Jak Polacy Charków budowali. Część LX

Jak Polacy Charków budowali. Część LX

Historie Polaków, które wstrząsnęły Charkowem

Ludzie od zawsze interesowali się historiami mrożącymi krew w żyłach. Wieczorami, zwłaszcza zimową porą, zbierało się w domach i przekazywało sobie takie wiadomości. Następnie o tych wydarzeniach dyskutowano przez dłuższy czas, nieraz dodając własne narracje, przez co historie niosły wypaczony charakter, a ich odgłos docierał do innych miejscowości, czy nawet krajów. Z tej też racji można przypuszczać, że powstały pierwsze wydawnictwa gazetowe, które miały na celu nieść społeczeństwu prawdziwą informację.

Charków w tym zakresie nie należał do wyjątków. Codzienne gazety informowały o bieżących wydarzeniach i niektóre z nich wzbudzały ogromne zainteresowanie. Na toczące się, na przykład, procesy sądowe cisnęły się nie tylko zapraszane osoby, ale i zwykli obserwatorzy i dziennikarze.

Taki przypadek miał miejsce 14 czerwca 1913 roku, gdy w miejscowym hotelu „Komercyjny” znaleziono dwoje niedoszłych samobójców w wieku 21 i 20 lat. Przyczyną desperackiego kroku była wzajemna miłość dwojga młodych ludzi, na którą nie zezwalali rodzice kochanków, postanowili więc skończyć z życiem zażywając mieszanki amoniaku i formaliny. Ostatecznie odwieziono ich do szpitala i uratowano im życie, a mieszkańcy jeszcze przez dłuższy czas rozmawiali o charkowskich Romeo i Julii.

Bez wątpienia również Polacy stawali się tematem rozmów, a niektóre wydarzenia z ich udziałem wręcz wstrząsnęły Charkowem. Wspominany już wcześniej architekt gubernialny Franciszek Szuster w Charkowie cieszył się dużą popularnością, a jego imię od 1894 roku regularnie występowało na łamach miejscowych gazet. Był zapraszany do różnych komisji zajmujących się planowaniem zabudowy miasta. W 1898 roku został zaproszony do komisji celem uporządkowania kabli elektrycznych dla bezpieczeństwa przechodniów. Jednak już 20 października 1899 roku Szuster wraz z inżynierem Wasiliewem stanął przed charkowskim okrężnym sądem, oskarżony o zaniedbanie w budownictwie biurowca banku państwowego, wskutek czego zawaliła się część budynku, a pracownicy doznali znacznych uszkodzeń ciała.

Katastrofa budowlana w Charkowie miała miejsce 17 listopada 1899 roku. Wówczas na wysokości drugiego piętra zawaliły się kamienne elementy budowy. Prace kamieniarskie zgodnie z projektem miały być skończone do 15 października, jednak z racji opóźniających się terminów postanowiono kontynuować je nawet w czasie przymrozków, decydując się na dodawanie do zaprawy wapiennej podgrzanej wody. W dalszej kolejności przystąpiono do montowania dachu, układając na niewyschnięte ściany ciężkie drewniane belki, które również przyczyniły się do zniszczenia kamiennego karniszu.

Do zbadania sprawy została powołana specjalna komisja, która nie znalazła uchyleń w budownictwie, jednak na podstawie zeznań sześciu pracowników, świadków oraz specjalnych ekspertów potwierdzono winę Szustera i Wasiliewa w zaniedbaniach budowlanych gmachu banku. Wyrok został ogłoszony 26 października 1900 roku, architekta Szustera skazano na 7 dni więzienia, a inżyniera Wasiliewa na 10 dni. Jednak na podstawie apelacji wyrok został zastąpiony karą grzywny w wysokości 25 rubli dla każdego z oskarżonych. W czasie przesłuchań sądowych sala miejscowego okrężnego sądu była wypełniona ludźmi, a miejscowa gazeta „Jużnyj Kraj” szczegółowo informowała o przebiegu procesu.

Mimo dość głośnego procesu, już w 1905 roku ta sama gazeta zamieściła obszerną informację o świętowaniu 50-lecia działalności służby państwowej Franciszka Szustera, z tego 15 lat pracy w Charkowie. Dziennikarze wówczas wskazali na największe jego dzieła, wymieniając wśród nich budownictwo biurowca banku państwowego oraz rekonstrukcję charkowskiego więzienia. Dawny proces sądowy najwidoczniej uległ całkowitemu zapomnieniu, a architekt Szuster odzyskał dawną sławę i popularność.

Natomiast w 1908 roku ta sama gazeta umieściła jego pokaźny nekrolog, zaznaczając w nim dodatkowo, że zmarły „wyróżniał się niezwykłą pracowitością oraz gruntownym wykształceniem. Franciszek Szuster jawił się jednym z największych architektów, pozostawiając po sobie pamięć w postaci dwóch ogromnych budowli: gmachu banku państwowego oraz więzienia. Nie zważając na podeszły wiek, pracował z niezmordowaną energią, zarówno na służbowym stanowisku, jak i z prywatnymi zamówieniami budowlanymi, nie wypuszczając cyrkla i pióra do ostatniej chwili życia”. Ostatnią wiadomością w omawianej gazecie o Franciszku Szusterze było podziękowanie wdowy zmarłego Matyldy Szuster wraz z dziećmi za udział w uroczystościach pogrzebowych oraz za złożone kondolencje. Należy dodać, że w uroczystościach pogrzebowych obok ogromnej rzeszy ludzi wzięli udział przewodniczący guberni N. Pieszkow, wicegubernator W. Krejton oraz urzędnicy państwowi.

Jeszcze większym zainteresowaniem cieszył się charkowski proces sądowy w sprawie zabójstwa wspomnianego już ks. Wojciecha Wagnera, wikariusza miejscowego kościoła katolickiego. Obok dotychczas podanych informacji z petersburskiego „Kraju” oraz relacji wspomnieniowych Anny Mar, szczegółowe informacje o tym procesie podawał charkowski „Jużnyj Kraj”, a zdjęcie zamordowanego kapłana umieszczono na stronie tytułowej jednego z numerów gazety, co niewątpliwie w charkowskich warunkach było specyficznym wyróżnieniem dla zmarłego oraz wskazywało na zainteresowanie społeczeństwa toczącym się procesem sądowym.

Przypomnijmy, że ks. Wagner 3 czerwca 1905 roku asystował przy zawarciu ślubu córki rodziny Kłopotowskich. Następnie wraz z innymi dwoma wikariuszami udał się do domu Kłopotowskich na przyjęcie weselne. Po północy, z racji licznych obowiązków następnego dnia, wyszedł z przyjęcia jako pierwszy i udał się pieszo na plebanię. Tu w czasie drogi, w ciemnej ulicy miał miejsce feralny napad.

Gazeta „Jużnyj Kraj” z 4 czerwca 1905 roku informowała, że ks. Wojciech Wagner wyszedł z domu Kłopotowskich między 12 a 2 w nocy i na odległości 300 kroków miał miejsce napad, który nosił charakter rabunkowy. W nierównej walce ks. Wagner został dwukrotnie ugodzony nożem w okolicach głowy oraz prawej ręki. Ślady od uderzeń były również widoczne na twarzy i innych częściach ciała. Ogólnie ekspert kryminalistyczny naliczył osiem większych ran.

Ostatecznie nocni uliczni stróże ks. Wagnera bez butów, spodni, złotego zegarka, pierścienia wysadzanego brylantami, rewolweru i pieniędzy, odwieźli do miejskiego mikołajowskiego szpitala oraz zawiadomili rodzinę Kłopotowskich, gdzie ks. Wagner był na weselu. Do chwili śmierci duchowny już nie wrócił do świadomości. Po śmierci ks. Wagnera policja rozpoczęła akcję mającą na celu pojmanie morderców, a prokurator charkowskiego okrężnego sądu Porochowszczikow skierował 9 czerwca 1905 specjalny apel wyjaśniający okoliczności morderstwa.

Po dwóch dniach od apelu gazety podały, że policja zatrzymała czterech zbrodniarzy spośród miejscowych „rakłów”, u których znaleziono część zrabowanego mienia. Jak się okazało, kapłan został ogłuszony uderzeniem butelki i ugodzony dwukrotnie nożem. Rozpoznania sprawców dokonał przypadkowy świadek – chłopak, przyglądający się zza płotu weselu Kłopotowskich.

Po dwóch tygodniach od zabójstwa ks. Wagnera mieszkańcy Charkowa wciąż z ożywieniem dyskutowali na temat tego niecodziennego wydarzenia. Tak o tym pisał „Jużnyj Kraj”: „Minęło już ponad dwa tygodnie od tego okrutnego zabójstwa i ciągle nie wierzy się, że nie ma wśród żywych młodego i utalentowanego sługi Bożego ołtarza, tak popularnego i lubianego we własnym kręgu”. W dalszej części ukazywano przyjmowane i omawiane wśród ludności różne motywy zabójstwa duchownego.

W pierwszej kolejności stwierdzano, że zabójstwo miało podłoże wynikające z antagonizmów narodowościowych i międzywyznaniowych, zwłaszcza po przypadkach przejścia z prawosławia na grekokatolicyzm. Ta hipoteza była najczęściej przyjmowana przez społeczeństwo, budziła wzajemną nienawiść i narodowościowe uprzedzenia. Nawet na dworcu kolejowym w czasie modlitw przed eksportacją ciała do Żelechowa „niektóre fanatycznie usposobione kobiety płacząc – wołały, że krew męczennika musi być odpłacona”.

Nie brakło i tych, którzy twierdzili, że kapłan został zabity przez wynajętych zabójców z racji nieodwzajemnionej miłości. „Młody kapłan bardzo przystojny i utalentowany jako mówca i muzyk”. Za tym argumentem przemawiało przewiezienie duchownego do szpitala bez odzieży. Taką opcję przyjmowała również we wspomnieniach Anna Mar.

Jednak policja, odrzuciwszy dwie poprzednie wersje, ostatecznie przyjęła, że głównym motywem zabójstwa był rabunek. W aktach zapisano, że głośne polskie wesele w rodzinie Kłopotowskich przyciągnęło wielu gapiów, jak i miejscowych bandytów. Miejscowi „rakłowie” po przybyciu pod dom Kłopotowskich mieli wymagać wydania im wódki, na co nie reagował sam gospodarz. Wówczas oburzeni chuligani wielokrotnie obrzucili gości kamieniami oraz wyczekiwali odpowiedniej ofiary do zrabowania mienia. Gdy z wesela wyszedł kapłan, stał się ich ofiarą.

W tych okolicznościach już 29 czerwca 1905 roku polska kolonia postanowiła, by na miejscu zbrodni wybudować ochronkę dla chłopców im. ks. Wagnera, aby w ten sposób przezwyciężyć przestępczość wśród młodocianych, a 30. dnia od śmierci kapłana kościół nie mógł pomieścić zebranych tłumów wiernych, którzy w ten sposób chcieli uczcić swojego duchownego. Należy dodać, że ochronka im. Wagnera dla 10 chłopców powstała tuż obok kościoła w 1907 roku, dzięki fundacji parafian w wysokości 2500 rubli.

Charkowski sąd zakończył się wyrokiem skazującym czterech zabójców ks. Wagnera, którzy zostali pozbawieni wszelkich praw obywatelskich i skazani na katorgę od 6 do 10 lat, co jedynie w pewnej mierze zadowoliło charkowską ludność katolicką.

Jednak prawdziwy wstrząs w Charkowie miał nastąpić dopiero pięć lat później. Na plebanii przy kościele katolickim 20 kwietnia 1910 roku wystrzałem w głowę z małego kieszonkowego rewolweru dokonał samobójstwa młody 25-letni wikariusz tutejszej parafii ks. Karol Ustinowicz. To niecodzienne wydarzenie wzbudziło zainteresowanie nie tylko wśród katolickiej ludności miasta, ale i szeroko było komentowane w środowisku prawosławnym, a nawet żydowskim.

Ks. Karol Ustinowicz przybył do Charkowa ze Słucka, gdzie pracował przez kilka miesięcy po święceniach kapłańskich. W Charkowie też pracował zaledwie 4 miesiące. Proboszcz kościoła katolickiego ks. Ignacy Czajewski określał wikariusza jako „światłego kapłana i rzadko spotykanego wiernego sługi Boga, a nie najemcę. Zmarły nie zważając na młode lata, był wybitnym mówcą i wyróżniał się rzadko spotykaną religijnością”. Jednak z drugiej strony „wyróżniał się też wieloma dziwactwami i nawet nienormalnym zachowaniem, które mogło wskazywać na chorobę psychiczną”.

Tego feralnego dnia kapłan wraz z piętnastoosobową grupą młodzieży udał się na odpoczynek na łonie natury w Pomierkach. Przyjechawszy na miejsce, grupa młodych ludzi usiadła na trawie, słuchając konferencji kapłana. Następnie do grupy podeszli strażnicy, niezadowoleni z faktu, że przyjezdni niszczą trawniki i pozostawiają po sobie rozrzucone śmieci. Jak informowała miejscowa gazeta, ksiądz bardzo się przejął tym spotkaniem ze strażnikami. „Zaczął się bardzo martwić i grozić strażnikom, że poda na nich skargę do gubernatora. Ks. Ustinowicz, będąc jeszcze całkowicie młodym, schorowanym (cierpiał na gruźlicę), wpadł w tak nerwowy stan, że jeden z obecnych postanowił posadzić go do karety i odwieźć do domu, a tam podać leki uspakajające. W czasie drogi ksiądz bardzo się martwił i skarżył na własny los. Po przyjeździe na plebanię ks. Ustinowicz wszedł do korytarza domu, gdzie mieszkał i wystrzelił sobie w głowę”. Pierwsze cztery strzały nie trafiły ofiary, dopiero piąty pocisk utkwił w głowie duchownego, który natychmiast stracił świadomość, a po kilku godzinach zmarł.

Transport ciała z kaplicy kliniki uniwersyteckiej do kościoła katolickiego odbył się 23 kwietnia przy licznie zgromadzonych wiernych, a następnego dnia o godzinie 10 rozpoczęły się uroczystości pogrzebowe. „Na trumnie złożono wieńce i żywe kwiaty. Kościół był wypełniony po brzegi modlącymi się. Była obecna praktycznie cała kolonia polska”. W homilii ks. Ignacy Czajewski mówił: „Taki niebywale smutny przypadek, jak samobójstwo duchownego niewątpliwie wywołuje najróżniejsze podejrzenia, niepokój, zamieszanie wśród wierzących, złośliwą ironię sceptyków, chłodne zaciekawienie obojętnych, ale ks. Karol Ustinowicz od pierwszych dni pobytu w Charkowie sprawił na otaczających go wrażenie człowieka histerycznie chorego”. W tej sytuacji proboszcz wzywał wierzących ustosunkować się do wydarzenia ze współczuciem i bez zniechęcenia. „Wy, którzy tak często płakaliście w czasie homilii zmarłego – wzywał dalej – zapłaczcie nad nim ostatni raz. Zapłaczcie nie z histerią, łzami bólu, a z chrześcijańskim współczuciem”.

Po zakończonej mszy św. przy ogólnym płaczu nie tylko kobiet, ale i mężczyzn ciało odniesiono na miejscowy cmentarz katolicki. Wszyscy podążali za pogrzebowym orszakiem w powadze i zadumie, nie zważając nawet na padający tego dnia deszcz. Z rodziny na pogrzebie był obecny jedynie brat tragicznie zmarłego kapłana.

Wszystkie wyżej wymienione przypadki poruszyły nie tylko małą grupę zainteresowanych osób, ale i całe miasto. Należy przypuszczać, że podobnych przypadków z udziałem Polaków w historii Charkowa było znacznie więcej. Te jednak najbardziej utkwiły w pamięci ówczesnej ludności.

Reasumując, można zatem stwierdzić, że również Charków był miastem nie zawsze sprzyjającym godziwemu życiu przyjezdnej lub zesłanej ludności polskiej, która zaznawała w nim szykan i prześladowań, a borykanie się z trudną rzeczywistością sprawiało, że Polacy stawali na drogę przestępczą lub w depresyjnych sytuacjach sięgali po skrajność, jaką było samobójstwo, jednak o tych i innych skrajnych sytuacjach życiowych wynikających z nieprzyjaznych warunków w Charkowie mowa będzie już w kolejnych opracowaniach.

Marian Skowyra
Tekst ukazał się w nr 23-24 (339-340), 20 grudnia – 16 stycznia 2019

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X