Dzień Nauczyciela – „Mała matura 1947” – Kraków i Lwów

Dzień Nauczyciela – „Mała matura 1947” – Kraków i Lwów

W związku ze zbliżającym się Dniem Nauczyciela (czy to w polskim, czy w ukraińskim kalendarzu), wtorkowy pokaz filmu „Mała matura 1947” stał się uroczym prezentem dla nauczycieli szkół polskich we Lwowie i na Ziemi Lwowskiej, którzy przybyli bardzo licznie.

Dodatkowo, wszyscy otrzymali książkę Janusza Majewskiego „Mała Matura” i jeszcze kilka drobnych upominków. Jakże by pięknie było, gdyby co roku nauczyciele byli tak pięknie nagradzani za swoje trudy!

Pokaz filmu, który odbył się 25 września br., w ramach Przeglądu Najnowszych Filmów Polskich, stał się ciekawym wydarzeniem kulturalnym, ponieważ połączony był z panelem – rozmową, na którym obecni byli: Janusz Majewski – reżyser i scenarzysta filmu, Włodzimierz Niderhaus – producent filmu, Sonia Bohosiewicz odtwórczyni roli mecenasowej i Wiktor Zborowski, który wcielił się w filmie w postać wykładowcy matematyki. Gospodarzami spotkania byli Konsul Generalny Jarosław Drozd i konsul Jacek Żur – koordynator projektu. Powitała zaś wszystkich niezrównana Beata Kost, która umiejętnie wypytywała gości o różne ciekawostki związane z filmem, z samym reżyserem i ze Lwowem. Jak się okazało, Lwów przypadł gościom do gustu, choć pani Bohosiewicz, której rodowód wywodzi się ze Lwowa, zaskoczona była tym, że aby tu przyjechać, potrzebuje paszportu. Dla Unii Europejskiej przecież paszporty to przeżytek ubiegłego wieku.

Jeśli chodzi o film, trudno znaleźć słowa, które by mogły należycie go opisać, nie ukrywając żadnej z jego zalet. Zazwyczaj najlepsze historie to te, które naprawdę się wydarzyły. Ten film jest właśnie przykładem takiej historii, ponieważ opowiada o zdarzeniach, które reżyser zapamiętał z własnej młodości, o doświadczeniach, związanych z nauką, profesorami, dorastaniem. Chociaż główny bohater jest postacią fikcyjną, stał się jakby alter ego Janusza Majewskiego, przeżywając jego życie. „Zwrócę tylko szczególną uwagę na pewną istotną historię, ukazaną w filmie. Tragiczna historia, w której ginie dwóch chłopców. To jest historia w stu procentach prawdziwa, ci chłopcy naprawdę zginęli, a w naszym gimnazjum w Krakowie jest ich tablica pamiątkowa” – powiedział reżyser.

Wspaniała obsada, znani, dobrzy aktorzy, których gra aktorska nie pozostawiała cienia wątpliwości co do ich profesjonalizmu, jak również młode, mało znane lub wcale nieznane twarze, bardzo wiarygodne i wspaniale grające. Piękne kolory, które zamieniły się na czarno-białe pod koniec filmu, kiedy okazało się, że drugi chłopiec został skazany przez sąd na karę śmierci. Wspaniałe kostiumy i scenografia, wszystko dopięte na ostatni guzik, bez żadnych potknięć.

W dodatku, porównując ten film z innymi, prezentowanymi podczas PNFP, na przykład, mroczna i okrutna jest „Róża”, która zresztą również ukazuje powojenną Polskę, a „paraamerykański”, choć udany jako komedia, jest film „Listy do M.” Zaś „Mała matura 1947” jest filmem absolutnie polskim, tak by go można chyba określić. Akcja się dzieje w Krakowie, dawnej stolicy, siedzibie królów, główny bohater pochodzi ze Lwowa – miasta Semper Fidelis. Czasy przedstawione – to piękny świat grzeczniejszych uczniów, skromniejszych uczennic, wesołych profesorów, pełnego szacunku w stosunkach międzyludzkich… Oczywiście, nie brakło wybryków szkolnych, pierwszych erotycznych doznań, czy starć z nowym reżimem, nawet w osobie nauczyciela chemii – zaciętego komunisty. Nie brakło też nutki subtelnego humoru. Jednak wszystko w miarę, niczego za wiele, obraz harmonijny i piękny.

Lwów w filmie jest elementem nieodłącznym – pojawia się w takich odsłonach, że dla nas, lwowian, ten film wygląda zapewne całkiem inaczej niż dla przeciętnego polskiego odbiorcy. Obudziła się w nas nutka sentymentu, dzięki pięknej scenie z kieszonkowcem, z którym Ludwik Taschke, główny bohater, spędził czas w celi. Chociaż ten lwowianin-kieszonkowiec był jedyną osobą, mówiącą w filmie po lwowsku, jednak czynił to tak pięknie i naturalnie, że żal się zrobiło tego pięknego lwowskiego bałaku, który odchodzi powoli w zapomnienie. Główny bohater nie mówi bałakiem, bo pochodzi z inteligencji, gdzie gwara miejska nie była użytkowana. Ale jego koledzy z Krakowa zauważają, że po krakowsku też nie mówi. Powrót Ludwika we wspomnieniach do Obrony Lwowa, obrazek obrońców, który chował za łóżkiem, jego sentyment do pozostawionego miasta jest godny podziwu. Jeden z profesorów zapytał go o to, skąd pochodzi.

Kiedy okazało się, że jest repatriantem ze Lwowa, został zapytany: „Jak można być repatriantem, jeśli z jednego miasta polskiego wyjeżdża się do innego?”. Lwów jednak był wtedy formalnie miastem radzieckim, a uchodźcy nazywani repatriantami. My, polscy lwowianie, też dzisiaj często bywamy nazywani mylnie Polonią. A przecież nie jesteśmy Polonią, tylko Polakami, którzy zostali w domu, kiedy dom zmienił „właściciela”.

Obrazek, przedstawiony przez Janusza Majewskiego pozostawia w duszy spokój i radość. Nawet śmierć dwóch chłopców nie zmieniła nastawienia do życia głównych bohaterów. Wiedzą, że „dla Polski już nie trzeba umierać, tylko trzeba zacząć dla niej żyć”. Chłopcy, których oglądamy w filmie, są godni podziwu – krnąbrni, ale pokorni, weseli, ale patrioci, uganiający się za dziewczynami, ale świadomi spraw politycznych. Trudno im cokolwiek zarzucić. Nauczyciele, będący na sali w lwowskim kinie, z pewnością chcieliby mieć takich uczniów.

Tylko jeszcze jedna mała uwaga, a raczej małe życzenie. Dobrze by było, gdyby znowu kręcono polskie filmy we Lwowie… Kiedyś kręcono je tutaj ciągle, Lwów był Paryżem, Berlinem, a dziś trudno o to, aby zagrał siebie. Chciałoby się, żeby nasze miasto, przecież takie piękne, wróciło na ekrany.

Gabriela Kuc

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X