Fantastyka historyczna Władimira Władimirowicza

Fantastyka historyczna Władimira Władimirowicza

Historia w putinowskim wydaniu ma być źródłem prawa, pretekstem do realizacji polityki, w której Rosja nie liczy się z nikim i niczym. Możemy wątpić, czy Putin jest dobrym historykiem, ale nie ma to przecież żadnego znaczenia. Ważne, że jest doskonałym manipulatorem, a przede wszystkim skutecznym politykiem.

Na oficjalnej stronie internetowej Kremla pojawił się 12 lipca artykuł „O jedności historycznej Rosjan i Ukraińców”, pod którego treścią podpisał się Władimir Putin. Aby uwypuklić tytułową wspólnotę dwóch narodów tekst został przygotowany w dwóch wersjach językowych, rosyjskiej i ukraińskiej. O to, by zrozumieli go Polacy, zadbał Mateusz Piskorski, publikując na jednej z internetowych stron tłumaczenie na język polski, przy czym nie zostało ono opatrzone żadnym komentarzem.

Wieloletnie przemyślenia rosyjskiego mędrca

Sam Putin twierdzi, że jest to materiał analityczny oparty na faktach i dokumentach historycznych, będący wynikiem jego wielomiesięcznych przemyśleń. To, że prace sfinalizował teraz, tłumaczy nasilającą się na Ukrainie retoryką antyrosyjską, konsekwentnie nazywaną „projektem anty-Rosja”. Jest to zabieg niezwykle wygodny, gdyż przerzuca odpowiedzialność za niechęć wobec Rosji na bliżej nieokreśloną grupę ludzi, którzy taki plan wdrażają w życie. Co za tym idzie, nastroje Ukraińców przestają być efektem ich własnych przemyśleń i reakcją na agresywną politykę Kremla, a stają się pochodną czyichś inspiracji i jako takie można je skorygować, przedstawiając błądzącym „prawdę”.

Ukazywanie Rosji jako kraju, który musi mierzyć się z zagrożeniem ze strony ukraińskiej, jest kuriozalne, ale z perspektywy Moskwy ze wszech miar słuszne. Pozycjonując siebie jako ofiarę kraj daje sobie prawo do obrony, ustawia się także w opozycji do państw wspierających Kijów, równocześnie budując poczucie jedności wśród obywateli. Życie w oblężonej twierdzy od każdego przecież wymaga wyrzeczeń i zrozumienia, że w nadzwyczajnej sytuacji trzeba stosować nadzwyczajne środki, a kryzys czy sankcje są dziejową koniecznością, zawinioną przez wrogów. Ponadto Putin podkreśla, że swoim tekstem okazuje wsparcie dla „milionów ludzi, którzy chcą przywrócić stosunki z Rosją”, w tym części ukraińskich sił politycznych. Prorosyjskość na Ukrainie jest w jego ocenie aktem heroizmu, gdyż prezentujący takie poglądy są „usuwani ze sceny politycznej”, zabijani, paleni żywcem, jak w Odessie. Nad Dnieprem zamykane są media, a rządzący podejmują decyzje wykraczające poza ich kompetencje, co sprawia, że władza przestaje być legalna. A skoro jest bezprawna, to przecież nic nie stanie na przeszkodzie, by wesprzeć Ukraińców w jej obaleniu.

Prezydent nie stroni przy tym od gloryfikacji Stalina, co szczególnie dla jego współobywateli jest potwierdzeniem tego, na kim dziś się wzoruje. Co prawda zachowuje pewną ostrożność wskazując, że może za wcześnie o tym mówić, ale przecież Stalin miał rację chcąc, aby republiki radzieckie powstałe na obszarze byłego imperium weszły w skład Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Mylił się natomiast Lenin, optujący za państwem złożonym z republik funkcjonujących na równych zasadach. Stąd wynika krytyka prawa do secesji, które w opinii Putina było jednym z największych błędów bolszewików. Drugim miała być wiodąca rola KPZR, bo gdy partii zabrakło, upadł też Związek Radziecki. Niewątpliwie przed wrześniowymi wyborami do Dumy taka wypowiedź może wyglądać jak przygotowanie gruntu pod potencjalnie słaby wynik „Jedynej Rosji”. Jeśli bowiem Andriej Piwowarow ma rację mówiąc o „ostatnich wolnych wyborach”, to możliwa jest mobilizacja antyputinowskiego elektoratu i nawet, jeśli nie wygrana opozycji (na to nikt przecież nie pozwoli), to potencjalne protesty, które będzie można nazwać demokratycznym prawem obywateli głosujących w wielopartyjnym systemie. W ten sposób można je będzie wytłumaczyć, a zarazem spacyfikować, bo rosyjska demokracja nie przewiduje wysłuchiwania głosu ludu, choć bez wątpienia uważnie się w ten głos wsłuchuje.

Kto winien? Polacy.

Rosja zwraca też baczną uwagę na to, co dzieje się na arenie międzynarodowej i w tym przypadku wypowiedź głowy państwa nie jest najlepszym sygnałem dla Polski. Wyraźnie akcentowana jest jej rola jako inspiratora antyrosyjskich postaw, jeszcze od czasów Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Jeśli zatem trzeba będzie wskazać winnego takich poglądów na Ukrainie, Moskwa nie uderzy się w pierś i nie przyzna do własnych błędów, ale wytknie je Polakom. Nie będzie wtedy trudnością przełożenie takiej narracji na eskalację konfliktów polsko-ukraińskich, bo już od lat grunt pod wzajemną niezgodę jest dobrze przygotowany, co widać chyba najlepiej w miejscu tylko pozornie niemiarodajnym, jakim jest Internet. Antyukraińskie komentarze pojawiające się pod byle pretekstem na internetowych forach nikogo już chyba nie dziwą, mało kto pyta o ich źródła. Wielu upatruje ich zresztą w nieodległych czasach II wojny światowej robiąc niemalże to, co zrobił Władimir Putin – wykorzystując historię dla uzasadnienia dzisiejszych nastrojów, z pozoru słusznie, a jednak bezrefleksyjnie i na skraju manipulacji. Oczywistym jest, że nikt nie neguje tragedii Wołynia, ale już pomijanie gestów pojednania czy wręcz przekonywanie o tym, że żadne nie miały miejsca, jest fałszowaniem rzeczywistości, służącym tylko jednej sprawie.

Putin trojcu lubit

Niewątpliwie świętością jest dla Putina „trójjedyny naród”, trwały i niezbywalny jak prawosławie, który w przyszłości ma zająć należne mu miejsce tak, jak Cerkiew po latach radzieckiej ateizacji. To do jej tradycji miał odwoływać się nawet Stalin, apelując podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej do „braci i sióstr”. Ta (nad)interpretacja nawet, jeśli budzi poważne wątpliwości, wywołuje też określone emocje, ale przecież cała putinowska „analiza” oparta jest nie na faktach, a na apelowaniu do uczuć. One nie muszą być racjonalne. Dlatego też Putin podważa decyzje ukraińskiego prezydenta, czy szerzej, ukraińskich władz. Wyraźnie rozdziela potrzeby Ukraińców i rządzących sugerując, że wybory polityków nie są wyborami narodu, a to oznacza, że na Ukrainie wszystko można jeszcze zmienić. Co niezwykle istotne, Rosjanin mówi wprost, że mieszkający nad Dnieprem (w tym przede wszystkim jego rodacy) nie będą ze spokojem patrzeć na poczynania ludzi, którzy „płacą za utrzymanie władzy”.

Zapowiedź buntu, może puczu, jest chyba najbardziej niepokojącym wątkiem, który pojawił się w kontekście szeroko, choć zwykle jednostronnie komentowanej publikacji. Analitycy, dziennikarze, ludzie piszący na internetowych forach skupiają się bowiem na tym, że Moskwa pragnie kapitulacji Ukrainy, a nie deklarowanego pokoju. Podkreślają też wątki związane z rewizjonizmem: uważa się, że wspominany przez Putina powrót do granic z 1922 roku, niezależne Zakarpacie, rosyjski Krym, Donbas, którego Kijów podobno wcale nie chce, biedna Ukraina wyniszczana przez własnych polityków w asyście Zachodu, to częściowo odniesienia do aktualnej sytuacji, ale też zapowiedź przyszłych działań. Potwierdzeniem tej tezy ma być fakt, iż minister obrony federacji rosyjskiej nakazał, by przemyślenia „O historycznej jedności Rosjan i Ukraińców” znalazły się wśród materiałów szkoleniowych dla rosyjskiej armii.

Jest to o tyle „zasadne”, że Ukraina w oczach Putina to kraj zagrażający Rosji, choć przede wszystkim własnym obywatelom. Ponadto to państwo niewiarygodne, nie dotrzymujące zobowiązań międzynarodowych, a mimo to Moskwa gotowa jest cierpliwie szukać rozwiązań, dzięki którym możliwa będzie budowa sojuszu rosyjsko-ukraińskiego, wzorowanego na współpracy z Kazachstanem lub związku z Białorusią. I ta gotowość Kremla do „przeczekania”, przy jednoczesnym zabieganiu o budowę relacji z Kijowem na rosyjskich warunkach, jest drugim niezwykle niepokojącym wątkiem, który pojawia się w wypowiedziach Putina. Prezydent daje jasny komunikat, że nie można liczyć na to, iż odpuści Ukrainie, albo może raczej, że Rosja sobie Ukrainę odpuści.

Putin porównuje przy tym Państwo Związkowe z Białorusią do Unii Europejskiej wskazując, że w tej drugiej mamy do czynienia ze znacznie wyższym poziomem integracji, w domyśle: uzależnienia i niesprawiedliwości. Podsuwa też wygodny argument ukraińskim zwolennikom zacieśniania relacji z Rosją mówiąc, że mogą być one takie, jak stosunki Niemiec i Austrii czy USA i Kanady, zatem wszystko można ułożyć pokojowo, demokratycznie i w cywilizowany sposób. Ukraińcy na tym nie stracą, za to mogą wiele zyskać. Alternatywą jest wybór zachodniej drogi, który doprowadzi do upadku Ukrainy jako państwa.

Nie warto milczeć

Historia w putinowskim wydaniu ma być źródłem prawa, pretekstem do realizacji polityki, w której Rosja nie liczy się z nikim i niczym. Możemy wątpić, czy Putin jest dobrym historykiem, ale nie ma to przecież żadnego znaczenia. Ważne, że jest doskonałym manipulatorem, a przede wszystkim skutecznym politykiem. Tymczasem ani Zachód, ani Ukraina wciąż nie są gotowe, by przeciwstawić się jego poczynaniom i mowa tu nie o płaszczyźnie militarnej, bo na tej wbrew pozorom łatwiej jest wygrać, ale o polu dezinformacji i propagandy. Działania w tym zakresie muszą się przede wszystkim pokrywać z przekazem władzy, a ten wydaje się nawet samym Ukraińcom co najmniej nieodpowiedni. 17 lipca, w rocznicę zestrzelenia samolotu pasażerskiego linii Malaysia Airlines, Wołodymyr Zełenski wspomniał o ofiarach, padły słowa współczucia i zdumienie, że doszło do tego we współczesnym świecie i były to słowa ważne, ale w ocenie wielu niepełne. Zabrakło bowiem wzmianki o roli, jaką odegrali w tej tragedii rosyjscy żołnierze i sama Rosja, o cywilach, którzy ponieśli śmierć wskutek wojny.

Dopóki prezydent Ukrainy uważany będzie za człowieka, który boi się przeciwstawić Moskwie, a czołowi politycy będą robić z Rosją interesy, to sugestie doradcy Zełenskiego Nikity Poturajewa, aby na ukraińskich mapach zmienić nazwę sąsiedniego kraju na Moskowię, będą tylko zabawnym incydentem, raczej ośmieszającym rządzących, niż wnoszącym cokolwiek do wojny informacyjnej czy ideologicznej. Nawet, jeśli koncepcja Moskowii zbliżona jest w swoich założeniach do treści z putinowskiej „analizy”, to brzmi mniej poważnie, niż wynurzenia rosyjskiego przywódcy. Może zatem zamiast nieudolnie kopiować kremlowskie wzorce propagandowe, pora zbudować własną strategię i koncepcje, dzięki którym ukraińska narracja będzie spójna i przekonująca dla samych Ukraińców, ale też dla świata? Póki to nie nastąpi, fantastyka historyczna autorstwa Putina będzie sprzedawać się znacznie lepiej, niż teksty ukraińskie czy te pisane na Zachodzie, a od tego, jak wielu ludzi w nią uwierzy, zależeć będą losy nie tylko niepodległej Ukrainy, ale i całego świata.

**

Dziś wśród polskich głosów komentujących tekst Putina możemy znaleźć opinie, że to artykuł „pojednawczy i bardzo przyjazny” wobec Ukraińców. „Jak zareaguje Kijów, czy odezwie się tam słowiańska krew, czy zdrada i podległość obcym?” – pyta internauta sugerując, że jego własny naród wysługuje się niesłowiańskim wrogim siłom. Czy zatem i w Polsce narastać będzie sympatia wobec Rosji? Można przypuszczać, że Rosjanie o to zadbają, nawet jeśli dziś kreują Polaków na wrogów Ukrainy. Ale przecież zarazem rysują obraz naszego kraju jako potęgi wpływającej na losy innych narodów, więc z zasadzie wszystko się zgadza i idzie w dobrym kierunku.

Agnieszka Sawicz

Tekst ukazał się w nr 13 (377), 16–29 lipca 2021

Prof. dr hab. Agnieszka Sawicz pracuje na Wydziale Historycznym Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, a z Kurierem Galicyjskim współpracuje od 2009 r. Zajmuje się historią współczesnej Ukrainy, polityką rosyjską i z pasją śledzi wszelkie fałszywe informacje. Lubi irlandzką muzykę, gorzką czekoladę i górskie wyprawy. Od 2013 r. jest też etatową wiedźmą, autorką ukazujących się w wirtualnej przestrzeni „Zapisków Wiedźmy”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X