I znowu Polska

Przez nieudolną politykę historyczną stosunki polsko-ukraińskie znów znalazły się w impasie.

Jak długo kraje naszego regionu nie wykręcały by się, nie „karały” się nawzajem za nieustępliwość w polityce historycznej, obecność tuż obok agresywnej i nieprzewidywalnej Rosji wcześniej lub później rozstawi wszystko na swoje miejsca. Od chwili ogłoszenia niezależności przez Ukrainę stosunki polsko-ukraińskie przeżywały różne okresy: od zbliżenia i deklaracji Polski o podjęciu się roli adwokata ukraińskich interesów w UE po mroźnie ochłodzenie.

Wydawać by się mogło, co mają dzielić te dwa narody? Zresztą o pozwolenie na podział po II wojnie światowej ci, co podziału dokonali, wcale nie pytali. Oczywiste było, że oba kraje zdołają szybciej pokonać swe aktualne problemy oraz nadrobić straty z okresu komunistycznego w sensie socjalnym i gospodarczym jedynie w ścisłej współpracy i w warunkach wzajemnego wsparcia. A i wyjście z rosyjskiej orbity razem wydawało się łatwiejsze.

Polska była pierwszym krajem, który uznał niezależność Ukrainy. Było zauważalne, że polscy wysłannicy starają się jak najprędzej nawiązać współpracę pomiędzy obydwoma państwami. Tymczasem Ukraińcy, jeżeli mówimy o państwowo-politycznej elicie, od której zależało wiele decyzji, patrzyli na Polskę w myśl rosyjsko-sowieckiej zasady „Kurica nie ptica, Polsza nie zagranica” (kura to nie ptak, Polska to nie zagranica). Tego obraźliwego i pachnącego poczuciem wyższości sloganu nie wymawiano głośno, ale zawsze wisiał on w powietrzu prawie we wszystkich gabinetach władzy. Jednocześnie rządząca elita dbała o to, by nie zerwać więzi gospodarczych z Rosją, takie zaś potężne centra, jak Charków i Dniepropietrowsk, w bezpośredniej współpracy z Moskwą omijały też Kijów.

Czerwoni sowieccy dyrektorzy, którzy stali się rządzącą elitą, nie postrzegali Polski jako „godnego” partnera. Przyzwyczajeni byli do myślenia: my – Związek Radziecki, a państwa Układu Warszawskiego to jedynie nasi satelici. Jesteśmy my i nasi przeciwnicy – USA i NATO. Tym bardziej, że gospodarka Polski wyglądała wtedy dość marnie. Z pozycji dyrektora „Piwdenmaszu” (kombinatu wojskowo-kosmicznego w ówczesnym Dniepropietrowsku na Ukrainie, którego dyrektorem wówczas był późniejszy prezydent Ukrainy Leonid Kuczma – przyp. red.), Polska nie wyglądała na powabną narzeczoną ze znacznym posagiem. Dlatego ukraińskie kierownictwo nadal spoglądało na północny wschód, gdzie wszystko było o wiele bliższe i swojskie.

Ale był jeden ważny aspekt, z którym stara sowiecka nomenklatura musiała się liczyć. Narodowe impulsy walki o utworzenie niezależnego państwa ukraińskiego wychodziły z regionów zachodnich, a dokładnie – ze Lwowa. Powstała tam ukraińska tożsamość miała problematyczny dla polsko-ukraińskich stosunków charakter. Dlatego, by obronić się przed Rosją Jelcyna, komunistyczna nomenklatura zdecydowała się na utworzenie państwowo-politycznego skansenu, ale z zewnętrznymi atrybutami narodowymi. W tym celu przejęła powstałe na Zachodniej Ukrainie elementy narodowej tożsamości. Wraz z jej historycznymi „niuansami”.

Niuansów tych było dość dużo. Po pierwsze, ukraińska tożsamość w austriackiej Galicji powstawała na zasadzie przeciwstawienia się polskiej. Nie dość, że Ukraińcy i Polacy byli uformowani w tym samym systemie prawno-politycznym, to jeszcze pretendowali do tych samych terenów dla swoich przyszłych niepodległych państw. To zaś czyniło ich potencjalnymi konkurentami, a nawet prowadziło do wrogości.

Po drugie – oba narody wytworzyły podobną kulturę polityczną, co dziś znajduje bezpośrednie odbicie szczególnie w prowadzeniu polityki historycznej Polski i Ukrainy. Partie polityczne obu ruchów były prawie wzajemnym odzwierciedleniem. W obu przypadkach Kościoły i religia odegrały nadzwyczaj ważną rolę. Jaskrawym przykładem tego jest wybuch wojny polsko-ukraińskiej jesienią 1918 roku.

Następnym etapem stała się aktywizacja działalności radykalnych ukraińskich nacjonalistów i odpowiedź na te działania państwa polskiego, m.in. polityką „pacyfikacji”. Zaznaczam od razu, że ta „odpowiedź” okazała się, mówiąc oględnie, niezbyt adekwatna. Bowiem pragnąc zemsty za terror radykałów Polacy swoimi działaniami wybijali grunt spod nóg umiarkowanym narodowo-demokratycznym partiom ukraińskim.

Apogeum tej konfrontacji stał się krwawy konflikt w czasach II wojny światowej, w którym pośrednio winna jest polityka międzywojennej polskiej endecji. Zwolennicy Romana Dmowskiego, który zaproponował politykę nieprawdopodobnego nacisku na mniejszości narodowe, w realizacji tej polityki prześcignęli chyba samych siebie. W wyniku nacisku mniejszości te miały albo rozpuścić się w wielkim polskim narodzie, albo zahartować się do poziomu prawdziwej nacji. Polityka „hartowania Rusinów” (czyli Ukraińców) doprowadziła tych ostatnich do tego, że młodzi Ukraińcy chętnie popadali pod wpływ antypolskich koncepcji.

Olbrzymia ilość ograniczeń dla ukraińskich obywateli państwa polskiego czyniła z nich ludzi drugiej kategorii, a ze zwolenników umiarkowanego narodowo-demokratycznego obozu w oczach swoich współobywateli – sługusów ciemiężycieli. Tym właśnie można wytłumaczyć fakt, że w narodowej pamięci Ukraińców centralne miejsce zajęło nie Ukraińskie Narodowo-Demokratyczne Zjednoczenie (UNDO), któremu to miejsce zasłużenie się należy, lecz marginalni radykalni nacjonaliści, którzy napytali najwięcej biedy na zwykłych Ukraińców.

Wskutek tego ukraińscy radykalni nacjonaliści skorzystali ze zbieżności ich taktycznych interesów z nazistowskimi planami podboju Europy przez nazistowskie Niemcy i postanowili przy ich pomocy pokonać Polaków, a gdyby się udało, w niemieckiej ariergardzie opanować całe terytorium Ukrainy. Akurat wcześniej niszczący cios ukraińskim partiom centrowym zadały wydarzenia września 1939 roku. W okupowanej przez niemieckich faszystów Polsce i zajętej przez ich sowieckich sojuszników wschodniej części (dzisiejszej Ukrainie Zachodniej) działalność wszelkich partii została zakazana. Zachowała się jedyna siła, która wcześniej działała jako nielegalna – Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów. To ona właśnie przejęła prawo przemawiania w imieniu narodu ukraińskiego i reprezentowania jego interesów.

Dlatego wszyscy współcześni zwolennicy „narodowo-wyzwoleńczej walki narodu ukraińskiego” opartej o działalność OUN powinni pamiętać, że ta ostatnia całkowicie polegała na spodziewanym zwycięstwie nazistowskich Niemiec. Stąd wniosek, że zwolennicy takiego punktu widzenia pozycjonują Ukrainę wśród państw zwyciężonych. Jeśli chodzi o Polskę, miała ona Rząd na Uchodźctwie w Londynie, współdziałający z państwami antyhitlerowskiej koalicji. I na tym polega główna rozbieżność polityk historycznych obu państw. Inaczej mówiąc: jeżeli Polacy gloryfikują swoje wojskowe i paramilitarne oddziały, walczące o wolność Polski, to jest to akceptowane na całym świecie, gdyż Polska była wśród zwycięzców nad nazizmem i faszyzmem. Jeśli natomiast Ukraina walczy o heroizację swoich oddziałów i starannie omija ukraińskich żołnierzy Armii Czerwonej, to powstaje tu szereg ostrych pytań.

Chodzi o to, że w biogramach wielu bojowników o niezależność Ukrainy były „wzajemnie wykluczające się” okresy. Mówiąc o UPA, nie można pominąć jej dowódców, służących w swoim czasie w niemieckim dywersyjnym oddziale „Nachtigal”. Podobnie nie można pominąć kilku tysięcy bojowników UPA, którzy do końca 1942 roku byli na służbie w ukraińskiej policji pomocniczej lub służyli jako schutzmani. Nie mówiąc już o umieszczeniu na liście ukraińskich bohaterów żołnierzy dywizji SS „Galizien”. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że te osoby, które przy dźwiękach hymnu narodowego organizują pompatyczne pochody na cześć formacji militarnych w składzie Wehrmachtu i pochówki szczątków poległych, nie podzielają ideologii ani narodowego socjalizmu, ani faszyzmu. Chociaż i bez tego można zrozumieć oburzenie Polaków na taką politykę historyczną współczesnej Ukrainy.

Ale i gloryfikacja en bloc wszystkich „żołnierzy wyklętych” we współczesnej Polsce też nie może pozostać niezauważona. Część z nich popełniła bowiem zbrodnie wojenne, a ich ręce splamione są krwią niewinnych cywilnych ofiar. Wystawianie im pomników i nadawanie ich imion placom i ulicom w żaden sposób nie świadczy o przemyślanej i głębokiej polskiej polityce historycznej.

Sprzeczności na gruncie historycznym na tyle skłóciły oba państwa, że postanowiły one zatwierdzić swe wizje historyczne ustawodawczo. Stosownie do decyzji polskiego Sejmu, bojownicy UPA są przestępcami odpowiedzialnymi za ludobójstwo Polaków w 1943 roku. Stosownie do ustawy, uchwalonej przez Radę Najwyższą Ukrainy w 2015 roku, wszyscy żołnierze UPA są bohaterami narodowymi. Przez nieudolną politykę historyczną polsko-ukraińskie stosunki znalazły się w impasie.

Przy próbie ich odblokowania pojawia się zarzut „zdrady” narodowych interesów i, odpowiednio, bohaterów narodowych, co skutkuje kontynuowaniem marginalizacji w światowej i lokalnej polityce. Historyczni bohaterowie i antybohaterowie mogą nie dopuścić do pożądanej współpracy obu państw wobec zagrożenia ze strony Rosji, a także wobec innych realnych politycznych wyzwań. W przypadku Ukrainy wygląda to jeszcze bardziej niebezpiecznie, bo aktualna polityka historyczna doprowadza do głębokich rozłamów wewnątrz społeczeństwa.

Artykuł ukazał się w wersji ukraińskiej na lwowskim portalu Zaxid.net

Wasyl Rasewycz
Tekst ukazał się w nr 4 (320) 28 lutego – 14 marca 2019

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X