Jak Polacy Charków budowali. Część LXVII Aleksandrowski szpital w Charkowie (z archiwum autora)

Jak Polacy Charków budowali. Część LXVII

Epidemie i zarazy w Charkowie oraz udział Polaków w ich przezwyciężeniu

Pojawienie się w 2020 roku na terenie całego świata dotychczas nieznanego wirusa, zwanego Covid-19 (koronawirus), skłania do spojrzenia na historię dawnych epidemii, które rozpowszechniały się z zabójczą skutecznością i dziesiątkowały populację w XIX i na początku XX w. na terenie Słobodzkiej Ukrainy, ze szczególnym uwzględnieniem działalności Polaków w próbach ich przezwyciężenia.

Wiodąc historyczny dyskurs, należy w pierwszej kolejności zauważyć, że wszelakie znane epidemie wybuchały z powodu czynnika ludzkiego, jakim było wywołujące mór zaniedbanie podstawowych zasad higieny.

Charków XIX wieku, gdy chodzi o rozpowszechnianie się zarazy i epidemii, stanowił wręcz „idealne miasto”, co wynikało z zanieczyszczenia miasta, wód w rzekach, oraz położenia Charkowa w okolicach błotnych. Dodajmy powszechną niewiedzę mieszkańców o należytym zachowaniu zasad higieny.

Aleksandrowski szpital w Charkowie (z archiwum autora)

Jeszcze w 1815 roku profesorowie Charkowskiego Imperatorskiego Uniwersytetu zauważyli, że w mieście każdego roku występuje stosunkowo duża śmiertelność wśród przyjezdnych profesorów i wykładowców, którzy prowadzili siedzący tryb życia. „Wszyscy przyjezdni w szybkim czasie tracą naturalny kolor twarzy, która pokrywa się tzw. charkowską bladością” – pisano w „Statystycznym Listku” z 1883 roku. Z tej też racji postulowano w latach 20. i 30. XIX wieku o przeniesieniu uniwersytetu z Charkowa do innego bardziej zadbanego miasta.

Dawne charkowskie zarazy i epidemie rozpowszechniały się przede wszystkimi z powodu braku należytego utrzymania rzek – Łopani i Charkowa, do których wrzucano odchody i zgniliznę. Do pojawienia się wodociągów rzeki były podstawowym źródłem zapasu wody, która jednak z winy samych mieszkańców była sporadycznie zatruwana. Do rzek wrzucano śmieci, prano w nich bieliznę, moczono skóry i wreszcie z tych samych rzek brano wodę dla przygotowania żywności.

Kolejnym źródłem powstania epidemii były miejscowe błota, które rozciągały się wzdłuż rzek, a wiosną i jesienią w czasie wylewu przenosiły się w stronę centrum miasta, co jak już wspominano – paraliżowało jego życie, gdyż nie było możliwości swobodnego poruszania się pieszo czy nawet konno.

Zabijajcie muchy, one przenoszą bakterie cholery na jedzenie, napoje, z człowieka chorego na zdrowego (z archiwum autora)

Wreszcie trzecie źródło zachorowań wywodziło się z ogólnego stanu utrzymania miasta. Charków był znany z czterech wielkich jarmarków, na które przybywali kupcy z guberni oraz innych części Imperium Rosyjskiego. Docierali tu również Polacy z Biłgoraja. Każdy z tych jarmarków ściągał ogromne rzeszę ludzi, a „zjazdy wozami i końmi bywają tak liczne, że z trudem można pieszo się przedostać. Wozy i konie przez cały czas stoją na placach i ulicach, a od tego wszystkie ulice i place są tak zagnojone, że nawet w upalne dni od pyłu z trudem po nich można chodzić. Często brud tak się zwiększa, że staje się niemożliwym poruszanie w ekwipażach” – pisał charkowski historyk D. Bahalej. Po zakończonych jarmarkach ulic nikt nie sprzątał, a pozostawione gnijące odchody zanieczyszczały powietrze, co negatywnie odbijało się na drogach oddechowych mieszkańców. W centrum miasta znajdowały się również mięsne jatki, gdzie zabijano zwierzynę, a pozostałości z tuczników wyrzucano na ulicę lub do szamb.

We wszystkim winna cholera, mal. Paweł Fiedotow (z archiwum autora)

Brud z każdym rokiem zwiększał się również przy domach mieszczan, gdyż wszelkie odchody gromadzono w szambach, których nie poddawano oczyszczaniu. Bahalej dodawał, że najwięcej zanieczyszczeń pochodziło od ogromnej liczby świń i psów, wypełniających podwórza i ulice miasta. „Zgnilizna, przemieszawszy się latami, wydziela nieznośny smród, od którego, szczególnie w okresie błotnistym, należy zasłaniać nos, usta, a nawet oczy”. Dalej historyk zauważył, że nikt nie wywoził zanieczyszczeń z miasta i w ten sposób „cały gnój od założenia Charkowa w nim pozostaje”.

Jeszcze w 1803 roku zarząd lekarski zwracał uwagę na dziwny zwyczaj istniejący w Charkowie związany z pochówkiem zmarłych. Na charkowskich cmentarzach jesienią kopano duże doły, do których wkładano ciała zmarłych. Doły te nie zasypywano przez całą zimę. Dopiero wiosną rodzina zmarłego przybywała na cmentarz, aby zabrać zmarłego na właściwe miejsce pochówku. Taki zwyczaj był praktykowany i latem, co sprawiało, że odór rozkładających się ciał, rozprzestrzeniał się po mieście. W ten sposób chowano, a raczej składano szczątki zmarłych na skutek epidemii. Ciała choleryków grzebano również na zwykłych cmentarzach. W pewnym roku zauważono, że na tych mogiłach „utworzyły się ogromne zapaści, skąd wydobywały się szkodliwe opary, zdolne zarażać powietrze”.

Jeszcze jeden element wpływający na pojawianie się infekcji wynikał z dużego zagęszczenia miejscowej biedoty, mieszkającej w ciasnych, wilgotnych i słabo przewietrzanych pomieszczeniach.

Mimo że wielokrotnie próbowano naprawić niniejszy stan miasta, sami jednak mieszkańcy z racji niskiej oświaty nie widzieli potrzeby dbania o należytą czystość. Urzędnicy państwowi również nie zawsze rozumieli potrzeby naprawy miasta i uwolnienia go ze śmieci i brudu. Nic zatem dziwnego, że w takich okolicznościach niemal każdego roku miasto cierpiało od różnych epidemii i zarazy, które dziesiątkowały miejscową ludność.

Pierwsza na większą skalę epidemia cholery wybuchła w Charkowie w 1830 roku. Początki jej zaobserwowano na najbardziej zabrudzonych ulicach, w tym na Zanietyczyńskim kwartale i ulicy Cygańskiej. Przebieg epidemii jest znany dzięki opracowaniom D. Bahaleja, F. Renhardta oraz doktora Michała Tomaszewskiego (zm. 23. 10. 1898), Polaka i absolwenta miejscowego uniwersytetu, który po 1853 roku zmienił wyznanie na prawosławne. Tomaszewski na podstawie badań cerkiewnych ksiąg metrykalnych stwierdzał, że pierwsze ofiary w mieście pojawiły się 23 lipca 1830 roku.

Mimo narastającej epidemii miasto podjęło z nią walkę dopiero w połowie września, kiedy to urządzono w jednym z budynków odpowiedni szpital choleryczny. Poddano również czternastodniowej kwarantannie mieszkańców zarażonych domów, a mieszkania dezynfekowano. Na skutek epidemii cholery z 1830 roku, w Charkowie zmarło od 360 do 1000 osób.

Ludność, zamiast podjąć się oczyszczenia grodu, zaczęła snuć domysły na temat winowajców epidemii. Rozpuszczano plotki o zatruciu studni przez niewiadomych sprawców oraz pochówków żywych ludzi, na podstawie lekarskich aktów zgonu, wydanych przez doktora Brandejsa, którego postanowiono ukamienować, a zwłoki wrzucić do rzeki. Jedynie stanowcza postawa policji powstrzymała gniew ludu. Po ustaniu epidemii mieszkańcy nadal wszelkie nieczystości wywozili do rzek, a na ulicach leżały resztki zwierząt.

Cholera pojawiała się w Charkowie w 1831 oraz 1833 roku, jednak o mniejszym zasięgu niż ta z 1830 roku. Odnotowano ją również w 1847 roku – została zawieziona przez jednego z przyjezdnych. Epidemia trwała od lipca do września tegoż roku. Wówczas zmarła „znaczna liczba mieszkańców miasta”. Zdarzały się przypadki, gdy wymierały całe rodziny. Jednak niniejsza epidemia nie przyniosła tak drastycznych skutków, a to za sprawą osobistego zaangażowania wybitnego lekarza Władysława Frankowskiego, gdyż wówczas aż 75 procent chorych powróciło do zdrowia. Frankowski również dał się poznać jako wybitny lekarz w czasie kolejnej epidemii cholery w 1848 roku. Spod jego pióra ukazał się szereg artykułów dla ludności na temat przeciwdziałania epidemii cholery. Profesor M. Sumcow, wspominając o Frankowskim, zaznaczył, że „samodzielnie opłacał leki dla biednych, na przykład od 1851 do 1856 roku bezpłatnie leczył 2284 osoby z ubogich rodzin”. Frankowski zwracał również uwagę na dużą śmiertelność dzieci do 5 roku życia, przekraczającą ponad 50 procent.

W pomoc dla cierpiącej ludności zaangażował się kolejny polski uczony profesor miejscowego uniwersytetu Napoleon Halicki. Za swoje zaangażowanie w to dzieło otrzymał osobiste podziękowanie od cara oraz nominację na posadę dyrektora Charkowskiej Wyższej Szkoły Weterynarii. To właśnie Halicki w 1887 roku stanął na czele komitetu do spraw zwalczania cholery, poprzez naprawienie stanu higieny miasta, które zapoczątkowano w latach 60. XIX wieku. Wówczas to zaprowadzono system wodociągów oraz częściowo uprzątnięto miasto.

Kolejny raz epidemia cholery grasowała w Charkowie w 1866 roku. Chcąc zlikwidować ogniska zakażeń, urzędnicy miejscy wraz z lekarzami Ganem i Hakienym przeprowadzili oględziny zajazdów oraz pomieszczeń rzemieślniczych, stwierdzając liczne braki w zachowaniu podstawowych norm sanitarnych. Epidemie miały miejsce i w kolejnych latach, choć dzięki rozwojowi medycyny oraz oczyszczeniu miasta nie niosły już tak ogromnych spustoszeń.

Znaczące żniwo zebrała epidemia cholery jeszcze w 1871 roku. Według ówczesnych danych zmarło od 849 do 906 infekowanych. W następnych latach wybuchy cholery nie miały już tak powszechnego zasięgu. Lekarze, tacy jak Antoni Giryn starali się wypracować własne metody leczenia pacjentów, a ich wyniki były publikowane nawet w polskiej prasie. Obok wyżej wspomnianych Polaków w dzieło zwalczania epidemii zaangażowali się następujący polscy lekarze: Jerzy Poluta, Teodor Opęchowski, Fryderyk Wilhelm Allbrecht, Aleksander Rączewski oraz wielu innych. O takich lekarzach jak Walerian Łaszkiewicz (1835–1888) oraz Jan Łazarewicz (1829–1902) mówiono, że byli „ogromnymi gwiazdami nauk medycznych”, dzięki którym dostęp do medycyny miały nie tylko warstwy bogatych mieszczan, ale i biedota. Doktor Zygmunt Robak, dla przykładu, w dziecięcym szpitalu organizował pomoc dla dorosłych, którzy z racji finansowych nigdzie nie mogli liczyć na pomoc.

Mikołajowski szpital w Charkowie (z archiwum autora)

Na kolejny wybuch cholery w 1892 roku miasto poczyniło znaczne przygotowania. Z różnych części Rosji do Charkowa docierały wiadomości o wybuchu epidemii. Rozpoczęto więc szczegółowe oczyszczanie miasta „w rozmiarach dotychczas nieznanych”. Stare szamba opróżniono, zaległe śmieci i nawóz – wywieziono poza miasto. Ustanowiono kontrolę nad jakością podawanej do domów wody. Zatroszczono się o dostarczenie zdrowej żywności dla najbiedniejszych. Epidemia trwała w mieście od lipca do września i w tym czasie zarażeniu uległo zaledwie 66 osób. Cholera pojawiała się sporadycznie także i w XX wieku. Zapadały też na nią dzieci, a nawet niemowlęta.

Obok cholery, Charków nawiedzała epidemia tyfusu. Tak w czasie tej epidemii w 1845 roku zaraził się doktor Władysław Frankowski, na skutek przenoszenia chorych do szpitala. Tyfus wybuchał późną jesienią i trwał przez całą zimę. Mieszkańcy Charkowa zapadali na tyfus w latach 80. XIX wieku, a w 1889 roku ogłoszono stan epidemii. W tym czasie od lipca do końca października zachorowało 585 osób. Podobną statystykę zaobserwowano w latach 1891 i 1892. W latach 1896,1900 oraz w 1901 roku na tyfus chorowało około 2000 mieszkańców miasta. Choroba dotykała wszystkich warstw ludności bez wyjątku na narodowość i wyznanie. Tak dla przykładu od zarażenia tyfusem, w wieku 23 lat zmarł 28 września 1899 roku student uniwersytetu Franciszek Wiranowski.

Brak zachowanych metryk kościelnych sprzed 1899 roku nie pozwala na ustalenie dokładnej liczby zmarłych od epidemii Polaków w Charkowie. W metrykach z lat 1899–1916 nie zawsze ukazywano, a od 1911 praktycznie zaniechano wpisywania przyczyny zgonu. Poniższa tabela ukazuje liczbę zmarłych w latach 1899–1910 wskutek różnych chorób zakaźnych, która wykazała, że najczęściej umierano od świerzbu. Jednak bardziej szkodliwymi niż wszelkiego rodzaju epidemie, były warunki mieszkaniowe charkowskiej biedoty, które skutkowały chorobami dróg oddechowych oraz zapaleniami płuc, prowadzącymi do zgonów.

Tyfus szerzył się również wśród wojskowych. O zmarłych na tyfus wśród charkowskich wojskowych w latach 1907–1909 informuje poniższa tabela, która została sporządzona na podstawie zapisów metrykalnych katolickiego kościoła w Charkowie.

Wśród innych epidemii, z którymi borykało się miasto w minionych wiekach, należy wyszczególnić również takie choroby jak odra, szkarlatyna, ospa i wiele innych. Zdarzały się zachorowania na gruźlicę, a nawet malarię, którą nazwano „typową dla Charkowa chorobą, corocznie przykuwającą do łóżka już nie setki, ale tysiące charkowian”.

Tu również Polacy stanęli do walki z epidemiami. Doktor Feliks Bijejko (?–1855) na podstawie obserwacji panującego szkorbutu wśród wojskowych Azowskiego Pułku Piechoty wydał w 1847 roku osobną publikację na temat przezwyciężenia tej choroby. Sam zaraziwszy się tyfusem, zmarł przedwcześnie w 1855 roku. Na temat odry pisał zmarły w Charkowie doktor Jan Kamieński (?–1862)

Prawdziwym utrapieniem charkowskiej biedoty był jednak świerzb, na który w 1883 roku zachorowało 387 osób. Podobną statystykę można zaobserwować również w następnym roku. Pod koniec XIX i początku XX wieku była to najczęstsza choroba zakaźna, z którą udawano się o pomoc do lekarzy. Tak dla przykładu na świerzb zmarł 7 października 1905 roku inżynier górnictwa Paweł Kłopotowski. W wieku dwóch lat 1 września 1909 roku zmarł syn szanowanego w mieście lekarza – Bolesław Robak.

Świerzb znajdował podatny grunt w takich miejscach, jak charkowska aresztancka rota, gdzie 1 grudnia 1901 roku zmarł pochodzący z okolic Warszawy Jan Krzysztosiak. Największe jednak żniwo świerzb zbierał w Charkowie w okresie I wojny światowej, wśród osadzonych w aresztach jeńców wojskowych oraz przybyłych polskich wygnańców.

Przedstawione powyżej przykłady epidemii, które sporadycznie wybuchały w Charkowie, wyraźnie wskazują, że swoje źródło miały w nienależytym utrzymaniu higieny miasta. Wraz z jego oczyszczeniem, mimo że zdarzały się epidemie, nie niosły tak zgubnych skutków, jak te z początku XIX wieku. Korzystnym stał się rozwój medycyny oraz przybycie do Charkowa wielu wybitnych lekarzy i profesorów medycyny.

To właśnie dzięki heroicznej postawie takich lekarzy jak Władysław Frankowski, czy Napoleon Halicki miasto zostało uzdrowione z wszelkich epidemii i zarazy. Podobnie i w czasach obecnych, zachowanie podstawowych norm higieny i nakazów służb medycznych pozwoli na przezwyciężenie nowego wyzwania czasu oraz uchroni niejedno życie ludzkie.

Marian Skowyra
Tekst ukazał się w nr 7-8 (347-348), 27 kwietnia – 14 maja 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X