Jak to na Wielkanoc we Lwowi bywało „Święcone” – obraz namalowany przez Bronisławę Rychter-Janowską specjalnie dla „Światowida”, 1935 r.

Jak to na Wielkanoc we Lwowi bywało

Rozmowa szósta Anny Gordijewskiej z Anną Kozłowską-Ryś, historykiem sztuki, filologiem, tłumaczem, autorką książek „Lwów na słodko i… półwytrawnie” oraz nowo wydanych „Sekretów kresowych kuferków”.

Pani Anno, proponuję dzisiaj rozpocząć naszą rozmowę przed świętami Wielkanocnymi na wesoło.
Świetny pomysł! Wobec tego zacznę moją opowieść od pewnej starej lwowskiej anegdoty, gdyż święta Wielkanocne we Lwowie, i nie tylko we Lwowie, łączyły się zazwyczaj z parodniowymi wędrówkami po domach znajomych, siedzeniem przy suto zastawionych stołach i jedzeniem niemal bez końca. Otóż, pewien szacowny gość zaproszony na „święcone”, delektując się słodkimi wypiekami odezwał się w te słowa: „Muszę wyznać, że mazurki pani dobrodziejki o wiele więcej mi do gustu przypadają aniżeli Szopena”. – „Ach – skwitowała pani domu – „Bo on pewnie nie brał tyle szafranu, co ja!” Ot, i mała konfuzja. Przy tej okazji trzeba by dorzucić, iż szafranu dodawano nie tylko do sławnych bab wielkanocnych, bab szafranowych, ale i do innych wypieków, w tym i mazurków. Nadawał on bowiem ciastu pięknej, intensywnej żółtej barwy. Ponadto szafran z dawien dawna był niemal synonimem luksusu, jego stosowanie świadczyło o majętności gospodarza, bowiem nie była to przyprawa tania. Mawiano: „Lepszy funt szafranu niż wóz siana”. Zwłaszcza kuchnia staropolska lubowała się w szafranie, którym obficie posypywano i mięsa wszelakie i stosowano do wypieków, miało być „pieprzno i szafranno, moja mościa panno”. Nic więc dziwnego, że nie mogło go zabraknąć w potrawach wielkanocnych. Szafran do Lwowa wieźli kupcy z dawien dawna, a dzięki ulgom w płaceniu ceł i myt przyznanym im przez hospodarów mołdawskich – tamtędy bowiem wiódł szlak handlowy – był to interes intratny. Przywilej wydany w 1467 r. przez hospodara Stefana zachował dla „przyjaciół naszych kupców lwowskich” dawne ulgi. Dzięki temu dokumentowi wiemy, iż myto za szafran jak i inne „towary kramne” wynosiło 3 grosze od grzywny, a pobierano go w Serecie.

1. „Święcone” – obraz namalowany przez Bronisławę Rychter-Janowską specjalnie dla „Światowida”, 1935 r.

Czy z racji zbliżających się świąt Wielkanocnych cukiernicy szykowali specjalne wypieki?
Oferowano babki, przekładańce, serniki – niekiedy zwane serowcami, placki kruche, czekoladowe i marcepanowe zajączki, baranki, jajeczka, świnki. Najróżniejszych wersji mazurków było bez liku, a wszystkie zdobne a to rodzynkami i migdałami, a to innymi orzechami, bądź daktylami, figami, skórką pomarańczową w cukrze, konfiturami wszelkiego rodzaju, masami owocowymi. Wedle „Encyklopedii” Orgelbranda mazurki, kruche placki pieczone z mąki pszennej, jaj, cukru, migdałów i bakalii, znano pierwotnie jedynie na Mazowszu i dopiero z czasem upowszechniły się na wszystkich ziemiach Rzeczypospolitej. W nazwie zaś tych placków, tak typowych dla stołu wielkanocnego, zachowała się pamięć, iż jako pierwsze piekły je skrzętne i pracowite Mazurki.

Jakie znane i mniej znane dziś cukiernie były we Lwowie i co oferowały w okresie przedświątecznym?
W ofercie każdej cukierni były gotowe masy orzechowe, migdałowe, pistacjowe i kasztanowe, jak chociażby na pocz. XX w. u Henryka Tretera na ul. Kopernika 3, a wcześniej ul. Sykstuskiej 3, czy w magazynie fabryki parowej Jana Ruckera i Spółki przy ul. Karola Ludwika 3. W sklepach korzennych do nabycia były marmolady owocowe do ciast, baranki cukrowe, marcepanowe i czekoladowe, pisanki, kwiaty do ubierania tortów i torty same. Przepiękne pisanki majolikowe i porcelanowe można było nabyć na początku wieku u Kazimierza Lewickiego przy pl. Mariackim 10. Tam też pojawiły się w 1907 r. po raz pierwszy specjalne talerzyki na święcone jajka, zdobione we własnej malarni Lewickiego. Na ul. Batorego kierowano się pod numer 32 do „Cukierni Zakopiańskiej” Kazimierza Stefanickiego, tam gdzie wcześniej czekał swojej klienteli Czesław Schneider ze swoimi „baumkuchami” czyli sękaczami, i strojnymi marcepanami, lub do B. Wityńskiego pod numer 10, właściciela „pierwszej galicyjskiej fabryki pierników i cukrów”, a tam – do wyboru: makowce, kołacze, serniki, babki, kruche przekładańce, mazurki! Po wypieki z pracowni Macieja Kosteckiego biegło się albo do jego cukierni na ul. Karola Ludwika 3 albo do mleczarni pani Marii Komunickiej-Rapalskiej przy ul. Akademickiej 24. Cukiernicy oferowali też eleganckie bomboniery z pomadkami i cukierkami jako prezenty. Nie można też zapomnieć o … śmigusach. Były to flakoniki-polewaczki na dyngusa, przeważnie w najzabawniejszych kształtach – a to żabki, a to chrząszcza lub myszki. Bywały też i o ludzkiej postaci np. Chińczyka. Takie śmigusy na przełomie XIX i XX w. można było kupić m.in. w magazynie z zabawkami znanego kupca pana Henryka Müllera przy ul. Halickiej, a później w tym samym miejscu u Kaczyńskiego i Oberskiego, lub u Alfreda Beacocka przy ul. Hetmańskiej 4.

A czy to prawda, że były wypieki w tamtych czasach specjalnie dla diabetyków?
O diabetykach pamiętała właścicielka działającego w okresie międzywojennym sklepu i cukierni przy ul. Sykstuskiej 31, pani doktor Olga Elsterowa. To tam można było zamawiać wszelkie ciasta świąteczne pieczone według specjalnej receptury na „niezrównanym syropie Lebrose”, produkowanym przez warszawską Wytwórnię Artykułów Spożywczych dla Diabetyków. Pod koniec lat 30. sklep przeniesiono nieopodal, na ul. Legionów pod numer 9, nadal oferując wypieki i inne artykuły dla osób z cukrzycą, choć pani Elsterowej przedstawicielstwo „Lebrose” odebrano, i wytwórnia w 1937 r. otworzyła we Lwowie własny sklep specjalistyczny przy ul. Szajnochy 3.

Ale jednak przede wszystkim piekło się w domu. Na zakupy w cukierniach nie każdy mógł sobie pozwolić.
Oczywiście! Panie domów stanowiły prawdziwą konkurencję dla cukierników, piekarzy a nawet masarzy. Zapasawszy fartuszki, czy to same czy z „dziewczyną” do pomocy, już na dni parę przed świętami przystępowały do pracy. Z szuflad wyciągano stare pożółkłe karteluszki i wypracowane zeszyciki z tradycyjnymi przepisami mam, babć i prababć. W iluż domach jeszcze i dziś służą one wiernie przy przygotowywaniu świątecznych przysmaków! W niejednym domu wyczarowuje się te baby wielkanocne, te przekładańce, mazurki i serowce, dokładając wszelkich starań, by nadać im dawny, utrwalony w pamięci smak.

Gdy mowa jest o wielkanocnych wypiekach, nieodmiennie od razu na myśl przychodzą babki i mazurki.
To za tymi babkami wielkanocnymi i polskimi świętami tęsknił w Szwajcarii Juliusz Słowacki. Z tej tęsknoty i bolesnego poczucia pustki postanowił … nauczyć swoich gospodarzy piec baby wielkanocne, których tam nie znano! W liście do matki poprosił więc o przepis „bab naszych, bab prawdziwych, z szafranem”. „(…) Mają tu doskonałe cukierki i ciasta – pisał – ale ja zawsze o babach gadam (…), więc się babom zachciało widzieć baby, wiedzą albowiem, że to ciasto żeńskiej płci nosi nazwisko.” Pani Salomea przysłała oczywiście przepis. „Przepis Twój na baby odebrałem i już przetłumaczony na francuski język. Pani Pattey ma go wkrótce spróbować – ale wątpię, aby jej się udał, bo pamiętam, jakich trosk doznawałaś piekąc baby wielkanocne, z jakim drżeniem odmykaliście piec, w którym się rumieniły”. Nie udało się jednak w 1834 r. upiec w Szwajcarii polskich bab wielkanocnych, zaś rok później wskutek dalszych nalegań Juliusza pojawiła się na szwajcarskim stole owa baba. Czy był to wypiek udany? Czy naprawdę smakował jak legendarna polska baba wielkanocna? Niestety, efekt był ponoć dość mizerny, według słów Słowackiego: „(…) podług Twojej recepty zrobione baby nie bardzo się udały – winien temu piec niedobrze napalony. Ciasto było ciężkie – zawsze jednak jadłem je z wielką przyjemnością”.

Baby pieczono zawczasu i pieczenie puchowego ciasta wymagało szczególnej troski.
Sławę polskich bab wielkanocnych utrwalił słynny rysownik Andriolli. Na jednym z jego rysunków z cyklu „Z życia dworu wiejskiego”, publikowanego w warszawskich „Kłosach”, gospodarz domu staje w otwartych z nagła drzwiach kuchni, zaś baba – „zawiana”, wykrzywiona, niemal wyskakuje z formy a przerażone gosposie załamują ręce. Rysunek ten zyskał ogromną popularność i budził powszechną wesołość. Baby czy też babki pieczono bowiem z ogromną starannością, ba, rzec by można, że wręcz ceremonialnie, bacząc by ich nie „zawiać”. Pani domu, przygotowawszy wszelkie potrzebne składniki, zamykała się ze służbą żeńską lub sama w odpowiednio nagrzanej kuchni i zabierano się do przyrządzania ciasta. Drzwi i okna musiały być szczelnie zamknięte aż do zakończenia całego tego rytuału – wyciągnięcia upieczonej babki z pieca. A bywały babki czasami ogromne, prawdziwe – baby, dochodzące nawet do metrowej wysokości, tym większa więc musiała być troska o nie.

A czy kunszt w pieczeniu bab wielkanocnych podziwiano i chwalono?
Zdarzało się, iż nagradzano nie tylko słowem. Od potomkini rodziny Teppów, pani Ewy Mołoń – rodziny, z której wywodził się i znany malarz lwowski Franciszek Tepa, i cukiernik Tomasz Tepa – dowiedziałam się, że sławetnej pannie Apolonii Teppównej, córce Kaspra, obywatela miasta Lwowa, wystawiono taki komiczny dyplom: „Ponieważ WPanna Apolonia Teppa powszechnie pod nazwiskiem „Ciocia” znana, mieszkająca we Lwowie, przez ciągłe w sztuce babiarskiej doświadczenia i dochodzenia, roztropne z babami obchodzenie się, staranne ich wzrostu od rozczynu aż do wypieczenia pielęgnowanie, delikatne ich z form wyciąganie i tysiączne inne fortele i zręczności obroty do tego doskonałości stopnia doprowadziła, że baby jej nie tylko na wystawach wiedeńskich ale i na paryskich i londyńskich umieszczone by być mogły, więc w sprawiedliwym uznaniu jej dla dobra bab poniesionych trudów, mozołów i zasług i gorliwego wydoskonalenia swojej sztuki, niniejszym się Jej dyplom na „rzeczywistego Babenmeistra” z uwolnieniem od taksy i stempla udziela”. Zapewne nie jednej lwowskiej gospodyni taki dyplom należałoby przyznać!

To prawda, we Lwowie i dziś gospodynie pieką przepyszne, pulchne babki i każda z pań ma swój niezastąpiony przepis ręcznie wpisany do zeszytu, z domu wyniesiony.
A jeśli o wielkich babach wielkanocnych mowa, to wspomnijmy babę wielkanocną „niewidzianych dotychczas na ziemi rozmiarów” lwowskiego cukiernika Władysława Podhalicza. Baba owa wystawiona została na pokaz w marcu 1910 r. w witrynie cukierni pana Podhalicza przy ul. Akademickiej 5 we Lwowie. A czas ku temu był niecodzienny i nie były to tylko zbliżające się święta. Otóż wtedy to właśnie zbliżała się do Ziemi kometa Halley’a i wszyscy szykowali się jeśli nie na koniec świata, to na zjawiska niezwykłe na niebie. „Kometa Halley’a zbliżająca się do nas z nadzwyczajną szybkością, chcąc osłodzić mieszkańcom miasta przepowiadaną na maj katastrofę końca świata, wyrzuciła z swego łona niewidzianych dotychczas na ziemi rozmiarów Babę Wielkanocną” – głosiła reklama w „Gazecie Lwowskiej”.

Nakrycie świąteczne stołu było nie mniej ważne jak to, co się podawało.
Nie mogło zabraknąć zielonego przybrania: barwinku, bukszpanu i bukiecików kotków wierzbowych. Brzegi rozstawianych półmisków i płytkich talerzy z mięsiwem czy wędlinami dekorowano piklami, sałatką majonezową, zieloną sałatą i galaretkami w różnych kolorach, zaś w środek każdego „podania” wkłuwano gałązkę bukszpanu lub borówki, nadając całości prawdziwie świąteczny wyraz. Jajka ugotowane na twardo i obrane ze skorupek układano na kryształowej salaterce, wraz z widelczykami, i stawiano przed nakryciem pani domu, gdyż to ona starym zwyczajem dzieliła się jajkiem z każdym nowym gościem, zapraszając go do stołu. Między półmiskami rozstawiano różne ostre przyprawy jak chrzan z octem, chrzan ze śmietaną, musztardy, sosy zimne, chleb, masło najczęściej w formie baranka. No i babki! Powinny były być pokrajane w plastry, następnie złożone w całość a ozdobione zieloną gałązką czekały na swoją kolej, królując wśród cienkich, kruchych mazurków zdobnych rodzynkami i pokrojonymi migdałami, „niczym generalicja wśród prostych żołnierzy”.

„Leżą rzędem ułożone:
Te mazurki postrojone,
Co sąsiadek są podziwem –
Więc i placki przekładane –
I kołacze te rumiane,
Co po stole gęsto stoją,
I barwinkiem stół ten stroją.
W środku stołu stoi wiernie,
I urobiony jest misternie
Ów baranek co prowadzi
I te grzechy świata gładzi.
A już głębiej, za barankiem
Wonne kwiaty stoją wiankiem”
– pisał Wincenty Pol w „Pieśni o domu naszym”.

I cóż to za Święta bez dobrego trunku?
Fabryka Wódek Polskich i Nalewek Owocowych Markusa Kesslera zachwalała swoje trunki w sklepach przy ul. Gródeckiej 56 i Barskiej 1. Handel win Ludwika Stadtmüllera przy ul. Krakowskiej 9 nieodmiennie cieszył się zwłaszcza w okresie świątecznym wielką popularnością, podobnie jak piwnice Maxa Wixela przy ul. Ormiańskiej i Krakowskiej. Wyliczać by można było długo, gdyż sklepów z towarami delikatesowymi i wszelakimi alkoholami we Lwowie nigdy nie brakowało. Było w czym wybierać, oj, było. Jednym z najczęściej obecnie wymienianych był XIX-wieczny sklep z towarami korzennymi Karola Bałłabana – być może i dlatego, że zachowało się parę dobrych fotografii z widocznymi witrynami. Po likiery, koniaki i „słynną z dobroci” wódkę „Leonardówkę” podążano na przełomie XIX/XX w. do cenionego Leonarda Soleckiego na ul. Batorego 2. Jednym słowem, nie samym „Baczewskim” stary Lwów stał.

A gdzie kupowano wędliny we Lwowie na stół wielkanocny?
W te najsmaczniejsze zaopatrywano się u renomowanych wytwórców, w firmach znanych w mieście od wielu lat: u Franciszka Underki przy ul. Krakowskiej 15; potem u jego wnuka Józefa Kotowicza początkowo pod tym samym adresem a potem przy Rynku 25, mającego we Lwowie kilka sklepów, Józefa Linttnera przy Rynku 3, a następnie Kazimierza przy ul. Legionów 1, Adolfa Teliczki przy ul. Akademickiej 14 czy w sklepie „Pod Wyśmienitą Szynką” Ferdynanda Plewnickiego przy ul. Szymona 2, Józefa Nowaka na pl. Bernardyńskim, ul. Piekarskiej i Leona Sapiehy. A po dobrym wielkanocnym śniadaniu można było się udać w okresie międzywojennym na odrobinę rozrywki do jednego z wielu lwowskich lokali. Do swojej „Bagateli”, pełnej barwnych świateł i efektów świetlnych, zapraszał popularny we Lwowie „Franz”, czyli Franciszek Moszkowicz, gwarantując „świąteczny humor, świetną orkiestrę, bajeczne produkcje pięknych kobiet i zgrabnych tancerzy” tudzież „nastrój pełen wesela i wytworności”.

Na „święconym” spotykano się nie tylko w gronie rodzinnym ale wspólne spotkania i świętowanie organizowały także różne stowarzyszenia.
Tak było. Na przykład członkowie Polskiego Towarzystwa Gimnastycznego Sokoła II w Lwowie spotykali się w restauracji Władysława Kozłowskiego przy jego sklepie korzennym na ul. Gródeckiej 85. Notabene, Władysław Kozłowski był współzałożycielem i „skarbnikiem prowizorycznym” Towarzystwa a później członkiem komisji rewizyjnej. Posiedzenie komitetu organizacyjnego Sokoła II w kwietniu 1903 r. odbyło się właśnie w gościnnej sali przy ul. Gródeckiej a w sklepie wyłożono listy wpisowe, nad którymi „druh Kozłowski” trzymał pieczę. Pierwsze wspólne spotkanie wielkanocne dla członków i ich rodzin odbyło się rok później, przy czym wynajęto oczywiście „wielką salę handlu korzennego dha. W. Kozłowskiego przy ul. Gródeckiej”. W sklepie przechowywana była też puszka na dobrowolne składki na budowę własnej sokolni Towarzystwa (powstała w kilka lat potem przy ul. Kętrzyńskiego). Spotkania zwane „opłatkiem” i „święconym” miały w ruchu sokolskim charakter stały. Pielęgnowano tę tradycją, gdyż – jak dostrzegali to działacze – zwyczaj ten łączył ludzi i budził koleżeństwo. Nie ma wątpliwości, że wprowadzał bardziej familiarną atmosferę w szeregach stowarzyszenia.

Pani Anno, czy możemy podzielić się z naszymi Czytelnikami przedwojennymi lwowskimi przepisami na Święta?
Z miłą chęcią! To może na mazurki? Proponuję coś z przedwojennych zapisków pana Karola Sochackiego.

Przepis Karola Sochackiego na mazurek (zbiory Anny Kozłowskiej-Ryś)

Mazurek daktylowy
Ubić pianę z 6 białek dosypując po trochę 1 funt miałkiego cukru a potem ucierać w donicy przez pół godziny. Dodać ½ funta oparzonych i poszatkowanych drobno migdałów, ½ funta daktyli pokrojonych w paseczki i ½ funta tartej czekolady. Wszystko to wymieszać razem, rozsmarować na blasze wyłożonej opłatkami i upiec w letnim piecu. Po wystygnięciu polukrować lukrem białym cytrynowym lub ananasowym.

Przepis Karola Sochackiego na mazurek (zbiory Anny Kozłowskiej-Ryś)

Mazurek czekoladowy na kruchym spodzie
Upiec cienki placek z kruchego ciasta, biorąc ½ funta masła, ½ funta mąki, ¼ funta cukru i 1 żółtko, a po upieczeniu posmarować następującą masą: 4 jaja uwiercić z ½ funtem cukru, ½ funta tartej czekolady, łyżką mąki. Wymieszać z ¼ funta szatkowanych migdałów i wstawić na 10 minut do letniego pieca.

Jedna uwaga: biały lukier to lukier z utartego białka z cukrem. Lukier sporządzony z białka utartego z wodą jest lukrem przeźroczystym. Zaś 1 funt to ok. 45 dekagramów.

Pani Aniu, zaczęłyśmy naszą rozmowę na wesoło, na koniec zaś chciałabym przywołać jeden ze szczególnie wzruszających mnie wierszy Witolda Szolgini „Wielgi tydziń” zbioru „Krajubrazy syrdeczny”; zamieszczony również w tomie 5 „Tamtego Lwowa” – „Z życia miasta”).

To wiersz napisany w bałaku, zrodzony z tęsknot i miłości. Przyznam się, że bez drżenia w głosie nie jestem go w stanie nigdy przeczytać do końca…

„Wielgi tydziń”
Najsampirw dni byli dyszczowy i chmurny
I wieży kuściołów wy mgli si nurzali,
Zamglony był tagży mój Łyczaków górny,
Dziś pamieńciu wiernu wułany z uddali…
…Marzyc sy przyz Miastu puwoli wyndruji
W swym siraku zgrzebnym, na dyszczu zmuczonym;
Ali puprzyz chmury już si słońcy czuji,
Taj już pełnu bazik pud Świentym Antonim.
Otu Wielgi Tydziń w puwadzy nadchodzi,
W kuściołach fiulety, świcy si ni palu;
Puklińkali razym i starzy, i młodzi,
A kużdyn si kaja w swojim gorzkim żalu…
Gdy już Wielgi Piontyk – chudzeni pu Lwowi,
Pu tych Grobach Bożych przystrujonych pieńkni;
A tegu nastroju – dziś nikt ni wypowi,
Ud mych rzewnych wspomniń już mi sercy mieńkni…
W Wielgi zaś Suboty wy wiczornyj porzy –
Dzwony ruzdzwuniony i urganów grani;
Dziś to jeszczy słyszym, mój Ty dobry Boży
(Ta i z kalichlorku ukropny strzylani…).
Wychodzym z Katedry ud Buimów strony,
Tyj kaplicy staryj, uzdubionyj cudni;
Puza mnu urgany, a nade mnu dzwony,
Gułembi przysiedli na rynkowyj studni…
Hulam sy przyz Rynyk, Rusku i Pudwali,
Łyczakosku potym, du chawiry mojij;
W okni punad bramu już si światłu pali –
Już jezdym w pukoju, dzie świncony stoji…
Pusirodku stołu, na białym ubrusi,
Baranyk je w owsi i jajka kraszony,
I kilbasa z czosnkim swym zapachim kusi,
A placyk i babki – bukszpanym strujony…
Mamcia furt si krzonta, Tatu pudśpiwuji:
„Wysoły nam dziś dzień…” (jak dziś to pamnientam…),
Nu, a ja sy placyk cichcym pudskubujim –
Nadeszli nareszci Wilkanocny Świenta!

Pani Anno, zanim rozpoczęliśmy naszą pierwszą rozmowę z cyklu Kurierowe rozmowy przy kawie kupiłam poprzez internet książkę pani autorstwa Lwów na słodko i półwytrawnie. Jest na tyle ciekawa i zawiera informacje i zdjęcia nie drukowane wcześniej w innych wydaniach o Lwowie, że chce się wracać do ponownego czytania. Niedawno ukazała się następna – „Sekrety kresowych kuferków. Opowieść o przedmiotach, ludziach i mieście” Do nas zwracają się z pytaniem gdzie można kupić Pani książki?
Moje książki można kupić: w księgarniach: Libera w Przemyślu, Rynek 26, Akademickiej w Krakowie przy ul. św. Anny 6, a także w Warszawskiej, w Warszawie przy ul. Zielnej 39. We wszystkich księgarniach można zamawiać poprzez internet. Sprzedaż również jest prowadzona poprzez Wydawnictwo – portal Allegro oraz zamówienia na profilach książek na FB: sekretykresowychkuferkow i lwownaslodko

A ja właśnie zamówiłam już „Sekrety kresowych kuferków. Opowieść o przedmiotach, ludziach i mieście”.
O, jak miło!

Życzę wszystkim udanych tradycyjnych lekkich bab wielkanocnych i pogodnych, spokojnych, radosnych Świąt Wielkanocnych!

Dziękuję bardzo. W imieniu naszej redakcji życzę Pani oraz całej rodzinie spokojnych Świąt i wspaniałych słodkich wypieków!

Rozmawiała Anna Gordijewska
Tekst ukazał się w nr 6 (346), 31 marca – 27 kwietnia 2020

Anna Gordijewska. Polka, urodzona we Lwowie. Absolwentka polskiej szkoły nr 10 im. św. Marii Magdaleny we Lwowie. Ukończyła wydział dziennikarstwa w Lwowskiej Akademii Drukarstwa. W latach 1995-1997 Podyplomowe Studium Komunikowania Społecznego i Dziennikarstwa na KUL. Prowadziła programy w polskim "Radiu Lwów". Nadawała korespondencje radiowe o tematyce lwowskiej i kresowej współpracując z rozgłośniami w Polsce i za granicą. Od 2013 roku redaktor - prasa, radio, TV - w Kurierze Galicyjskim, reżyser filmów dokumentalnych "Studio Lwów" Kuriera Galicyjskiego. Od września 2019 roku pracuje w programie dla TVP Polonia "Studio Lwów". Otrzymała nagrody: Odznaka "Zasłużony dla Kultury Polskiej", 2007 r ., Złoty Krzyż Zasługi, 2018 r.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X