Jakie muzea są nam potrzebne? Wita Susak (fot. Jurij Smirnow)

Jakie muzea są nam potrzebne?

Lwów – to miasto muzeów. Lecz kto je odwiedza? Tylko turyści czy też mieszkańcy naszego miasta?

Czy są w salach muzealnych tłumy ludzi, czy świecą one pustkami? Pracownicy muzeów zastanawiają się też nad tym, co zrobić, aby ludzie chodzili do muzeów?

W tym celu we Lwowskiej Galerii Sztuki została zorganizowana bardzo niezwykła wystawa „Reanimacja” lub „Animacja”. Organizatorami wystawy „Reanimacja”, zaprezentowanej w dniach 1-20 grudnia 2007 r., były Lwowska Galeria Sztuki, Rada miejska, Fundacja im. Dymitra Szełesta we Lwowie i Instytut Polski w Kijowie. Kuratorem i autorem idei była dr Wita Susak, kierownik działu sztuki europejskiej XIX–XXI w. galerii lwowskiej. Ze strony polskiej – dyrektor Instytutu Polskiego w Kijowie Jerzy Onuch.

W przedmowie do folderu o tej niezwykłej ekspozycji dr W. Susak pisze: „Reanimacja – to aktywizacja działalności galerii jako zakładu kulturalnego. Galeria – to nie jest tylko prestiżowe schronisko dzieł sztuki, ale również kreatywna przestrzeń dla możliwych spotkań współczesnych malarzy z mistrzami minionych wieków. Takie spotkania nadają wielki potencjał dla eksperymentów twórczych i dalszego rozwoju, pytają o stanowisku i stosunek do oryginału w czasach masowego reprodukowania i prestiżu w świecie sztuki”.

Współczesna interpretacja tematów wiecznych i znaczenie tekstów dla odczytywania dzieł sztuki razem z cytatem, ironią i samoironią – oto tematy, do których nawiązują uczestnicy wystawy. Dialog między sztuką współczesną i klasyczną prowadzi do rozmyślań nad problemami muzeów i nad perspektywą nowych praktyk malarskich.

Udział w wystawie na zaproszenie dr Susak wzięło 11 znanych we Lwowie malarzy, rzeźbiarzy, fotografików.

Otwiera wystawę kompozycja Włodzimierza Kaufmana o nazwie „Art-Utylizacja”. Warto powiedzieć od razu, że do każdej kompozycji autorzy dołączyli swój własny komentarz, wyjaśniający, jak oni osobiście to rozumieją. Czytając dołączone komentarze można odnieść wrażenie, że twórcy chcieli nieco pożartować z odbiorców. Wszystko jest podane z humorem i nie brakuje również smaku. Ale każdy z widzów musi dla siebie wyciągnąć wniosek, czy oprócz humoru jest w tej wystawie dość sztuki, by praca mogła być wystawiana w Galerii Sztuk.

W. Kaufman przedstawia nam nowoczesny lwowski pojemnik na śmiecie, przy którym porozrzucane są autoportrety. Powstaje pytanie: czy miejsce całej naszej współczesnej sztuki jest na śmietniku, lub odwrotnie: nikt jej nie rozumie, więc autor musi wszystko powyrzucać?

Inny autor, znany fotografik lwowski Ilia Lewin przedstawił trzy kompozycje. Idea jest bardzo prosta. Jeżeli kiedyś znani malarze przedstawiali sceny z życia w strojach swego czasu, to jak będzie wyglądać podobna tematyka w naszych czasach? Otóż, na pierwszej kompozycji widzimy „Autoportret z Saskią” Rembrandta van Rijn (1636). Mamy tutaj mężczyznę ładnie ubranego, siedzącego na walizie koło poobłupywanej ściany, na kolanach trzyma sympatyczną kobietę, a w ręku – kielich wina. Może oni gdzieś wyjeżdżają, żegnają nasz nie bardzo zamożny kraj, aby szukać szczęścia gdzieś daleko w Ameryce lub Izraelu? Następnie widzimy „Rodzinę Arnolfinich” Jana van Eycka (1434). W oryginale obraz wygląda następująco: kobietę w ciąży mąż trzyma za rękę, a u naszego autora mężczyzna jest ubrany we współczesne ubranie, natomiast kobieta w ciąży jest całkiem rozebrana. Mężczyzna ją też trzyma za rękę, a ona się trzyma za swój brzuch. Ostatnia kompozycja „Śmierć Marata” Jacques-Louis Davida (1793). Również widzimy tutaj łazienkę, mężczyznę, który umiera w wannie, nóż, zepsuty piec gazowy i bardzo dużo różnych szczegółów, które często widzimy u siebie w łazience na co dzień. Dr W. Susak słusznie dodaje, że zrozumienie dzieł fotograficznych Lewina wymaga znacznego przygotowania i erudycji. Dodamy, że tegoż wymagają wszystkie przedstawione na wystawie prace. Ludziom bez erudycji i wyobraźni tutaj nie ma co robić.

Warto również zwrócić uwagę na trzy kompozycje znanego we lwowskim środowisku polskim fotografika Aleksego Iutina. A. Iutin przeciwnie, nie chce wyjeżdżać ze Lwowa, lecz chciałby cofnąć się w czasie prawie o stulecie. Na jego nostalgicznym zdjęciu odczuwamy atmosferę lwowskiej kawiarni i lwowskiego sklepiku Leona Janikowskiego przy ul. Teatralnej 16, który sprzedawał zegarki. Na tym zdjęciu odczuwamy również atmosferę Teatru Polskiego we Lwowie z dnia 19.10.1919 r. Na afiszu wystawy poznajemy twarz Walerego Bortiakowa – też marzyciela i przez wiele lat kontynuatora tamtych tradycji teatralnych.

Następny autor Andrij Sahajdakowski wystawił dwie prace XVII wieku ze zbiorów Lwowskiej Galerii Sztuk, wymyślając różne śmieszne napisy. Komentując to pisze: „Nieodwracalność, zapożyczenie i cytowanie – to diagnoza, postawiona przez postmodernizm sztuce. Mijając etap totalnego odbioru i brutalnego protestu, przed tym faktem malarz odnalazł i pokazał nieskończoność nowego, które może się narodzić z fragmentu starego”. Dyrektor J. Onuch napisał, że „Holenderskie malarstwo XVII w. jest symbolem solidności, które w interpretacji Sahajdakowskiego objawia również poważne zapasy ironii”.

Eugeniusz Rawski proponuje odbiorcy, by porównał obraz „Zwiastowanie” (XVI w.) ze zbiorów lwowskiej Galerii, na którym Archanioł Gabriel przychodzi do Marii z radosną nowiną, do „Zwiastowania” własnego autorstwa. E. Rawski przedstawił ładny obraz, na którym są dwie postacie kobiet w kuchni, obok zwykłego naczynia. Jedna kobieta coś mówi na ucho innej, tamta natomiast trzyma w ręku jakąś książkę. Twarze są poważne, pełne głębokich myśli. Przy całej codzienności otoczenia twarze i oczy kobiet nie zostawiają miejsca na humor i codzienność. Obraz Rawskiego przekazuje rzeczy naprawdę bardzo poważne.

Więcej pytań wywołuje obraz pod nazwą „Przy źródle” Henryka Siemiradzkiego (1898). Oryginał tego obrazu jest umieszczony na ścianie. Ołena Turiańska pisze: ”Nachyliłeś się, by przeczytać, więc potrzebna etykietka i kilka słów, by podpowiedzieć, kto jest autorem, jak nazywa się obraz, co chciał przez to powiedzieć autor, tekst – pomocnik, jednocześnie zastępuje sam obraz, tekst – otwór, przez który często patrzą się na obraz. To właśnie Turiańska zrobiła. Ustawiła ekran przed oryginałem obrazu Siemiradzkiego i napisała: „Idylliczna scena na tle krajobrazu z niebieską zatoką i górami, młode ładne dziewczyny ubrane w tuniki odpoczywają na zielonych kamieniach starego źródła”. Można włączyć filmoskop i wyświetlić ten napis, a gdy zajść od tyłu, to można zobaczyć go na samym obrazie Siemiradzkiego. Napis przeszkadza dobremu obejrzeniu obrazu. Więc powstaje pytanie: co jest ważniejsze – obraz czy napis? Czy oglądamy dzieło sztuki, czy tylko czytamy to, co o nim napisał znawca sztuki?

Ostatni rozdział wystawy stanowią prace Włodzimierza Kostyrki. W swojej instalacji czy animacji przedstawia oryginalne obrazy ze zbioru Galerii Sztuki. Są to „Studia konia” Jana Matejki, „Most na Sekwanie” Mieczysława Wysockiego, „Zima” Romana Sielskiego, „Autoportret z muzą” Jacka Malczewskiego i kilka współczesnych powszechnie znanych, takich jak „Holownik morski” Zenobia Flinty. Umieszczając wśród znanych obrazów złoconą ramę z napisem „tu może być twój obraz” autor wyśmiewa nie tylko lwowską reklamę „tu może być twoja reklama”, ale również mówi: „Obrazy autora znajdują się w muzeum, to wyraz, który dodaje wagi i sprzyja sukcesowi komercyjnemu autora, taka reklama „jest jednym z realiów współczesnego życia artystycznego”. Więc kogo wyśmiewa Kostyrko? Tych, którzy za wszelka cenę chcą trafić do katalogów muzeów? Czy tych, którzy dla sukcesu komercyjnego przekazują w darze dla galerii swój obraz, by ich zauważono i zaproszono dla wykonania jakiejś wysoko opłacalnej pracy?

Wystawa wzbudza zainteresowanie. Ludzie przychodzą, oglądają, czytają. Każdy z artystów zwraca się do nich z pytaniem: „Jakie ma być malarstwo współczesne?” Pani Wita Susak pyta: „Jak ma wyglądać współczesne muzeum? Jakie dzieła mają prawo znajdować się w takim muzeum?”. W każdym razie, taka wystawa – to sukces, bo ją odwiedzają ludzie. Wiadomo, jeżeli muzeum nie ma zwiedzających, to ono nikomu nie jest potrzebne. Więc można wyciągnąć wniosek, że muzeum potrzebuje właśnie takich prac.

Dla Kuriera Galicyjskiego dr W. Susak powiedziała:

– Główną myślą przewodnią było to, że Lwowska Galeria Sztuki ma bardzo bogaty zbiór obrazów, natomiast lwowianie bardzo rzadko ją odwiedzają. Z jednej strony, postanowiłam nieco ożywić i zmienić coś w naszym mieście, by ludzie zauważyli, ile pięknego jest u nich pod bokiem. Z drugiej zaś strony, we Lwowie jest bardzo dużo malarzy, którzy wystawiają się na Zachodzie, a nikt ich nie zna we Lwowie. Postanowiłam więc zorganizować taki swoisty dialog między starym a nowym, pokazać, że muzeum – to nie tylko magazyn starych, zakurzonych obrazów, ale również przestrzeń dla twórczości, miejsce, w którym można przedstawiać różne ekspozycje, wywołując przez to różne żywe reakcje u ludzi. W tym celu na początku tego roku 11 malarzom został zaproponowany temat do rozmyślania: „Co to jest muzeum?”, „Czy chcieliby oni, by ich obrazy znalazły się w muzeum?”, „Czy widzą oni przyszłość muzeów, czy odwrotnie, uważają, że to jest już przeszłość i sztuka wyszła na ulicę?”

Dana wystawa wyświetliła różne rodzaje dialogu. Z jednej strony – to gra, ironia co do cytatów, rozmyślanie na temat, z czym mają do czynienia ludzie częściej – z oryginałem czy kopią, prowokacja w postaci pytania – czy chcesz, by twój obraz tu był? Jak u pana Kostyrki. W niektórych pracach malarze odważyli się pokazać wieczne tematy z nowego punktu widzenia. Czy malarze czasami się śmieją z odbiorców? Nie, raczej wyśmiewają samych siebie, bo ironia i samoironia są głównymi cechami postmodernizmu. Jeżeli chodzi o fotografików, uważam, że są zawodowcami, którzy bardzo ciasno związani są ze Lwowem. Oni przemieszczają znaki z przeszłości w nasze realia. W żadnym wypadku nie kopiują znanych obrazów, a raczej udają się do przesunięcia akcentów. Np. jak w przypadku I. Lewina. Dla Dawida ważny jest Marat, natomiast dla niego – „nasza” wanna, która wywołuje dużo emocji u odbiorców. Jeżeli chodzi o Kostyrkę, to on chciał powiedzieć, że żaden z malarzy nie byłby przeciwny temu, by znaleźć się w towarzystwie takich znanych twórców jak Matejko, Wysocki i itp.

Na zakończenie jeszcze kilka myśli dyrektora Jerzego Onucha: „Przy zwiedzaniu wystawy powstaje pytanie o identyczność, tożsamość. Czy mamy prawo uważać, że pamięci jest tyle, ile ludzi? Innymi słowy, gdzie jest ta granica między pretensją wspólnoty i pragnieniem każdej osoby do zachowania swojej identyczności? Autorzy przedstawionych na wystawie dzieł ze swoja bezkompromisową pozycją są najlepszymi adwokatami naszego prawa do własnej pamięci, a otóż – do wolności”.

Jurij Smirnow
Tekst ukazał się w nr 1 (53) 15 stycznia 2008

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X