Jak Polacy Charków budowali. Część LVIII

Jak Polacy Charków budowali. Część LVIII

Los tułacza w relacjach charkowskich wygnańców 1915-1918

W dziejach ludzkości najbardziej przejmującymi są losy niewinnie oskarżonych, skazanych lub też wygnanych osób. Miało to szczególną wymowę, zwłaszcza gdy działania te były kierowane w stosunku do całych narodów czy grup etnicznych, które na skutek waśni i sporów mocarstw traciły wówczas dobytek całego życia. Takim narodem w czasie I wojny światowej niewątpliwie byli Polacy, których wypędzono z rodzimych miejscowości i zmuszono do udania się w nieznane, aby na obcej ziemi w Imperium Rosyjskim rozpoczynać życie od nowa.

W poprzednich opracowaniach wskazano, że szlaki wygnańcze zostały usiane tysiącami mogił niepogrzebanych godziwie bezimiennych ludzi, którzy umierali z wycieńczenia i głodu, nie dotarłszy na miejsce przeznaczenia. Zgubną ta droga okazała się również dla wielu dzieci. Jedne zmarły w trakcie morderczej podroży, inne dotarłszy na miejsce nowego przeznaczenia były jako sieroty świadomie poddawane systematycznej rusyfikacji w domach dziecka i przytułkach.

Przykładowy list o pomoc (z archiwum autora)

W niniejszym opracowaniu zostaną ukazane losy poszczególnych wygnańców w Charkowie. Wszystkie informacje zostały zaczerpnięte z relacji lub próśb o pomoc finansową, kierowanych do Centralnego Komitetu Obywatelskiego Królestwa Polskiego w Piotrogrodzie. Dokumenty te zachowały się w Archiwum Akt Nowych w Warszawie.

Rozpoczęcie działalności komitetu, jako największej polskiej organizacji na terenie Rosji, „wiąże się z pojawieniem w połowie 1915 roku na szlakach ewakuacyjnych setek tysięcy uchodźców z guberni polskich. Konieczność udzielenia pomocy uciekinierom w trakcie przymusowej wędrówki na Wschód, zapewnienia elementarnych warunków egzystencji w miejscach osiedlenia, dążenie do uratowania przed zagładą i wynarodowieniem wygnańców, a tym samym utratą ich polskiej świadomości narodowej – legły u podstaw decyzji o udaniu się na tułaczkę części działaczy warszawskiego CKO z Władysławem Grabskim, Stanisławem Wojciechowskim i księciem Sewerynem Światopełk-Czetwertyńskim na czele, a następnie decyzji o odtworzeniu, a właściwie utworzeniu w Rosji nowej organizacji o tej samej nazwie”. Była to prawdziwie heroiczna, jednak niezbędna decyzja tych działaczy, zmierzająca do ratowania całego narodu.

Wieziono nieraz cały dobytek życia (z archiwum autora)

Na terenie lewobrzeżnej Ukrainy powstały dwa oddziały CKO: w guberni czernihowskiej oraz w Charkowie, obejmującym teren połtawskiej, jekaterynosławskiej i charkowskiej guberni. Dodatkowo włączono tereny guberni kurskiej, woroneskiej, dońskiej, taurydzkiej, kubańskiej, stauropolskiej oraz Kaukaz. Pełnomocnikiem okręgowym w guberni charkowskiej 24 września 1915 roku został mianowany Stanisław Ślewiński, pełnomocnikiem szczególnym został Władysław Gutowski. Ponadto erygowano osobne biuro wraz z personelem biurowym CKO w Charkowie liczącym ogólnie 29 członków, którzy od samego początku włączyli się w wir pracy.

Tragizm wypędzonej ludności oraz potrzebę natychmiastowej pomocy ukazywało jedno z pierwszych sprawozdań komitetu, gdzie stwierdzono: „Pora była jesienna; deszcz lał całymi dniami; baraki, a raczej gliniaki były zalane wodą; konie i bydło stało w błocie, marznąc, bo już było zimno, ludzie nieodziani odpowiednio chorowali epidemicznie głównie na choroby płucne i gardlane; wśród dzieci epidemia odry, co przy przeziębieniu sprowadzało śmierć. Czuło się, że trzeba działać szybko, wszechstronnie – inaczej zmarnują się wszyscy ludzie”.

Ochronka dla polskich dzieci w Słowiańsku utworzona 1.12.1915 (z archiwum autora)

Najtrudniejszym był zawsze los dzieci, a szczególnie sierot. Tak z dnia 3 lutego 1916 roku pochodzi sprawozdanie ze Słowiańska, w którym informowano: „W listopadzie 1915 roku w Słowiańsku, umarła żona oficera znajdującego się w czynnej armii wojsk rosyjskich F.M. Młudzika, pozostawiając sierotę dziewczynkę 2,5 lat. Zaraz po śmierci żony oficera, dziecko wzięła do siebie na wychowanie zamieszkała w Słowiańsku Maria Aleksandrowna Kłopowa. Dowiedziawszy się o pozostałej bez opieki dziewczynce, żona prezesa Piotrogrodzkiego Towarzystwa POW, pani Koziełło-Poklewska, chciała dziecko wziąć, żeby uchronić je od wpływów obcych (dziecko katolickie, polskie), lecz pani Kłopowa nie chciała nawet pokazać dziecka pani Poklewskiej. Również bez skutku została interwencja naszego instruktora w powiecie iziumskim”. Na podstawie analizy dalszych materiałów archiwalnych wiadomo, że nie udało się dziecka uchronić od obcych wpływów, czy też zabezpieczyć mu polskie wychowanie, gdyż dziewczynka pozostała u rosyjskiej rodziny, czemu dał przyzwolenie ojciec, służący w armii rosyjskiej.

Nie bez znaczenia były również warunki mieszkaniowe wygnańców na terenie charkowskiej guberni. W wiejskich miejscowościach znajdowało się 5203 wygnańców, z których większość mieszkała w drewnianych barakach, a w Charkowie ulokowano około 10 000 wygnańców, którzy byli zmuszeni do poszukiwania miejsca zamieszkania. Wobec dużego zainteresowania wynajmem ceny na mieszkania rosły, toteż przybyli do miasta Polacy w szybkim tempie tracili wszystkie oszczędności, stając się bankrutami.

Druczek komitetu pomocy w Charkowie (z archiwum autora)

W liście z 16 kwietnia 1916 roku pełnomocnik Okręgu Charkowskiego CKO Tomasz Jasieński tak pisał o własnej sytuacji: „Po objęciu w styczniu br. stanowiska pełnomocnika, z powodu trudnych i ciężkich warunków mieszkaniowych w Charkowie, zmuszony byłem zamieszkać z rodziną w mieszkaniu, składającym się z 2 pokoi kawalerskich i przedpokoju, gdyż mieszkania, przy którym znajdowałyby się kuchnia, pomimo różnorodnych i usilnych starań, znaleźć się nie udało. Za te dwa marnie umeblowane pokoje płacę wraz z usługą 90 rubli i już trzeci miesiąc z całą rodziną muszę stołować się w prywatnych jadłodajniach, co przy 4 osobach w rodzinie wynosi więcej niż 70 rubli miesięcznie za same obiady i notabene takie, po których wszyscy bardzo często czujemy się albo nie bardzo zdrowi, albo głodni”.

Ludzie nieraz zarażali się w drodze chorobami zakaźnymi, a gdy przybywali do Charkowa, czekała na nich dość nieprzyjemna sytuacja, gdyż zakaźnie chorzy otrzymywali odmowę w wynajęciu mieszkania. W tej sytuacji biedniejsi pozostawali na ulicy, czekając na niechybną śmierć, a bogatsi szukali noclegu w miejscowych hotelach lub zajazdach, licząc na szybkie wyzdrowienie. Częściej jednak zdarzało się, że fundusze wyczerpywały i ludzie stawali bezdomnymi. Taką sytuację opisywał 14 stycznia 1917 roku wygnaniec z Lubelszczyzny niejaki Zygmunt Lendzion: „Od pięciu miesięcy zmaga mnie choroba – gruźlica płuc. Zachorowałem w Czernihowie, gdzie będąc na wygnaniu i nie mając ciepłej odzieży, zaziębiłem się, dostałem kataru płuc, a wkrótce choroba przeszła w gruźlicę płuc w ostrej formie. Według opinii lekarzy uratować mnie mógł niezwłoczny wyjazd do Krymu. Przyjechałem więc do Teodozji w październiku r.b. i tu, ratując zdrowie, wydałem ostatnie swoje pieniądze i pozostałem obecnie bez grosza. Z braku środków odżywiam się niedostatecznie, wskutek czego choroba zaczęła się pogarszać. Dotąd przemęczyłem się w mieszkaniach prywatnych, lecz obecnie z powodu zaostrzenia się mej choroby, odmawiano mi wszędzie w mieszkaniu i od wczoraj zostałem zmuszony zamieszkać w hotelu”.

W dość podobnej sytuacji znalazła się kolejna mieszkanka Charkowa Karolina Packiewicz: „Przywiozłam do Charkowa ciężko chorego od 1915 roku męża, któremu profesor Żebrowski jeszcze w zeszłym roku kazał poddać się operacji, czego jednak nie można było uskutecznić ze względu na ciężkie warunki materialne. Stan chorego pogorszył się znacznie i nastąpił zupełny upadek sił. Szczupły zasób pieniędzy wyczerpał się zupełnie po tygodniowym pobycie i kuracji w Charkowie, obecnie znalazłam się w nader ciężkim położeniu z chorym w obcem mieście”.

Przykładowy list o pomoc (z archiwum autora)

Niekiedy leczenia i odpowiedniej pomocy finansowej potrzebowali sami pracownicy CKO w Charkowie lub też najbliżsi członkowie ich rodzin. Z racji niskiej otrzymywanej w Komitecie pensji zwracali się z odpowiednimi prośbami o przydział zapomogi. „Córka pracownika naszego p. Romana Zakrzewskiego – czytamy w liście 21 lipca 1917 roku – zachorowała na zapalenie ślepej kiszki i po zaopiniowaniu doktorów musi się koniecznie poddać operacji, która będzie kosztować 250 rubli, lecz p. Zakrzewski z pensji, którą otrzymuje od nas 200 rubli miesięcznie od 1 maja br., nie jest w możności opłacić kosztów operacji”. O samym Romanie Zakrzewskim nadmieniono, że w CKO pracował od stycznia 1916 roku na stanowisku starszego instruktora objazdowego.

Po przybyciu na miejsce wygnania każdy z wygnańców w pierwszej kolejności zabiegał o znalezienie godziwej pracy, która umożliwiłaby utrzymanie rodziny i wynajęcie mieszkania na czas zamieszkania na obczyźnie. Wielu otrzymało różne zatrudnienia. Niektórzy byli przyjmowani do pracy dzięki interwencji CKO lub protekcji miejscowych Polaków. Jednak w dość specyficznej sytuacji okazali się ci, którzy pierwotnie otrzymawszy zatrudnienie, byli zmuszeni pozostawić je z braku sił lub utraty zdrowia, czy nawet kalectwa. W protokołach CKO zachował się szereg próśb o pomoc finansową. W podobnej sytuacji niejaki Jan Kochoutek tak skarżył się w piśmie 25 kwietnia 1917 roku: „Udaję się z najpokorniejszą prośbą i skargą, jako jestem biedny uciekinier z żoną i 7 dzieci, bez żadnej opieki jestem wygnany z tej świętej Polski dnia 4 lipca 1915 roku. Do tego czasu ciężko pracowałem, wynagrodzenie pobierałem do 1 października 1916 roku po 30 rb. w miesiąc, a teraz opuściły mnie siły i nie mogę nakarmić swoich siedmioro dzieci, więc udaję się z prośbą do Jaśnie Wielmożnego Pana”.

Pieczęć Towarzystwa Pomocy (z archiwum autora)

Niewątpliwie najbardziej poruszające były listy i prośby dzieci. Do takich należy list pochodzący z 22 czerwca 1917 roku, pisany przez niejaką 11-letnią Marię Rybak. Dziewczynka tak pisała o swojej rodzinie: „Rodzina moja mamusia Aniela. Siostry moje Anna ma 10 lat, Stefania ma 7 lat, Benedykt ma 8 lat, a ja Maria mam 11 lat. Mamusia moja ma 40 lat, a mój tatuś jest wzięty na wojnę. Wzięli go w roku 1914”. W dalszej części listu dziewczynka zwracała się do charkowskiego CKO o pomoc finansową dla rodziny, gdyż jak udało się ustalić, rodzina wojskowego otrzymywała od rządu rosyjskiego pomoc finansową w wysokości zaledwie 40 rubli. Warto przy tym zaznaczyć, że pisma do CKO kierowali ludzie umiejący pisać. Analfabeci, którzy stanowili znaczny odsetek, znajdowali się w jeszcze trudniejszej sytuacji, licząc jedynie na pomoc otoczenia.

Wskutek licznych wypłat zapomóg oraz regularnego żywienia ludności polskiej, Centralny Komitet Obywatelski przeżywał w 1917 roku ogromne trudności finansowe i nastąpiło to w czasie, gdy należało już nieść pomoc powracającym w ojczyste strony.

Uwzględniano możliwość rozwiązania organizacji, jednak nie uspokajało to wygnańców, którzy nie pragnęli pozostawania w obcym kraju, już pod bolszewickimi rządami, zmierzającymi do likwidacji obcego elementu, którym niewątpliwie byli Polacy. Zarząd charkowskiego CKO na czele z Władysławem Gutowskim tak pisał w sprawozdaniu o sytuacji, jaka panowała pod koniec grudnia 1917 roku: „Siły nasze i nerwy już nie wytrzymują napięcia, wśród którego pracujemy. Codzienne awantury z podburzonymi wygnańcami, którzy nie wierzą, że pieniędzy nie mamy, dopuszczają się wprost gwałtów nad nami. Codziennie wymyślają nam od złodziei, łajdaków itp., stawiają niemożliwe żądania, my zaś jesteśmy zupełnie bezsilni. Przed paru dniami zostałem zaaresztowany przez wygnańców i pod przymusem zaprowadzony do Banku Państwa, gdzie wygnańcy dowiedzieli się, że mówiłem im prawdę, że pieniądze jeszcze nie nadeszły. Obecnie uspokoić wygnańców już nie ma sposobu, nie wierzą nam ani swym delegatom”.

Przy okazji należy nadmienić, że obok wygnańców polskich, którzy przybyli do Charkowa w latach 1915-1916, do Charkowa w 1917 roku kierowano również jeńców cywilnych, poddanych austriacko-węgierskich, którzy również deklarowali chęć powrotu na rodzime tereny. Ostatecznie dofinansowanie dotarło do Charkowa i wielu chętnych mogło powrócić do odrodzonej Polski. Powracali również i ci Polacy, którzy w Charkowie byli na zesłaniu z czasów powstań narodowych.

Wyżej przedstawione relacje mają za cel ukazanie choćby w nikły sposób losów tułaczy, którzy wskutek konfliktów mocarstw zostali wyrwani z miejsca zamieszkania i rzuceni w nieznane, musząc borykać się z rozlicznymi trudnościami. Jednymi z nich były trudności finansowe, które nie pozwalały na godziwy byt i funkcjonowanie. Niektórzy z wygnańców pod wpływem braku finansów popełniali samobójstwo. Do takich należały wygnanki – trzy siostry Maria, Emilia i Karolina ze Sztukowskich, które wraz ze Stanisławą Rageńską, mieszkając na charkowskim dworcu kolejowym, zdecydowały się 1 października 1915 roku na ten krok, rzucając się jednocześnie się pod jadący pociąg. Wszystkie cztery zmarły na miejscu samobójstwa. 9 października zostały pochowane na miejscowym cmentarzu katolickim.

Byli jednak i tacy, którzy stawiając czoło trudnościom, szukali pomocy w organizacjach pozarządowych, m.in. w Centralnym Komitecie Obywatelskim, bez którego istnienia nie udałoby się uratować wielu istnień ludzkich, w tym szczególnie dzieci. Nie jest mimo to wykluczone, że w tych latach w Charkowie zmarło kilka tysięcy wygnańców, których mogiły nie zachowały się do naszych czasów.

Dzięki jednak działalności tego komitetu znaczna grupa wygnańców miała możliwość powrócić w ojczyste strony. Było to bardzo ważne przedsięwzięcie CKO w perspektywie głodu, który miał nastać w latach 1932-1933, a także tzw. „sprawy polskiej” z lat 1937–1938, zmierzającej do całkowitej likwidacji Polaków na terenie ZSRR.

Działalność Centralnego Komitetu, jak i troska o godziwy byt wygnańców na terenie charkowskiej guberni poprzez organizowanie akcji pomocy oraz rozmiary wyświadczonej pomocy, a także zapomoga finansowa w drodze powrotnej do Ojczyzny – to już tematy kolejnych opracowań. Temat losów polskich wygnańców z okresu I wojny światowej wciąż jest białą plamą w świadomości polskiego społeczeństwa, a przecież niewątpliwie zasługuje na upamiętnienie w panteonie polskich ofiar rozmaitych reżimów. Tym bardziej wydaje się to konieczne z racji przypadającej w 2020 roku 105. rocznicy wygnania Polaków na ziemie wschodnie.

Marian Skowyra
Tekst ukazał się w nr 21 (337), 15–28 listopada 2019

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X