Dziennik Polski 1903 Wnętrze legendarnego Orient Express

Dziennik Polski 1903

Ten popularny dziennik ukazywał się dwa razy dziennie od 1869 do 1905 roku. Odpowiedzialnym za redakcję gazety był w tym czasie Adam Krajewski, właścicielami i wydawcami dr. Ostaszewski-Barański, Milski i Sp. Gazetę drukowano w drukarni M. Schmitta i Sp. pod zarządem St. Piotrowskiego. Zobaczmy czym pismo zajmowało swoich czytelników na początku roku 1903.

Połączenie zachodniej Europy z dalekim Wschodem

W sprawie urządzenia bezpośredniego połączenia pociągami pospiesznymi ze środkowej i zachodniej Europy koleją syberyjską do Chin i Japonji, odbyła się 8 października br. konferencja w Paryżu. Przebieg tej konferencji był następujący: zastępca międzynarodowego Towarzystwa wagonów sypialnych oświadczył, że według jego obliczeń, można już teraz przyjąć liczbę podróżnych używających I klasy w wysokości 28.000 osób, składającej się jedynie z oficerów załóg utrzymywanych na Wschodzie, z dyplomatów, konsulów i agentów handlowych. Nie ulega wątpliwości, że wobec skrócenia czasu jazdy koleją o 15 dni w jednym kierunku, wobec podróży morzem, ci obiorą podróż koleją. Wskutek tego będą z początkiem przyszłego roku puszczone w ruch trzy razy na tydzień pociągi luksusowe z wozami międzynarodowego Towarzystwa wozów sypialnych, wyposażone w wóz do spania i restauracyjny.

Na konferencji obecni zastępcy kolei belgijskich, francuskich i angielskich, co oświadczyli się za zaprowadzeniem bezpośrednich kart jazdy z następujących miast: Londynu. Budapesztu, Wiednia, Amsterdamu, Brukseli, Ostendy, Rotterdamu, Lyonu, Marsylji, Bordo, Nantes, jako też i ze stacyj niemieckich, które się do tego przyłączą. Zeszyty biletów jazdy będą ważne na podróż w jednym kierunku dwa miesiące, zaś tam i z powrotem dziewięć miesięcy.

Każdy podróżny może wziąć pakunek 50 klg. bez opłaty. Cena zeszytu kart jazdy obejmuje zupełne utrzymanie (razem z winem) w wozie restauracyjnym..

Okradzenie kasy miejskiej w Gródku

Jedno z pism porannych donosi: Prezes gródeckiego „Sokoła” i kasjer miejski p. Jakób Szturma, wyszedłszy w ubiegły wtorek na chwilę z biura, aby wziąć udział w pogrzebie śp. Fryderyka Zeisnera, zapomniał zamknąć powierzoną sobie kasę miejską. Kiedy w czas jakiś potem powrócili, zastał kasę zamkniętą, kluczów od niej natomiast, doszukać się nie było można.

Otworzono wreszcie kasę innym sposobem i skonstatowano w niej brak gotówki 5.000 kor. w banknotach. Na żądanie kasjera oddano sprawę całą sądowi, w piątek też zjawiła się w kasie miejskiej komisja śledcza i przystąpiła do osobistej rewizji urzędników kasy. U kontrolera Engla znaleziono w kieszeni od kamizelki przedarty banknot dziesięciokoronowy, który kasjer p. Szturma rozpoznał jako taki, który się między zdefraudowenymi pieniędzmi znajdował.

Żona mianowicie kontrolera Engla przyniosła ów przedarty banknot przed kilku dniami do kasy, celem wymiany. Okoliczność, że banknot ów znalazł się obecnie znowu w posiadaniu Engla, zwróciła na niego podejrzenie, tem bardziej, że zachowanie się jego w czasie rewizji, było bardzo niespokojne, ustawicznie się bowiem kręcił koło biurek swoich kolegów.

W papierach mianowicie znaleziono wetkniętą tam, jakby w pospiechu, zmiętą paczkę banknotów. W paczce tej znalazła się cała zdefraudowana suma, z wyjątkiem kilkuset koron. Wobec tego kontrolera Engla natychmiast aresztowano, pomimo, że do winy wcale on się nie przyznaje, twierdząc, że pieniądze owe zostały na jego biurko podrzucone.

Zachodzą jednak i inne poszlaki udowadniające. Engel przyjęty został niedawno na stanowisko kontrolera kasy miejskiej. Poprzednio był on urzędnikiem Towarzystwa zaliczkowego w Dolinie, gdzie, jak opowiadają, również miał się dopuścić jakiejś malwersacji, ale zatuszowano ją w ten sposób, że go po prostu wypędzono, dając mu jednak na drogę dobre świadectwo, „aby mu nie psuć karjery”.

Podobny banknot pozwolił rozwiązać aferę w Gródku Jagiellońskim

Gratisowe egzemplarze

Musimy dotknąć niemiłej sprawy, która stanowi po prostu epidemię w Galicji. Nie ma dnia, w którym by redakcje pism nie otrzymały paru listów od najrozmaitszych stowarzyszeń z prośbą o bezpłatne nadsyłanie gazety. Zawiązuje się we Lwowie lub na prowincji stowarzyszenie czytelnia, klub szermierzy, kółko amatorskie, fachowe stowarzyszenie zawodowe lub t p. W statucie przepisuje sobie pomiędzy inne mi także utrzymanie pism perjodycznych i oczywiście w tym celu pobiera składki.

I cóż się dzieje? Oto, dzienniki niemieckie, ilustracje zagraniczne zamawia się z tego funduszu za gotówkę; natomiast do redakcyj pism krajowych rozsyła się listy z uprzejmą prośbą o przysyłanie gazet za darmo z uwagi na szlachetny cel i brak funduszów towarzystwa…

Ten i ów redaktor przychyla się do prośby i Towarzystwo gromadzi w swym lokalu szereg czasopism. Członek, który dotychczas prenumerował odnośne czasopismo, przestaje prenumerować je, bo może korzystać zeń w stowarzyszeniu bezpłatnie, albo też, co się także zdarza prenumeruje gratisowy numer w tem Towarzystwie za połowę prenumeraty. Wynik ostateczny taki, że instytucja, która pobiera wkładki także na prenumeratę gazet, płaci pismom zagranicznym, a z krajowych, mając je za darmo, ciągnie dochody. Wydawnictwo zaś, dając stowarzyszeniu jeden egzemplarz gratisowy, traci kilku, lub kilkunastu płatnych prenumeratorów i wreszcie ubożeje coraz więcej, co odbija się znowu na jego wewnętrznej wartości.

Pojmujemy jeszcze jednostkę ubogą, która z braku funduszów prosi o zniżkę prenumeraty, lub nawet o gratisowy egzemplarz. Ale pytamy, czy nie jest nadużywaniem ofiarności wydawnictw i pewnego rodzaju demoralizującą żebraniną, jeżeli grono ludzi łączy się właśnie na to, ażeby umożliwić sobie ich nabywanie „za durniczkę”?

O hypnotyźmie

W Czytelni Katolickiej odbył się drugi odczyt dra J. Weigla, wobec licznie zebranej publiczności. Prelegent zastanawiał się nad pytaniem, kto może być zahypnotyzowany. Dzieci niżej trzech lat nie dają się hypnotyzować, a dopiero od 8 do 14 nie opierają się hypnozie. Po roku 50-tym ludzie mniej podlegają hypnozie. Zwykle można uśpić za pierwszym razem, czasem trzeba robić do 40 prób. Bernheim usypiał pewną osobę przez cały tydzień, a gdy wreszcie myślał, że ją uśpił, pokazała mu ona figę. Przeszkadza hypnotyzowaniu znudzenie, brak spokoju, niedowierzanie wyrażone przez drugich.

Czy można być zahypnotyzowanym wbrew woli? Zdania są podzielone. Prelegent twierdzi, że neurastenicy mogą być uśpieni bezwiednie i wbrew woli, zdrowi zupełnie nie, lecz tych nie ma tak wiele. Sen naturalny da się zamienić na hipnozę. Dla osób już hipnotyzowanych nie ma środka obrony przeciw hypnozie. Zdrowy, nie chcący się dać uśpić, powinien nie dawać się narkotyzować, stronić od hypnotyzera, zmienić przedmiot myśli.

Dalej omawia prelegent podział hypnozy. Charcot rozróżnia trzy fazy: katalepsję, letarg i somnambulizm. Jednak nie zawsze one przychodzą w tym samym porządku. W katalepsji traci się czucie, zatrzymuje nadaną pozycję, powstają ruchy automatyczne, choć naśladowane. W letargu ciało staje się bezwładnem, medjum nie widzi, nie czuje, suggestja tu niemożliwa, zatem działanie na nerwy i mięśnie wywołuje odruchy. W somnambuliźmie następuje znieczulenie, skurcze, zupełna uległość dla magnetyzera, zwiększona zdolność poznania zmysłowego.

Bernheim rozróżnia hypnozę wedle tego, czy medjum pamięta co się działo podczas snu, czy nie. W pierwszej hypnozie rozróżnia 6 stopni, w drugiej trzy stopnie. W pierwszej występuje katalepsja, w drugiej halucynacje, w trzeciej halucynacje hypnotyczne i pohypnotyczne.

Następnie zauważa prelegent rozmaite objawy hypnotyczne. Może sprawić, że serce bije powolniej, wstrzymać oddech, wywołać zaczerwienienie skóry. W hypnozie następuje anestezja, znieczulenie tak, że wyrywane są bez bólu zęby. Jednak operacje bez bólu się nie udawały. Można ograniczyć znieczulenie na pewne miejsca.

Co do wrażeń na zmysły, to suggestja może wywołać dowolny zanik, dowolną halucynację, przywidzenie i iluzję, obejmującą kilka zmysłów. Wmówiono raz w medjum, że jest bez głowy, a zaprowadzone do zwierciadła zobaczyło, że nie ma głowy.

Na tem przerwał prelegent z powodu spóźnionej pory.

Tak pierwotnie wyglądał Zakład sierot i ubogich w Drohowyżu hr. Skarbka

Warsztaty Drohowyskie

Tymi dniami bawiła w zakładzie sierót hr. Skarbka w Drohowyżu delegacja kuratorji fundacji i delegacja wydziału krajowego, aby omówić wprowadzenie dawnego projektu oddania warsztatów tego zakładu pod zarząd i zwierzchnictwo wydziału krajowego. Ułożono szczegółowo wszystkie warunki i sprawa będzie niebawem ostatecznie załatwiona. Wydział krajowy obejmuje w swój zarząd warsztaty: kowalski, blacharski, kołodziejski, rymarski i ciesielski. Ze względu na potrzebę zakładu drohowyskiego pozostałe dwa warsztaty, tj. krawiecki i szewski będą i nadal, przynajmniej do pewnego czasu, pod zarządem samego zakładu.

Ustanawianiem kierowników fachowych dla wspomnianych warsztatów, sprawianiem narzędzi, zakupem materjału i nauką będzie się zajmował wyłącznie wydział krajowy. Fundacja dawać będzie tylko światło i opal, względnie kompensować te świadczenia i zapewni odzianych i nakarmionych chłopców do nauki. Materjal warsztatowy, jaki znajduje się na składzie, a przedstawiający wartość około 15 900 k., wydział krajowy odkupi od zakładu. Narzędzia są przeważnie tak zniszczone, że zakład niewiele chyba na nich zyska, sprzedając je krajowi.

Korzyścią wydatną dla zakładu będzie to, że się pozbędzie owych warsztatów czyli że zaoszczędzi rocznie przynajmniej 20 000 k. i za te pieniądze będzie mógł przyjmować odpowiednio więcej sierót na wychowanie. Natomiast wychowankowie zakładu drohowyskiego zyskają bardzo wiele z nauki w warsztatach krajowych, gdyż wydział krajowy, utrzymując szereg szkół zawodowych (rzemieślniczych) ma już potrzebną rutynę do pełnienia tych obowiązków. Wiadomo zaś, że wychowankowie zakładu drohowyskiego, choć ze świadectwem wyzwolin, tak źle byli przysposabiani na czeladników, że po opuszczeniu zakładu musieli jeszcze w warsztatach prywatnych uzupełniać swe terminatorstwo.

Paryski „manequin”

Marcelina Perrin, która niedawuo w Paryżu padła ofiarą zazdrości swego kochanka, była jednym z najpiękniejszych manekinów paryskich. Gdy ją znaleziono na ulicy Clichy zabitą i z kartą wizytową, umocowaną na przerżniętej szyi, zgroza zapanowała przy ulicy de la Paix, w tym ogrodzie elegancji paryskiej.

Manekiny istnieją na całym świecie, nigdzie jednak zawód ten nie doznał tak szczególnego rozwoju, jak w Paryżu. Z obojętnością, prawie jak przedmioty nieżyjące, traktuje się w innych miastach te piękne osóbki, które jednak przedstawiają cząstkę nowoczesnej estetyki. W Paryżu manekiny zaliczają się do arystokracji branży krawieckiej, a najpiękniejsze między nimi dorównują sławą gwiazdom baletu. Są one też ulubioną i często zjawiającą się postacią w paryskich romansach salonowych. Sztuka ich na pierwszy rzut oka wydawać się może łatwą. Zadaniem ich jest wdziewanie toalet; zamawianych w pracowni, celem zaprezentowania ich oczom klientek.

Jest to jednak rzecz trudna, której nawet nauczyć się nie można. Na manekina trzeba mieć talent wrodzony jak na poetę lub malarza. W bardzo wielkich magazynach konfekcyjnych lub pracowniach sukien paryskich przypada manekinom jeszcze jedno ważne zadanie: podczas karnawału wybiera się dwie lub trzy najpiękniejsze i najwspanialej zbudowane i wysyła się je w najgustowniejszych toaletach na bale. Zwracają naturalnie uwagę ogólną, a każdemu zapytującemu się o pochodzenie toalet, wymieniają swoją firmę.

O pochodzenie samych manekinów nikt nie pyta i każda dama wie, że ta żywa statua zeszła pewnego pięknego poranku ze wzgórz na Montmartre, aby w świątyni przy Rue de la Paix zająć przeznaczone sobie miejsce. Najprostsza suknia na niej spróbowana, robi wrażenie książęcej toalety, z nieprzykrojonej jeszcze materji, gdy nią król szyfonu udrapuje jej członki, potrafi on nadać życie i wdzięk.

Nie dziw więc, że czasami manekin taki robi szczęście i z pałacu króla szyfonu przeniesie się raptem do prawdziwego książęcego pałacu. Co prawda, nie dzieje się to zbyt często; daleko częściej natomiast piękna żywa statua znajdzie się po pewnym czasie w posiadaniu własnego hotelu, jako kokota wyższego rzędu.

Wobec tego zrozumieć łatwo, dlaczego paniom, przychodzącym do miary i spędzającym długie godziny u swego „coutulier” towarzyszą bardzo często panowie…

Kronika

Deputacja do namiestnika. Dziś, w sobotę, o godz. 1 w południe udadzą się pp. dr. Małachowski, Michalski, Cuthricski, dr Marjański i Hudec do p. namiestnika w sprawie ostatecznej decyzji co do miejskiej kasy oszczędności i miejskiego lombardu. Przemawiać będzie prowadzący deputację dr. Małachowski; niemniej też i J. Hudec ma złożyć stosowne oświadczenie w imieniu reprezentowanych przezeń sfer najuboższych miasta, dla których owe dwie instytucje, a zwłaszcza zakład zastawniczy, mają pierwszorzędną wartość.

Ciekawa inspekcja. „Nowiny stanisławowskie” donoszą, iż w mieście tem bawił przez dwa tygodnie inspektor sądowy z Wiednia, dr. Granheim, były adwokat, następnie sędzia na Bukowinie, ten sam, który, objąwszy urząd inspektora sądów w Galicji wschodniej, rozpoczął był urzędowanie w języku niemieckim.

Na odjezdnem p. inspektor, zwoławszy ad audiedum verbum wszystkich „powiatowców”, zawiadomił ich w treściwem przemówieniu, tym razem w języku polskim, że nie mają pojęcia o prawach w ogólności, a o postanowieniach nowej procedury w szczególności, i pouczywszy ich, jak mają przynajmniej najważniejsze postanowienia procedury rozumieć i w praktyce stosować, zamknął posiedzenie obiecując, że na drugi rok przyjedzie znowu, ażeby skutki wskazówek swych zbadać.

„Nowiny” przy tej okazji przytoczyły owe „wskazówki” p. inspektora, ale odnośny ustęp skonfiskowała im c. k. prokuratorja państwa. A szkoda, ciekawem bowiem byłoby dowiedzieć się, co to są za tajemnice wiedzy prawniczej, o których nasi sędziowie „nie mają pojęcia”.

Czyżby to taki rower skradziono handlowcowi Arturowi Langowi?

Rower, marki „Adler”, o drewnianych, żółtych kołach, wartości 400 koron, skradziono wczoraj Arturowi Langowi, handlowcowi, z przedsionka realności 1. 14 ulica Halicka.

Znaleziono: na rogu ulicy Ruskiej złoty zegarek damski, z długim niklowym łańcuszkiem;

na ulicy Jachowicza 2 złote kolczyki, z czerwonymi kamieniami.

Nieostrożny czeladnik. Wczoraj wieczorem w mieszkaniu krawcowej N., przy ul. Ruskiej 1. 12, zajął się cały parter przez to, że czeladnik krawiecki nieostrożnie manipulował ze świecą. Dzięki rychłemu pojawieniu się straży pożarnej nie przyszło do poważniejszego nieszczęścia.

Przejechany Jan Drabiniak, włościanin z Jaśnisk, jadąc wczoraj popołudniu szybko ulicą Słoneczną, przejechał bawiącego się na ulicy 7-letniego Natana Sterna, który doznał poważnych obrażeń wewnętrznych. Dubiniaka osadzono w aresztach policyjnych.

Została zachowana oryginalna pisownia

Opracował Krzysztof Szymański

Tekst ukazał się w nr 1 (413), 17 – 30 stycznia 2023

X