Era Erasmusów W marcu na nartach w Grecji (fot. z archiwum autorki)

Era Erasmusów

Najtrudniejszy pierwszy krok

Gdy na pierwszym roku studiów magisterskich złożyłam papiery, ubiegając się o semestr za granicą w ramach programu Erasmus+ w Grecji, nie byłam pewna, czy uda mi się dostać miejsce, skoro tysiące studentów składa co roku wnioski, aby wyjechać z programem Erasmusa za granicę. Ale myliłam się, ponieważ okazało się, że Grecja wcale nie jest aż tak bardzo atrakcyjna dla Erasmusów, a szczególnie dla studentów Uniwersytetu Poczdamskiego, gdzie mam już przyjemność studiować lingwistykę języków obcych – w specjalności niemiecki jako obcy i polski. Powodem braku zainteresowania Grecją jest przede wszystkim kryzys ekonomiczny i język grecki, z którego uczenia się niemieccy studenci nie widzą korzyści jako perspektywy rozwoju zawodowego.

W trakcie ostatnich kilku lat moich studiów, połączonych z regularną pracą jako nauczycielki języka niemieckiego dla obcokrajowców, nie wyobrażałam sobie, jak mogę wyjść ze swojej strefy komfortu i zostawić moje codzienne obowiązki czyli prawie wszystko i pojechać do nieznanego kraju, żeby poznać jego kulturę i mieszkańców. Miałam wiele obaw, jak w tej obcej rzeczywistości dam sobie radę i zaaklimatyzuję się. Ale rok później odważnie spakowałam się na last minute i wsiadłam do samolotu z portem docelowym Thessaloniki.

Gdy wylądowałam, był środek lutego i wyobrażałam sobie, że zima grecka będzie mi bardziej sprzyjać niż ta niemiecka czy polska. Lecz okazało się, że też potrafi być ona sroga. Przeżyłam więc pierwszy przymrozek i śnieg grecki. Była to stanowczo inna Grecja, niż ta, którą już kilkakrotnie zwiedzałam latem, pozostawiająca mi obraz krainy słońcem jaśniejącej i kawą mrożoną płynącej. Zamiast frappé pozostałam przy zimowej wersji, czyli ciepłej greckiej kawie i górskiej herbacie – tsai tou vonou. A na rozgrzanie się trzeba było korzystać też z innych środków – takich jak na przykład rakomelo – tradycyjny trunek z Krety, robiony z rakii i miodu i… serwowany na gorąco.

Arystoteles lubi studentów
W Salonikach byłam studentką jednego z wielu tutejszych uniwersytetów, ponieważ jest to przede wszystkim studenckie miasto, do którego zjeżdżają młodzi Grecy z całego kraju. Moja nowa uczelnia jest najbardziej znana i ceniona w Salonikach, bo jak sama jej nazwa wskazuje – jest to Uniwersytet Arystotelesa. Studiowałam na wydziale filologii niemieckiej, dlatego też miałam szczęście do zajęć, które odbywały się w języku niemieckim, podczas kiedy większość wydziałów, które mają również zajęcia dla uczestników programu Erasmus+ organizuje wykłady w języku angielskim. Z tego względu wcześniejsza znajomość greckiego nie jest tutaj wymogiem, w przeciwieństwie do innych krajów, takich jak Włochy, które co najmniej oczekują certyfikatu B2 z języka włoskiego.

Organizacja studiów w Uniwersytecie Arystotelesa jest na dużo wyższym poziomie niż się spodziewałam. Dopiero po dwóch miesiącach pobytu i studiów otrzymałam oficjalną legitymację studencką, która uprawniała mnie do zniżek w komunikacji miejskiej i krajowej, a także do korzystania z darmowej stołówki studenckiej. Stołówka uniwersytecka między innymi daje odpowiedź na pytanie, które tak często sobie zadawałam, a mianowicie: dlaczego Grecy tak długo studiują? Otóż w stołówce są wydawane trzy razy dziennie posiłki – śniadanie, obiad i kolacja. Wszystkie za darmo dla studentów Uniwersytetu Arystotelesa, co czyni go wyjątkowo atrakcyjnym nie tylko z punktu widzenia naukowego, ale też kulinarnego. A ponieważ studia w Grecji są bezpłatne, wielu młodych Greków korzysta z możliwości dodatkowych zniżek i ulg studenckich. Nawet książki są wydawane za darmo w ramach studiów i co najciekawsze – w trakcie semestru odbywają się tygodniowe imprezy, organizowane przez studentów na terenie kampusu, a latem, gdy się kończy nauka i egzaminy, na pobliskim półwyspie Halkidiki studenci mają możliwość korzystania z kampingu studenckiego. Z perspektywy niemieckiej studentki jestem pod wrażeniem, jak bardzo tutejszy uniwersytet jest otwarty na studentów, jak wiele daje im możliwości i wolności. Z punktu widzenia polityki społecznej taka pomoc uczelni dla młodych Greków motywuje ich do podnoszenia swoich kwalifikacji poprzez studia i do pozostawania w kraju, pomimo ciągle trwającego kryzysu ekonomicznego.

Uniwersytet Arystotelesa organizował dla nas, „Erasmusów” z całej Europy, wiele specjalnych imprez, mających na celu poznanie wielowiekowej kultury greckiej. Dodatkowo greccy studenci z Salonik organizowali nam charytatywnie, za co ich bardzo podziwiam, wycieczki po całej Grecji i wspólne spotkania na terenie Salonik. Dzięki nim zwiedziłam Kretę, Halkidiki, Metsovo, Meteorę, Ioanninę, Kozani i wiele innych odległych miejsc w całym kraju.

Grecja mon amour
Największe wrażenie zrobiła na mnie wycieczka do górskiej miejscowości Metsovo, gdzie jeździłam po raz pierwszy na nartach w greckich górach, i to w marcu. Okazało się, że również na Krecie warto wspinać się w górach, a szczególnie powędrować przez wąwóz Samarii, który przypomina małą wersję Wielkiego Kanionu w Kolorado. Wycieczka na Kretę była wyjątkowa, ponieważ zjechało się tam około 700 Erasmusów z całej Grecji, dzięki czemu mogliśmy się bliżej poznać i wymienić nasze doświadczenia ze studentami z całej Europy.

Po tym międzynarodowym zlocie Erasmusów popłynęłyśmy z moją koleżanką – polską Erasmuską z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, na wyspę z najbardziej romantycznymi zachodami słońca, będącą luksusową wizytówką Grecji – Santorini. Dzięki naszym studenckim zniżkom nawet na promy greckie, kursujące między wyspami, znalazłyśmy się w miejscu, do którego sobie obiecywałyśmy wrócić koniecznie na miesiąc miodowy.

Mniej znane miejsce, które z wielkim sentymentem wspominam, to Półwysep Chalcydycki. Jest to moje ulubione miejsce w Grecji, do którego studiując w Salonikach, można dojechać w godzinę samochodem lub regionalnym autobusem i już jest się w przysłowiowym raju na ziemi. Halkidiki, choć są trochę mniej znane niż większość greckich wysp z katalogów turystycznych, naprawdę opłaca się zwiedzić. Składają się one z trzech półwyspów zwanych nogami, które są bardzo różnorodne. Na trzeciej, najdalszej nodze, znajduje się Święta Góra Athos, a dokładniej Autonomiczna Republika Góry Athos, zamieszkiwana wyłącznie przez mnichów prawosławnych. Kobiety nie mają wstępu na ten teren i nawet zwierzęta hodowlane na półwyspie są tylko płci męskiej. Kobiety mogą podziwiać przepiękne klasztory jedynie ze statku lub łodzi, które nie mogą się zbliżyć do linii brzegowej na odległość mniejszą niż 500 metrów. Przeżyłam to sama, gdy w momencie, kiedy statek podpłynął za blisko linii, próbując turystom jak najwięcej pokazać, policja wodna natychmiast alarmem ostrzegła ostro kapitana. Na drugiej nodze – w Sithonii, jest bardziej zielono, górzysto i widoki są niesamowite. Tu można jeszcze znaleźć dziewicze plaże, które przyciągają płetwonurków. Pierwsza noga, położona najbliżej od Salonik, zwana Kassandrą, jest bardziej turystycznym miejscem, słynącym z nocnego klubowego życia. Tu również znajduje się studencki kamping Possidi. Halkidiki na zawsze pozostaną w moim sercu i kiedyś przyjadę tu z moimi dziećmi. Istnieje zresztą greckie przysłowie – San tin Xalkidiki den exei, czyli Nie istnieje nic lepszego niż Halkidiki.

Grekiem być…
Grecja to inny stan ducha. Przede wszystkim mało kto się spieszy w tym kraju. Mogę potwierdzić, że jednak klimat latem w mieście takim jak Saloniki wielkiemu wysiłkowi przy pracy nie sprzyja. Wszyscy żyją w spowolnionym tempie, bo przy ponad 30 stopniach i dużej wilgoci trzeba przemyśleć zawsze każdy następny ruch, aby uniknąć zmęczenia. Tutejsi Grecy mówią, że w Atenach, dzięki bardziej suchemu klimatowi, ludzie są bardziej produktywni i potrzebują mniej snu. Salonicki styl życia ma również swoją nazwę, zwie się on xalara (czyt. chalara), czyli wyluzuj lub ciesz się życiem. To słówko od razu dodałam do mojego osobistego słownika i było ono wielokrotnie przez nas studentów nadużywane. Poza tym opisuje ono wspaniale dynamikę tego miasta, liczącego ponad 300 tysięcy mieszkańców. Ludzie jeżdżą tutaj bez hełmów na motorynkach z frappé w jednej ręce i z papierosem w drugiej. Są o wiele bardziej niż północni Europejczycy wyluzowani, a przepisy drogowe są rzadko przestrzegane. Pierwsze tygodnie były dla mnie przełomowe, ponieważ musiałam się nauczyć dokładnie tego nowego stylu życia i właśnie… wyluzować, które to słowo najlepiej oddaje śródziemnomorską mentalność. Jej mottem jest nie przejmować się jutrem, a przede wszystkim czasem.

Na początku starałam się być dobrze przygotowana i zorganizowana, używając np. aplikacji do środków transportu miejskiego. Po poznaniu miasta i jego najważniejszych stacji stwierdziłam, że ta oto aplikacja już mi nie będzie potrzebna i ją skasowałam. Z czasem nauczyłam się cierpliwości do autobusów i innych sytuacji codziennych. Ważne tylko było wiedzieć, jaki jest cel i jak się do tego miejsca dostać – czas oczekiwania i czas podróży już się nie liczył. Tak jak już wspominałam – Saloniki to inny stan ducha i wiem, że będzie się ciężko odzwyczaić od salonickich nawyków.

Pisząc ten artykuł, siedzę w kafejce przy promenadzie pod tak zwanymi Parasolkami – czyli rzeźbą, gdzie spotyka się tutejsza młodzież, spoglądam na błękitne morze, po którym przepływa wielki kontenerowiec, tylko pobliska palma blokuje mi nieco widoczność. W tym momencie plan na przyszłość jest taki, że… go nie ma. I o to chodzi w byciu tu i teraz Grekiem i cieszeniu się właśnie z przeżywanej chwili. Za tydzień pożegnam się z tym miastem zwanym Xalara i wtedy pewnie wrócę do północnoeuropejskiego zamartwiania się planami na przyszłość, które wywodzi się też z lęku o zabezpieczenie wystarczającej ilości opału i pożywienia na zimę, czego Grecy obawiać się nie muszą. Nauczyłam się od nich, że nie warto się przejmować drobnostkami, umieć korzystać z każdego dnia w taki sposób, żeby nie walczyć ze sobą i czasem móc sobie też odpuścić.

Wielka rodzina Erasmusów
Gdyby mnie ktoś zapytał, czy nie sądzę, że Erasmus to przypadkiem strata czasu, bo przecież studia i praca ważniejsze, odpowiem, że trzeba to przeżyć samemu, a przede wszystkim odważyć się. Żyjemy dziś w świecie, gdzie wszyscy młodzi ludzie chcą zwiedzać i poznawać świat. Taka już moda nastała i dzięki temu jesteśmy bardziej otwarci, tolerancyjni i elastyczni niż nasi przodkowie. Wyjazd jako Erasmus/ka w nowe miejsce, to nie tylko jego poznawanie, jak też nowego kraju i jego kultury. To przede wszystkim poznanie innych Erasmusów z całego świata. Zdobywamy też wiedzę o możliwościach pracy, uczymy się podstaw innych języków i obyczajów. Po takim Erasmusie pozostają nowe przyjaźnie, a chęć podróżowania stanowczo wzrasta, bo kiedy jesteś za granicą, to Erasmus albo Erasmuska z innego kraju jest dla ciebie trochę jak rodzina, zawsze możesz go poprosić o pomoc. Zresztą Mark Twain powtarzał „Należy podróżować, by się czegoś nauczyć”, więc my, Erasmusi, jesteśmy współczesnymi Tomkami Sawyerami za granicą.

Erasmus+ to program, umożliwiający uczestnictwo w wymianach międzynarodowych, finansowanych przez Unię Europejską. Studenci uczelni wyższych mogą zarówno studiować za granicą, jak i odbyć praktyki w innym kraju. W trakcie studiów licencjackich i magisterskich można skorzystać z programu dwukrotnie. Podczas jednego cyklu studiów wymiana może trwać od 2 do 12 miesięcy.

http://www.erasmus.org.pl/https://www.erasmusplus.de/

Zuzanna Lewandowski
Tekst ukazał się w nr 16 (308) 31 sierpnia – 17 września 2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X