Franciszek Karpiński w Stanisławowie Franciszek Karpiński, 1741–1825

Franciszek Karpiński w Stanisławowie

Niewiele osób orientuje się, że prawie osiem lat życia znany polski poeta, dramaturg i tłumacz epoki Odrodzenia Franciszek Karpiński (1741–1825) spędził w Stanisławowie, ucząc się w kolegium jezuitów.

Jego dorobek literacki jest obecny w programach polskich szkół. Spróbujmy w tym artykule odtworzyć na podstawie wspomnień, które nam pozostawił, tę mało znaną kartę jego życiorysu.

Wśród lokalnych badaczy biografii Franciszka Karpińskiego warto podkreślić dorobek Olgi Ciwkacz, do niedawna związanej z Uniwersytetem Przykarpackim, oraz Wołodymyra Poleka. Swe wspomnienia znany poeta zatytułował: „Historia mego wieku i ludzi, z którymi żyłem”, a ukazały się one drukiem w Wilnie w 1827 roku i wielokrotnie były wznawiane w różnych zakątkach Polski.

Poeta urodził się 4 października 1741 roku we wsi Hołosków koło miejscowości Otynia w rodzinie szlacheckiej Andrzeja i Rozalii Karpińskich. Ojciec był administratorem rodzinnej wioski poety, należącej do dóbr Potockich. Matka pochodziła z rodziny Spendowskich.

Już same jego narodziny były nietypowe i prorokowały mu nietuzinkowy na owe czasy los. Obecnie jesteśmy przyzwyczajeni do dużej liczby poetów i pisarzy w każdym mieście, ale w wiekach XVIII-XIX osoba poety, którego wiersze drukowano, była szanowana, przysłuchiwano mu się, mógł on istotnie wpływać na społeczeństwo. Jako przykład możemy podać tu wiersze Tarasa Szewczenki i twórczość Iwana Franki, które wpłynęły na kształtowanie narodu ukraińskiego.

Wieczorem 4 października 1741 roku do ojca przybiegł sąsiad Kozłowski i uprzedził, że tej nocy Ołeksa Dowbusz z dwunastoma kompanami ma zamiar napaść na dom Karpińskich. Sam poeta tak opisuje te wydarzenia:

„Już moją matkę boleści rodzenia napadły, a ojciec, dom z bojaźni utracenia może życia porzuciwszy, z czym mógł, naprędce do bliskiego lasu schronił się; zostawiwszy rozporządzenie, ażeby okropnemu temu gościowi – z towarzyszami jego – chleb, sól, ser i gorzałka najobficiej na stole rozstawione były. Może w godzinę po urodzeniu moim przyszedł ze swoimi Doboszczuk, matkę tylko moję leżącą i babę, która mię odebrawszy omyła i na ręku trzymała, nikogo więcej w całym domu nie zastał. Matka moja nic mówić nie mogła dla bólu i strachu, ale baba – przystąpiwszy ze mną na ręku do Doboszczuka – rzecze: „Oto godzina, jak się to dziecię urodziło. Miej pamięć na Boga, na tę matkę, jeszcze cierpiącą, i na to niemowlę, a nie rób tu żadnej przykrości, kiedy cię jak dobrego gościa chlebem i solą przyjmujemy”.

Zmiękła na te słowa harda dusza legendarnego rozbójnika i nakazał on swoim chłopcom w spokoju usiąść do „jadła i gorzałki, obficie wystawionych”. Po tym Dowbusz zostawił babce położnej trzy czerwońce i poprosił matkę, aby ta na wspomnienie jego bytności w tym domu, ochrzciła dziecko Ołeksą.

Rodzice Franciszka byli ludźmi porządnymi i wychowywali dzieci zgodnie z zasadami wiary katolickiej, rozwijając w nich skromność, wzajemne poszanowanie i miłość rodzinną. Najsurowiej dzieci karane były za mówienie nieprawdy. Ale spotkanie z rozbójnikiem nie przeminęło dla Franciszka bez śladu – był on największym łobuzem wśród rodzeństwa:

„Kiedy zmłocek (parobek wynajęty do młócenia – aut.) w stodole naszej nożyk swój prosty na progu położył, a jam go ukradkiem schwytał, postrzeżony potem od ojca mojego, że nim coś strugałem.

I spytany, skąd by go wziąłem – do zwyczajnego wykrętu, żem go znalazł, udałem się. Zwołani domowi wszyscy i spytani, czyj by był nożyk. Kiedy się zmłocek do niego przyznał, kiedy dodał, że ja byłem przy tym w stodole, kiedy on ten swój nożyk na progu położył, kazał naprzód ojciec mój, ażebym do nóg padł wieśniakowi i przeprosił go, żem go tą moją kradzieżą zmartwił. Rozumiałem, że już się na tym moim upokorzeniu skończyło. Ale kazano przynieść rózgę i surowy ojciec temuż samemu zmłockowi kazał mi dziesięć rózeg wyliczyć, nad którym stał z laską, ażeby mi w biciu nie folgował. Wziął potem sam rózgę i za wstyd swój (jak powiadał) jeszcze mi dziesięć rózeg swoją ręką przyczynił”.

W 1750 roku Franciszek został oddany do kolegium jezuitów w Stanisławowie: „W roku moim ósmym, już umiejąc czytać i trochę pisać, oddał mię ojciec do bliskich szkół stanisławowskich, gdzie dobrze starszy ode mnie brat mój Antoni już od lat kilku uczył się, ażebym i ja pomału do szkół przywykał. Było to odwiezienie mię w porze zimowej i kiedy ojciec po obiedzie, mię zostawując, do domu odjeżdżał, ja, uprzedzony, bojąc się nad wszystko szkoły, za wrotyma stancji, gdy nikogo za saniami nie było – przysiadłem cicho z tyłu i dopiero w pół drogi może odkaszleniem wydałem się. Tak zaraz do Stanisławowa nazad powróciliśmy i kilkanaście rózeg, danych mi przez ojca na zadatek dalszego rozumu, interes ten skończyło”.

C.K. Gimnazjum w Stanisławowie (pocztówka z roku 1905). W tym gmachu w latach 1750–1758 w kolegium jezuickim studiował Franciszek Karpiński

Obecnie w tym budynku przy placu Szeptyckiego mieści się wydział morfologiczny Iwanofrankiwskiej Akademii Medycznej. Dalej Franciszek Karpiński tak wspomina okres nauki:

„Dzieckiem będąc w szkołach, już ja ciebie, słodka przyjaźni, poznałem! Do czterechset studentów było w Stanisławowie, czemuż ja do dwóch tylko, Sosnowskiego i Malickiego, jak oni do mnie przylgnęli? Trzeba wyznać, że prócz szacunku wspólnego, który najgruntowniej przyjaźni ludzkie umacnia, a na którym natenczas małośmy się podobno znali, jest coś w wieku, w twarzy, w sposobach obchodzenia się i myślenia podobnych, co przyjaciół połączać zwykło. Z Sosnowskim, który był w niższej szkole (tj. klasie) ode mnie, do takiej przyjaźni przyszło, żeśmy nie tylko sobie w kościele przysięgli, że się do śmierci kochać będziemy, ale nawet kartę małą z podpisami nas obydwóch napisaliśmy, w której prócz poprzysiężenia przyjaźni była i obietnica, że który by z nas pierwiej umarł, ten drugiemu ma się po śmierci (jak natenczas wierzono możności takich obietnic) widocznie pokazać i o stanie swoim na tamtym świecie powiedzieć”.

Tych dwóch gimnazjalistów często wykorzystywano do służenia do Mszy w katedrze. Podczas Mszy św., dla wzmocnienie swojej przysięgi, chłopcy położyli kartkę ze spisana przysięgą na ołtarzu i przyjęli Komunię św., aby przysięgę wzmocnić.

Niestety, po pół roku, wyjechawszy do domu na święta, ich przyjaciel Sosnowski umiera: „Przyprowadzono ciało jego do Stanisławowa i w grobie kolegiaty tamtejszej pochowano. Okna domu, w którym ja mieszkałem, były obrócone na kraty grobów tejże kolegiaty. Cóż tam było bojaźni, ażeby do mnie (podług niedawnego poprzysiężenia) mój Sosnowski nie przyszedł; jak długo bezsenne nocy w strachu trawione – póki wyspowiadawszy się i komunią przyjąwszy, śmiały potem, w nocy nawet, ku kracie grobowej szedłem i ducha przyjaciela nadaremnie wywoływałem, bo się mi nigdy nie pokazał».

To właśnie w naszym mieście młodzieniec przeżył swoją pierwszą miłość do Marianny Brousel, nazywając ją w swoich wierszach imieniem Justyna. Literaturoznawcy uważają, że Karpiński zaczął w Stanisławowie pisać swe pierwsze wiersze. Poeta we wspomnieniach zamieścił interesujący fragment o praktyce pojedynków w mieście: „Jużem lat miał ze dwanaście, kiedy ojciec mój, wyzwany na pojedynek od towarzysza przedniej straży, Janiszewskiego, nazajutrz rano na tę walkę wychodzić miał. Mimo najsurowszego nas przez ojca naszego trzymania tak się we mnie gorąco dla niego miłość odezwała, żem długo w noc pokryjomo szabelkę moję ostrzył z myślą, ażebym nazajutrz w czasie rozpoczęcia pojedynku z tyłu Janiszewskiego w głowę uderzył, choćby mi zginąć przyszło. Ale zawzięci pogodzili się bez bitwy, a ja zyskałem na tym, kiedy się ojciec dowiedział, bo mi piękniejszą szabelkę kupił”.

Podczas nauki w Stanisławowie młody Franciszek był świadkiem uroczystego pogrzebu hetmana koronnego Józefa Potockiego. Tę wielotysięczną uroczystość opisał w swoich wspomnieniach dość dokładnie. Karpiński wspomina również i egzekucję opryszka Wasyla Bajuraka pod stanisławowskim ratuszem. Bajurak, po śmierci Dowbusza w sierpniu 1745 roku, stanął na czele opryszków. W 1754 roku został schwytany i w dniach 20-24 kwietnia 1754 roku na stanisławowskim ratuszu odbył się nad nim sąd. Egzekucja miała miejsce 25 kwietnia na rynku przed ratuszem:

„Ojciec mój, umyślnie na tę egzekucją za rękę mię przyprowadziwszy, stanął ze mną tak blisko, ażebym widział ścięcie zbrodniarza; które gdy się dopełniło, tak do mnie, widokiem tym pomieszanego, rzecze: „Moje dziecię! Bajurak zapewne zaczął od kradzieży małych rzeczy i może tak jak ty w dzieciństwie nożyk u kogo ukradł, co że mu wcześnie nie zganiono, postąpił do rzeczy większych. A że ludzie zwyczajnie po domach strzegą się od złodzieja, widząc, że tą drogą, żyjąc między ubogimi, nie tak się łatwo zbogacić, puścił się na rozbój, który prędzej spanoszyc może. Moje dziecię! Złe każde, choć małe, jest jak mała gadzina, której jad z czasem o śmierć przyprawi”.

Na początek jesieni 1758 roku Franciszek Karpiński jest już w kolegium jezuitów we Lwowie, gdzie kontynuuje naukę. Tu pogłębia swoją wiedzę z filozofii i teologii. W 1761 roku umiera jego ojciec, którego pochowano na cmentarzu przy kościele w Otynii. Poeta był na pogrzebie ojca, przyjeżdżając w tym celu ze Lwowa.

Ukończywszy lwowskie kolegium otrzymuje licencjat z teologii i doktorat z filozofii i nauk wolnych. Logicznym zakończeniem takich studiów było wówczas przyjęcie święceń kapłańskich, ale młodzieniec odmawia tego. Obecny na egzaminie arcybiskup lwowski Sierakowski, bezskutecznie namawiał go do zostania księdzem. Karpiński wraca na Pokucie i pracuje jako prywatny nauczyciel synów Józefa i Marianny Ponińskich w miejscowości Zagajpole koło Tłumacza. Tu niespodziewanie wybucha uczucie do gospodyni majątku Marianny Ponińskiej. Poświęca jej liczne liryczne wiersze, nazywając ją w swoich wierszach również Justyną. W latach 1770–1771 studiuje we Wiedniu, gdzie poprawia znajomość języków obcych i przysłuchuje się wykładom znanych profesorów-przyrodników.

Z Wiednia powraca znów na Pokucie. Tu dzierżawi ziemię we wsi Wierzbowce koło Horodenki, potem Żabokruki koło Tłumacza, a następnie – Dobrowody w Tarnopolskiem. W 1780 roku we Lwowie ukazuje się drukiem pierwszy tomik wierszy Karpińskiego, zatytułowany „Zabawki wierszem i przykłady obyczajne”, który zadedykował księciu Adamowi Jerzemu Czartoryskiemu (1770–1861). Ten tomik zmienia los poety – jeden z wierszy poświęcony jest polskiemu poecie Adamowi Naruszewiczowi, który zauważa talent młodzieńca. Naruszewicz zaprasza Karpińskiego do Warszawy i przedstawia go królowi Stanisławowi Augustowi. Karpiński dostaje posadę kustosza biblioteki Czartoryskich, którą porządkuje. Tu Karpiński wydaje swoje kolejne trzy tomiki poezji i staje się popularnym autorem. W 1792 roku zostaje guwernantem syna księcia Sanguszki. Zmęczony intrygami i konfliktami stolicy, w 1794 roku powraca do Galicji, która była już pod zaborem austriackim. Spędza kilka kolejnych lat w Dobrowodach. Następnie przekazuje dzierżawę synowi i powraca do Warszawy. Król Stanisław August na znak swej przychylności nadaje Karpińskiemu przywilej 50-letniej dzierżawy majątku Kraśnik w okolicy Puszczy Białowieskiej. Od roku 1818 Karpiński mieszka w majątku Chorążczyzna, gdzie w 1820 roku kończy swe pamiętniki, zatytułowane: „Historia mego wieku i ludzi, z którymi żyłem”. W tej miejscowości Franciszek Karpiński kończy swoją ziemską wędrówkę 4 września 1825 roku, mając lat 83. Zostaje pochowany w miejscowości Łysków i z czasem na jego grobie wyryto fragment wiersza „Powrót z Warszawy na wieś: „…oto mój dom ubogi…”.

Pod koniec lat 70. XIX wieku właściciel Hołoskowa, niejaki pan Dobrowolski spod Warszawy sprowadził 80 rodzin Mazurów, którzy rozkupili majątek. Na miejscu, gdzie stał budynek Karpińskiego, wystawiono kaplicę, na której 4 sierpnia 1901 roku uroczyście odsłonięto tablicę pamiątkową ku czci wybitnego polskiego poety. W największym mieście ówczesnego Pokucia Kołomyi 16 września 1880 roku odsłonięto pomnik Franciszka Karpińskiego, który niestety się nie zachował.

Petro Hawryłyszyn
Tekst ukazał się w nr 7 (323) 15-26 kwietnia 2019

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X