Głos Lwowa – głos drobnych przedsiębiorców i sklepikarzy Członkowie Spółdzielni Rzemieślników i Rolników w Chyrowie, NAC

Głos Lwowa – głos drobnych przedsiębiorców i sklepikarzy

Jedyny egzemplarz tego pisma, redagowanego przez Feliksa Błaszyńskiego, zachował się w zbiorach lwowskiej Biblioteki Naukowej UAN im. W. Stefanyka – nr 20 z dnia 20 listopada 1927 roku. Pismo przedstawiało sprawy społeczne, gospodarcze, kulturalne i polityczne klasy średniej ówczesnej Polski.

Znamienne jest to, że pierwsza strona rozpoczyna się reklamą:

„Najlepszą mieszankę kaw palonych poleca F-ma Zakopane Lwów, Akademicka 24 – Sapiehy 25”.

Artykuł redakcyjny poświęcony jest tematowi nurtującemu tę warstwę społeczeństwa polskiego. Tekst ten można dziś śmiało publikować w najnowszych wydaniach prasy ekonomicznej – wszystko jak dziś pisane.

Konsolidacja stanu średniego nakazem chwili

Stan średni w Polsce ilością swoją stoi na trzeciem miejscu naszych społecznych elementów, a jakością na pierwszem. Wyobraźmy sobie tylko w samym Lwowie defiladę urzędników rządowych i prywatnych, lekarzy, inżynierów, adwokatów, kupców, przemysłowców i rękodzielników, to tak potężne tłumy przeciągną przed oczyma naszemi, że się im nikt i nic oprzeć nie zdoła. Wszak to elita naszej mózgowości, to nieustająca państwowo-twórcza praca, to kapitał ludzki równoważący inteligencją swoją i twórczością wszystkie dolarowe i szterlingowe pożyczki, defilowałaby przed nami.

A jednak! – Jakżeż słabym jest ten element stanu średniego, jak nikłymi wyniki jego starań o poprawę bytu ekonomicznego i wzmożenie społecznego znaczenia!

Dlaczegóż tak jest? – Dlaczego ta armia wewnętrznego frontu, uosabiająca najpiękniejsze cnoty pracowi­tości i zapobiegliwości, najmocniejsze walory społeczne, jak rozum, poczucie obowiązku i nadziemską wprost cierpliwość – tak małą stosunkowo rolę w Państwie odgrywa?!

Dlaczegóż na front naszego państwowego życia pcha się tylko polityka ze swemi partyjnemi mackami, krocząc po brzuchach najistotniejszych potrzeb najlepszego, najpracowitszego elementu?!

Dlatego, że silnej woli brakuje stanowi średniemu, a co najgorsza, że ciąży nad nim przekleństwo polskiej natury, będącej zaprzeczeniem wszelkiej zbiorowej współpracy, wszelkich zbiorowych wysiłków, nawet w kierunku osiągnięcia wspólnego celu, któremu na imię DOBROBYT.

Nie rozumiemy słowa konsolidacja, aczkolwiek przy każdej sposobności deklamujemy je; nie możemy sobie wyobrazić przy jednym, olbrzymim warsztacie państwowym profesora uniwersytetu i biednego łatacza z bocznej uliczki, z których jeden i drugi robiąc co innego i nie stykając się nawet ze sobą, dla wspólnego, ogólnego celu pracują. Obroża stanowego rozbicia dusi nas i rozłącza, chociaż gotowiśmy przysięgać, że jesteśmy najbardziej demokratycznym, najbardziej postępowym narodem, chociaż całemu światu możemy pokazać najbardziej społeczne ustawodawstwo ochrony i protekcji pracy.

Dzięki temu w każdym sezonie wyborczym staje się stan średni stadem kuropatwim. Ustrzelą mu tu i ówdzie „koguta-przodownika”, a całe stado idzie w rozsypkę. Jedni do Sasa, drudzy do lasa. jedni za tą, drudzy za inną partję polityczną kruszą kopie. Niepomni, że każda z tych partji żyje programem stanu średniego, że wyciąga z tego programu swoje zewy wyborcze i hasła górnolotne, a ze swej strony daje jeno gorczycowe karmelki w miodzie nieziszczalnych obietnic osmażane.

Stan średni, gdyby się skonsolidował, gdyby się zdobył na silną wolę stworzenia „Patronatu Wspólnych Potrzeb” i poparł go solidarnie, mógłby sam o własnych siłach stanąć do wyborów, a przynajmniej paktując z jakąś partją polityczną, mógłby ze skutkiem żądać bezwzględnego ciągłego i szczerego popierania w ciałach ustawodawczych najistotniejszych interesów swoich.

Rozbici niczego nie dokonamy, zwarci i skonsolidowani i sobie dopomożemy i młode nasze Państwo wprowadzimy na drogę twórczej, gospodarczej i mocarstwowej polityki.

Jeszcze czas – jeszcze pracujący Lwów może spoić się, zjednoczyć – zwłaszcza, że z różnych stron czynione są w tym kierunku starania.

Korporacja lwowskich piekarzy konferowała o swoich problemach. Wynikiem tej dyskusji był wyjazd do Warszawy i spotkanie z premierem rządu. Ciekawe, czy dziś jakaś grupa zawodowa miałaby takie szanse?

Zgromadzenia Korporacji Piekarskiej

Przełożeństwo korporacji piekarskiej we Lwowie zwołało nadzwyczajne zgromadzenie członków w sali Izby Rękodzielniczej. Zgromadzeniu przewodniczył przełożony korporacji p. Józef Schirmer, prezes Izby. Szło o rozważenie pytań: Czy po cenie, ustalonej przez Komisję cennikową, piekarz kupi mąkę żytnią 65 proc. i czy po ustalonej przez Komisję cenie piekarz bez straty, może chleb żytni ze wspomnianej mąki sprzedawać? Oba pytania wyczerpująco omówili, tak przełożony p. Schirmer, jak i referent zast. przełoż. p. Emil Opat.

W dyskusji kilkunastu mówców wykazywało, że żytniej 65-procentowej mąki niżej 59 i 60 groszy loco piekarnia nie otrzyma się, tańsza zaś mąka po 57-2 gr. rzekomo 65-procentowa jest pośledniejsza, chleb z niej wypiekany ciemniejszy, którego publiczność jeść nie chce. Ustalona przez Komisję cena chleba jest – zdaniem piekarzy – za niska, albowiem Warszawa ma cenę 60 groszy za I kg chleba, Poznań – 63 groszy, małe zaś miasta, wypiekające chleb ciemniejszy, mają urzędownie przyznaną cenę 63 groszy. Za niemniej krzywdzące uważają piekarze oznaczenie kosztów wypieku od 100 kg mąki na 17 zł. tj. obniżenie bezpodstawne kosztów o 2 zł.

Wysokość kosztów ustalona była przez Komisję, której skład tworzyli przedstawiciele piekarń, przedstawiciele spożywców i naczelnik Wydziału IV. Magistratu, na kwotę ryczałtową 19 zł. od wypieku 100 kg. mąki a to w tym celu, aby, przy ustalaniu cen, wspomniana kwota ryczałtowa stanowiła zasadniczą normę.

Ustalono również wydajność wypieku na 130 bochenków z 100 kg. mąki a nie, jak obecnie na 132 bochenki. Wszak wiadomo, że na 1 kg chleba musi pójść do pieca 1 kg. i 14dkg ciasta; ciasto to w formie bochenka musi być w piecu całą godzinę i traci na wadze 14 dkg. Wprawdzie nieuczciwy daje mniej ciasta do pieca, dopuszcza do szybkiego zewnętrznego przyrumienienia się i tworzenia się twardej skórki, natomiast wnętrze jest lepkie, gliniaste, chleb jest cięższy, za to niestrawny i szkodzi zdrowiu. Tego rodzaju chleb można sprzedawać o 2 i o 3 grosze taniej, mając przytem zysk wcale ładny. Bo zamiast 1 kg. 14 dkg. ciasta, do pieca idzie 1 kg. 11 dkg. co przy wypieku 1000 bochenków daje 30 bochenków zysku nieuczciwego.

Pogwałcono również ustaloną zasadę, iż cena chleba powinna być o 2 grosze wyższa od ceny mąki chlebowej jasnej, która jest w wypieku sporsza, natomiast cena chleba z mąki ciemniejszej powinna być o 3gro­sze wyższą. Naznaczone ceny nie dają piekarzowi możności uzyskania zwrotu wydatków, a nie mając z czego dokładać, albo zarywa sprzedającego mu na kredyt mąkę, albo okrada publiczność na wadze, lub co gorsze, raczy publiczność niesmacznem i szkodliwem chlebem.

Piekarze nigdy nie mieli łatwo…, NAC

Delegacja piekarzy lwowskich w Warszawie

W piątek 18. bm. została przyjęta delegacja piekarzy lwowskich w osobach prezesa Izby Rękodzielniczej i Korporacji piekarzy p. W Schirmera, wiceprezesa p. Emila Opata, naczelnika Izby Rękodzielniczej p. Ptaszka i członka zarządu Partji Pracy ze Lwowa inż. Rudolfa Kwaka przez p. premiera Bartla i min. spr. wewn. gen. Składkowskiego, gdzie złożyła memorjał, w którym uskarża się na trudną sytuację rzemiosła lwowskiego, a przemysłu piekarskiego w szczególności.

Działalność władz miejskich i prezenty dla nich od św. Mikołaja w formie felietonu opisał niejaki Iks…

Mikołajek dla Przybocznej Rady

Nowomianowani ojcowie miasta szykują się do spełnienia spadłych na nich, jak manna z jasnego nieba, honorów i obowiązków.

Naturalnie, jak przystało na ludzi nowych, na zawsze entuzjazmujących się na początkach pracy Polaków, są jak najlepszej myśli, że zdołają skołatany walkami i nieproszonymi reformami okręt przez pełną raf i ławic lwowskiego budżetu Scyllę i Charybdę przeprowadzić. A ponieważ zgodnie z tradycją pradziadów spodziewają się na św. Mikołaja łakoci i prezentów, zawiesili więc przy magistrackim ognisku 50 par swoich pończoch…

Niestety św. Mikołaj pospieszył się w tym roku i już przed 5-tym grudnia wypełnił pończochy – tak, że już obecnie byliśmy w możności stwierdzić zawartość pończoch i prezenty zbadać.

Cóż się w tych pończochach ojców miasta znajduje?

Same twarde orzechy!

Dodatkowy budżet i żądania nowego kredytu na dwa i ćwierć miljona nowych podatków.

Wydłużyły się miny naszych ojców!

Po raz pierwszy pozazdrościli rózeg, któremi zeszłoroczny św. Mikołaj tak niemiłosiernie i bezwzględnie poprzednich ojców miasta obdarzył. Tylko jeden jedyny dr. Schmorak, jako z fachu jest dentystą, rozradował się, że mu nowych 49. pacjentów przybędzie.

Zaiste, bo doskonałych zębów potrzeba, aby tak twarde orzechy bez pomocy „dziadka” rozgryźć – aby uczynić zadość słusznym w gruncie rzeczy życzeniom p. Komisarza Rządu, ale w praktyce przykrym i kieszenie biednych konsumentów rujnującym.

Uchwalą „patres adlati” wnioski p. Komisarza, ściągną na głowę swoją gromy dziesiątków tysięcy mieszkańców i za jednym rozmachem przekreślą swoją radziecką karjerę. A jeżeli nie uchwalą, to Lwów będzie dalej brnął w brudzie i nieładzie, jezdnie w dalszym ciągu będą przypominały wojenne przechody wojskowe, a szpitale i szkoły marnieć będą i upadać.

I tak źle i tak nie dobrze – albo cięgi zaraz, albo w niedalekiej przyszłości.

Nie pozostaje nic innego, jak wszystko zwalić na św. Mikołaja i wszystkie pończochy z twardemi orzechami na gwiazdkę mu ofiarować.

Głupie to wyjście, ale mądrego niema…

Najtrudniej było drobnym sklepikarzom. Witryna sklepu jubilerskiego M. Wisznowitza we Lwowie, NAC

Nie zawsze bywa tak, że syn kontynuuje i rozwija dzieło ojca. Przeczytajmy kolejny felieton, podpisany przez Sebastiana, o smutnym przypadku na przykładzie lwowskiego handlowca…

Bajka o kupcu lwowskim

Był we Lwowie jeden zamożny kupiec. Pracował przeszło 49 lat, dorobił się dużej pięknej kamienicy. Handel jego był dobrze zaopatrzony w towar. Klijentelę miał wielką, przedsiębiorstwo bez długów i miał syna. Syna kształcił i wysłał go nawet na studja i praktykę do Warszawy. Syn przyjechawszy, wszedł do przedsiębiorstwa ojca i wkrótce zaczął gospodarkę ojca krytykować, że inaczej jest w Warszawie, że ojciec nie idzie z postępem czasu i t. d. Na to mu ojciec powiada:

– Wiem synu, ja mam już 65 lat, jestem spracowany i na zdrowiu nie domagam, a ponieważ powiadasz, że będziesz lepiej nasz handel prowadzić, dla naszego dobra wspólnego, więc prowadź sam, ja odpocznę.

Syn z wielkim „Schnitem” warszawskim wziął się do prowadzenia handlu. Rozpędził dotychczasowy personel, przyjął nowe siły, porobił nowe wielkie inwestycje, które się okazały zupełnie niepotrzebnemi, pojechał do Warszawy, nakupił warszawskiego towaru, który czasowo jako modny w Warszawie szedł, a tu we Lwowie okazał się wkrótce jako „bowel“ nie do sprzedania. Wydatki rosły, a dochody malały.

Po roku przychodzi syn do ojca, skrobie się w głowę i powiada:

– Tatu! Jest źle, interes nie idzie. Muszę ogłosić niewypłacalność. Ojciec zrozpaczony powiada:

– Jakto? To ja prowadziłem przez czterdzieści lat ten handel, dorobiłem się majątku, stosunki w handlu zostawiłem uporządkowane, a ty po jednym roku prowadzenia narobiłeś długów i chcesz ogłaszać niewypłacalność, plamiąc moją dobrą i solidną firmę!

Usunął syna ze sklepu i sam starowina wziął się z powrotem do prowadzenia tego, niestety już podupadłego przedsiębiorstwa, do którego musiał majątkowo dołożyć, a pod przymusem licytacji kamienicę za bezcen sprzedać.

Pan Komisarz wprawdzie jeszcze nie po roku, ale już po dwóch miesiącach swoich rządów, przychodzi nie do ojca, ale do obywateli miasta i powiada: „Dawajcie i to zaraz bo nie dam rady”.

Gospodarka gminna, to taka sama, jak gospodarka prywatna. Jeden daje sobie radę, przewiduje na przyszłość, jest zapobiegliwy i oszczędny i potrafi gospodarzyć w granicach 14 miljonów rocznie, a drugiemu nawet i 28 miljonów będzie za mało i ciągle będzie mieć deficyty. Sztuki gospodarzenia nie nauczą teoretycznie nawet uniwersytety, sztuki tej nabywa się przez własne zalety i długoletnią praktykę na własnych warsztatach pracy, gdyż starodawna maksyma głosi że, „kto umie na własnym majątku dobrze gospodarzyć, potrafi i na gminnym”, ponieważ zdaje sobie sprawę z wielkiego obowiązku moralnej i materialnej odpowiedzialności. Desygnowany urzędnik nigdy tej odpowiedzialności nie ponosi, najwyżej może być zastąpionym innym, a skutki każdej takiej gospodarki poniosą tylko obywatele, z rekursem chyba tylko do Pana Bogu. Obywatele cieszcie się! Spada na was złoty deszcz dochodów – przepraszam, podatków gminnych.

Tu wkradały się złośliwe chochliki… Zecerzy przy pracy, NAC

Czasami zdarza się, że nawet po kilkakrotnym wyczytywaniu i korekcie kolejnego numeru zawsze znajdzie się taki chochlik drukarski, który coś tam nachachmęci w tekście. Takie wypadki zdarzały się od początków istnienia prasy.

Za winy niepopełnione

Czasem djablik drukarski takiego figla wyrządzi, że redakcja zmuszoną jest bez żadnej ze swej strony winy prostować, a nawet przepraszać.

W podobnem położeniu znaleźliśmy się i my dzięki nieścisłościom, które się zakradły do artykułu p. t. „Rodzina Bałłabanów”, wydrukowanem w 19-tym numerze „Głosu Lwowa” z dnia 6. XI.

W szczególności mylną jest wiadomość jakoby O. T. Winkler wyszedł z pod ręki śp. Karola Bałłabana, gdyż posiadał on już własny sklep z farbami na 22 lat przed założeniem sklepu przez śp. Karola Bałłabana. Również mylną jest wiadomość, jakoby p. L. Solecki wyszedł z pod ręki śp. K. Bałłabana.

Powyższe niniejszem prostujemy i za pomyłkę przepraszamy.

Na ostatniej stronie pomiędzy reklamami J. A. Baczewskiego, czekolady Höflingera i Pracowni obuwia Piotra Seitza redakcja zamieszcza apel do swoich Czytelników:

– Kupcy, Przemysłowcy, Rękodzielnicy inserujcie się w „Głosie Lwowa”, bo to Wasz organ!

Została zachowana oryginalna pisownia

Opracował Krzysztof Szymański

Tekst ukazał się w nr 23 (387), 14 – 27 grudnia 2021

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X