„Jestem, więc myślę…” (Fot. Aleksy Kokorew)

„Jestem, więc myślę…”

V edycję Polskiej Wiosny Teatralnej we Lwowie uświetnił przyjazd znakomitego polskiego aktora Cezarego Morawskiego, znanego z licznych ról filmowych i teatralnych.

Artysta zagrał w monodramie „Jestem, więc myślę…” na podstawie opowiadania Franza Kafki „Bericht an eine Akademie”, w reżyserii Anny Zagórskiej. Jest to opowieść o małpie, która postanawia się uczłowieczyć, kiedy „staje się lustrem dla człowieka próżnego”.

Swoimi refleksjami na temat spektaklu z Anną Gordijewską podzielili się Cezary Morawski i Anna Zagórską.

Jaki jest najważniejszy wątek w tej sztuce, przecież Franz Kafka nie jest łatwym autorem?
Cezary Morawski: To prawda. Kafka jest zagmatwany. Zresztą sami eksperci od Kafki nie są jednoznaczni w interpretacji różnych jego opowiadań. W „Sprawozdaniu dla Akademii” oczywiście dostrzegają problem „żydowski” i kwestie prześladowania. Dla nas jednak najważniejsze było pokazanie tego, że małpa uczłowieczając się przejęła większość złych cech ludzkich. To było dla nas takim kluczowym motywem. Część tekstu skróciliśmy, a część unowocześniliśmy, żeby treść bardziej przemawiała do współczesnego widza. Tłumaczenie z języka niemieckiego jest moje.

Jaka jest trudność od strony wykonawczej tego przedstawienia?
C. M.: Ten monodram jest rzeczywiście bardzo wymagający pod względem energetycznym, spalający. Przed spektaklem mam taką zapaść, organizm jakby wiedząc, jaki przed nim jest wysiłek, powoli zwalnia, a przed wejściem na scenę znowu się mobilizuje.

Jak się reżyseruje własnego męża?
Anna Zagórska: Bardzo trudno. Była to bardzo dynamiczna współpraca, jakby nadal niedokończona z mojego punktu widzenia. Jestem aktorką z zawodu. Od ponad 20 lat wykładam w szkole teatralnej. Do tej pory robiłam nieduże szkice teatralne ze studentami. Oficjalnie zdecydowałam się zadebiutować jako reżyser dopiero w tym spektaklu.

Nie jest Pani obecna na scenie. W jaki sposób odczuwa Pani nastrój, który panuje na sali?
A. Z.: Jak sejsmograf (śmieje się). Czasem podglądam, podpatruję z boku reakcje widzów, ale przede wszystkim po prostu wyczuwam, tak jak aktor czuje, nie widząc oczu i twarzy swoich widzów, jaki nastrój płynie z widowni. Jako osoba towarzysząca każdemu wypowiedzianemu na scenie słowu, muszę pilnować też, żeby od strony technicznej ten spektakl przebiegał prawidłowo. Ze względu na to, że nie ma kulis, nie ma szansy na suflowanie. W monodramie aktor sam decyduje o przebiegu rytmu przedstawienia. W zależności od tego jak reaguje widownia, jaka jest temperatura odbioru, albo się przyśpiesza tempo, albo spektakl nabiera charakteru bardziej refleksyjnego. Specyfiką tego gatunku jest relacja między wykonawcą a widzem, konieczność nawiązania przez aktora żywego, bezpośredniego kontaktu z widownią.

Jaka dzisiaj była temperatura?
C. M.: Dzisiaj to był chyba gejzer!

A. Z.: (dodaje żartując) Cezary lubi wysokie temperatury.

C. M.: Były też takie momenty, kiedy musiałem pracować nad widownią. Na przykład, niby mnie widzowie słuchali, ale w pewnym momencie jakby zaczęli się zastanawiać, troszeczkę musiałem zwolnić i głębiej porozmawiać z publicznością. Miałem wrażenie, że gdzieś odpłynęli, tak się zdarza. Zamyślili się nad tym, co im powiedziałem, więc musiałem dać im czas, żeby „wrócili”.

Fenomen Franza Kafki polega na tym, że w jego twórczości jest dużo współczesnych wątków. U pisarza już pada hasło Europejczyk.
C. M.: My to odbieramy w ten sposób, że, tak czy inaczej, połączyliśmy się z Unią i europejskość nabrała zupełnie innego charakteru. Aspiracje do bycia Europejczykiem faktycznie już są u Kafki. Mimo to, że pisarz czuł się odosobniony, wyklęty, jednak czuł, że należy do Europy i kultury europejskiej.

A. Z.: Ten wątek nabrał dzisiaj zupełnie innego charakteru.W tej chwili w zależności od kontekstu, od miejsca w jakim się znajdujemy, ten spektakl jest inaczej odbierany. Stąd potrzeba współczesnego tłumaczenia i zastanowienia się nad problemami, które nas teraz nurtują. Są to na przykład problemy dotyczące wolności jednostki, celebrytyzmu, błyskawicznych karier, ludzi którzy, pnąc się w górę przejmują władzę nad tymi, od których zależeli wcześniej.

Jak się Państwu pracowało w tej niedużej sali teatru Kurbasa, dawnej Bagateli, gdzie niegdyś śpiewała Hanka Ordonówna?
A. Z.: Miejsce jest niesamowite, klimat ma wspaniały, dający pole do wyobraźni. Pozostaje tylko życzyć, żeby o Lwów, jak i o to miejsce dbano. Duch czasu we Lwowie jest bardzo dotykalny, może też dlatego, że miasto nie wszędzie jest do końca odnowione. Wiemy, jaka sytuacja jest na Ukrainie, ale czuje się mimo wszystko radość, ludzie są na ulicach, ludzie chcą się spotykać. Kiedy spacerowaliśmy w piątkowy wieczór, stwierdziliśmy, że warszawska starówka ani w kwietniu, ani w maju nie będzie tak wyglądać. Podziwiamy mieszkańców Lwowa za ten duch.

C. M.: Jesteśmy we Lwowie po raz pierwszy. Co innego, kiedy się zna miasto z historii z literatury, zupełnie inaczej, kiedy wchodzi się do niego i chłonie atmosferę. Mamy nadzieję, że jeszcze nie raz będziemy wracać do Lwowa.

Rozmawiała Anna Gordiewska
Tekst ukazał się w nr 9 (229) za 15 maja – 28 maja 2015

{youtube}5_UOE9ZHl9U{/youtube}

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X