Do trzech razy na Majdanie

Do trzech razy na Majdanie

Na wiec 8 grudnia opozycja zapowiedziała milion uczestników i chyba dotrzymała słowa. Rzeczywiście nastąpiła nieprawdopodobna mobilizacja. Jak zwykle w takich sytuacjach, padały różne liczby. Bez względu na to, która z nich była najbliższa prawdy, nie ulega wątpliwości, że była to siła polityczna, z którą trzeba było się liczyć.

Na wiecu przemawiali najważniejsi politycy opozycyjni: Witalij Kliczko, Arsenij Jaceniuk i Ołeh Tiahnybok, ale pośród nich pojawili się dziennikarze i ludzie estrady, m.in. Witalij Portnikow, Mustafa Najem, Irena Karpa i Rusłana. Odczytano list Julii Tymoszenko. Spod sceny widać było, że piękna Jewhenia cała się trzęsie. Czy sprawił to mróz, czy stres trudno odgadnąć. Na pewno ostanie miesiące nie były dla niej łatwe. Tego wieczora miałem wrażenie, że pozycja „pierwszego wśród równych” przypada Arsenijowi Jaceniukowi. Wygłosił najbardziej rzeczowe przemówienie. Pomimo braku charyzmy, mowa lidera Batkiwszczyny trafiła, jak przypuszczam, do wszystkich. Była wyczuwalna jedność stojących na scenie, Jaceniuk nawet zakrzyknął „sława nacji!”. Nieco irytujące polskie ucho „Sława Ukrajini! Herojam sława” stało się w międzyczasie zawołaniem Majdanu. Jak podejrzewam większość krzyczących nie miała pojęcia jakie konotacje się z tym wiążą. Jedyną bodaj osobą na scenie, która tego nie zakrzyknęła był Witalij Portnikow.

Po wielkim wiecu „majdańczycy” zajęli duży obszar w centrum Kijowa. Ostatnim akcentem, bardzo mocnym – dodajmy, było zniszczenie pomnika Lenina. W rocznicę rozpadu Związku Sowieckiego. Jaka symbolika w tym była zawarta i jakie rozbudziło to nadzieje! Prawie nikt z dziennikarzy nie był obecny przy obalaniu pomnika. Niemniej już po kilku minutach nagrania z tabletów oraz telefonów pojawiły się w internecie, a po chwili w telewizji.

Odbudowana barykada od strony Placu Europejskiego (Fot. Wojciech Jankowski)Moja druga wizyta w Kijowie rozpoczęła się od konstatacji, że zmienili się ludzie. Podczas kilku dni mojej nieobecności trwało ciągłe napięcie, nerwy, praca, zarwane noce. Ten wysiłek był odbity na obliczach majdańczyków. Zmęczenie pojawiło się również na twarzy ikony i bohaterki rewolucji – Rusłany. Nie miałem pojęcia, że to dopiero początek wydarzeń. W następnym tygodniu Berkut i milicja zaczęli niszczyć kijowskie barykady. Nie bili już pałami. Byli jednak agresywni i skutecznie spychali młodych obrońców umocnień, powoli ale za to systematycznie. W nocy z poniedziałku na wtorek zlikwidowano wszystkie umocnienia, poza barykadą na ul. Instytuckiej. Dwa punkty oporu, które trwały to Majdan Niezależności i gmach administracji miejskiej. Następna noc przerosła wszelkie oczekiwania. Przez kilka godzin szturmowano tę ostatnią barykadę. Niezwykłe poświęcenie obrońców, determinacja i wola walki bez broni (cały czas ze sceny nawoływano do „myrnego” oporu) wzbudziła we mnie ogromny szacunek. Ta noc należy do największych moich przeżyć i nie zapomnę tej atmosfery nigdy. Emocje opadły jednak po kilku dniach i zastanawiam się co wtedy zaszło: albo władzy zabrakło konsekwencji, albo stanęła w pół kroku w obliczu ogromnej determinacji młodych ludzi albo… był to spektakl, nadany we wszystkich stacjach telewizyjnych. Prawdopodobnie nie poznam nigdy odpowiedzi na to pytanie.

Opuszczałem Majdan zmęczony, ale zmobilizowany i gotowy do dalszej walki. Z bólem serca akceptowałem fakt, że wzywają mnie warszawskie obowiązki… Nie wytrzymałem jednak długo w Warszawie i wróciłem, gdy tylko mogłem. Był poniedziałek, 16 grudnia. Przywitał mnie widok odbudowanych barykad, tym razem naprawdę solidnych i robiących wrażenie, ale oblicza już nie były takie same. Gdzieś ulotniła się energia, którą tu widziałem ostatnio. Odzewy na hasła ze sceny też nie były takie, że szyby drżały w oknach.

Zauważyłem po powrocie pewne przetasowanie w triumwiracie. Witalij Kliczko pozostał w środku, będąc pupilkiem mediów, znakomicie mieszczącym się w obiektywach aparatów fotograficznych. Arsenij Jaceniuk został jakby zepchnięty do tyłu. W pełni objawił swe umiejętności nawiązywania kontaktu z tłumem Ołeh Tiahnybok. Już zdążyłem nawet polubić jego łobuzerskie spojrzenie. W poniedziałek, gdy przemawiał pod Centralną Komisją Wyborczą, pomyślałem, że to on jest zwycięzcą. Ze „Swobodą” zażyłem nawet pewnego doświadczenia wspólnoty – gdy byłem na barykadzie „Swobody” i obserwowałem, jak spycha tych walecznych chłopców Berkut. Zacząłem nawet (trochę mechanicznie) krzyczeć „herojam sława!”. Niemniej cały czas gdzieś z tyłu głowy czają się informacje o tym, że Swoboda jest finansowana z tego samego źródła, co Partia Regionów. Kim naprawdę jest Ołeh Tiahnybok pokażą najbliższe miesiące, może lata…

Gdy piszę ten tekst, wyjeżdżają kolejni polscy dziennikarze. Nikt też nie mówi o szturmach Berkutu. Prezydent Ukrainy kolejny raz spotkał się z Putinem. Przywiózł zniżkę na gaz i obligacje na 15 miliardów dolarów. Biorąc pod uwagę, że cena na gaz była jednych z narzędzi wpływu na Ukrainę, nie jest to pokrzepiająca wiadomość. O czym dżentelmeni rozmawiali i co ustalili – prawdopodobnie nie dowiemy się. W uszach pobrzmiewają mi jedynie słowa Jaceniuka wypowiedziane w trakcie wiecu: „Znam tylko jedno miejsce, gdzie dają darmowy ser: jest to pułapka na myszy!”

Wojciech Jankowski
Tekst ukazał się w nr 23–24 (195–196) za 20 grudnia 2013–16 stycznia 2014

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X