„Geroje” przeciw „świniopasom”

Współczesna ukraińska polityka historyczna obrała sobie za podstawę wyłącznie „linię walki”

Nie ulega wątpliwości, że obecna polityka historyczna Ukrainy obrała sobie za podstawę wyłącznie „linię walki”. Zarówno twórcy tej polityki, jak i ich historyczni protagoniści podchodzą do tego szablonowo: w czasie wojny z Rosją należy wyszukać w historii wszelkie przykłady walk antyrosyjskich. Czynią to zapewne ze szczerego serca, wierząc, że w ten sposób uda im się zmobilizować ukraińskie społeczeństwo do oporu przeciwko „hybrydowemu” agresorowi. Czynią tak, bo wierzą w jednorodność ukraińskiego społeczeństwa i nawet nie podejrzewają, że wspólna pamięć historyczna może być zróżnicowana, a nawet – antagonistyczna.

Mówiąc otwarcie i bez bujania w obłokach – taki chwyt propagandowy może przynieść realny ale krótkotrwały efekt. Faktycznie, dopóki leje się z rosyjskich mediów brudna propaganda, można nawet najokrutniejsze czyny niektórych własnych postaci historycznych przedstawiać po prostu jako kłamstwa wroga. Taka sytuacja może trwać dość długo, aż do chwili, gdy w społeczeństwie dojrzeje wewnętrzna refleksja przy wykorzystaniu materiału historycznego. Ale nawet wtedy więcej szans będą mieli ci, w czyich rękach znajdować się będą państwowe „zasoby”, czyli ci, którzy mając oparcie w państwowym budżecie, będą wciskać innym swój kanon historyczny, panteon swoich bohaterów i włączać je do podręczników szkolnych.

Cóż w tym złego? Każdy naród walczył o swoją niepodległość, a podczas walki… różnie bywa. Wszystko to niby tak, lecz zawsze jest pewne „ale”. Takim ukraińskim „ale” jest fakt, że bezkrytycznie proponuje się nam uznać za bohaterów postacie, które w różnych okresach swego życia były zwolennikami ideologii faszystowskiej, służyły w Wermachcie, SS, współpracowały ze służbami specjalnymi Trzeciej Rzeszy i brały udział w czystkach etnicznych. Ci, dla których jest to „nieważne” i którzy tłumaczą to „takimi czasami” czy walką „naszych” o niepodległą Ukrainę – są w błędzie. Z powodu takiej polityki historycznej Ukraina traci perspektywę polityczną i skazuje się na izolację we współczesnym świecie.

Nikt nie każe wyrzucać wszystkich tych nazwisk z historii. Nikt nie proponuje stosować względem nich obraźliwych epitetów, co było charakterystyczne dla sowieckiej i współczesnej rosyjskiej propagandy. Po prostu ci ludzie byli niejednoznacznymi osobistościami w historii, a ich gloryfikacja w podręcznikach automatycznie „gloryfikuje” nie tylko uczestników tych wydarzeń, ale też legalizuje nazistowskie ideologie i formacje kolaboracjonistów. Więcej – formalne włączanie do panteonu bohaterów każdego według zasady: „wszyscy, kto walczył przeciwko Rosjanom i Polakom”, jest szkodliwe również dlatego, że pozostawia poza polem uwagi ideologiczną celowość i sens walki o niezależną Ukrainę. A właśnie ideologicznych doktryn i metod walki w tym przypadku lekceważyć nie można. Nie można, gdyż uczniowie, studenci i wnikliwi czytelnicy nie dowiedzą się o tym, jaka miała być Ukraina Bandery, Ściborskiego czy Szuchewycza.

Nie dowiedzą się, że miało to być państwo wodzowskie, korporacyjne (faszystowska zasada przedstawicielstwa we władzach), jednopartyjne, z dyktaturą jednej ideologii i uszczupleniem praw innych narodowości. Faktycznie, jeżeli samodzielność państwa traktuje się jak fetysz, według zasady – byle jaka, ale nasza, narodowa – to na pewnym etapie, z przymrużeniem oka, można to jakoś zrozumieć. Ale w żaden sposób nie można usprawiedliwiać takiej fanatycznej wykładni w XXI wieku – tym bardziej, że prowadzi to na manowce. Bo kto z nas chciałby dziś żyć w autorytarnym państwie z dyktatem jednej partii, jedną ideologią i „wielkim wodzem” na czele? Mam nadzieję, że jeżeli nawet nie z przekonań ideowych, to chociażby dla osobistego komfortu, Ukraińcy chcą mieszkać w państwie demokratycznym. Bądźmy o nich lepszej myśli i oddzielmy wszystkich tych zaciekłych zwolenników panowania „białej rasy”, „krwi aryjskiej”, i szeroko osadzonych oczu do jednej prymitywnej grupki. Pozostali, mam nadzieję, są ludźmi adekwatnymi i życzą Ukrainie rozkwitu pośród stabilnych demokracji świata.

Dlaczego więc ukraińska polityka historyczna stara się popierać te ruchy i formacje z przeszłości, które, delikatnie mówiąc, były totalitarne, autorytarne i popierały taktykę rewolucyjnego terroryzmu? Mam wrażenie, że twórcy aktualnej polityki pamięci narodowej na Ukrainie ograniczyli się w swoim życiu do czytania dokumentów programowych UWO i OUN oraz prac teoretyków ukraińskiego integralnego nacjonalizmu. Do tej listy należałoby chyba dodać jeszcze broszury propagandowe i wspomnienia działaczy tego skrzydła. Dowody takiego myślenia leżą na powierzchni.

Zacznijmy od tego, że w publikacjach czy wystawach, przygotowanych przez Instytut Pamięci Narodowej Ukrainy (UIPN) nie są brane pod uwagę w historii Ukrainy okresy pokoju. Kwintesencją tego zjawiska jest ustawa „O statusie prawnym i uczczeniu pamięci bojowników o niezależność Ukrainy w XX wieku” autorstwa deputowanego Jurija Szuchewycza, którą Rada Najwyższa Ukrainy przyjęła 9 kwietnia 2015 roku w „pakiecie” tzw. „ustaw dekomunizacyjnych”. Ukazanie się tej oddzielnej ustawy z listą wszystkich „odpowiednich” formacji historycznych, ułożonej według zasady „walki”, jest świadectwem, że dla UIPN historia ma miejsce jedynie tam, gdzie jest walka i przemoc. Okres reform europejskich i parlamentaryzmu, którym zawdzięcza swoje istnienie współczesna Ukraina, dla młodych historyków nie istnieje. Podobnie jak nie ma dla nich okresów pokojowych, „pracy organicznej”. Zresztą, nie każda walka znalazła uznanie w ich oczach. I tu powraca uczucie deja vu.

To właśnie od takich ocen i takiego myślenia zaczynali swą działalność młodzi galicyjscy radykalni nacjonaliści. Młodzieżowe radykalne skrzydło nacjonalistyczne powstało w dawnej Galicji wskutek rozczarowania po porażce ukraińskich dążeń państwowotwórczych. Młodzi ludzie połączyli się w Ukraińską Organizację Wojskową (UWO – jest na liście organizacji bohaterskich wspomnianej ustawy). Warto zaakcentować słowo „wojskowa”. Młodzi ludzie, zawzięci wojskowi zadeklarowali, że podstawową metodą ich działania będzie walka zbrojna. Co więcej – poddali ostracyzmowi poprzedni okres historii Ukrainy, uważając, że metodami parlamentarnymi nie można uzyskać własnej państwowości. W ten sposób w historii Ukrainy pojawiła się organizacja opowiadająca się za taktyką zbrojnego rewolucyjnego terroru. I ten terror stosowany był nie tylko wobec „zewnętrznych” wrogów (słowo to wziąłem w cudzysłów, bo określała, kto jest wrogiem, a kto – nie, grupka ideowo ograniczonych osób), ale i wobec „wewnętrznych”.

Nie mając konkretnego programu na przyszłość i nie wiedząc, w jaki sposób można osiągnąć cel, młodzi bojówkarze zaczęli organizować sabotaż, napadać na polskich działaczy państwowych, a co najważniejsze – zamordowali Ukraińca Sydora Twerdochliba jedynie za to, że ośmielił się kandydować do polskiego Sejmu. Terror przy istnieniu legalnych ukraińskich partii politycznych w czasie wyborów do Sejmu w 1922 roku nadzwyczaj osłabił pozycje ukraińskie. Było to na rękę polskim szowinistycznym politykom, by spychać Ukraińców na margines życia politycznego i państwowego. Jakkolwiek brzmi to dziwnie, ale w tym przypadku zbiegły się interesy obu nacjonalistycznych ugrupowań: jedni – chcieli pozbyć się największej mniejszości narodowej w międzywojennej Polsce (endecy), a drudzy – efemerycznie marzyli o rewolucji narodowej, którą by podchwycili wszyscy bez wyjątku Ukraińcy, by zmieść znienawidzone rządy (UWO). Czy idea rewolucji narodowej mogłaby się urzeczywistnić, gdyby przystąpili do niej wszyscy bez wyjątku Ukraińcy?

Teoretycznie – tak. Ale praktycznie była to idea niemożliwa do zrealizowania. Ludzie, zmęczeni I wojną światową i walkami polsko-ukraińskimi na zachodzie Ukrainy, pragnęli trochę wytchnienia. Chcieli spokoju, chcieli żyć normalnie: bogacić się, robić karierę. Nie odczuwano też szczególnego przywiązania do ZURL, bo państwo ukraińskie było krótkotrwałe a ponadto istniało podczas wojny. Strata była gorzka, zaś nowe polskie władze – często aroganckie i szowinistyczne. Jak określił ten okres Robert Brubeiker – „Start w polskim „narodowującym” państwie był bolesny i traumatyczny”. Polacy skasowali wszystkie prawa autonomiczne i procedury demokratyczne, którymi cieszyli się Ukraińcy w państwie Habsburgów. Ale więcej szkody uczyniło zróżnicowanie wśród Ukraińców.

Lider URL Symon Petlura zrzekł się Zachodniego Wołynia i Galicji Wschodniej na korzyść Polski, podpisując separatystyczną ugodę z Józefem Piłsudskim. Rządy ukraińskie na uchodźctwie były ze sobą skłócone i poszukiwały sprzymierzeńców pośród wrogów przeciwnika. Kwestia wschodniogalicyjska zaostrzyła się na poziomie międzynarodowym. A w tym czasie UWO marzyła o rewolucji narodowej…

Najważniejsze jest jednak to, że ostrze swej walki UWO skierowała nie wyłącznie przeciwko „okupacyjnej” – w ich mniemaniu – polskiej władzy, ale i przeciwko tym Ukraińcom, którzy pragnęli o swoje prawa narodowe walczyć metodami parlamentarnymi. Przeciwko tym Ukraińcom i Polakom, którzy optowali za normalizacją stosunków i pojednaniem. Powstaje taki obraz, że UWO, a później OUN, jako jej następczyni, wszelkimi siłami starały się nie dopuścić do polepszenia poziomu życia Ukraińców. Mordowano wszystkich Polaków i Ukraińców, którzy chcieli wyprowadzić wzajemne stosunki z impasu. Pozytywna zmiana polskiej polityki w tej kwestii oznaczałaby dla tej, prawdę powiedziawszy, marginalnej siły politycznej, utratę poparcia wśród Ukraińców. Doszło do sytuacji absurdalnej: hasłem radykalnych Ukraińców stało się: im gorzej – tym lepiej. Im gorzej żyje się Ukraińcom w Polsce, tym szybciej, według radykałów, dojrzeją oni do rewolucji narodowej.

Zamachy, morderstwa, grabieże, sabotaż i terror, które stosowali nacjonalistyczni bojówkarze, natychmiast przekształcały się w terror polskiej władzy przeciwko ludności ukraińskiej. W taki sposób radykalna młodzież po prostu „napuszczała” i bez tego nieprzychylną często polską władzę na zwykłych Ukraińców, których bojówkarze z UWO-OUN uważali za kolaborantów. A „hreczkosiejów” i „świniopasów” elicie totalitarystów nigdy nie było szkoda. Jedni uważali ich za grunt dla prawdziwych bohaterów, a inni wyznawali zasadę, że „baby jeszcze nowych narodzą”.

Cóż tu można jeszcze dodać? Warto więc jeszcze raz podkreślić: gdyby historia UWO-OUN była obiektywnie opisana w podręcznikach historii jako jeden z wielu epizodów, nie było by w tym nic złego. Ale… Współcześni twórcy pamięci historycznej, posługując się apodyktycznie formą państwowej ustawy, zobowiązują nas kochać i szanować tych właśnie nacjonalistycznych bohaterów. Ponadto narzucają ich kult w skali ogólnonarodowej, za czym tęsknią ci, którzy najbardziej przyczynili się do rozbudowy ukraińskiego nacjonalizmu.

Wasyl Rasewycz
Tekst ukazał się w nr 13 (281) 14–27 lipca 2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X