Jak uratować „polski” Lwów?

Jak uratować „polski” Lwów?

Do 1939 roku nie można mówić o żadnej oddzielnej ukraińskiej historii, nauce czy kulturze miasta: uczeni, malarze i pisarze, kompozytorzy i sportowcy, architekci i przedsiębiorcy ruskiego pochodzenia i wiary greckokatolickiej byli naturalną cząstką polskiej kultury i nauki. I jako takich znano ich w świecie, jeżeli byli znani. Nie można wyłączyć z polskiego kulturowego kontekstu Iwana Lewińskiego czy Iwana Trusza i na ich przykładach budować oddzielną ukraińską kulturę przedwojennego Lwowa. Było by to nielogiczne, bezsensowne i nieprawdziwe. I tak w każdej dziedzinie – Cerkiew czy polityka, biznes czy sztuka, itd.

Do „polskiego Lwowa” odnoszą się też nasze stare rodzinne fotografie i wspomnienia babci, starannie przechowane posrebrzane łyżeczki firmy „Fraget” i flaszki z nalewek Baczewskiego, przepisy na dobrą ćwikłę i makowiec. Całe nasze lwowskie „pańkanie” i „kawowanie”, bałak i batiarskie sentymenty, a i wiele innych rzeczy, które szczególnie lubimy przeciwstawiać „sowieckiej spuściźnie” – bierze swój oczątek właśnie w kulturze „polskiego Lwowa”. Ale „polski Lwów” – to nie tylko sentymenty rodowitego galicjanina i człowieka kulturalnego. To zarazem motor napędzający rozwój turystyki w naszym mieście i pomysł na przyszłość – idea rozwoju „europejskiego” Lwowa.

Chyba nie znajdzie się ktoś naiwny, który wyobrazi sobie, że tłumy turystów jadą do Lwowa, żeby sfotografować się pod pomnikiem Bandery, lub pospacerować ulicą Bohaterów UPA. Tak, przyjeżdżają do nas goście zarówno z Zachodu, jak i ze Wschodu, ale jadą właśnie po to, żeby zobaczyć ten niegdysiejszy „polski Lwów”. O tym trzeba pamiętać, cenić to i chronić. Szczególnie, gdy zajrzymy w bardziej lub mniej oddaloną przyszłość.

Jeżeli, na przykład, Ukraińcy dostaną kiedyś prawo bezwizowego wjazdu do Europy, to część strumienia turystycznego ze Wschodu podąży właśnie tam. Zresztą, w większości przypadków, postsowiecki turysta jest turystą jednorazowym. Przyjechał, zrobił zdjęcie, kupił pamiątkę i pojechał dalej – odfajkowano. Turystę z Zachodu Lwów też nie zadziwi swymi dziełami architektury czy zabudową, do tego głupio zwulgaryzowaną nowymi wtrąceniami wśród historycznej zabudowy miasta.

Żeby mieć turystyczną przyszłość, nasze miasto powinno wypracować jakąś propozycję dla zwiedzającego, który zechce tu przyjechać po wielekroć. Kulturową, sentymentalną propozycję poszukiwacza utraconej energetyki, powiewu minionych stuleci. Aby taki turysta powracał do Lwowa, podstawowym warunkiem powinno stać się przywrócenie miastu tego szczególnego, wypracowanego przez wieki klimatu, jego niezafałszowanej historii, autentycznej pamiątki i tradycji, które są przekazywane z pokolenia na pokolenie. W tym kontekście wykreślanie imion z lwowskiej historii i kultury, z nazw ulic i placów, rujnowanie przedwojennych zabytków, gwałcenie architektury idiotycznymi obrazkami i klimatyzatorami na fasadach, formowanie informacji turystycznej pod „tytułową nację” itd. – jest niczym innym, jak zacieraniem śladów tego prawdziwego, znanego w świecie Lwowa.

Z nacjonalistyczną zawziętością i kompleksami niższości dzisiejsi lwowiacy rzeczywiście mogą zetrzeć „polski Lwów” z oblicza miasta, ale nie ze światowych map historii i kultury. Przy tym, należy sobie uświadomić, że po pierwsze – w taki sposób zetrzemy też cząstkę własnej historii i kultury tego okresu, a po drugie – nie będziemy w stanie niczym tego wypełnić. W tym kontekście, tablice pamiątkowe półmitycznym „bojownikom za wolność Ukrainy” na kamienicach, pozbawionych ich polskiej historii, będą nie nową treścią kulturowo-historyczną, a jedynie znakami zniszczenia.

Nie trzeba okłamywać się iluzją, że można zatrzeć historię miasta, kulturowa spuścizna którego wpisana jest w księgę europejskiej cywilizacji i napisać nową historię, jako historię miasta bojowej sławy bohaterów z OUN. Nic, oprócz kompromitacji w świecie, z tego nie wyniknie. Dlatego uważam, że musimy uratować „polski Lwów” od bezwstydnej komercjalizacji i bezmyślnej ukrainizacji. Dopóki jeszcze jest co ratować.

 

(ukraińska wersja artykułu ukazała się na lwowskim portalu zaxid.net)

 

Wołodymyr Pawliw
Tekst ukazał się w nr 3 (151), 14-17 lutego 2012

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X