Generał Stanisław Sosabowski jedyny normalny w domu wariatów

Udało się przywrócić pamięć i honor Sosabowskiemu. Powiedzieć czego dokonał, z czego zasłynął. A teraz trzeba powiedzieć, skąd on się taki wziął. Kim był, że mógł takich czynów dokonać?

Wychował się w Stanisławowie w ciężkich warunkach. Żył w środowisku wielonarodowościowym. To ostanie, na przykład, miało wpływ na traktowanie przez niego żołnierzy, wśród których nie czynił różnic z powodu przynależności narodowościowej.

Z dr. Wojciechem Markertem z Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku rozmawiał Wojciech Jankowski.

Bardzo długo losy Stanisława Sosabowskiego w Anglii były u nas nieznane. Co Pan sądzi o tym, w jaki sposób Brytyjczycy potraktowali generała?
Brytyjczycy zachowali się podobnie jak w jakiejś mierze traktowały nas inne narody, czyli jako narzędzia służące do utrzymania swego imperium. Traktowali nas i generała Sosabowskiego instrumentalnie. Oczekujemy, że to naprawią, że przyznają się do tego i nie powinniśmy wcale o to prosić. To jest ich obowiązek. Mam nadzieję, że się doczekamy, że zaczną mówić jak sobie przywłaszczali zasługi polskie w czasie II wojny światowej. W kontekście generała Sosabowskiego warto powiedzieć, że wiele metod szkoleniowych, wiele rozwiązań informacyjnych Brytyjczycy przejęli od polskiego ośrodka szkoleniowego, i ani słowa nie wspominają o tym brytyjscy historycy. Doniedawna w licznych książkach angielskich, amerykańskich, których ukazywały się dziesiątki na temat operacji Market-Garden czy wojsk spadochronowych, Polacy byli jedynie wzmiankowani. Teraz na szczęście jest tego więcej. Kiedyś była linijka, później akapit, obecnie pisze się już o udziale Polaków. Historycy zaczynają grzebać, i to już nie jest nasz wymysł. Historycy zaczynają to odkrywać w odtajnianych dokumentach brytyjskich, które potwierdzają, że w przygotowaniach i w czasie bitwy udział polski był większy, niż przypuszczano. W przypadku głośnego filmu „O jeden most za daleko” reżyser Richard Attenborought zadał sobie nawet ten trud, że poprosił do konsultacji polskich weteranów, którzy również brali udział w tym przedsięwzięciu. Sęk jednak w tym, że film jest ekranizacją książki. Cornelius Ryan pisząc ją popełnił kilka błędów. Na przykład, z dwóch prób forsowania Renu zrobił jedną. Skleiły mu się te historie. Trochę poprzekręcał – to jednak był bardziej dziennikarz, niż historyk, i w czasie tego filmu widać te błędy. Niekiedy jest to zabawne, bo z jednej strony Polacy konsultowali dialogi, z drugiej strony, w czasie montażu to zlekceważono i pozostały jakieś dziwne teksty „sznur! sznur! ciągnąć!”. Tego nie udało się zrobić należycie, ale muszę powiedzieć, że jak na Brytyjczyków w tamtych czasach, w latach 70., to generał Sosabowski i jego żołnierze są pokazani całkiem korzystnie. W różnych miejscach było marginalnie i niezbyt przychylnie, a tu trzeba przyznać, że w miarę korzystnie. W jakiejś angielskiej recenzji znalazłem zdanie, że „Sosabowski był jedynym normalnym w domu wariatów planowania tej operacji” i z jego postaci uczyniono głos rozsądku. Ten film dla Polaków jest całkiem sympatyczny.

Kontaktując się z jednym dziennikarzem z Warszawy w sprawie tego wydarzenia usłyszałem, że on nie wiedział, że Sosabowski był ze Stanisławowa, a uważał, że znał dobrze jego biografię. Przywrócono już pamięć generała, ale wiedza, że pochodził ze Stanisławowa, jeszcze nie weszła do obiegu.
To jest kolejny krok, który musimy zrobić. Udało się przywrócić pamięć i honor. Powiedzieć, czego ta postać dokonała, z czego zasłynął, a teraz trzeba powiedzieć, skąd on się taki wziął. Kim był, że mógł takich czynów dokonać? W czasie mojego wystąpienia w Centrum Kultury Polskiej i Dialogu Europejskiego, chciałem wydobyć to, co go w ten sposób ukształtowało – wychowanie w Stanisławowie w ciężkich warunkach, również to, że rósł w środowisku wielonarodowościowym. To ostanie, na przykład, miało wpływ na traktowanie przez niego żołnierzy, wśród których nie czynił różnic z powodu przynależności narodowościowej. Nasze działanie nie powinno polegać na tym, że postawimy pomnik i zapomnimy, ale też na tym, że trzeba przypominać, że ci ludzie skądś się wzięli. On jest przecież reprezentantem losu wielu swoich żołnierzy! Pochodził ze Stanisławowa i wielu jego żołnierzy pochodziło z terenów, które już nie są ziemiami polskimi. O tym się rzeczywiście zapomina, ale rośnie świadomość, że trzeba tę historię zgłębiać, stąd też nasza obecność tutaj w Centrum Kultury Polskiej i Dialogu Europejskiego. Ja będę starał się wydobywać tę historię stanisławowską. Jest kapitalna! To sprzęga się z moją obecną pracą zawodową w Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku, gdzie wydobywamy na światło dzienne starania o niepodległość Polski przed I wojną światową, których bazą była Galicja: Stanisławów, Lwów i Kraków, trzy prężne ośrodki z polskimi organizacjami paramilitarnymi. Trochę już się zapomina, gdzie to było. Podobnie zresztą jest też z miejscami bitew, które toczyły legiony, a które się odbywały poza obecnymi granicami Polski. Chcemy na przykład upamiętniać Kostiuchnówkę, która znajduje się na terenie Ukrainy. Tam odbyła się największa bitwa legionów. Jesteśmy zaangażowani instytucjonalnie, również pracownicy przyjeżdżają porządkować groby wspólnie z harcerzami. Zmieniła się geografia polityczna, ale o historii trzeba pamiętać.

Przepraszam, że wrócę jeszcze do filmu „O jeden most za daleko”, czemu Sosabowski wyskakując z samolotu nad Arnhem miał powiedzieć: „niech Bóg błogosławi Montgomery’ego”? Czemu miał służyć ten zabieg?
Jest relacja o jego skoku, lecz nic nie wiadomo, żeby wypowiedział takie słowa. Tu zapewne chodzi o udramatyzowanie i zebranie w jedno krytycyzmu i ironii, jaką i Sosabowski, i Polacy mieli. Byli trochę bezradni. W filmie to nie jest pokazane. Generał Sosabowski zażądał potwierdzenia rozkazów na piśmie, co było oczywistą praktyką w wojsku polskim. Krótko mówiąc, jeżeli miał to na piśmie, to wiedział, że przełożony bierze odpowiedzialność na siebie. Brytyjczycy odebrali to jako obrazę, jako zniewagę, brak zaufania. Okazało się, że Sosabowski nie był taki głupi. Montgomery powinien był wziąć odpowiedzialność za to wszystko, co się wydarzy. Jest mało znany aspekt tej bitwy, którego też nie ma w filmie. Kiedy wydawało się, że wszystko jest już przegrane, odbywa się odprawa, na którą zapraszają też generała Stanisława Sosabowskiego. Opisał to jego adiutant, dziwnie to wyglądało – po jednej stronie siedzieli sami generałowie brytyjscy, po drugiej Sosabowski. Już wtedy było widać, że chcieli zepchnąć na niego odpowiedzialność. Ocenili akcję tak, że operacja się nie udała, nie ma środków przeprawowych, trzeba ewakuować wszystkich po drugiej stronie Renu i już jest po sprawie! I wtedy ten uparty, niewygodny polski generał zamiast powiedzieć: „Tak, od początku mówiłem, że to nie ma sensu”, mówi: „Ratujmy to, mam pomysł, nie trzeba tej rzeki forsować tu, forsujmy ją w innym miejscu, kilkanaście kilometrów w dół rzeki, gdzie jest słabsza obrona, gdzie nie ma Niemców”. I znowu generał okazuje się niewygodny, bo Brytyjczycy postanowili już zlikwidować operację. W filmie jest jeszcze jedna fajna scena, która chyba jest zmyślona. Podchodzi generał Sosabowski do oficera, który przedstawia plan tej operacji, i przygląda się temu planowi. Oficer pyta, czemu tak się wpatruje. Sosabowski odpowiada: „Sprawdzam, po której jest pan stronie, czy przypadkiem nie jest pan po stronie Niemców?”. Była tu zawarta pewna ironia, tak jak przy scenie skoku z samolotu.

Czy Sosabowski zdawał sobie sprawę, że ta operacja się nie powiedzie?
Jest jeszcze jeden ważny aspekt. W książce jest przedstawione, że Brytyjczykom ta operacja się nie udała, bo byli zaskoczeni obecnością niemieckich wojsk pancernych. To nie jest prawda. Gdy powstawała książka i film, nie mogli tego wiedzieć, bo materiały były utajnione, ale teraz już wiemy, że Brytyjczycy doskonale wiedzieli, że tam są dwie poharatane, ale ciągle silne dywizje pancerne, tylko uznali, że poradzą sobie z nimi. Została ujawniona cała operacja rozszyfrowywania Enigmy, dotarto do rozkazów, które precyzyjnie mówiły, jaki jest batalion i w jakiej miejscowości. Oni doskonale wiedzieli, gdzie kto jest. Na dodatek było to potwierdzone przez holenderski ruch oporu i przez zdjęcia lotnicze. Mieli informację z trzech niezależnych źródeł i zdecydowali się na tę operację! Prawdopodobnie uznali, że jest już koniec wojny, że to niemiecka obrona się rozsypie – przesadny optymizm i lekceważenie przeciwnika, coś, co się mści zawsze. W takiej sytuacji musieli poszukać kozła ofiarnego.

Czy losy Stanisława Sosabowskiego, który z generała stał się magazynierem w fabryce, są typowe dla biografii polskich oficerów w Wielkiej Brytanii?
To są niestety typowe losy polskich oficerów. Kiedy poznałem Joannę Pieciukiewicz, reżyser „Honoru generała”, która chciała zrobić film o powojennych losach dwóch generałów Sosabowskiego i Maczka, podjęła decyzję trochę też pod wpływem moich opowieści, że Maczek był bardziej znany i nie był tak zniesławiany. A jakie to były losy? Sosabowski był magazynierem, Maczek kelnerem… O oficerach mawiano: „srebrna brygada”. To byli starzy już ludzie, niewiele prac mogli wykonywać, jedną z tych, które mogli wykonywać, było czyszczenie sreber w hotelach. W eleganckich hotelach byli zatrudnieni jako lokaje. Każdy wariant był zły. Ci, którzy wracali do Polski, byli skazani na represje wojsk komunistycznych. Tych, którzy zdecydowali się pozostać, czekała nędza. Nie mieli emerytur brytyjskich. Byli to na tyle zaawansowani wiekowo ludzie, że już nie mogli nauczyć się angielskiego, więc wykonywali proste prace „poza społeczeństwem brytyjskim”. Oni całe życie byli związani z wojskiem i nic innego nie umieli robić. Określenie „srebrna brygada” było przecież ironiczno-pogardliwe. Poznałem panią w Anglii, która mówiła: „przy tym stole siedziałam z Borem-Komorowskim, robiliśmy ozdoby ze sztucznej biżuterii i próbowaliśmy sprzedawać, żeby przeżyć”. To były typowe losy Polaków, którzy znaleźli się na emigracji, wcale nie było im lekko! Wielu z nich bardzo gorzko wspomina postępowanie Brytyjczyków. Na tym tle wyróżniała się Holandia, oni szacunkiem darzyli polskich żołnierzy, mieli trochę wyrzutów sumienia, ale oni ze wszystkich narodów na Zachodzie najlepiej się odnosili do Polaków. Mieli wyrzuty sumienia, ale tam od dawna stał polski pomnik, od dawna były zadbane cmentarze. Dzieci holenderskie składały tam kwiaty, w porównaniu z innymi, zwłaszcza Brytyjczykami, Holendrzy umieli się zachować!

Rozmawiał Wojciech Jankowski
Tekst ukazał się w nr 22-23 (291-292) 19 grudnia 2017 – 15 stycznia 2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X