Ernest Zawadzki: Pracuję nad tworzeniem pozytywnego wizerunku policji patrolowej Fot. z archiwum Ernesta Zawadzkiego

Ernest Zawadzki: Pracuję nad tworzeniem pozytywnego wizerunku policji patrolowej

Z Ernestem Zawadzkim – rzecznikiem policji patrolowej Zakarpacia, wiceprezesem Towarzystwa Kultury Polskiej im. Gniewy Wołosiewicz, narciarzem, podróżnikiem, wolontariuszem i działaczem społecznym na Zakarpaciu, rozmawiała Anna Stożko, redaktor naczelna Polsko-Ukraińskiej Platformy Medialnej.

Eryku, na czym polega Twoja podstawowa praca?

Właściwie – na komunikacji. Jest to ulubiona część mojej pracy. Pracuję nad tworzeniem pozytywnego wizerunku policji patrolowej obw. zakarpackiego. Właściwie nad jego potwierdzeniem, bo działalność policji tak należy przedstawiać społeczeństwu. Naturalnie, można wiele mówić o moich obowiązkach, głównymi z nich są analityka danych, przekazywanie komentarzy dla mediów, współpraca z dziennikarzami. Ogólnie mówiąc – podstawą mojej pracy jest przekazywanie informacji społeczeństwu. I, co jest ważne – jest to praca zespołowa. Czasami w opracowaniu wyników działalności naszego zespołu bierze udział dwóch pracowników, czasem cały aparat kierowniczy, a bywa, że cały skład osobowy.

Fot. z archiwum Ernesta Zawadzkiego

Co sprawiło, że zająłeś się działalnością społeczną?

Szczerze mówiąc, nie ma tu jakiegoś konkretnego punktu odniesienia czy daty, którą bym wskazał. Biorę udział w różnych projektach, w różnych kierunkach i dlatego nie mogę wskazać jakiegoś konkretnego okresu w moim życiu. Bardziej jest to określone moimi zainteresowaniami i kierunkami działania.

Na przełomie lat 1990-2000. była to polska szkoła i Towarzystwo Polskiej Kultury Zakarpacia, nieco później, naturalnie, lata szkolne. W czasie moich pierwszych studiów na Uniwersytecie Użhorodzkim było ciekawie: Dni wydziałów, zawody, inne imprezy. Zawsze pociągały mnie sprawy praktyczne, a nie konspekty. Potem studia w Polsce, gdzie zdobyłem drugie wykształcenie w Wyższej szkole zarządzania i administracji w Opolu. To tam zdobyłem wykształcenie magistra komunikacji rynkowej i kontaktów ze społeczeństwem, a z czasem i magistra pedagogiki i psychologii. To tam zaczęło się moje „dorosłe” życie. Dorosłe – w sensie studia, praca, działalność społeczna. Właśnie w Polsce zrozumiałem, że gdy nie ma obok rodziców i bliskich ci ludzi, decyzje musisz podejmować sam. I odpowiadać za nie też.

Fot. z archiwum Ernesta Zawadzkiego

Gdzie działasz najaktywniej? Na co chciałbyś mieć więcej czasu?

O pierwszym obowiązku nikt nie zapomina: robić wszystko co możliwe dla zwycięstwa. Naturalnie ze względu na moją posadę, działalność porządkowa z akcentem na informacyjność. W dalszej kolejności chyba działalność społeczna i oświatowa. Wiele czasu poświęcam dzieciom. Uwielbiam odwiedzać zakłady dziecięce i wraz z kolegami i sponsorami przywozić tam potrzebne im do życia i nauki rzeczy. Zachęcam do tego innych. Mój szef już kiedyś żartując nazwał mnie fundraiserem. Należę do różnych ośrodków i organizacji, co związane jest z organizacją różnych imprez. Prawie wszystkie te imprezy są niekomercyjne, dobroczynne. Do najbardziej ulubionych należą różnego rodzaju turnieje sportowe w policji: rowerowe, zawody międzyresortowe, czy narciarskie na Krasii. Co do tego, na co potrzeba mi więcej czasu – to naturalnie rodzina. Synek ma 5 lat i czasem słyszę od niego, że powinienem poświęcać mu więcej czasu. Choć zdarza się to rzadko, bo jak mówi żona, zawsze jestem „pod telefonem”, po spędzonym razem z rodziną dniu Artem mówi, że było wspaniale. W ubiegłym sezonie narciarskim, gdy zabrałem go w góry i nauczyłem jeździć na nartach, powiedział, że będzie czekał na takie dni, gdy będę spędzał czas tylko z nim.

Jak wojna zmieniła Twoje życie? Wolontariat jest dla Ciebie misją, obowiązkiem, możliwością realizowania siebie?

Walczy obecnie wielu moich przyjaciół i kolegów. Ktoś tam był, a ktoś jest dotąd tam, a kogoś – już nie ma. Wojna nie tylko zmieniła, lecz stale zmienia nasze życie. Nie mogę się z tym pogodzić czy zakceptować. Jest przekonanie, że wróg powinien zostać zniszczony, wypędzony, zakonserwowany przez cały świat i odrzucony w niebyt. Nie wiem, czy mogę tak wypowiadać się, ale nienawidzę każdego, kto jest związany z umyślnym wyniszczaniem narodu ukraińskiego, historii ukraińskiej, tożsamości i niezależności. Marzę o dniu, w którym ta straszna rzeczywistość się skończy i więcej nikt nie będzie ginął. To, co trwa teraz – to najwyższa cena za Ukrainę.

Co tyczy się wolontariatu, to mogę powiedzieć, że jest to przejście od zwykłej pomocy do priorytetowej w czasie wojny. Gdy wybuchła wojna, oprócz wskazówek departamentu policji patrolowej o zabezpieczeniu jej pracowników pełnym ekwipunkiem, siadłem do auta i pojechałem do wszystkich w promieniu 100 km: przyjaciół, znajomych, kolegów – wszystkich, kogo znałem. Rozmawiałem z wielką liczbą ludzi, czasem nawet nie wiedziałem, z kim. Nie uważam siebie za wolontariusza, po prostu robię to, co i oni. Wolontariusze są bardzo silnymi i wytrwałymi ludźmi. Ich działalność podobna jest do obowiązku. Wyrosłem w zwyklej rodzinie, moja rodzina – to nauczyciele. Od dzieciństwa obserwowałem altruizm bliskich, słuchałem pouczeń ojca, który uczył jak pomagać potrzebującym. Dlatego nie powiem, że wolontariat czy pomoc innym jest możliwością samorealizacji. Tak po prostu należy czynić. Wszystkim i każdemu, lecz na tyle, aby nie wypalić się, nie opuścić rąk, bo wówczas pożytku nie będzie.

Opowiedz o idei stworzenia murali na budynkach – akcji, której jesteś współorganizatorem

Była to nie tylko mój pomysł. Tak po prostu się stało, że w tym samym czasie różni ludzie doszli do tego samego wniosku. Wiosną 2022 r. napisałem ostry protest przeciwko temu, że ponad 30 lat na jednej ze ścian w centrum miasta oglądamy postać potwora. Dotąd nie można go było zasłonić, zamalować, zakleić czy coś z tym zrobić. Zaproponowałem, by znaleźć sponsora i ludzi, którzy by z tym coś zrobili raz i na zawsze. Zadzwonił w tym dniu do mnie mer i powiedział, że taką myśl mam nie tylko ja i że trzeba się nam połączyć w tej sprawie. Była to chwila, gdy wielu chętnych dążyło do zmian. Potem zaczęła się organizacja całej sprawy – technika, rusztowania, sponsorzy, farby, artyści… Tak w Użhorodzie powstały dwa największe murale: „Sikorka” i „Ukraineczka”. Była to ostra praca zespołowa. Teraz uruchomiliśmy kolejny ważny projekt „Ludzie miasta”. Dwa murale, na których przedstawieni są Dmytro Kremiń i Petro Skunc już są gotowe. Przygotowywane są następne.

Masz korzenie polskie, studiowałeś w Polsce. Na Zakarpaciu język polski słyszy się niezbyt często, a szkoda. Niedawno zostałeś wiceprezesem Towarzystwa Polskiej Kultury Zakarpacia, chociaż członkiem Towarzystwa jesteś od dawna. Polskiego uczyłeś się w Użhorodzie. Co sprawiło, że aktywnie włączyłeś się do promocji polskości na rodzinnym Zakarpaciu?

Tak naprawdę, jestem ściśle związany z Polską i świadom jestem tego, że gdyby nie wojna i nie byłbym potrzebny tu, to znów wyjechałbym do Polski. Mieszkałem tam przez dłuższy czas i odwiedzałem krewnych. Język polski znam i kocham, bo uczyłem się go od 1998 r. Rozmawiałem po polsku na studiach i doskonaliłem go podczas swoich wyjazdów do Polski.

Naturalnie, Towarzystwu Polskiej Kultury Zakarpacia brakuje rozwoju i to nie z winy jego członków, bo są to wspaniali ludzie. Jednak współpraca międzynarodowa i transgraniczna bazuje nie tylko na historyczno-kulturowych kamieniach, ale też na szybkiej i wartkiej wymianie doświadczeń, realizacji programów międzynarodowych, informacji etc. Wszystkie te czynniki i wiele innych wymagają procesów integracyjnych, ukierunkowania polityki międzynarodowej i lokalnej, a jako rezultat – wielkich zakresów pracy z konkretnymi budżetami na określone terminy. Członkiem Towarzystwa jestem od początku lat 2000. i dobrze pamiętam przebieg spraw. Jest to mi pomocne w utrzymaniu obecnego składu zarządu. Dzięki niemu, jestem pewien, odnowimy pełną działalność i poprzednie tradycje współpracy polsko-ukraińskiej. Jak również zapoczątkujemy nowe instrumenty kontaktów międzynarodowych. Co się tyczy motywacji, to widzę, jak rozwijają się sąsiednie państwa europejskie, naturalnie nie wszystkie. Mam kontakty z przedstawicielami różnych sfer: urzędnikami, dyplomatami, przedstawicielami mediów, przedsiębiorcami. W większości są to porządni ludzie, którzy popierają moją inicjatywę rozwoju Towarzystwa. Naturalnie jest i globalna składowa: nam, jako państwu, potrzebni są partnerzy, którzy nie tylko będą nas popierać, jako tylko „gracza” na politycznej arenie świata, a i pomogą nam jak najprędzej pokonać trudności związane z wojną i powojenną odbudową Ukrainy. Jestem głęboko przekonany, że po wojnie wszystko odbudujemy. Oprócz tego jest jeszcze jeden element motywacyjny: zbliża się Dzień Niepodległości Polski i Towarzystwo planuje uroczystości z tej okazji. Zaprosiliśmy dyplomatów, partnerów Towarzystwa i naszych przyjaciół. Perspektywy są pocieszające.

Jakie masz najbliższe plany, projekty, którymi chciałbyś się podzielić?

Jest to bardzo ciekawe pytanie, bo od niedawna pracuję nad planowaniem i organizacją czasu. Właśnie planowanie podzieliłem na dwa aspekty: „Globalnie konieczne” – czyli rodzina, bliscy. Tu robię wszystko ode mnie zależne ku zwycięstwu; „Lokalne długoterminowe” – to wszystko, co ma stosunek do projektów, kierunki rozwoju socjalnego, samorozwoju, realizacji ambicji.

Doskonale rozumiem, że są to procesy równoległe i moim obowiązkiem jest liczenie się z moimi planami. Mam tu dobrych „nauczycieli” i mistrzów, którzy mi w tym pomagają. Nie chciałbym wyliczać konkretne projekty, aby nie zostało to przyjęte jako chwalenie się. Po prostu powiem, że jestem najbardziej dumny z dwóch aspektów. Pierwszy – chociaż to nie całkiem projekt, a raczej plany na przyszłość – mam podziękowanie od mamy Pawełka Motyczki, któremu zbieraliśmy fundusze na leki o wartości ponad 60 mln hrywien. A jednak zebraliśmy! Osobiście przysłała mi podziękowanie. Wydrukowałem je i powiesiłem na widocznym miejscu w moim gabinecie. Tym podziękowaniem chyba najbardziej się szczycę – jako wolontariusz. A jego tekst jest następujący: „Wolontariuszowi z dobrym sercem… za uratowane życie”. Drugi projekt dostałem niejako „w spadku” po dawnym przełożonym i jego koledze. Jest to też socjalny projekt „NieSam”. Nie będę wiele mówić : opuszczone dzieci, o których zapomnieli wszyscy – nawet ich rodzice. Ten projekt będę realizował, chyba, dokąd starczy mi sił. Żona mówi, że mam nie jednego syna, ale cała masę podopiecznych, bo stale jeżdżę po znajomych i przypominam im, że nie ma cudzych dzieci. Jest jeszcze jeden projekt, którego szczegółów, niestety, nie mogę ujawnić. Jeżeli uda się nam go zrealizować, to huczeć będą nie tylko wszystkie ukraińskie media, ale i wydania europejskie – zapewniam. Ale na wszystko swój czas.

Jaki cel ma Forum młodzieży Zakarpacia, które planowane jest na 1718 listopada br.?

Powinna to być rzeczywiście niezapomniana impreza. Hasło Forum – to bardzo cenne przekazy, które będziemy głosić na cały świat: Gniewni, Wolni, Niezłomni. Cel jest bardzo szeroki – połączenie aktywnej społecznie młodzieży, utalentowanej i mającej perspektywy. To oni będą odbudowywać Ukrainę po wojnie, na nich przypadnie wiele ważkich obowiązków i po prostu powinni być do tego gotowi. Zebraliśmy zawodowe koło prelegentów i szkoleniowców, którzy dołożą wszelkich starań, aby fachowo przekazać swe wiadomości, którzy pomogą młodzieży. Ponadto – jest to historia światowa. My, niebywałymi wysiłkami i nieprawdopodobną ceną pokazujemy całemu światu, jak walczy się o swoje. Naszym duchem udowadniamy naszą nieuległość, chociaż jest to trudne, ale jesteśmy pewni, że mamy rację. Nie istnieje na świecie żadna rozsądna instancja czy organizacja, która by usprawiedliwiała działania przeciwko nam i określiła działania Ukrainy jako bezprawne. Sława Ukrainie! Bohaterom sława!

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Anna Stożko

Tekst ukazał się w nr 21 (433), 17 – 29 listopada 2023

X