„Dopomoga” Z archiwum autora

„Dopomoga”

Do 24 lutego 2022 roku to słowo było mi mało znane, choć na Ukrainę jeżdżę od ponad trzydziestu lat, oczywiście w celach turystycznych.

Zainteresowanie Kresami II Rzeczypospolitej zaczęło się u mnie od lektury „Trylogii” Henryka Sienkiewicza, z którą zapoznałem się w szkole podstawowej w rodzinnych Szczekocinach. Znakomite opisy krajobrazów, wyraziste postacie i krwawe walki rozbudzały moją wyobraźnię. Kiedy można było później w kinie zobaczyć dzieła Jerzego Hoffmana, widziałem te szerokie stepy, potężne zamki i twierdze – opoki obrony Rzeczypospolitej. Kiedy tylko nadarzyła się okazja pojechać i na własne oczy to wszystko zobaczyć, natychmiast skorzystałem. I poznałem tamtejszych mieszkańców, Ukraińców, Polaków, Hucułów, Łemków, Żydów, Rosjan – pełen tygiel narodowości żyjących zgodnie razem, niezależnie od pochodzenia i religii. Fakt, że najczęściej jeździłem na dawne tereny polskie, gdzie od lat tworzyły się wspólnoty związane z miejscem pobytu.

Z archiwum autora

Najbardziej mnie urzekł oczywiście Lwów, miasto Semper Fidelis, zawsze wierne Polsce, gdzie przez wiele wieków stworzyła się specyficzna społeczność – zapytany o narodowość: czy jesteś Ukraińcem czy Polakiem odpowiadają jestem lwowiakiem.

Rozpoczęta 24 lutego 2022 roku inwazja wojsk rosyjskich na terytorium Ukrainy, przez nich uzasadniana obroną swoich obywateli mieszkających w obwodach ługańskim i donieckim, spowodowała gwałtowny exodus mieszkańców z tamtych okolic na część zachodnią. W okresie kilku, kilkunastu dni dziesiątki, wręcz setki tysięcy ludzi, głównie kobiet z dziećmi z niewielkim dobytkiem, szukało schronienia w bezpieczniejszych miejscach na terytorium własnego państwa. Agresja Rosjan rozszerzyła się na całe terytorium Ukrainy i fala uchodźców przelała się przez granice państw ościennych, przede wszystkim do Polski. Polacy ofiarowali natychmiastową pomoc, oferowali mieszkania, ubrania, wyżywienie, opiekę lekarską i wszystko co potrzebne do życia. Nikt nie pytał skąd przyjechali, po prostu pomagali napadniętym Ukraińcom.

Z archiwum autora

Po kilkunastu tygodniach przez granicę ukraińsko-polską przejechało lub przeszło prawie 5 milionów ludzi, część pojechała dalej na zachód, ale na terytorium Rzeczypospolitej zostało około 2 miliony obywateli Ukrainy. I wtedy coraz częściej było słychać słowo dopomoga, czyli pomoc. Była ona bardzo potrzebna w każdej postaci do bieżącego życia, a doszły również kłopoty językowe, starsi Polacy pamiętali język rosyjski z czasów nauki szkolnej, język ukraiński jest trochę podobny do naszego, część „bieżeńców” znało język polski i można się było porozumieć.

Do połowy kwietnia 2022 roku w województwie świętokrzyskim znalazło schronienie ponad 16.000 osób, w samych Kielcach wydano 2.797 dokumentów osobistych ułatwiających pobyt tzw. PESEL gwarantujący opiekę lekarską, pomoc materialną i podjęcie legalnej pracy.

Z archiwum autora

Nikt nie wiedział na jaki czas przyjdzie nam ich gościć, byliśmy przekonani, że to się musi szybko skończyć, przecież jest XXI wiek i pamiętamy doświadczenia wojen światowych z pierwszej połowy XX wieku. Z lat nauki języka rosyjskiego w szkole podstawowej pamiętam pierwsze słowa „miru – mir”, czyli światu – pokój, codziennie głoszone były hasła „nigdy więcej wojny”. Weterani i inwalidzi Wojny Ojczyźnianej w dawnym Związku Radzieckim i obecnie w Rosji byli czczeni wręcz jak bogowie i przestrzegali przed nieszczęściem wojen.

Z archiwum autora

I nagle znaleźli się tam politycy, którzy postanowili zagrabić część sąsiedniego kraju, niszczyć i mordować niewinnych ludzi. Wydawałoby się, że cały świat stanie w obronie napadniętej Ukrainy i szybko się to skończy. Okazało się, że nie, eskalacja działań wojennych doprowadza do ruiny wiele miast i osiedli ukraińskich, po roku działań agresora oficjalnie mówi się, że około 10 milionów mieszkańców wschodniej Ukrainy znalazło się na zachodniej części i trzeba im również pomagać.

Z archiwum autora

Jako prezes Zarządu Oddziału Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich w Kielcach otrzymywałem codziennie prośby od moich przyjaciół z różnych rejonów Ukrainy o udzielenie pomocy ich rodzinom lub znajomym, którzy wyjechali do Polski. I tak zaczęła się moja współpraca „wojenna”. Trzeba było zorganizować mieszkania dla uchodźców, zapewnić im wyżywienie i ubranie, opiekę lekarską i – już później – możliwość nauczania dla dzieci i pracę.

Okazało się, że wśród mieszkańców Kielc i okolic jest mnóstwo wspaniałych ludzi oferujących swoje mieszkania lub nawet całe domy. Zaprocentowały wycieczki organizowane przeze mnie na Kresy – duża część ich uczestników zgłaszała się do mnie nie czekając na pomoc rządu czy władz miejskich. Udało mi się znaleźć kwatery dla uchodźców z Kijowa, Połtawy, Irpienia, Żytomierza, Charkowa, Chersonia i innych miast. Były to matki z małymi dziećmi i czasem z babciami. Zamieszkali w Kielcach, Bilczy, Woli Jachowej i Białogonie, moja koleżanka przyjęła 12 osób w swoim pensjonacie w Białce Tatrzańskiej zapewniając im bezpłatny pobyt i wyżywienie.

Wysłuchałem wielu tragicznych opowieści o powodach wyjazdu, kiedy w ciągu kilkudziesięciu minut trzeba było się spakować (co zabrać?), zostawić swoje wypielęgnowanie mieszkanie i udać się w nieznane zdając się na łaskę losu i pomoc dobrych ludzi. Pewnego dnia kolega z Kijowa zapowiedział, że do Polski jedzie jego sąsiadka z psem i oczekuje pomocy. To było dokładnie 8 marca o godzinie 0:15 kiedy z busa wysiadła kobieta z… dwoma psami, jej bagaż to był niewielki plecak, a w nim oprócz dokumentów 1,5 litrowa butelka z wodą i torebka z karmą dla psów. Jeden pies śliczny, medalista wielu wystaw, a drugi niepozorny kundelek, jak go nazwała właścicielka „dworcowy”. Po dwóch dniach poprosiła o umożliwienie przyjazdu jej córki z synem, którzy dojechali do Opola – oczywiście udało się i to akurat w dniu, kiedy mały Kaj obchodził pierwszą rocznicę urodzin. Młoda mama z 3,5 letnią córką pokazała mi zdjęcia z okna swojego mieszkania w Irpieniu – na jednym dzieciaki grają w piłkę na placu pod blokiem, na drugim w tym miejscu stoi czołg „wyzwolicieli”. I jeszcze ostatnie zdjęcie swojego taty, który nie chciał wyjechać – smutny pan z garnkiem na głowie zamiast hełmu wyglądający przez okienko piwniczne…

Niesamowite było zaangażowanie mieszkańców Kielc w różnoraką pomoc, spontanicznie uruchomiono punkty zbiórki darów, które obsługiwali wolontariusze, a później sami uchodźcy przychodzili z pomocą. Ludzie przynosili ubrania, artykuły spożywcze, wyposażenie do kuchni i łazienki. Po kilku dniach władze administracyjne zaoferowały noclegi w ośrodkach wypoczynkowych i pensjonatach na terenie miasta i województwa, zorganizowano pomoc medyczną i opiekę nad dziećmi. Po kilkunastu tygodniach część uchodźców zaczęła szukać pracy, aby po pierwsze, mieć swoje zarobione pieniądze, ale i w pewien sposób podziękować za opiekę.

Ukraińcy również szybko zorganizowali wolontariuszy, ale brakowało podstawowych produktów i znów słychać było słowo dopomoga. Potrzeba wręcz wymusiła organizowanie konwojów humanitarnych z Polski z podstawowymi artykułami potrzebnymi do życia. I znów Polacy pokazali, że potrafią się zorganizować i podarować część swoich zarobków lub przedmiotów potrzebującym za granicą.

Miałem osobiście przyjemność kilkakrotnie zawozić dary zebrane przez mieszkańców Kielc i okolic do Kijowa, Irpienia, Drohobycza i Lwowa i często słyszałem wdzięczne słowa: Polaki, diakujemo Wam za dopomogu. Łzy mi poleciały, kiedy na ulicy we Lwowie pewien starszy pan chciał mnie całować po rękach za dopomogu i jeszcze dodał: Polaki, my na to nie zasłużyli.

Najmilej wspominam przyjazd w grudniu do Lwowa i moje odwiedziny w jednym z przedszkoli lwowskich, gdzie działa oddział dla polskich dzieci. Dzięki pomocy między innymi wspaniałych dziewczyn z Marcinkowa, które wykonały wełniane czapeczki i szaliki oraz wielu moich sąsiadów, uzbierałem i zawiozłem zabawki i trochę żywności – uśmiech dzieci wynagrodził wszystkie problemy związane z wyjazdem.

Wydaje mi się, że ta okropna wojna spowodowała zjednoczenie narodu ukraińskiego i zmieniła stosunek wielu Polaków do nich.

Dopomoga jednoczy.

Po roku działań wojennych widać pewnego rodzaju zmęczenie moich Rodaków. Przedłużające się działania bojowe i przy tym postępująca drożyzna w Polsce spowodowały zmniejszenie liczby ofiarodawców i ilość pomocy, ale zawsze można liczyć na współczucie i otwarte serca i kieszenie dużej części Polaków. Moi turyści często mnie pytają: czy jeszcze pojedziemy do Lwowa, Chocimia i Kamieńca Podolskiego, Stanisławowa i Kijowa, Krzemieńca, na Huculszczyznę – odpowiadam, że oczywiście TAK, tylko nie wiem kiedy. Mam nadzieję, że ten smutny czas szybko minie i wrócą uśmiechy na twarze mieszkańców pięknej Ukrainy. Oby jak najszybciej!

Marian B. Orliński

Tekst ukazał się w nr 3 (415), 14 – 27 lutego 2023

X