Fotomagik Alosza fot. z archiwum autora

Fotomagik Alosza

Już nie pamiętam, kiedy Alosza Iutin pojawił się na horyzoncie naszego Teatru.

Może przyszedł zainteresowany afiszem z nieznajomym tytułem, a były to lata, że przypomnę, kiedy korzystaliśmy z reklamy na miejskich słupach, a może ktoś Go po prostu przyprowadził na kolejną teatralną ciekawostkę, jaką mógłby być nasz zespół dla inteligentnego lwowianina, który słuchał polskiego radia, a programy łapał z tak zwanej dachowej anteny, a może przyprowadził Go Walery Bortiakow, który sam, jak twierdził, zobaczył afisz na parkanie przed Domem Nauczyciela, no i „wpadł” w sidła jak się okazało na długo.

Ta wersja wydaje mi się najbardziej wiarygodną, bo panowie znali się już wcześniej. Zresztą w latach 70. we Lwowie wszyscy (myślę o twórczych kręgach artystycznych) znali wszystkich, a jedna z nielicznych kawiarni, popularny „Nektar” przy ul. Saksagańskiego (d. Romanowicza) skupiała w porze obiadowej liczną lwowską „bohemę”. Tam właśnie można było spotkać przyjaciół, wymienić ostatnie wiadomości, a cieniutka kawa parzona przez panią Zosię zazwyczaj miała być „podwójną” aby kawę przypominać, ale i tak smakowała jak rzadko gdzie indziej.

Alosza należał do stałych bywalców, objuczony aparatem „wpadał” z pobliskiej redakcji wojskowej gazety, gdzie pracował etatowo. O Nim jako artyście fotografiku mało kto z nas wiedział – zaganiany sympatyczny fotoreporter i tyle.

Natomiast otwartość Jego charakteru, pogodna uśmiechnięta twarz, ujmujący styl bycia zapewniały Mu sympatię artystycznego otoczenia.

fot. z książki „Mój Lwów”

A potem coraz częściej widzieliśmy Go na naszej widowni z nieodłącznym aparatem, a jeszcze częściej za kulisami.

Alosza na ogół nie robił zdjęcia podczas przedstawienia, nie błyskał fleszem, natomiast nieśmiało zwracał się z prośbą, aby po spektaklu powtórzyć kilka scen specjalnie dla Niego. Nie zawsze chętnie zgadzaliśmy się na takie „sesje” – rozgorączkowani po przedstawieniu marzyliśmy bardziej o odprężeniu i wyluzowaniu niż pozowaniu do zdjęć, tym bardziej, że Alosza z potulnego i pogodnego kumpla przeistaczał się w swoistego dyktatora, dbającego o każdy szczegół, oświetlenie, skupienie i równocześnie swobodę.

Od tego czasu Polski Teatr Ludowy może poszczycić się zaiste wysoko artystyczną dokumentacją swojej działalności.

Alosza wybierał wśród znajomych kandydatów do współpracy nad swoimi autorskimi pomysłami, jak prawdziwy reżyser inscenizował swoje wizje, stwarzając świat niecodziennych iluzji, pełen symboliki i niedomówień.

A scenograficzne oprawy wybierał wśród starych rupieci, dokumentów, szyldów, w to wszystko wkomponowywał swoich bohaterów, wymyślając dla nich nietypowe sytuacje. Jeden z moich najlepszych portretów powstał starej kamienicy, na którym moczę nogi w zardzewiałej miednicy, pijąc kawę z zabytkowej filiżanki. Z tego też zdjęcia powstał pamiętny plakat do „Kartoteki” T. Różewicza. Nadmienię tylko, że to „moczenie nóg” odbywało się w środku grudnia. Nie wiem w jakiej porze roku nagie modelki błądziły wśród kominów na lwowskich dachach, ale pewien filozof zażywał kąpieli w emaliowanej wannie w leśnej głuszy też zimową porą.

Takim był Alosza Iutin – filozof i wizjoner – zawsze lirycznie uśmiechnięty, ale wymagający, trochę marudny, ale i cierpliwy.

Chwytał momenty, w których niemi rozmawiają, a stare przedmioty snują opowieść o swojej przeszłości.

Zbigniew Chrzanowski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X