Moc nazywania

Nigdy nie było łatwo żyć – z tym niemal wszyscy się zgodzą. Jednak mam takie wrażenie, że od kilku (no, może kilkunastu) lat żyć jest szczególnie ciężko.

I nie mam na myśli materialnej strony naszego życia, bo z tym wiadomo – raz bywa lepiej, raz gorzej, a potem znowu lepiej itd. Tak jakoś się w ciągu ostatnich lat kilku, kilkunastu stało, że „życie” w sferze niematerialnej zrobiło się nie tylko niełatwe, ale cyniczne, brutalne i okrutne.

Piszę o tym wszystkim, co nie jest bezpośrednio związane (bo pośrednio jest) ze zdobywaniem i konsumpcją „chleba naszego powszedniego”, a o tym co można rozumieć pod bardzo szerokim pojęciem „stosunki międzyludzkie”. Nie chcę kolejny raz biadać! Nie chcę – wcale nie dlatego bym obawiał się narazić na kpiny z mojego idealizmu (zgoda – naiwnego zapewne) – dlatego, że wszelkie „przypadłości” tej sfery naszego współczesnego życia są już dawno nazwane i znane większości – także tym, którzy te „przypadłości” współtworzą, którzy się w nich nurzają, którzy z nich korzystają. Tak więc – bez biadania – kilka z nich tylko przeliczę. Powszechne przeświadczenie, że cel uświęca (nawet najpaskudniejsze) środki, relatywizm przeróżnej maści, brutalność, cynizm, chamstwo, wyrachowanie, ignorancja, agresja, kłamstwo… itd., itp., itd. To jest to, co wielu dzisiaj ceni i z czego świat nam „buduje”. Jednak ten „nowobudowany” nie „moim” już jest światem i z tego co wiem – nie tylko ja myślę i czuję podobnie.

Nie wiem jak inni, ale kiedyś, tak po dziecięcemu, marzyłem o świecie dobrym, wesołym, barwnym i przyjaznym. Tak, wiem, rozumiem i pojmuję – to były tylko dziecięce marzenia (piękne były, prawda?). Co ciekawe, przez wiele lat wszystko zdawało się „iść w dobrym kierunku”. Świat zdawał się zmieniać na lepsze (jasne – nie zawsze i nie wszędzie – ale jednak!). Upadały reżymy, rozkwitała wolność, postęp techniczny pozwalał marzyć o dotąd nieosiągalnym, demokracja, tolerancja, poprawność. Pamiętacie może jak niektórzy zaczęli nawet mówić o początku „Ery Wodnika”, która to era miała być początkiem złotego wieku pełnego obfitości i wzajemnego zrozumienia. Miało być dobrze, miało być tak pięknie, miało być tak cudownie. Tyle, że coś „poszło nie tak”. Dawno, naprawdę dawno temu, we „Władcy Pierścienia” J.R.R. Tolkiena, przeczytałem: „Oto kres ery ludzi. Nadchodzi czas orków”. Pojęcie „czas orków” było w mej wyobraźni czymś ciemnym, okrutnym, było czasem „odwrócenia” wartości. Było groźbą wiszącą nad nami. Jasne, wiem – „Władca Pierścienia” to tylko taka „bajka dla dorosłych”. Jednak, patrząc na czasy nasze dzisiejsze, na wartości (wiele i dla wielu) dzisiejsze, słuchając wypowiadanych dzisiaj słów – uważam – nie sposób nie wspomnieć właśnie tego fragmentu tolkienowskiej „bajki” i zastanowić się nad tym na ile ten „nowy świat” jest jeszcze ludzkim światem.

Teoretycznie wszyscy wiedzą o co chodzi. Wszyscy wiedzą (teoretycznie) co jest dobre i dopuszczalne, a co złe i co odrzucić należy. Wszyscy wszystko wiedzą i odpowiednie poglądy oraz działania deklarują – tyle, że to tylko teoretycznie. Problem bowiem polega na tym, że to, o czym już wielokrotnie pisałem, że podstępny i wyniszczający relatywizm zatruł ludzkie dusze i teraz już nic nie jest takie proste, oczywiste i jednoznaczne. Teraz to, co dla jednych jest kłamstwem, dla drugich jest dyplomacją. Tak samo jest z cynizmem, zdradą, chamstwem, agresją… Co ciekawe – to działa i w „odwrotną” stronę! Przykładowo – przywiązanie do prawdy jest (w rozumieniu wielu) naiwnością, a wierność zasadom to niepraktyczna fanaberia. Jasne, wiele spraw zawsze i wszędzie nie sposób ocenić w dychotomicznej skali, jednak w tym konkretnym przypadku piszę o problemach, które jednoznacznie do zła lub dobra można przypisać, bo pomimo całej złożoności świata – takie też są! Tak więc, pomimo „teoretycznego” posiadania wiedzy o tym, że kłamstwo, ignorancja i chamstwo (i wiele innego) jest złem, a prawda, wiedza i delikatność dobrem – wielu dzisiejszy świat nam budujących, bez najmniejszego wahania kłamstwa i chamstwa używa i w ignorancji się nurza – tyle, że nigdy do tego się przyznać nie zamierza! Więcej! To zło które czyni – ja o tych wielu – dobrem nazywa. O tym mechanizmie (też już dawno) napisał bardzo celnie Zbigniew Nienacki: „Wszystko na świecie istnieje tylko w taki sposób i pod taką postacią, pod jaką zostało nazwane”. I dalej: „Nie istnieje człowiek, sprawa, zjawisko, a nawet żadna rzecz, dopóty, dopóki w sposób swoisty nie zostały nazwane. Władzą jest więc moc swoistego nazywania ludzi, spraw, zjawisk i rzeczy tak, aby te określenia przyjęły się powszechnie. Władza (czyli – „moc swoistego nazywania” – jest to przypis konieczny – uważam) nazywa, co jest dobre, a co złe, co jest białe, a co czarne, co jest ładne, a co brzydkie, bohaterskie lub zdradzieckie; co służy ludowi i państwu, a co lud i państwo rujnuje; co jest po lewej ręce, a co po prawej, co jest z przodu, a co z tyłu. Władza określa nawet, który bóg jest silny, a który słaby, co należy wywyższać, a co poniżać”. (Dagome Iudex). Tak, tak wiem – to znowu bajka. Tak się jednak składa, że na potrzeby tego akurat tekstu, w baśniach, a nie w naukowych opracowaniach znalazłem inspirujące do myślenia cytaty (Tradycyjna już „uwaga dla czytających inaczej” – ja nie tylko bajki czytam. Kto mnie zna ten wie).

Przykłady? A Proszę! Wybrałem kilka – przeważnie z „polskiego podwórka”, chociaż nie tylko z niego. Każdy kto krytykuje Żydów lub Izrael to antysemita – oczywista bzdura, ale właśnie tak „nazwano” sprawy i taka „nazwa” funkcjonuje w najlepsze. Kto w jakikolwiek sposób poddaje w wątpliwość cześć któregokolwiek z „Żołnierzy wyklętych” – nie jest polskim patriotą, a możliwe, że jest zdrajcą nawet – też bez sensu, ale „działa”! Lubisz Ukrainę – musisz być banderowcem! Głosowałeś na PiS – katol, nazista, autokrata, ciemnogród, „łowca” 500+. Głosowałeś na PO – targowiczanin, aferzysta. Demokracja? Tak, ale tylko w „naszym” wydaniu, ba w ich wydaniu (chociaż działa dokładnie tak samo) to już dyktatura („ukuto” taki ciekawy termin „demokracja autorytarna”). Tolerancja – ależ obowiązkowo! Tyle, że my mamy do niej pełne i usprawiedliwione prawo, a jeśli ktoś z przeciwnej strony o niej wspomni – to już nie tolerancja, tylko uzurpacja i narzucenie. Polityczna poprawność? Bezwarunkowo! Tyle, że nie my – bo my przecież w słusznej sprawie! Wolność słowa? No tak, tyle że kiedy z niej korzystają „oni” to jest to „mowa nienawiści”. Odwrotnie też to działa – „mowa nienawiści”? Jaka tam „mowa nienawiści”! To „wolność słowa” jest! Itd., itp. Wszystko zależy od tego kto i co „nazywa” i jaki kto ma w tym „nazywaniu” interes. Znowu „uwaga dla czytających inaczej” – opisałem mniej jak mikroskopijny fragment przejawów korzystania z „władzy nazywania” – temat jest praktycznie do wyczerpania i wart jest gruntownego opracowania. To też dla „czytających inaczej” – w hasłach opisujących działanie mechanizmu dokonałem uproszczeń i skrótów – usprawiedliwionych moim zdaniem, bo próba wyczerpującego opisania każdego z nich byłaby osobnym artykułem.

Moim zdaniem właśnie to „umiejętne” nazywanie zła dobrem, a dobra złem jest jednym z czynników czyniących dla mnie współczesny świat nieznośnym. Jest ono bowiem tak wszechobecne, że dzięki niemu powstają nowe, niby słuszne i prawdziwe, ale tak naprawdę fałszywe i zgubne prawa światem rządzące. Przy czym nie piszę o jakiś abstrakcyjnych prawach, ale o tym jak MY ten świat widzimy i jak go oceniamy, a właśnie poprzez fałsz zawarty w „nazwach”, ani widzieć go prawdziwie nie możemy, ani – tym bardziej – ocenić. W naszych to bowiem głowach te „nazwy” się zagnieżdżają i my ich to właśnie w opisywaniu „naszego” świata używamy. Znowu do teorii wrócę. Teoretycznie bowiem z powyższym nie powinno być problemów. Każdy z nas (teoretycznie przynajmniej) ma rozum i powinien tak umieć jak chcieć z niego korzystać. Tak więc jeśli coś się stało i ktoś to „nazwał swoiście” to zarówno chęć jak i umiejętność myślenia (w połączeniu ze zdrowym rozsądkiem) powinny pozwolić na uczciwą analizę tego co się stało, i ocenę tego na ile „swoista nazwa” i „swoista ocena” sprawy są zgodne z rzeczywistym obrazem i wymiarem wydarzenia. Tyle, że – jak już wspomniałem – to teoria tylko.

Wielu ludziom nie chce się myśleć! Szukać informacji, wątpić, zadawać sobie trud myślenia, konfrontowania, a jeszcze do tego samodzielnego oceniania?! A po co to wszystko?! Czyż nie wygodniej jest korzystać z gotowych szablonów przygotowanych przez „mających władzę nazywania”? Czyż nie jest łatwiej używać ich słów, pojęć, „logicznych” wzorów? Miłe to, bezpieczne i bez wysiłku! Co więcej – nie ma obawy, że będzie się „walczyć” samotnie! Zawsze jest się w zaprawdę wielkiej grupie tych, którzy również zrezygnowali z niedogodności i zagrożeń samodzielnego myślenia. Zawsze obok jest ktoś, kto używa tych samych określeń, wyznaje te same oceny (tak -wyznaje!), te same czci autorytety. Dla wielu, niezależne myślenie to niewygodna przypadłość – tak więc jest ono tylko „teoretycznie istniejącym sitem” dzięki któremu można bzdury i kłamstwa „odsiać”. Szkoda, ale tak jest właśnie.

Oddzielnym problemem jest „kultura internetowa” która bezsprzecznie daje możliwości by posiąść wiedzę, tyle że mało kto z tej możliwości korzysta, ograniczając się do „wiedzy hasłowej”. To też oddzielny temat. W kontekście tematu tego artykułu warto zauważyć jedynie, że „mający władzę nazywania” właśnie z tej „hasłowości” zdobywania wiedzy korzystają – coraz mniej osób czyta coś więcej niż nagłówki. Do tego – niezależnie od urzędowej cenzury, kiedyś istniało coś takiego jak autocenzura. Określenie to rozumiem jako cenzurę zdrowego rozsądku i przyzwoitości działającą przy składaniu do druku jakiegoś tekstu lub przygotowaniu programu – tak wiem, obecnie to już nie funkcjonuje, ale był taki czas. Dzisiaj, w epoce „kultury internetowej”, można napisać wszystko i o wszystkim – okazuje się, że internet jest o wiele cierpliwszy od papieru.

Świat stał się nieprzyjaznym miejscem. Świat stał się miejscem bez zasad. Świat stał się miejscem niemożliwym do zrozumienia. W świecie coraz trudniej jest odróżnić dobro od zła – nawet mając ku temu szczere chęci i wolę. Tym samym, coraz trudniej jest się od zła bronić i do dobra dążyć. W zmąceniu, przemieszaniu i chaosie coraz częściej przydarza się nam zagubić. „Swoiście nazwane” sprawy nie są tym czym się być wydają, relatywizm anulował wszelkie zasady i poodwracał wartości, zysk, wygoda i zwycięstwo za wszelką cenę stały się najwyższym dobrem. Ciężko jest żyć idealistom, coraz ciężej. Smutny artykuł napisałem tym razem – optymistycznego zakończenia raczej nie będzie.

Artur Deska
Tekst ukazał się w nr 4 (320) 28 lutego – 14 marca 2019

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X