Gazeta Lwowska nie tylko o wojnie Lwów w czasie okupacji niemieckiej, NAC

Gazeta Lwowska nie tylko o wojnie

Na początku okupacji niemieckiej Lwowa w 1941 roku zaczęła ukazywać się „Gazeta Lwowska”, zwana niekiedy „Lembergierką”. Jak pisano w prasie podziemnej – „polski gadzinowiec lwowski, który był „chętnie i powszechnie czytywany, gdyż nie zawierał nieustannych napaści na przeszłość polską jak niedawny „Czerwony Sztandar”, a podawał „tylko miłą uchu propagandę antysowiecką”.

Redaktorami naczelnymi „Gazety”, wydawanej oficjalnie przez koncern Zeitungsverlag Warschau-Krakau G.m.b.H, przez cały czas istnienia pisma byli Niemcy. W piśmie działał też nieliczny polski skład redaktorski. Poza S. Wasylewskim w redakcji pracowali inni literaci. Wielu dziennikarzy oraz pracowników technicznych dziennika było jednocześnie związanych z polskim podziemiem niepodległościowym. Redaktorzy przemycali również informacje typowo niewojenne i niepropagandowe. Tej tematyce poświęcony będzie poniższy artykuł.

Projekty konserwacji i przebudowy Lwowa

Miejski Wydział Architektury przygotowuje obecnie plany wielkich prac, które przeobrażą widok lwowskiej ulicy, placów i reprezentacyjnych budowli. W pierwszym rzędzie zostanie przeprowadzona konserwacja zabytków architektonicznych. Tam, gdzie zniszczenie jest tak wielkie, że rekonstrukcja jest niemożliwa, powstaną nowe gmachy. Wśród wielu zadań kilka wysuwa się na czoło intensywnych prac Wydziału Architektury. Dotyczy to w pierwszym rzędzie wyglądu rynku. Rozpoczętą przed kilku laty pracę oczyszczenia lic starych domów Rynku z późniejszych zniekształcających naleciałości ma się dokończyć, przy czym fasady wszystkich kamienic celem lepszego uwydatnienia architektonicznych wartości zostaną odpowiednio pomalowane. Całe pole rynku będzie wyłożone wielkimi kamiennymi płytami. Największe zmiany dotyczą ratusza, który otrzyma nowe wejście od strony wschodniej. Dla publiczności na zwykły użytek wybije się w zbytnio teraz jednostajnej wschodniej ścianie ratuszowej odpowiednio skomponowane wejście, które wchodzącego wprowadzi w dziedziniec. Trzon ratuszowej wieży stanie się podstawą kompozycji architektonicznej.

Przestrzeń między teatrem a placem Mariackim ma być w przyszłości jednolitym przestrzennym uformowaniem i będzie to wymagało pewnych zmian zasadniczych. Między innymi koniecznym się okazuje ograniczenie tego placu od łączącego się z nim placu Mariackiego. W tym celu projektuje się wzniesienie monumentalnej „bramy” budowli dekoracyjnej typu bram-łuków triumfalnych. Główne jednak prace dotyczą sterczącego dziś opaloną ruiną ogromnego gmachu b. Izby Skarbowej a zasłaniającego ciekawe architektonicznie prezbiterium kościoła Jezuitów i murów b. jezuickiego kollegium. Od pierwotnego zamiaru, aby zupełnie ruinę znieść, odstąpiono; częściowo się ją rozbierze tak, aby przez to uzyskać najlepsze otwarcie widoku na jezuicki kościół. Jeszcze jeden śmiały i wielki projekt opracowuje Miejski Wydział Architektoniczny. To sprawa cytadeli. Porty mają zniknąć, a cała Wronowska góra od swego podnóża na ul. Ossolińskich aż po ul. Pełczyńską i dalej poza nią wznoszący się opad wzgórza, na którym założona ul. Kadecka ma być architektonicznym tworem wspaniałych budowli i placów.

Księżyc oblecze się w szkarłat. Całkowite zaćmienie w nocy z 2 na 3 marca

Rzymianin Polibius opisuje najdawniejsze zaciemnienie księżyca, jakie nam przekazała historia. „Z powodu nastania zaćmienia księżyca Gallowie, którzy już od dawna niechętnie znosili trudy marszu, nie chcieli iść dalej, ponieważ ciemność uważali za jakiś szczególny znak”. Działo się to 10-go marca 219 roku przed narodzeniem Chr. Całkowite zaćmienie księżyca, jakie nas obecnie czeka, na pewno nie nastręczy następstw natury militarnej o takim znaczeniu. Najwyżej jakiś żołnierz, stojący na warcie w noc z 2-go na 3-go marca, zdziwi się mocno, że księżyc, który dopiero co był tak wspaniale zaokrąglony, nagłe skurczył się do rozmiarów małego, dziwnego sierpa.

Jak powstaje zaćmienie księżyca, uczyliśmy się w szkole. Przypomnijmy więc sobie tylko, że powstaje ono wtedy, kiedy księżyc wchodzi w stożek cienia, który, rzuca ziemia daleko w szeroką przestrzeń kosmiczną. Gdyby księżyc wszedł całkiem dokładnie na drogę, jaką przebiega ziemia, to zaćmienie księżyca musiałoby następować przy każdej pełni. Ponieważ jednak droga księżyca posiada odchylenie od kierunku drogi ziemi, księżyc w okresie pełni przechodzi cokolwiek ponad, albo poniżej cienia, jaki rzuca ziemia. I tym razem w czasie zaćmienia księżyca ważne będą cztery okresy. O godzinie 0.31 wstąpi księżyc, stojący ciągle jeszcze na południu, w cień ziemi. Zaćmienie rozpocznie się. Na lewym brzegu księżyca utworzy się ciemne wgłębienie. Powiększy się ono coraz bardziej, a równocześnie ta część księżyca, która dotychczas była jasną, będzie coraz to maleć. Wreszcie o godzinie 1.33 nastąpi całkowita ciemność. Księżyc pogrąży się w cieniu, w którym pozostanie 1 godzinę i 37 minut. Ale znowuż na lewym brzegu księżyca pojawi się biała plama, która szybko wzrośnie. Cień cofnie się o godzinie 4.12. i czar księżycowego zaćmienia pryśnie.

Księżyc opuści krąg cienia, jaki rzuca ziemia. Ostatnie całkowite zaćmienie księżyca, jakie można było obserwować w środkowej Europie, miało miejsce w nocy z 7-go na 8-go listopada 1938 roku.

I.Krzyżewski prowadził rubrykę „Stary romantyczny Lwów”. Oto dwa artykuły tego autora:

Ten przepiękny, nieznany dotychczas lwowianom zupełnie obraz Matki Boskiej Gromnicznej znajduje się w zakrystii klasztoru dominikanów we Lwowie. Pochodzi z XVII wieku. Jest zapewne dziełem lwowskiej szkoły malarskiej. Odszukał i opisał go dr Tadeusz Mańkowski w pracy „Lwowski cech malarzy w XVI i XVII wieku” (Lwów 1936 r.)

O pięć minut wcześniej…

Zanim jeszcze ratuszowe zegary zdołały obwieścić miastu „oficjalną 11 godzinę, o 5 minut wcześniej zegary wieżycy bernardyńskiej przypominały dźwięcznie, że jeszcze jedna godzina spada kroplą w otchłań wieków. Tak było do ostatnich chwil przed wojną. Dziwiła obcych, nieznających miejscowych zwyczajów, ta osobliwa samowola zegarów lwowskich. Bo też stare mury, pełne rycerskich wspomnień, niejedną kryją tajemnicę, niejedną stworzyły tradycję lwowską. Malownicze, pokryte patyną wieków zabudowania kościoła i klasztoru 00. Bernardynów od początku swego istnienia, a więc od pierwszych dziesiątków XVII wieku, znajdowały się w bezpośrednim sąsiedztwie murów dawnego Lwowa, po jego stronie połudn.-wschodniej, tworząc bastion związany najściślej z wojennymi dziejami miasta.

Pamiętają one jeszcze miasto w jego bujnym, średniowiecznym rozkwicie i ten okres do początków XVIII wieku, gdy Lwów był warownią niezdobytą. O mury bogatego i kwitnącego grodu rozbijały się wówczas bezsilnie zastępy wschodnich najeźdźców. Dość wspomnieć, że do końca XVII wieku Lwów wytrzymał 6 cięż kich oblężeń, widział przeszło 160 najazdów tatarskich, z których 21 godziło bezpośrednio w jego bramy, oraz był świadkiem dwu wielkich bitew, stoczonych pod jego murami. Oblegany tylekroć, umiał Lwów zawsze wytrwać, stanowiąc tamę nie do przebycia dla wschodniego barbarzyństwa w jego pochodzie na zachód Europy. I do dziś dnia pozostał Lwów tym ostatnim miastem zachodniej Europy na wschodnich rubieżach.

Zegary starej wieżycy były zatem nie tylko strażnikiem czasu, lecz również strzegły one bezpieczeństwa grodu na równi z wieżą ratuszową, z krużganków jej bowiem niegdyś, podobnie jak z wieży Ratusza, strażnik czujnym okiem spoglądał w niezmiennej gotowości na wschód. Do dziś zachowała się wiadomość o dzielnym zachowaniu się strażnika bernardyńskiego, który zaalarmował załogę i rozpoczął czynną obronę klasztoru, kiedy w r. 1672 janczarzy tureccy przez podkop niespodzianie dostali się pod mury miasta.

Osnute legendą wcześniejsze o 5 minut wskazywanie czasu niż na wieży ratuszowej, było tradycyjnym wspomnieniem tych lat, gdy zamykano w obawie przed napadami bramy miasta o godz. 6-tej, a strażnik wieży bernardyńskiej spostrzegł 5 minut przed 6-tą na dalekich polach zbliżające się hordy tatarskie, przesunął zatem wskazówki zegara o 5 minut i odtrąbił równocześnie zamknięcie bram miasta, zabezpieczając mieszkańców przed wtargnięciem wschodniego na jeźdźcy.

Kolumna przed kościołem stojąca, z pomnikiem bł. Jana z Dukli, osłaniającego piersią własną umiłowany przybytek Boży związana jest także z historią miasta nierozerwalnie. Bł. Jan bowiem był tym, który wedle naocznych świadków i kronik osłaniać miał miasto w czasie najazdów.

Kto wśród wielu starożytnych i nowoczesnych budowli pragnie poznać dawny romantyczny Lwów winien zacząć od tego kościoła, stworzonego przez natchnionego artystę lwowskiego Pawła Rzymianina i architekta Andrzeja Bremera rodem z Wrocławia, którego dziełem jest szczyt fasady o cechach niderlandzko-niemieckich i wieżyca, obok Korniaktowskiej kampanili cerkwi Wołoskiej, najbardziej stylowa wieża Lwowa, Warto wczesnym wiosennym porankiem niedzielnym pójść, by spojrzeć, jak słońce gra na frontonie kościoła, okrytym patyną wieków, jak uwypukla kunsztowne partie rzeźby i głębokie cienie kładzie na podwórcu pod starymi, pokruszonymi przez czas oraz wojenne zawieruchy resztkami murów i fortalicyj klasztornych. A na tle tej starej, antycznej świątyni lwowskiej bł. Jan z Dukli, rozmodlony w błękicie nieba, błogosławi miastu i jego wiernym mieszkańcom.

Milczą jeszcze zegary bernardyńskie, ogłuszone wrzawą wojennych wypadków. Lecz gdy burze wojenne przeminą nad miastem, którego strażnicą jest stara wieża, jej zegary dźwięcznym głosem znów wieścić będą światu, iż nastał błogosławiony czas, że oto znów nad Lwowem panuje wymodlony przez bł. Jana „Pokój Boży”.

Zaułek ormiański, NAC

W zaułkach lwowskich

Ma Lwów swoje ciche zaułki, do których nie dotarł zgiełk wojennych wydarzeń, a i lwowianie częściowo zapomnieli o tych nielicznych dziś przystaniach spokoju i średnio wiecznego piękna. A wszak idąc gwarną ulicą Halicką, w stronę rynku, wystarczy jeno skręcić w wąskie przejście między Katedrą a przyległą do kamienic halickich kaplicą Boimów, by stanąć twarzą w twarz z „kutą w kamieniu tradycją dawnych czasów”. Tak nazwano słusznie ów klejnot architektury późnorenesansowej, wybudowany w pierwszym dziesiątku XVII wieku jako mauzoleum rodu Boimów, godnych mieszczan lwowskich. Fasada ta, pokryta w całości płaskorzeźbą w piaskowcu od wieków sczerniałym, gdzie o lepsze walczą plastyczne sceny religijne z niezwykłym bogactwem szczegółów ornamentacyjnych w postaci głów lwich i skrzydlatych aniołków, maskaronów i gmerków herbowych, to prawdziwa wizja kamienna złotego wieku Lwowa z całym jego rozrzutnym przepychem. Równie kunsztowne, w alabastrze rzeźbione jest wnętrze.

Na powstanie tego dzieła złożyła i się 9-letnia praca 3 Janów, budowniczych i rzeźbiarzy: Białego, Scholza i Pfistera. Stanowi ono przedziwną syntezę elementów rasowych Zachodu i Wschodu.

Ufundowana przez lwowskiego mieszczanina pochodzenia węgierskiego, wybudowana w stylu włoskim z wpływami flamandzkimi, wypracowana przy udziale rzeźbiarzy niemieckich, wzorujących się na wschodnich motywach cerkiewnych… Unikat! Taka właśnie sztuka tworzyła się w dawnym Lwowie, pod kulami armatnimi!

W sercu Lwowa w Rynku, podały sobie ręce Zachód i Wschód. Wystarczy przejść na drugą jego stronę w kierunku ulicy Krakowskiej i skręcić w Ormiańską, by znaleźć się w samym środku tej promienistej siły kulturalnej, którą niegdyś emanował Bliski Wschód. Cichy jest zaułek katedry Ormian. W małym podwórcu z pięknym krużgankiem arkadowym króluje statua Chrystusa, zatrzymanego w wieczystym pochodzie na Golgotę. U stóp Jego ułożone poziomo płyty grobowe, pokryte arabeskami zatartego pisma: „Prochem i fundamentem jesteśmy i jeno w budowie świątyni Twojej Panie!” – zdają się mówić nagrobki bogatych Ormian, których pokornym życzeniem było, aby wierni deptali nogami ich groby, a odczytując wyryte na nich napisy, pamiętali o nich w swoich modlitwach.

Kościół sam, pochodzący w pierwotnej formie z r. 1370, wtulony pomiędzy domy, na zewnątrz nie pozwala domyślić się kolorowego cudu, jaki kryje jego wnętrze. Dopiero przekroczywszy progi świątyni w cichej zadumie staje przechodzień, oszołomiony bogactwem polichromij tej katedry, niby wyciętej z barwnej bajki Szecherezady, w której potoki światła sączą się przez witraże, naświetlając mistycznym blaskiem freski Rosena i mozaiki Mehoffera. Jedyny to, najbardziej na zachód wysunięty zabytek stylu armenoidalnego.

Było również miejsce na kącik poetycki:

Mobilizacja przyrody

Dmie wichr – Olbrzymów chór
mocarny światu rzuca zew.
Prężą się mięśnie wielkich drzew,
Dobywa miecze bór

Dmie wichr. – Chmur czarnych rząd
sunie jak rząd potwornych dział.
Sinych błyskawic świeci lont,
nim padnie gromu strzał.

Dmie wichr – Budzi ze snów
drzemiące złomy dzikich skał,
I rusza w drogę skalny huf,
by zetrzeć się na miał.

Dmie wichr – I z morskich wód pian
białych tworzy zwarty wał
jak wielkie zwoje tajnych nut,
z których Bóg będzie grał.

W duszę wstępuje mrok,
jak szary, ciemny grobów, duch.
żywiołów zbrojny krok
wypełnia trwożny słuch.

Maria Janina Wonschowa

Została zachowana oryginalna pisownia

Opracował Krzysztof Szymański

Tekst ukazał się w nr 8 (372), 30 kwietnia – 13 maja 2021

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X