Dobro jest niemedialne

Dobro jest niemedialne

Jeżeli spróbujemy ocenić ostatnie wydarzenia na Ukrainie z perspektywy dziennikarza polskich mediów, stajemy przed sytuacją co najmniej niekomfortową – cokolwiek by się nie napisało zawsze się człowiek komuś narazi.

Jeśli ma to zabrzmieć bardziej poprawnie, w pierwszym odruchu chciałoby się odnieść do faktu, iż dziennikarze, mniej lub bardziej świadomie, dają pożywkę polskim odpowiednikom tych ludzi, których po wschodniej stronie granicy przedstawiają w negatywnym świetle – środowiskom określanym jako nacjonalistyczne lub jeśli komuś trzeba „drobić gębę” – prawicowe. Tym samym portale informacyjne, społecznościowe, czy chociażby komentarze pod artykułami dotyczącymi Ukrainy to źródło niekończących się słownych przepychanek, w których niemal na każdym kroku napotykamy przeróżne negatywne uwagi pod adresem Ukraińców. „Polacy, powinni wybudować dwudziestometrowej wysokości mur z wieżyczkami i ciężkimi działkami przeciwlotniczymi na granicy, bo tam mamy tylko i wyłącznie „przyjaciół!” grzmi użytkownik internetu, a inni wtórują mu okraszając wypowiedzi mało eleganckimi epitetami. Co istotne – epitetami takimi obrzucani są bardzo często ci, którzy nawołują do solidarności z narodem ukraińskim i pomocy. Określenie „Ty Ukraińcu” urasta czasem do rangi obelgi, którą częstowani są niektórzy z polskich publicystów i analityków. Przyjmują ją zwykle z uśmiechem, a bywa z dumą, co nie zmienia faktu, że tym samym w oczach adwersarzy „wspomagają banderowców”.

W tym miejscu dyskusje zwykle zahaczają nie tylko o rzeź wołyńską, ale i groźbę zawładnięcia Ukrainą przez tajemniczy Prawy Sektor. Stał się on, jak się wydaje, już niemal symbolem agresji wymierzonej w Polskę i dystansuje w rywalizacji o plamę pierwszeństwa w tej dziedzinie Svobodę. Kiedy usiłuje się dowiedzieć od przeciętnego polskiego internauty czym on tak naprawdę jest, jest wielce prawdopodobne, że usłyszy się o wydzieraniu z polskich granic Przemyśla i ziemi chełmskiej i o zagrożeniu czarno-czerwoną zarazą. O tym, że w myśl słów Dmytro Jarosza, przywódcy Prawego Sektora, tworzy go około 1000 osób na Majdanie, a w całym kraju mniej więcej cztery, może pięć tysięcy, już się nie wspomina. W skali ponad 45-milionowego państwa mogłoby się to bowiem okazać siłą zbyt małą, by mogła być skutecznym straszakiem. Faktami więc lepiej manipulować.

Oczywiście można przyjąć, że to tylko internet, miejsce, w którym każdy, niemal bezkarnie, napisać może wszystko i nie odzwierciedla to sympatii i antypatii Polaków. Że media są stronnicze, a dziennikarze nierzetelni. Można optymistycznie założyć, że ci, którym nieobojętny jest los mieszkańców sąsiedniego kraju, zajmują się właśnie zbiórką odzieży, koców i medykamentów dla protestujących na ukraińskich ulicach, ale istnieje obawa, że byłby to jednak nadmiar optymizmu. Osoby deklarujące poparcie dla polskich radykalnych środowisk głoszących hasła nacjonalistyczne jednocześnie krytykują takie same hasła padające nad Dnieprem. Ot, taka ironia losu.

W obliczu wydarzeń na Ukrainie Polacy stanęli przed koniecznością zdania niezwykle trudnego egzaminu. Egzaminu z partnerstwa, pojednania, chęci wymazania białych plam z kart historii i wyjaśnienia spraw bolesnych. I jeśli jednostki ten egzamin zdały celująco, to można mieć wątpliwości, czy równie wysoko można ocenić całe społeczeństwo.

Tworząc, mniej więcej 100 lat temu, własne historyczne mity odmówiliśmy tego prawa innemu, wciąż dziś młodemu narodowi. Łatwo to zrozumieć, gdyż jego mitologia głęboko sięga we wciąż jątrzące się polskie rany. Ale w sytuacji, gdy tuż za miedzą ludzie giną w imię wartości, które podobno sami reprezentujemy, w imię demokracji, wolności słowa, drogi w kierunku Zachodniej Europy, a nad Wisłą słyszy się, że lepiej by było dla Polaków, gdyby Ukrainę zdominowali Rosjanie, bo ci dysponują tylko pokazową armią i nie będą kwapili się do ataku na Polskę – można doprawdy zwątpić w pojęcie braterstwa i miłości. Można przestać wierzyć w ludzką zdolność wybaczania.

Jeśli nawet, jak chcą tego niektórzy, ukraińskie protesty z przełomu lat 2013/2014 pozbawione są tego, co cechowało działania polskiej Solidarności w latach `80 XX wieku, a więc nie są oparte na chrześcijańskich wartościach, lecz na przemocy, to z trudem tych jakże cennych wartości można doszukiwać się dziś w słowach tych samych ludzi gloryfikujących polską opozycję sprzed 30 lat. Odmawianie prawa narodowi do niepodległości jest bowiem co najmniej zastanawiające, a wyciągnięcie z tłumu człowieka, który będzie domagał się zwrotu Ukrainie Przemyśla jest być może nawet trudniejsze, niż znalezienie w Polsce osób chcących odzyskania Lwowa. Hipokryzją jest twierdzenie, że my mamy do tego prawo. Chyba, że jeszcze podobne prawo do żądania zmiany granic przyznamy Niemcom?

Chciałoby się przypomnieć, że mamy XXI wiek. Wiek, w którym i Polacy, i Ukraińcy walczyli o wolność, w którym oba narody stanęły do walki o demokrację. Obu udało się wywalczyć niepodległość, lecz oba nie potrafiły zrobić z niej właściwego użytku. Obecnie dziennikarze, politycy, pieniacze wszelkiej maści korzystają z wolności słowa, aby wzniecać wzajemne antagonizmy. Chwila, gdy czyta się słowa pełne nadziei na rozbiór Ukrainy, którego mieliby dokonać Węgrzy, Rumuni, Rosjanie, a Polacy przy tej okazji uszczkną i coś dla siebie, sprawia wrażenie jakiejś sennej farsy i trudno uwierzyć, że takie zdania można przeczytać naprawdę.

Jednak można. Za to niełatwo odszukać w medialnych doniesieniach wzmianki o podziękowaniach, które płyną z Ukrainy do Polski – podziękowaniach za wsparcie. Dobro jest niemedialne, trudno się sprzedaje. A w miejsce rzetelnych informacji łatwiej jest serwować papkę, która nikogo nie pobudzi do myślenia, ale za to podgrzeje nastroje w społeczeństwie i skutecznie odwróci uwagę od własnych rządzących, dzięki czemu nikomu nad Wisłą nie wpadnie do głowy by także wyjść na ulice.

Poza tym są sprawy pilniejsze, bo tam, na wschodzie, to przecież Polaków nienawidzą i choć Majdan, to nie nasza sprawa, to trzeba go bacznie obserwować, bo zagrożenie rośnie.

Agnieszka Sawicz
Tekst ukazał się w nr 3 (199) za 14-27 lutego 2014

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X