dość dużo wyścigów się organizuje na wysokim poziomie dla różnych kategorii wiekowych. Biorą w tym udział nawet 80-latkowie. Sportowcy-seniorzy z Ukrainy zawsze są mile widziani. Wystarczy się zarejestrować przez internet, no i jazda! A propos, w roku 2011 na Dolnym Śląsku w Sobótce pod Wrocławiem zdobyłem złoto i srebro podczas XV Światowych Igrzysk Polonijnych.

Często powtarzasz i świadczysz o tym, że wiek to nie przeszkoda by uczestniczyć w zawodach kolarskich i nie tylko. Jak udaje Ci się utrzymać w tak wspaniałej sportowej kondycji po 60 roku życia?
No właśnie. Po sześćdziesiątce życie się tylko zaczyna. Trzeba je tylko nie roztrwonić przed czasem, wówczas starczy i na kondycję sportową po 60. Swoim przykładem próbuję łamać sowiecki stereotyp 60-latków, czyli takich już dziadków-emerytów, do niczego już nieprzydatnych. A nasz organizm ma jeszcze dużo niezbadanych możliwości do zrealizowania. Tak że 60 to tylko liczba obrotów Ziemi dookoła Słońca.

Jakie zmiany wniosła w Twoje życie pandemia koronawirusa i jak zostałeś nauczycielem języka polskiego? Jak układa się Twoja praca w szkole?
Podjąłem się tego wezwania spontanicznie. Dowiedziałem się że szkoła nr 95 na Sychowie obok mego bloku mieszkalnego potrzebuje nauczyciela języka polskiego. Więc poszedłem na rozmowę z kierownikiem szkoły. Moim atutem było to, że jestem native spiker, czyli osobą mówiącą w języku ojczystym. No i okazało się, że pan dyrektor szkoły Jerzy Makłowicz jest bratem stryjecznym znanego w Polsce dziennikarza i publicysty Roberta Makłowicza. Nie powiem, że praca w szkole bez doświadczenia pracy z dziećmi, często wprost niewychowanymi, żeby nie powiedzieć inaczej, układa się łatwo. Czasami czułem się wyczerpany nerwowo i myślałem o rezygnacji. To nie jest pisanie artykułów do gazety w ciszy gabinetowej, jest to inne wezwanie w bezpośrednim kontakcie z ludźmi, urodzonymi już w XXI wieku i trzeba z nimi komunikować się na równych, no i czegoś nauczyć ich w końcu i nauczyć się od nich też. Są też dzieci bardzo utalentowane, miłe i grzeczne. Do tego jeszcze zaraziłem się tym wirusem w szkole, bo dużo dzieci i nauczycieli chorowało. Wyzdrowiałem po dwóch tygodniach. Ale myślę, że przetrwam dalej i poradzę sobie z urwisami, Polak potrafi… I po 60 też.

Może Twój przykład posłuży naszym czytelnikom jako przepis na to, że można znów odnaleźć siebie i poczuć się potrzebnym nawet po 60+.
Jak najbardziej. A 7 i 8 listopada pojadę na wyścig przełajowy w Stryjskim parku „Otwarty rower”. To impreza dla wszystkich, więc każdy może się sprawdzić, na co go stać.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Konstanty Czawaga

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X